HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ XX
18 czerwca 1993 - Weserstadion, Bremen, Germany. - Wywiad z Gilby'm
GILBY
CLARK

GILBY
CLARK
Jak wiadomo w 1991 r. z zespołu GN'R odszedł Izzy. Wtedy wydawało się, że już nigdy nie stanie na wspólnej scenie z Gunsami. A jednak! Półtora roku później na kilku koncertach Guns N' Roses w Europie (maj - czerwiec 1993) kontuzjowanego Gilbyego zastąpił nie kto inny a ... Izzy Stradlin !!! To była wielka sprawa. Sama wtedy byłam już fanką Gunsów i pamiętam jak fani bardzo się ucieszyli, to był chwilowy szok i jednocześnie wielkie szczęście - wszyscy sądzili, że Izzy na stałe wrócił z powrotem do GN'R. Ale jednak tak się nie stało... O tej sprawie i paru innych rzeczach opowiedział Gilby.
Gitarzysta Guns N' Roses, Gilby Clarke - udzielił tego wywiadu na tyłach sceny Weserstadion w Bremen. Ubrany był w stylu lat 70-tych, a więc w czarnych spodniach dzwonach, liliowym jedwabnym szalu i kamizelce w leopardowe ciapki. Gilby miał też lewe przedramie w gipsie. Miał go jeszcze nosić przez całe cztery tygodnie, aż do zakończenia światowej trasy koncertowej. Często jeszcze odczuwa silne bóle, które są skutkiem kwietniowego wypadku podczas motocrossu w Kalifornii. Z powodu złamanaego wtedy przegubu Gilby musiał na sześć tygodni w ogóle przestać grać, a żeby tournee mogło się nadal odbywać, zastąpił go jego poprzednik, ex-Gunner, Izzy Stradlin.
30-letni Gilby, z natury gość na luzie, jest jednak w znakomitym humorze. Nic dziwnego - przed kilkoma minutami otrzymał podwójny platynowy CD za "Use your illusion II".
Opowiedz nam wreszcie, jak dokładnie było z tym twoim ciężkim wypadkiem?
Gilby: To było pod koniec kwietnia. Trenowałem w Kalifornii przed wyścigami motocrossowymi z udziałem znanych osobistości. Dochody z tej imprezy idą na rzecz TJ Martell Foundation, organizacji w Los Angeles. Urządza ona mecze pilki nożnej i koszykówki z udziałem prominentów i uzyskane pieniądze przeznacza na cele dobroczynne. Podczas treningu na Yamasze 125 YZ przewróciłem się i złamałem sobie przegub ręki. Maszyna należy do mojego znajomego, Rikkiego Rachtmana z amerykańskiej MTV. Poprzedniego dnia jadący na tej samej maszynie mój przyjaciel, Kelly z L.A.Guns, przewrócił się i również złamał sobie rękę.
GILBY ze złamaną ręką


Czy nie bałeś się, że stracisz pracę, kiedy dowiedziałeś się, że ma cię zastapić Izzy?
Gilby: Tak. Najpierw trochę się bałem. Pomyślałem sobie, co się może stać, jeśli pomiędzy zespołem a Izzym znów zacznie działać ta dawna magia. Ale potem zadzwonili do mnie Axl i Slash i powiedzieli mi, że nie powinienem się matwić o swoją przyszlość w zespole. To mnie uspokoiło.
Czy miał coś wspólengo z tym strachem fakt, że bardzo szybko, zaledwie sześć tygodni po wypadku, mimo silnego bólu, zacząłeś znowu grać?
Gilby: Nie. po prostu proces leczenia przebiegał bardzo dobrze i koniecznie chciałem wrócić na scenę. Lekarz wyraził na to zgodę. Podczas pierwszych koncertów miałem jednak przy sobie specjalistkę, z którą przed każdym show robiłem ćwiczenia rozluźniające. Podczas gry od czasu do czasu zaciskałem z bólu zęby, ale dawało się to jakoś wytrzymać.
Jesteś zapalonym miłośnikiem motocykli. Czy w przyszłości zamierzasz nadal jeździć?
Gilby: Jasne, że tak. Kto raz tego spróbuje, już nie przestanie. Trzymam w garażu dwa Harleye, 89 Softail i 65 Panhead - Chopper oraz Yamahę i w każdej wolnej minucie majsterkuje przy tych maszynach. Ten wypadek na pewno nie wpłynie na to, że przestanę jeździć. Jeżdżę na motorach od 15 roku życia i to był mój pierwszy wypadek, pierwsze złamanie w życiu. Nigdy wcześniej nie byłem też w szpitalu.
Czy to dlatego tak bardzo bałeś się operacji?
Pewnie tak. Najchętniej w ogóle nie zdecydowałbym się na szpital, nie miałem jednak wyboru. Przed operacją, podczas której w złamanej ręce umieścili mi metalową płytkę, myślałem że wybiła moja ostatnia godzina. Strasznie się bałem. Ale pod koniec nie było już tak źle.
Kiedy usuną ci tę płytkę?
Gilby (śmieje się): Myślę, że pochodzę sobie z nią kilka lat. Wcale nie spieszy mi się znowu pod nóż. Kto wie może ta rzecz zostanie we mnie na zawsze? W ogóle jej nie odczuwam. Teraz trzeba poczekać co powiedzą lekarze.
Dołaczyłeś do Guns N' Roses późną jesienią 1991. Jakie są twoje stosunki z Axlem i Slashem?
Gilby: Bardzo dobre. Przyznam się, że lepszy kontakt mam ze Slashem. Organizujemy wiele wspólnych spraw również w czasie wolnym, poza tym nasze żony doskonale się rozumieją. Spotykają się ze soba w Los Angeles, kiedy my jesteśmy w trasie. Czasmi przylatują do nas na koncerty i wtedy idziemy wszyscy razem na kolację. Ostatnio w Amsterdamie Slash, Matt, Dizzy, Duff i ja byliśmy razem z naszymi żonami w dzielnicy czerwonych latarń. Oglądaliśmy tam świetny show ze striptizem. Znam wiele zespołów, w których żony muzyków okropnie się miedzy sobą nie cierpią. Wnosi to do grupy zupełnie niepotrzebne nieporozumienia.
Wracając do Axla: z nim nie mam tak częstych kontaktów, ale kiedy sobie gadamy - na przykład w samolocie - zawsze mamy mnóstwo tematów do rozmowy. Axl jest bardzo interesującym factem i wielu go, moim zdaniem, nie docenia. Jest indywidualistą i najczęściej zamyka się przed wszystkimi w swoim hotelowym pokoju.
Dlaczego?
Gilby: Axl jest większym introwertykiem i ma bardziej refleksyjną naturę, niż wielu przypuszcza. Potrzebuje spokoju, jest mu poza tym trudniej niż nam, pozostałym Gunnersom. Nie może na przykład wyjść na ulicę, żeby zaraz go nie rozpoznano i nie zaczepiano. Natychmiast jest oblegany przez fanów i fotografów. Nie chciałbym się z nim zamienić.
Axla przywozi na koncerty luksusowa limuzyna, a wy przyjeżdżacie mikrobusem. On nigdy nie pojawia się na konferencjach prasowych czy rozdaniu nagród, podczas gdy wy jesteście zawsze obecni. Poza tym ma własną oddzielną garderobę. Zawsze mam wrażenie, że Guns N' Roses są rozbici na dwa obozy - Axl i reszta zespołu. Czy on jest absolutnym szefem?
Gilby: Tak. To on ponosi cała odpowiedzialność i wiem, że nie zawsze jest to dla niego łatwym zadaniem. Oczywiście często korzysta z rad obu innych Gunnersów - Slasha i Duffa. Axl ma wprawdzie swoją własną garderobę, ale często odwiedza nas w naszej. Przed każdym show potrzebuje spokoju, odosobnienia, żeby móc się bez przeszkód przygotować do koncertu. Traktuje swoje zajęcie naprawdę bardzo serio.
W twojej poprzedniej grupie "Kill for Thrills" byłeś głównym autorem piosenek. Czy to też zależy od Axla, czy będziesz miał swój udział w tworzeniu utworów na następnego LP?
Gilby: Tak, to on będzie o tym decydował. Mam nadzieję, że dostanę swoją szansę, ale jeszcze na ten temat nie rozmawialiśmy. W każdym razie, podobnie jak Duff, jesienią albo zimą, wypuszczę solowy LP. Podpisałem już umowę z Virgin Records.
Axl i Slash kasują mnóstwo pieniędzy za prawo do takich hitów jak np. Don't cry. Czy Ciebie czasem nie wnerwia, że nie zarabiasz tyle, co oni?
Gilby: Nie. Pieniądze nie są dla mnie żadną motywacją. Zarabiam dziś więcej niż dawniej, ale kiedyś też byłem szczęśliwy. Rozumiesz? Jestem bardzo zadowolony i nikomu nie zazdroszczę.
Czy Guns N' Roses jest "najbardziej niebezpieczną grupą rockową świata"?
Gilby (śmieje się): Nie wiem. Może. Nam po prostu zdarzają się bardziej szalone historie niż innym grupom. Częściej są zadymy i różne wypadki. Wcale nie jesteśmy z tego dumni, ale to się rzeczywiście zdarza. Jako poszczególne osoby na pewno nie jesteśmy niebezpieczni. Podczas naszych koncertów fani mogą rozładować swoje frustracje i czasami coś wymknie się spod kontroli. Niestety.
Jest to Twoja pierwsza duża światowa trasa, z ponad 300 koncertami na całej kuli ziemskiej. Jak to znosisz?
Gilby: Uprawiam intensywnie sport. Gram w koszykówkę albo kiedy mam tylko na to czas, idę do klubu poćwiczyć. Teraz oczywiście z powodu tej złamanej ręki nie jest to możliwe.
G i l b y 
G i l b y 
G i l b y
Czy mając tak wiele koncertów pamiętasz w ogóle jakieś szczegóły? Czy prowadzisz dziennik trasy?
Gilby: Nie i czasami nawet tego żałuję. Ale moja żona Daniella jest często z nami na trasie i to i owo fotografuje.
Co robicie po koncercie? Słyszało się już o szalonych imprezach za sceną w stylu rzymskich orgii...
Gilby: Ach tak, to było w USA. Po każdym koncercie organizatorzy tournee urządzali imprezy w rozmaitych stylach - rzymskie orgie, cowboye i Indianie, w stylu lat sześćdziesiątych. Była niezła zabawa. Teraz po koncercie idziemy najczęściej do hotelowego baru na piwo.
Czy z trudem opierasz się tym wszystkim dziewczynom, które kręcą się wokół was, czy też może nie przywiązujesz tak wielkiej wagi do wierności?
Gilby: Przeciwnie, jestem bardzo szczęśliwy w małżeństwie i absolutnie wierny. Owszem, spotykam na trasie mnóstwo dziewczyn, ale nie idę z nimi do łóżka. Słowo Indianina.
Pochodzisz z Cleveland w Ohio. Jak znalazłeś się w Los Angeles?
Gilby: Po rozwodzie rodziców przeprowadziłem się tam wraz z matką i młodszym rodzeństwem, Deanem i Juliettą. Miałem wtedy 13 lat i byłem wielkim fanem Rolling Stonesów. W szkole średniej założyłem swój pierwszy zespół i marzyłem o tym, że pewnego dnia zostanę wielką gwiazdą rocka. Nigdy nie wierzyłem, że to może się spełnić.
Czy pamiętasz jeszcze swoją pierwszą gitarę?
Gilby: Jeszcze jak! To była gitara Les Paul. Dałem za nią drogi sprzęt stereo, który podarowali mi rodzice. Nie muszę ci chyba mówić, że nie byli tym specjalnie zachwyceni (śmieje się).
Ożeniłeś się z Daniellą we wrześniu 1991, dwa miesiące przed wejściem do Guns N' Roses. Opowiedz nam trochę o niej.
Gilby: Daniella ma 24 lata, pracowała kiedyś jako modelka, a dzisiaj fotografuje modę. Robi przede wszystkim zdjęcia do katalogów mody. Znamy się już kilka lat i parę tygodni temu kupiliśmy sobie w Hollywood Hills domek z basenem. Slash podarował mi Corvette-Cabrio. Strasznie się ucieszyłem. Mamy teraz trzy samochody. Moja żona jeździ Chevy Pick-upem, a ja mam jeszcze starego Forda Mustanga.
Co będzie dalej z Guns N' Roses?
Gilby: Najpierw zrobimy sobie urlop. Przed Bożym Narodzeniem ukaże się nowy CD z kapitalnymi wersjami starych pankowych utorów. Mówię ci, fani będą zdumieni.
G i l b y

