Z Prince'm to jest taki problem, że chyba poza 2-ma albumami, nigdy nie był doceniany w swom czasie. Każda Jego płyta spotykała się w czasie promocji z kręceniem nosem, a później w zestawieniach
płyty dekady czy
najlepsze płyty rock and rolla i inne takie banialuki, pisano peany pochwalne na temat tamtych, kiedyś krytykowanych krążków.
Zabawne, sam mam podobnie. Przez wiele lat Prince mnie nie zachwycał. Wiedzialem, że istnieje i ok. Niech sobie istnieje. W 1991 roku coś drgnęło, ale niewiele. Dopiero 2 lata później mnie dopadł na całego. Na kilka lat, bo w okolicach 1997 roku znów mnie zniechęcał jakoś. Od czasu kolejnego medialnego boomu na Księcia 4 lata temu na nowo powróciłem do Niego.
Dziś najbardziej lubię właśnie te płyty, których kiedyś nie zauważałem. Jego muzyka zwyczajnie płynie, bo słychać w niej, że stworzył ją muzyk, który komponuje, gra, oddycha całym utworem. Jest nie tylko obecny w wokalu, ale w brzmieniu gitary, pianina, perkusji, itp. Tworzy spontanicznie, bez kombinowania; dłubania przy produkcji.
Musicology tu przywołane w poście Przemka to dość ciekawa historia. Przykład, jak lubi się tą płytę danego muzyka, od której się go naprawdę zauważyło. Ten krążek nie jest ani szczególny jakoś na tle tego, co zrobił w tej dekadzie- ani w kontekście przebojów ani w kwestii artystycznej. O 2 lata młodszy
The Rainbow Children ma o niebo więcej do zaoferowania, ale nie miał żadnej promocji, więc kto powie, że od
RCh słucha Księcia? Ale tak jakoś się ma w psychice. Wielu wtedy sobie o Księciu przypomniało, prawda Pank? Media wtedy znów Prince'a zaczęły lansować, a ludzie- że są w dzisiejszych czasach głównie wzrokowcami, to też uszczególniają to, co mają okazję często widzieć np. w MTV. To szerszy temat pewnie, wart osobnej dyskusji.
Ja mam tak z
Dangerous MJ; choć wiem, że ten album też racjonalnie nie jest aż tak wybitnie lepszy od pozostałych. Ale wtedy Michaela właśnie zauważyłem w pełni. Na miesiąc przed premierą, w 1991 roku. No i ta piękna promocja, z 9 singlami i tyleż samo klipów. Wcześniej MJ tylko sobie był.
Dirty Diana najs, ale poza tym to dziwak jakiś. Do czasu... :).
Karolina, dzięki za wiadomość. Nie wiedziałem- aż zerknę na
Housequake'a. Nikt z polskiej ekipy wtedy nie był, zatem za dużo powiedzieć nie mogę na ten temat. Wiem, że dotychczas z 3 razy był prawie tak dobry set na aftershow, jak 29 sierpnia. Oczywiście
prawie. Grał min.
What Have You Don't For Me Lately Janet.