Nie warto rozmawiać

Miejsce na tematy zupełnie nie związane z Michaelem Jacksonem. Tutaj możesz luźno podyskutować o czym tylko masz ochotę. Jedynie rozmowy te muszą być oczywiście kulturalne :) Zapraszam MJówki do pogawędek.
Awatar użytkownika
SuperFlyB.
Posty: 393
Rejestracja: ndz, 11 kwie 2010, 22:03
Lokalizacja: z nienacka... a tak naprawdę z Warszawy

Post autor: SuperFlyB. »

Pank pisze:Licealiści, Wy z drugich i trzecich klas, jak wyglądają u Was lekcje religii? Dlaczego chodzicie? Dlaczego nie? Znacie osoby szczerze zainteresowane tematem, ilu ich jest? Co robią? Wiecie, że wg Komisji Episkopatu Polski ds Wychowania Katolickiego aż 91 proc. licealistów w 2010 r. chodziło na religię... Tylko, że chyba w to nikt nie wierzy?
Co do tych 91% - może być prawda. (zaznaczam, że chodzę do jednej z lepszych szkół w stolicy) U mnie w szkole w 1 i 2 klasie na religię chodziło 100% klasy. I nie było to tylko odbębnianie lekcji, ale też i dyskusja (z katechetą, poruszane były różne tematy). Dodatkowo nie wszyscy chodzący byli wierzący, mimo wszystko również brali udział w dyskusji (było więc raczej ciekawie).
Teraz w 3 klasie lekcje religii mamy łączone z inna klasą. Chodzi 10 osób. W dużej mierze wynika to z ustawienia lekcji na pierwszej i ostatniej godzinie. No, i prowadzi też te lekcje ksiądz, który niewątpliwie jest osobą dobrą i zdecydowanie nie ‘skostniałą’, ale ma problem z prowadzeniem normalne dyskusji. Chyba, że z samym sobą. Puszcza jednak wiele ciekawych filmów, katolickich. I to naprawdę ciekawych, poważnie traktujących tematy aborcji, transplantacji, używek.
Pank pisze:A Wy, młodzi dorośli, kończący studia, wchodzący w dorosłe związki, myślący może o dzieciach - co sprawia, że w dobie postępującej supermarketyzacji religii, laicyzacji, powszechnej krytyki kościelności uczestniczycie nie tylko w mszach, ale i bierzecie udział w życiu parafii? Co Wam to daje? Dlaczego to robicie? A może znacie takie osoby i odpowiedź na to pytanie?
Młodym dorosłym nie jestem, ale z przyjemnością wypowiem się i na ten temat.
Dla mnie Kościół, to wspólnota ludzi dzielących tę sama wiarę, w dużej mierze poglądy, skupiona pod przewodnictwem Papieża i całej hierarchii kościelnej (nie zapominając oczywiście o Bogu, Synu i Duchu).
Kościół jest dla mnie jednym z ostatnich (o ile nie ostatnim) autorytetów. Jego nauczyciele wyznaczają granice, które mogę, ale nie koniecznie powinienem przekraczać. I choć uważam siebie za indywidualistę, nie wydaje mi się, żeby sama religia i instytucja Kościoła przeszkadzała mi w realizowaniu moich marzeń. Wręcz przeciwnie, uzupełnia moją tożsamość.

Noemi osobiście uważam, że za bardzo generalizujesz (i dajesz się troszkę uwieść propagandzie ;)). Zdaję sobie sprawę, że Twoje poglądy wynikają z osobistych doświadczeń, ale nie trzeba od razu się uprzedzać. Warto poszukać prawdy w różnych miejscach, podejść z troszkę dziecięcą naiwnością do tego czego doświadczamy w kościele (czy jakimkolwiek innym miejscu związanym z zinstucjonalizowaną (uff, to słowo w ogóle istnieje?) religią)
Obrazek
Awatar użytkownika
blackvarnish
Posty: 223
Rejestracja: pt, 31 lip 2009, 15:59
Lokalizacja: Paradise City

Post autor: blackvarnish »

Pank pisze:Jak towary w supermarkecie: wybieramy to co nam pasuje
Trafne porównanie. Adekwatne dla mojej osoby oraz wielu innych, o których pisać nie będę bo to moja opinia ma być.

Zostałam wychowana w wierze katolickiej, a fakt, że mieszkam w małej mieścinie jeszcze bardziej wpływa na to, że religia i Kościół były mi bliskie od małego i tak jest do teraz. Porównując ( czysto ogólnikowo ) 'religijność' kolegów z bliższego podwórka i rówieśników z nowej szkoły/większego miasta, wychodzi na to, że jednak to my przywiązujemy większa wagę to przestrzegania postów/postrzegania Biblii/Spowiedzi itp. Choć istnieją oczywiście wyjątki, celowo pominięte w wypowiedzi, aby nadać ogólny zarys sprawie.
Ale rzeczywiście, z biegiem lat, nabywaniem doświadczenia i wyrabianiem własnego zdania na wiele tematów, w mojej religii jednak nie wszystko mi się podoba. Z tego powodu, nie zwykłam nazywać siebie 'katoliczką' z krwi i kości. Po prostu wierzę w Boga jako takiego, wierzę w moc modlitwy i czerpię siłę z sakramentów. Sprawa dogmatów, choć nie jest mi obca, nie jest moim priorytetem jeśli chodzi o religijność.
Pank pisze:
Ale wciąż są osoby, które... wierzą. I mają się dobrze, i żyją z kościołem w zgodzie. Ba! Uczestniczą w życiu parafialnym! I nie, nie są stare, niedomagające, z różańcem w półuśmiechu
Dziś podczas niezbyt zajmującej lekcji historii, poruszony został temat religii. Mam w klasie koleżankę wyznania protestanckiego, a że ciekawią mnie/nas inne odłamy chrześcijaństwa i w ogóle religie, słuchaliśmy, zadawaliśmy pytania, porównywaliśmy. Religijność koleżanki i spraw dotyczących wiary wywarła na wielu spore wrażenie, choć to nie pierwszy raz. Tak, tak, ludzie wierzący, praktykujący dalej istnieją, co dla wielu jest pomocne, dodające sił.
Pank pisze: Licealiści, Wy z drugich i trzecich klas, jak wyglądają u Was lekcje religii?
Z tą frekwencją jest, powiem szczerze różnie. Są u nas osoby, które chodzą na lekcje religii z przymusu/traktują ją jako luźniejszą lekcję, okazję do odpisania zadania lub pogadania z kolegami. Ale istnieje też grono osób zainteresowanych tematem/zadających pytania i szukających odpowiedzi. Dla mnie religia to przede wszystkim okazja do poznania dlaczego akurat tak to sobie Kościół postanowił/czemu TO akurat jest zakazane/A co by było gdyby .... Ksiądz jest otwarty na takie dyskusję i myślę, że to jest głównym celem TYCH lekcji.


w zeszłym roku brałam udział w wymianie międzynarodowej z mojej szkoły. Jako opiekun pojechał z nami nauczyciel religii, pan Kazimierz. Życzę każdemu, aby spotkał na swojej drodze podobnego człowieka. Wrażliwego, głęboko wierzącego, zero dewocji. Człowieka potrafiącego doprowadzić do łez (wcale nie smutku! ) jedynie opowiadanie o swoich doświadczeniach i korzyściach jakie zyskał wierząc w Boga. Potrzebny mi wtedy zastrzyk wiary zadziałał i działa do dziś ;)
This is the world we live in
And these are the hands we're given
Use them and let's start trying
To make it a place worth living in.

Last.fm
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

Pank pisze:A Wy, młodzi dorośli, kończący studia, wchodzący w dorosłe związki, myślący może o dzieciach - co sprawia, że w dobie postępującej supermarketyzacji religii, laicyzacji, powszechnej krytyki kościelności uczestniczycie nie tylko w mszach, ale i bierzecie udział w życiu parafii? Co Wam to daje? Dlaczego to robicie? A może znacie takie osoby i odpowiedź na to pytanie?
A osoba wyznania innego niż katolickie się na coś przyda w Twoich badaniach?
No bo reszta pasuje- młoda dorosła, kończąca studia, ale już z pracą, w dorosłym związku (małżeńskim, ale jeszcze bez dzieci i bez konkretnych planów na nie w tej chwili), uczestnicząca w życiu parafii.

Nie chcę mi się rozpisywac na foum tutaj, jak to zmieniłam wyznanie jako nastolatka (formalnie w wieku 19 lat) i jakie przeboje rodzinne z tym miałam (od paru lat już wszystko ok, rodzice akceptują), skupię się na tym, co jest teraz.

O ile jestem w ogóle reprezentatywna gdziekolwiek. Ale może zauważyłeś Pank, może jest taki trend, że jest część młodych, z dużych miast, z dobrych kierunków studiów, z dobrą pracą i zaczynają na przełomie liceum i studiów poszukiwanie swojej tożsamości relegijnej, tylko w różnych miejscach kończą? Najgłośniejsi są w Polsce akurat ci, którzy kończą we Frondzie i innych, raczej konserwatywny środowiskach katolickich, dziwnym trafem często wiąże się to też z polityką i młodzieżówkami pewnych partii. No ale są też ci apolityczni. Różnie bywa. Taką małą dygresję tu tylko mam: w latach 1999-2002 należałam do harcerstwa, do ZHR (Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej). To jest to inne niż ZHP (to bardziej "religijne, patriotyczne" i takie tam.) Ogólnie, na harcerstwo patrzę teraz jako na dość niebezpieczną grupę, w którą się zaangażowałam jako podlotek/wczesna nastolatka, ale ja nie o tym, bo samo harcerstwo to w sumie temat na osobny post. Otóż byłam na dwóch ZHR-owskich obozach w lecie i mieliśmy wizyty z centralnego Hufca, pamiętam tych hufcowych i innych starszych rangą. Potem, w latach 2005-2007 widziałam ich twarze w TVN 24 gdzieś w tle, jak za szychami ówcześnie rządzacego PiSu nosili teczki, gdzieś tam jako asystenci.

Wracajac do religii i życia parafialnego- działam w naszym wrocławskim Ewangelickim Duszpasterstwie Akademickim, pytanie co znaczy "działam"? No chodzę na spotkania, czasem spotkania prowadzę, herbatę robię i ciasteczka wykładam na talerz :P. Duszpasterstwo nie prowadzi jakiejś akcji ewangelizacyjno-misyjnej na zewnątrz, jest raczej dla nas - młodych luteran studiujących we Wrocławiu. Jest nas kilkadziesiąt osób w sumie, dużo ludzi z relatywnie bardzo protestanckiego Śląska Cieszyńskiego przyjeżdża na studia do Wrocka, parafia prowadzi coś w stylu akademika, to są :) Jest też trochę takich jak ja- tych, którzy zmienili wyznanie w miejscowości, z której przyjechali albo już we Wrocławiu, jest też trochę rodowitych wrocławian, są "urodzeni" ewangelicy z innych miast, którzy przyjechali tu na studia, itp, itd.

Nie wiem, jak działąją ogromne w porównaniu do naszego studenckie duszpasterstwa katolickie. Wiem, że mają obozy, zjazdy, pielgrzymki. U nas są raczej spotkania z żarciem (czasem takie dłuższe, z alkoholem, ale kulturalnie- np. winko sobie pijemy czy piwo) i czasem robimy nabożeństwo w bardziej nowoczesnej oprawie muzyczno-ideologicznej (temat kazania jest taki "dla młodych") :)

Jesteśmy chyba typowymi młodymi z dużego miasta, w taki sposób myślimy i żyjemy. Jest nawet taki żart u nas w kościele (co prawda o warszawiakach, ale chyba można odnieść do wszystkich dużych miast):

Czym się różni warszawska luterańska inteligencja od ateistycznej warszawskiej inteligencji?
Tym, że ta pierwsza chodzi do kościoła w niedzielę.


No bo poglądy takie same :)

Chodzę do Duszpasterstwa, bo mam potrzebę kontaktu z Kościołem, dyskusji wewnątrz, wymiany myśli i poglądów, jakiejś takiej intelektualnej więzi. Niekoniecznie jest to potrzeba utrzymywania kontaktów towarzyskich. Mam tam znajomych, ale bardziej na serio przyjaźnię i koleguję się z osobami spoza kościelnego kręgu. To nie kwestia ideoologiczna-charakterologiczna, że mi nie pasują, raczej tak po prostu wyszło. Nie unikam też świadomie "wiązania się z kręgiem kościelnym", na zasadzie "znajomi z kościoła to obaciach". Ja mam też doświadczenia takie ogólne młodej osoby przyjeżdzającej na studia do dużego miasta i tych wszystkich kręgów, w jakie się wtedy wpada- studia, praca, hobby, i w których znajduje się znajomych. No ogólnie odczuwam o wiele bliższą więź z wrocławskim michaelowym denstimem niż ze znajomymi z parafii, mimo że tych drugich znam 2x dłużej (od 2007 r.).

Zauważyłam, że wspólnoty katolickie bardziej może stawiają na te więzi. Bo tam, w Oazach, itp jest chyba też takie podejście, że grupa jest ważna, bez grupy nie da sie przeżyć. Protestantyzm jest o wiele bardziej indywidualistyczny niż katolicyzm. Nie uważamy, że świat "na zewnątrz" jest "zły i zepsuty" i tylko w naszym własnym gronie jest dobrze. Raczej wychodzimy z założenia, że wciąż żyjemy w tym "zewnętrznym" świecie. W Kościele mogę jedynie zastanowić się, zgłebić to, jak w tym "zewnętrznym" świecie powinnam postępować, co podobałoby się Bogu. Może to wynika też z tego, że w protestantyzmie nie ma podziału na sfery sacrum i profanum? Nie ma absolutnie żadnego powodu, żeby myślec, że znajomi z Kościoła mogą być jakimiś "lepszymi" znajomymi albo takimi powinni być. Nawet sam kościół nie jest sferą sacrum, u nas normalne jest, że w kościele przed nabożeństwem się rozmawia na różne tematy, w sensie, przychodzę za pięć dziesiąta, bo o 10 zaczyna się nabożeństwo i mam czas powiedzieć koleżance na głos "o, fryzurę zmieniłaś" albo "fajna spódnica" czy inny podobny temat, nie muszę wychodzić na zewnątrz, bo w świątyni rzekomo nie wypada rozmawiać. Potem jest też tradycyjne spotkanie po nabożeństwie przy kawie i ciastkach, ludzie idą i gadają ze sobą wtedy w salce. Wchodząc do kościoła czy do jakiejś salki na parafii i też bepzośrednio do księży mówi się "dzień dobry" a nie "szczęść Boże". Do kościoła ogólnie chodze teraz mniej przez studia zaoczne, mam co 2 tyg. zjazdy (ale na szczęście w czerwcu koniec :D). Ale czasem nawet poza zjazdami nie idę, średnio wychodzi mi, że uczęszczam tak raz w miesiącu. Na spotkaniach duszpasterstwa jestem częściej, niż w samym kościele, bo wiadomo jak to jest z weekendami- rozjazdy i inne, a u nas do kościoła można pójść tylko rano. Nie mam z tego powodu jakiś wyrzutów sumienia, ponieważ niechodzenie do kościoła nie jest u nas grzechem. Chodzi raczej o osobistą relację z Bogiem, ale do kościoła warto chodzić moim zdaniem, jeśli się odczuwa potrzebę no i ze względu na możliwość przystąpienia do Komunii św. Ważne jest dla mnie przystępowanie do Komunii razem z mężem, czasem idziemy do komunii za rękę. Komunia jest pod dwoma postaciami- dostaje się opłatek a potem wino, jest też możliwość brania komunii na rękę lub odmówienia wina, jeśli jest się np. przeziębionym (bo wszyscy piją z jednego kielicha). Spowiedź jest wspólna przed komunią na nabożeństwie, każdy w sumieniu wyznaje grzechy i ksiądz udziela rozgrzeszenia wszystkim na nabożeństwie; jeśli ktoś ma potrzebę indywidualnej rozmowy z księdzem o jakimś problemie, może się z nim umówić.

U nas jest też na parafii coś takiego jak Klub Rodzica, to organizują rodzice dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym- robią wspólne imprezy, wyjazdy, zajęcia, itd.. To są rodzice dzieci, które chodzą na szkółkę niedzielną , którą w trakcie nabożeństwa prowadzi w salce pastorowa i kilka pań do pomocy (żeby dzieci miały swoje zajęcia o Bogu i nie przeszkadzały w trakcie nabożeństwa innym, np. biegając po kościele czy śmiejąc się). Myśle, że za kilka lat w Duszpasterstwie nasze miejsce zajmą inni i my wszyscy naturalnie będziemy się angażować w Klub Rodzica, przynajmniej ja zamierzam :)

Moja szwagierka, rok ode mnie młodsza, jest w KSM (Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży), niedługo urodzi córeczkę, to nie była zaplanowana ciąża i to jeszcze w dodatku przed związkiem małżeńskim. No, zdarza się. Gra w tym KSM-owym zespole na gitarze elektrycznej, jakoś w 3 miesiacu ciąży zrezygnowała z występu zespołu w jednym z klubów (bo czasem grają też bardziej "świecko"), bo były sugestie "nasz koordynator diecezjalny (świecki młody koleś, nie ksiądz!) będzie na występie, coś się dowie, będzie widać", itp. Nie rozumiem takiego podejścia, nie chciałabym być dalej w takiej wspólnocie. Nie rozumiem takiego wykluczenia. Wiem, że w mojej parafii takie coś by się nie zdarzyło, ale to jest inny Kościół i trochę inne zasady. Jednakże wielu moich katolickich znajomych, nawet zaangażowanych w Kościół uważa, ze taka sytuacja, jaka ją spokała ze strony KSM jest nie do przyjęcia.

Boję się takich religijnych wspólnot, "ściskających" swoich członków. Potem jest takie przekonanie, że bez nich nic nie znaczysz, wciągnie Cię "zło tego świata", itp. Nie chodzi mi o sekty, ale niektóre wspólnoty przykościelne (już pal licho wyznanie) mają w swoim działaniu takie dziwne elementy i wytłumaczenia.

Tak też bywa w kościołach zielonoświątkowych, "nowoprzebudzonych", itp. Tak naprawdę wszędzie da się chyba znaleźć jakieś dziwne grupy.

Myślę, że warto podchodzić do religii raczej indywidualistycznie i starać się dużo w tym wszystkim ogarniać rozumem, a nie emocjami (mimo że sama wiara wydaje się nie mieć z rozumem za wiele wspólnego :))
triniti
Posty: 468
Rejestracja: pt, 30 paź 2009, 14:09

Post autor: triniti »

give_in_to_me pisze:Zauważyłam, że wspólnoty katolickie bardziej może stawiają na te więzi. Bo tam, w Oazach, itp jest chyba też takie podejście, że grupa jest ważna, bez grupy nie da sie przeżyć. Protestantyzm jest o wiele bardziej indywidualistyczny niż katolicyzm. Nie uważamy, że świat "na zewnątrz" jest "zły i zepsuty" i tylko w naszym własnym gronie jest dobrze. Raczej wychodzimy z założenia, że wciąż żyjemy w tym "zewnętrznym" świecie. W Kościele mogę jedynie zastanowić się, zgłebić to, jak w tym "zewnętrznym" świecie powinnam postępować, co podobałoby się Bogu. Może to wynika też z tego, że w protestantyzmie nie ma podziału na sfery sacrum i profanum? Nie ma absolutnie żadnego powodu, żeby myślec, że znajomi z Kościoła mogą być jakimiś "lepszymi" znajomymi albo takimi powinni być
O właśnie, bardzo celna obserwacja..

Oczywiście, wszystko zależy od ludzi…Jednak jest ogólna tendencja we wspólnotach katolickich do izolowania się od świata i budowania w człowieku poczucia winy…Z pewnością jest różnica w dużych miastach i na wsiach w sposobie funkcjonownaia wspólnot. Na wsiach są większe kontrasty i rzeczywistość jest bardziej wyrazista, a księża nie kryją się ze swymi grzeszkami licząc na to, że bogobojny lud przełknie kążdy ich wybryk.
W miastach wszystko owiane jest jest mgiełka intelektualną, zawoalowane i jest nieco bardziej strawne..W każdym środowisku zdarzają się ludzie przyzwoici, z silną wolą , charyzmatyczni i mądrzy. Dlatego nie dziwię się tak różnym doświadczeniom SuperflyB czy Noemi.
Jednak istotne sa statystyki i obawiam się, że znacznie łatwiej być indywidualistą we wspólnotach protestanckich niż katolickich. Ma jakieś takie silne przeczucie graniczące z pewnością...
Awatar użytkownika
give_in_to_me
Posty: 500
Rejestracja: ndz, 17 sty 2010, 12:37
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: give_in_to_me »

triniti pisze:Z pewnością jest różnica w dużych miastach i na wsiach w sposobie funkcjonownaia wspólnot. Na wsiach są większe kontrasty i rzeczywistość jest bardziej wyrazista, a księża nie kryją się ze swymi grzeszkami licząc na to, że bogobojny lud przełknie każdy ich wybryk.
No pewnie, ksiądz proboszcz (nieważne jakiego wyznania, na Śląsku Cieszyńskim mamy z kolei ewangelickie wsie) to jest ważna persona na prowincji i jedni faktycznie są takimi fajnymi liderami lokalnej społeczności, inni jedynie roszczą sobie do tego prawo mało dając w zamian. Z drugiej strony w miastach mamy ogólny problem anonimowości i księża nie znają parafian, jeśli ci sami nie odczuwają potrzeby kontaktu z kościołem. Nie mają jak na pewne sprawy reagować, pomóc, itp.

Z jednej strony są wady takich małych parafii na wsiach, że każdy o każdym wszystko wie, że plotki są, że proboszcz potrafi z ambony zagrzmieć personalnie, ale z drugiej strony może ludzi może połączyć mocniejsza więź społeczno-sąsiedzka, jeśli mają fajnego księdza, który jest dla nich autorytetem? Na przykład u mojej rodziny w Wielkopolsce (katol.) była komunia na wsi, przystępowało tylko pięcioro dzieci, przyszła cała wioska, wszyscy znali każde dziecko i rodzinę, każde dziecko pełniło jakąś rolę podczas mszy, czuło się ważne. Ksiądz pięć domów potem obleciał, w każdym kawka, ciasto, herbatka albo obiad nie daj Boże wpychali :) W dużych miastach komunie (jak to się często w sezonie komunijnym prasa rozpisuje) to walki rodziców, pokaz mody, super gadżetów na prezenty, szarpania się o prezent dla księdza/ do kościoła i 50 dzieci spędzonych i zestresowanych w pełnym ludzi kościele i te wszędobylskie aparaty cyfrowe, którymi pstrykają im prosto w twarz podczas przyjmowania opłatka. Księża nawet nie pamiętają imion tych dzieci, które przystępują do komunii, bo i po co?

W dużych miastach są parafie po 20 tys. osób, ksiądz chodzi po kolędzie, u każdej rodziny jest 5-10 minut i co on się o nich dowie?

No wszystko ma swoje wady i zalety.
Awatar użytkownika
Pank
Posty: 2160
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:07

Post autor: Pank »

triniti pisze:Rozumiem, ze szukasz informacji do swojej pracy
Raczej dyskusji na temat tego, co ostatnio przeczytałem, opinii; mam trochę wiedzy, obserwuję rzeczywistość, ten temat już od jakiegoś czasu. I w tym wszystkim brakuje mi głosu środka. Są krzykacze z jednej strony, z drugiej. A ja nie chcę krzyczeć! I większość nie krzyczy! Nie jestem osobą ani wierzącą, ani zanadto uduchowioną (choć o tym - później), mam wysoce posunięty krytycyzm w stosunku do instytucji Kościoła Katolickiego, dla niektórych być może już nawet na granicy antyklerykalizmu (Raczkowski mnie śmieszy, Raczkowski!).
Ale jeżeli to ktoś, kto wierzy - robi to świadome, w sposób przemyślany, potrafi wejść w dodatku w konstruktywną polemikę i za wszelką cenę nie będzie mnie oceniać, czegokolwiek narzucać - mam naprawdę duży szacunek. Ja też wolę tego nie robić. Empatyczne słuchanie, empatyczne rozumienie! Czyli coś, czego nas w szkole, od maleńkiego nie uczą. Ja się z wizją czarno-białego świata nie godzę!

To, co pisze tutaj większość można streścić do jednego: wybieramy to, co nam pasuje, bo nam z tym dobrze, tak sobie to tłumaczymy, bierzemy najlepsze dla nas składniki i układamy idealne menu. I zawsze jest coś, do czego nie chcemy się przyznać: konformizm i brak wiary z zwalczenie jego. W coś tam wierzę, chodzę na religię, do kościoła na pasterkę, chrzczę dzieciaki - bo inaczej zostanę wykluczony, dosięgnie mnie kara. Tak trzeba... i już. Nie dopuszczam do siebie myśli o alternatywie, że może być nawet inaczej; a tym bardziej nie mam siły do tej odmienności przekonywać innych. Wygodniej. A to tak pokutuje w nas, w naszym społeczeństwie, ten brak odwagi, ta bezmyślność, ten lęk przed innym, że czasem aż boli. I co gorsza, bywa że mnie to też się udziela, a co. Sam się potem karzę. :>
Moi przyjaciele, lat 22, raczej niewierzący, wpadli. Nie tak miało być, ale stało się - i dzieje, oj! Dziewczyna przechodzi, jak to w ciąży, hormonalne jazdy, oboje też postanowili od razu wziąć ślub. Jeżeli jest się już razem, to z różnych względów całkiem dobrze mieć też ten papierek. Ale jak rodzina usłyszała, że ślub cywilny, to gromy nad wigilijnym stołem się pojawiły, jak to, tak nie przed Bogiem (jak twoi rodzice, dziadkowie, ciocia Jadzia...), co to za życie. Matka przyszłej panny młodej poszła do księdza, załatwiła de facto ślub, i to jak najszybciej, luty! Trzeba ukryć ten brzuch! Młodzi dali sobie spokój, ze strasznym niesmakiem. Szkoda czasu na walkę, sami są w szoku obrotem wydarzeń i wiele nie myślą pewnie, rodzice mają pieniądze, babcia się ucieszy, ciotka się wzruszy, ksiądz zarobi, będzie pięknie. Czyżby? Śmieją się, że przynajmniej będą ładne zdjęcia. I wódka będzie gorzka!

To wszystko dopada pewnie i najbardziej zaangażowanych w działalność instytucjonalną Kościoła. Pytanie: co ich motywuje? Zagłębianie się w temat wiary, jak Kasię? Zagubienie w coraz szybszym świecie - bo w kościele zaznają spokoju? A może towarzystwo, czysta potrzeba więzi z ludźmi o podobnych poglądach, bo tylko tam możemy być w pełni zrozumieni? Obawa przed - czym? Karą boską? A może antidotum na lęk przed śmiercią? Tak ciężko nam zaakceptować, że obrócimy się w ten popiół, nic po nas nie będzie, gnijące ciało, kości, może nagrobek i ta pamięć na kilkadziesiąt lat, może potomstwo. Wygodniej jest wierzyć, że po śmierci coś jest, nasz żywot nie jest aż tak marny - dzięki Bogu nasze życie nabiera więc sensu. I ludziom, którzy wzajemnie w tej wierze się wspierają. Szczęśliwi, którzy uwierzyli.
triniti pisze:A jeżeli już się mieszczą, to jest to czasami rodzaj gwałtu na własnej psychice, co moze później kończyć się różnym stanami depresyjnymi (...) obserwowałam, jak bardzo poważnie to traktował…Musiałam zbierać go z ulicy, bo padał na kolana przed każdym napotkanym krzyżem..I zastanawiałam się wówczas, jak bardzo niedługo się rozczaruje..
Noemi pisze:ogromnym poczuciem wstydu
To są zagrożenia. Ja się tego boję, ja się tym przerażam, sam się mierzyłem w swoim życiu z poczuciem wstydu. Z poczuciem, że moje życie się nie ułoży, że jestem - bardziej jako homoseksualista, mniej jako niepotrafiący uwierzyć - odmieńcem, z moim defektem będę się tłamsić w dziwnych schematach, a może da się uleczyć, da się okłamywać siebie, potem innych, jak żyć? Ale potem zrozumiałem, że - gdzie jest defekt właściwie?
Tak się nie da.
I dobrze, że to się zmienia. Że jest coraz większy pluralizm myśli w społeczeństwie polskim, naszym, z dużych miast przechodzi do coraz mniejszych rejonów...

Inna ciekawostka.
Luckmann dodaje że nawet i ateista może być - na swój sposób - religijny (stąd spór o to, czym w ogóle może zajmować się socjologia religii, co pod nią może podpadać). Tylko religijnością tego ateisty jest już to, co świeckie. Kult ciała, chociażby, jego rzeźba. Chcesz przeżyć katharsis, przebiegasz maraton, idziesz na koncert (w zeszłym roku boską istotę zobaczyłem prawie na Low). Czy to dobre, czy nie, jakie to niesie ze sobą konsekwencje, tu już padają różne argumenty i ciężkie działa - znów - z prawej i lewej strony.
SuperFlyB. pisze:podejść z troszkę dziecięcą naiwnością do tego czego doświadczamy w kościele
Zgodzę się na szukanie prawdy w różnych miejscach. ;-) Ale dziecięca naiwność to nie nieświadomość, to niedojrzałe, słabe? A człowiek nie winien być świadomy tego, kim jest, w co wierzy?

I jeszcze.
Konserwatyzm instytucji Kościoła pozwala na jeszcze jedno, może się mylę: jego trwałość, mimo wszystko. KK nie upadnie tak łatwo (i niech nie upada, a co, o czym bym pisał pracę!) Za to ile to już malutkich wspólnot znika (ile dajecie lat przytoczonemu tutaj parę miesięcy temu kościołowi Szymona Niemca?), znacznie szybciej niż ta wielka religia... bo się na ten indywidualizm pozwoliło. Inna sprawa, że Kościół znów taki nie-niezmienny, raczej z tymi zmianami w kropce. Powołań tylko mniej, w dwa lata (2007-2009) liczba bierzmowań spadła o ćwierć, w liceach w III klasie na zajęciach z religii bardziej pustki niż pełne klasy. W kraju Jana Pawła II takie belzebubstwo! Jak będzie w przyszłości, no jak?
give_in_to_me pisze:jest taki trend, że jest część młodych, z dużych miast, z dobrych kierunków studiów, z dobrą pracą i zaczynają na przełomie liceum i studiów poszukiwanie swojej tożsamości relegijnej, tylko w różnych miejscach kończą?
Czasem nawet wcześniej, ale to prawda. Dzięki za Twoje obserwacje, z tej perspektywy nie-katolika, ale chrześcijanina - który jest też obserwatorem tego, co na naszym polskich, rzymskokatolickim podwórku. Zerknę na to jeszcze później, już przed spotkaniem z księdzem i katechetką.
give_in_to_me pisze:Tak naprawdę wszędzie da się chyba znaleźć jakieś dziwne grupy.
To jest też całkiem cenna obserwacja. Każde zaangażowanie się, nawet i niereligijne, może rodzić różne... odchyły. Pewnie im większa grupa, tym odchyłów więcej.
give_in_to_me pisze:A osoba wyznania innego niż katolickie się na coś przyda w Twoich badaniach?
Nie wiem czy w mojej pracy, ale Twój głos zawsze i wszędzie cenny, Katarzyno (i smyram mentalnie zawsze czule). ;-)
triniti
Posty: 468
Rejestracja: pt, 30 paź 2009, 14:09

Post autor: triniti »

Pank pisze:To, co pisze tutaj większość można streścić do jednego: wybieramy to, co nam pasuje, bo nam z tym dobrze, tak sobie to tłumaczymy, bierzemy najlepsze dla nas składniki i układamy idealne menu. I zawsze jest coś, do czego nie chcemy się przyznać: konformizm i brak wiary z zwalczenie jego. W coś tam wierzę, chodzę na religię, do kościoła na pasterkę, chrzczę dzieciaki - bo inaczej zostanę wykluczony, dosięgnie mnie kara. Tak trzeba... i już. Nie dopuszczam do siebie myśli o alternatywie, że może być nawet inaczej; a tym bardziej nie mam siły do tej odmienności przekonywać innych. Wygodniej. A to tak pokutuje w nas, w naszym społeczeństwie, ten brak odwagi, ta bezmyślność, ten lęk przed innym, że czasem aż boli. I co gorsza, bywa że mnie to też się udziela, a co. Sam się potem karzę. :>
Przyznaję się do konformizmu…W sytuacji jakiej sie znalazłam nie mogłam narażać moich dzieci na kolejną niestabilność, no kolejne eksperymenty..Uważam, że tradycja jest w życiu potrzebna, szczególnie dzieciom..Chociaz nie jestem do końca przekonana, do jakiego stopnia to buduje tożsamość, ale przeczuwam, że jednak ma wpływ na kształtowanie się psychiki we wczesnych latach.. Kiedy rodzice się rozwodzą mozna się powołać na przepis prawny, zapewne stworzony we współpracy z psychologami w przypadku gdyby któryś z rodziców chciał namieszać w życiu dziecka, że dziecko nie powinno zmieniać środowiska, nie należy zmieniać pewnych schematów, przyzwyczajeń dziecka itd..
Ja właściwie robie to wbrew sobie, bo nie boję się mówić co myślę, i wszyscy znają moje polądy na ten temat… (łącznie z księżmi), jedna jak przychodzą na świat dzieci zmienia się porządek wszechświata. To tak jakby planety zaczęły krążyć nagle w przeciwnym kierunku. I zastanawianie sie nad sobą, swoją nędzą wewnętrzną, pożałowania godną postawa życiową, nad sowimi brakami, na to wszystko po prostu nie ma czasu. Zmieniają się priorytety i wybiera się kompromis, nie dlatego że łatwiejszy, tylko dlatego, że nie ma innej opcji. Ten kompromis jest zazwyczaj trudniejszy, (a niekiedy nawet finansowo nieopłacalny, haha), ale w moim rozumieniu - konieczny. I oczywiście mogę się mylić i po latach puknąć się w czoło..Jednak teraz nie za bardzo widzę inne wyjście.

Jedyne, czego sie boję - to trauma, o której powiedziałeś a potem wychodzenie z niej latami, o czym wspomniała Noemi. Jednak wszystko w rękach rodziców, którzy powinni mieć radary nastawione na wszelkich możliwych częstotliwościach, by nic nie uszło ich uwadze...

Nie jestem niestety głosem środka. Jestem raczej nietypowym "przypadkiem".

Na razie tyle…bo nie ma czasu na odniesienie do wszystkich wątków;)
Awatar użytkownika
Margareta
Posty: 1017
Rejestracja: sob, 22 sie 2009, 15:54
Lokalizacja: południe kraju nad Wisłą

Post autor: Margareta »

A ja tam nie boję się żyć po swojemu, pewnie dlatego, że jestem z domu w którym do uczestniczenia w maszach zmuszała mnie babcia. Jestem na tyle tyle dorosła, na tyle pewna tego co robię i w co wierzę, że nikt nie może mnie do niczego zmusić. Pewnie, że czasem dla własnego dobra (świętego spokoju) nie warto "wyskakiwać przed szereg" forsując własne stanowisko, bo wtedy mogłoby to skończyć się niepotrzebną nikomu kłótnią, ale ukrywać swoje poglądy którymi nikomu się nie szkodzi? W życiu Warszawy ;-)!
Pank, ja to się z kolei Twoim znajomym dziwię. Szczawie bo szczawie (w sensie młodego wieku), ale koniec końców pełnoletni ludzie którzy mają prawo zrobić z tym fantem (w sensie nieplanowanym dzieckiem) co tylko zechcą, z aborcją lub oddaniem do adopcji włącznie i nikomu z tego kroku nie tłumaczyć. Jest to sprawa tylko i wyłącznie ich sumienia, priorytetów itp. Moim zdaniem pozwolili potraktować się przez rodziców jak smarkacze .
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Obrazek
Awatar użytkownika
Pank
Posty: 2160
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:07

Post autor: Pank »

Mam wrażenie, że zarzucasz komuś to, co sama robisz... o ile dobrze zrozumiałem:
Margareta pisze:czasem dla własnego dobra (świętego spokoju) nie warto "wyskakiwać przed szereg" forsując własne stanowisko, bo wtedy mogłoby to skończyć się niepotrzebną nikomu kłótnią
Co dalej...
Margareta pisze:koniec końców pełnoletni ludzie którzy mają prawo zrobić z tym fantem (w sensie nieplanowanym dzieckiem) co tylko zechcą, z aborcją lub oddaniem do adopcji włącznie i nikomu z tego kroku nie tłumaczyć.
Aborcja? Adopcja? Oj, oj. Owszem, tylko kiedy dziecko naprawdę jest niechciane, tj. obie strony wiedzą, że na aktualnym etapie życia (albo - w ogóle) dziecko stanowi przeszkodę, przeszkodę nie do przejścia, nie chce się go i już - z różnych powodów. I nie będzie można liczyć np. na pomoc materialną kogokolwiek. Moi przyjaciele nie należą bynajmniej do tej grupy; oboje myśleli już dużo wcześniej o ślubie, dzieciach, w swoim czasie, może za rok, dwa, trzy. Rodzice są jednak wspierający. Wyszło znacznie wcześniej, powoli dochodzą do wniosku, że nie jest to przecież koniec świata.
Pozwolili się potraktować jak smarkacze - poprzez brak stanowczego buntu, nie twierdzę że nie, tylko że kiedy sprawy przyjmują tak szybki obrót, ważne są też kwestie finansowe (oboje pracują, ale też się uczą - więc z zarobkami, szczególnie w tym okresie życia, nie zawsze najlepiej), życie w dodatku dalej toczy się normalnym torem (a praca! a sesja!) i naprawdę nie chce się robić sobie dodatkowych problemów, walczyć - cóż, wygodniej jest zagryźć zęby, szukać pozytywów, nie załamywać się. Można się gdzieś oburzać na ich postępowania, ale co z tego, kiedy oni bardziej niż oburzenia potrzebują teraz otuchy.
Awatar użytkownika
Margareta
Posty: 1017
Rejestracja: sob, 22 sie 2009, 15:54
Lokalizacja: południe kraju nad Wisłą

Post autor: Margareta »

Pank pisze:Mam wrażenie, że zarzucasz komuś to, co sama robisz... o ile dobrze zrozumiałem:
Margareta pisze:czasem dla własnego dobra (świętego spokoju) nie warto "wyskakiwać przed szereg" forsując własne stanowisko, bo wtedy mogłoby to skończyć się niepotrzebną nikomu kłótnią
Co dalej...
Margareta pisze:koniec końców pełnoletni ludzie którzy mają prawo zrobić z tym fantem (w sensie nieplanowanym dzieckiem) co tylko zechcą, z aborcją lub oddaniem do adopcji włącznie i nikomu z tego kroku nie tłumaczyć.
Przepraszam bardzo, ale nie rozumiem tego zarzutu. W którym niby miejscu przeczę samej sobie? :wtf:
Mówiłam w sensie ogólnym, że nie warto czasem wdawać się w dyskusje z kimś kto jest wrażliwy na jakąś kwestię, np. religii i jakakolwiek próba polemiki z nim mija sie z celem. Ale nie w systuacji która dotyczy mojej konkretnej decyzji życiowej, którą podejmując lub nie, mogę zaszkodzić co najwyżej sobie, a jednak inni się w nią mieszają i zmuszają mnie do czegoś czego zrobić nie chcę.
Pank pisze:Aborcja? Adopcja? Oj, oj. Owszem, tylko kiedy dziecko naprawdę jest niechciane, tj. obie strony wiedzą, że na aktualnym etapie życia (albo - w ogóle) dziecko stanowi przeszkodę, przeszkodę nie do przejścia, nie chce się go i już - z różnych powodów. I nie będzie można liczyć np. na pomoc materialną kogokolwiek. Moi przyjaciele nie należą bynajmniej do tej grupy; oboje myśleli już dużo wcześniej o ślubie, dzieciach, w swoim czasie, może za rok, dwa, trzy. Rodzice są jednak wspierający. Wyszło znacznie wcześniej, powoli dochodzą do wniosku, że nie jest to przecież koniec świata.
Pozwolili się potraktować jak smarkacze - poprzez brak stanowczego buntu, nie twierdzę że nie, tylko że kiedy sprawy przyjmują tak szybki obrót, ważne są też kwestie finansowe (oboje pracują, ale też się uczą - więc z zarobkami, szczególnie w tym okresie życia, nie zawsze najlepiej), życie w dodatku dalej toczy się normalnym torem (a praca! a sesja!) i naprawdę nie chce się robić sobie dodatkowych problemów, walczyć - cóż, wygodniej jest zagryźć zęby, szukać pozytywów, nie załamywać się. Można się gdzieś oburzać na ich postępowania, ale co z tego, kiedy oni bardziej niż oburzenia potrzebują teraz otuchy.
Ok, w porządku. Nie znam przecież całej sprawy, a wypowiedziałam się jedynie w kontekście nieplanowanej ciąży, a nie całego życia tych Twoich znajomych których przecież nie znam więc nie wiem jak ich sytuacja materialna wygląda, a takiej przecież wcześniej nie przedstawiłeś. Ale nadal twierdzę, że mogli, przynajmniej teoretycznie, zrobić z tym fantem co chcieli - nawet podjąć takie kontrowersyjne decyzje.
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Obrazek
Awatar użytkownika
Pank
Posty: 2160
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:07

Post autor: Pank »

W porządku, rzeczywiście źle zrozumiałem, przepraszam.
Rzeczywiście są osoby nie potrafiące dyskutować, z którymi dyskusja to jak mówienie od ściany. Nienegocjowalność i nawet już nie wiesz, jakich sposób użyć, żeby przekonać przynajmniej do wysłuchania i zrozumienia swoich racji - brr!
Margareta pisze:Ale nadal twierdzę, że mogli, przynajmniej teoretycznie, zrobić z tym fantem co chcieli - nawet podjąć takie kontrowersyjne decyzje.
Teoretycznie, owszem - i tu się zgadzamy. Możliwe, że nawet rozpatrywali i najbardziej kontrowersyjne działania, tylko te już zostają przecież w związku, czasem w samym sobie.
Awatar użytkownika
SuperFlyB.
Posty: 393
Rejestracja: ndz, 11 kwie 2010, 22:03
Lokalizacja: z nienacka... a tak naprawdę z Warszawy

Post autor: SuperFlyB. »

Pank pisze:SuperFlyB. napisał:
podejść z troszkę dziecięcą naiwnością do tego czego doświadczamy w kościele


Zgodzę się na szukanie prawdy w różnych miejscach. Ale dziecięca naiwność to nie nieświadomość, to niedojrzałe, słabe? A człowiek nie winien być świadomy tego, kim jest, w co wierzy?
Może źle sformułowałem, ale... Dziecko podchodzi do wszystkiego 'po raz pierwszy', a nawet jeśli raz się 'sparzył' to spróbuje jeszcze parę razy. My, dorosli (lub prawie dorośli) juz tego nie robimy. Jeżeli mamy jakieś złe doświadczenie z jakąs sprawą, to wolimy nie sprawdzać czy kolejny raz będzie lepszy. Gorzej, uprzedzamy się bo 'ktoś (np. media) nam powiedział'. A to troszeczkę bez sensu, nie fair.
Czy nie o tym mówił tez nasz idol?
Obrazek
Luth
Posty: 231
Rejestracja: ndz, 14 sty 2007, 15:26
Lokalizacja: Legnica/Opole

Post autor: Luth »

Z racji że sesja za pasem i we wtorek mam egzamin, na który powinnam się uczyć, z radością wejdę po latach na forum i odpowiem Ci, Pank, na Twoje pytania, bo w końcu jestem świadkiem spokojnej i kulturalnej rozmowy na ten, dość interesujący mnie, temat. I przy okazji – przepraszam jeśli mój wywód wyda się stronniczy. Fakt, to wygląda jak krzyczenie, którego Pank tu nie chce, że Kościół jest fajny, a Wy, heretycy zostawcie go w spokoju, bo się nie znacie. Nie o to mi tu chodzi, ja staram się być w środku tego wszystkiego, bo widzę i spore wady i spore zalety, ale… nikt nigdy nie będzie wystarczająco obiektywny, więc wybaczcie jeśli i mi to nie wyjdzie ;).

Pochodzę z religijnej rodziny, coniedzielna msza od zawsze jest u nas normalnością. Zawsze sobie myślałam, że jak człowiek wybywa z domu, to może robić co chce, bo przecież rodzice nie widzą, nie mogą kontrolować, więc nie będzie krzyku i klapsów. Ale to tak nie działa. Studiuję dość daleko od domu i u mnie z chodzeniem do kościoła jest tak jak z chodzeniem na uniwersytet – może i czasem się nie chce, bo w telewizji fajny film leci. Ale czuje się tę głęboko zakorzenioną powinność. Czuję, że jak nie pójdę, to będą jakieś konsekwencje. Najczęściej wyrzuty sumienia i zastanawianie się, jakie usprawiedliwienie przynieść Bogu, żeby nie odrabiać z Nim potem zajęć na dodatkowych konsultacjach. Ale to nie tak, że mnie ktoś lub coś zmusza do tego, a ja wcale nie chcę. Owszem, chcę. Bo wierzę jak cholera. Bo lubię chodzić do kościoła. Bo naprawdę nie rozumiem osób, którzy mówią, że „nie lubią instytucji kościoła, bo to i tamto”. Nie, nie rozumiem, bo od kiedy osoba wierząca chodzi do kościoła jako do instytucji? To nie jest ani przychodnia, ani ZUS. Od kiedy ktoś każe wiernym wrzucać cokolwiek na tacę, a potem narzekać, że wszystko idzie na nowe samochody dla księży? (I bardzo proszę nie rzucać cytatami z Biblii o jałmużnie, bo tam zupełnie nie o to chodziło). Od kiedy ktokolwiek każe wiernym wypełniać każde słowo, które padnie z ambony od księdza, który nie jest nieomylny, jest tylko człowiekiem, ale takim, który studiował pewne księgi i stara się wiernym pomóc w sensie duchowym. Tak jak ja, studiując filologie angielską mogę komuś pomóc w tłumaczeniu tekstu, tak i on, studiując pięć lat Biblię i inne księgi, może pomóc w tłumaczeniu na chłopski rozum tekstu o ziarnku gorczycy. Od kiedy człowiek prawdziwie wierzący idzie do instytucji zamiast do Domu Bożego? Naprawdę nie pojmuję takiego traktowania kościoła. Jeśli nie podoba Ci się głupia gadka księdza, a takich jest od groma, zmień parafię, pogadaj z innym. Może trafisz na takiego, na jakiego ja trafiłam, który powie Ci wprost, że owszem, księża są skorumpowani – bo też są grzesznikami. I tak samo jak przez to, że czarni rozwalili pół Londynu nie powinno się o całej rasie mówić, ze jest be, nie powinno się tez o całym Kościele mówić, że jest be dlatego, że ksiądz Rydzyk i jego współpracownicy mają po pięć samochodów i wille, a jacyś inni zgwałcili ministrantów.

Jeśli komuś chce się jeszcze czytać, to powrócę do odpowiadania na pytania Panka :). Pamiętam jeszcze czasy szkolne, więc opisze to i z tej, i ze studenckiej perspektywy. Może to i prawda, ze 91% młodzieży chodzi na religię. Szczerze mówiąc najpierw mnie to mocno zdziwiło, ale później przypomniałam sobie, że przecież właśnie tyle mojej klasy uczęszczało na te zajęcia. Tylko co to właściwie było za uczęszczanie? Już pomijam fakt, że moja katechetka rzeczywiście była ograniczona i nie przyjmowała do siebie żadnej prawdy oprócz swojej własnej. Ale tu o dzieciaki chodzi. Dzieciaki, które przychodziły na lekcje po to, żeby się pokłócić zamiast najpierw wysłuchać, poprzeszkadzać, porozwalać salę, robić nie wiadomo komu na złość wypisując trzy szóstki na tablicy i wrzeszcząc „Ave Satan!”, bo to przecież takie zabawne. Pank, ile, według Ciebie (i innych ;)), z tych 91% wyniosło z zajęć cokolwiek i owym czymkolwiek zamierza się w życiu kierować? Mówi się, że Polska jest krajem katolickim, ale bierze się tylko pod uwagę katolicyzm na tle innych mniejszości religijnych, których u nas jest rzeczywiście niewiele. A nikt nie robi porównania wierzących z ludźmi, którzy twierdzą, że nie wierzą wcale. I, żeby nie było, nie mówię, że ich jest więcej – nie mam pojęcia, tylko przypuszczam :).

Mój pogląd na tę sytuację zmienił się po przyjeździe na studia. Trafiłam na mszę akademicką w małym jezuickim kościółku i oniemiałam z zachwytu. Kościół był pełen młodych ludzi, starszych była naprawdę garsteczka, schola grała i śpiewała najpiękniejsze pieśni jakie słyszałam w najpiękniejszy sposób jaki słyszałam, a ksiądz mówił niezwykle mądrze a zarazem zrozumiale. Wszyscy byli tam ze sobą tak zżyci, że, mogę teraz wydać Wam się przewrażliwiona, ale dosłownie popłakałam się, gdy na którejś mszy ktoś obcy mocno mnie przytulił na znak pokoju. Po jakimś czasie, przez kłopoty z ówczesnym chłopakiem, potrzebowałam porozmawiać z księdzem z owego kościółka, co uważam za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Żaden psycholog, żaden przyjaciel, nikt nie pomógłby mi tak, jak on mi pomógł. I do końca życia będę święcie wierzyć, że to Bóg mi podpowiedział to (jak i kilka innych) rozwiązanie. Ale o tym mogę opowiedzież tylko chętnym, bo dla niektórych może to być drażliwy temat.

Niedawno miałam zajęcia z umiejętności wypowiadania się. Zgadało się na temat religii, różnych jej aspektów. Wykładowca powiedział coś bardzo trafnego: „Dzisiaj jest coraz mniej par, które dążą do małżeństwa. Wolą żyć na kocią łapę, bo tak jest wygodniej. A kto najbardziej pragnie legalnego, katolickiego (i nie tylko) ślubu? Geje!”. Właśnie, ci najbardziej uciskani i piętnowani przez „instytucję” mimo wszystko do niej lgną. Albo nie, nie do niej. Może raczej do Boga, który trochę inaczej niż my, bardziej miłosiernie rozumie niektóre sprawy.

Krótko – dlaczego chodzę do kościoła i nawet to lubię? Bo wierzę. Bo wiem, że to jest dobre. Bo wiem, że ta godzina w tygodniu spędzona poza domem na pewno mi nie zaszkodzi. Bo czuję, że mi to pomaga. Bo, idąc za rozumowaniem Pascala – co będzie, jeśli jednak kiedyś się okaże, że Bóg istnieje i rzeczywiście rozliczy mnie z życia?

Kończąc, z góry przepraszam, jeśli ktokolwiek poczuł się urażony tym stanowczo za długim postem. Oczywiście, tak jak wcześniej sądziłam, post wyszedł stronniczy, za nic nie udało mi się być obiektywną. Chciałam tylko powiedzieć, że według mnie, niektórzy mówią to, co mówi większość, a nie zastanowi się jak jest naprawdę. Bo przecież chwalić Kościół mogą tylko stare dewotki, więc to już jest niepopularne, przestarzałe, trzeba się z tym nie zgodzić. I owszem, ze starymi dewotkami można się nie zgadzać, bo ostatnimi czasy to one najwięcej grzeszą, ale nad niektórymi rzeczami warto się chwilę zastanowić. Samemu. We własnym sumieniu. Bez siedzącego obok kumpla, który powie „no co Ty, stary, zgłupiałeś? Co Ty, świętoszek jakiś, że tak bronisz Kościół?”

Wyczuwam zalążki linczu… i zastanawiam się, czy mój post jest w ogóle na temat :P.

Pozdrawiam,
Luth_Dawnoniewidziana ;)
triniti
Posty: 468
Rejestracja: pt, 30 paź 2009, 14:09

Post autor: triniti »

Luth pisze:Wyczuwam zalążki linczu… i zastanawiam się, czy mój post jest w ogóle na temat :P.
Przepraszam bardzo, ale tak bardzo mnie tym rozbawiłaś, że musiałam zacytować…
:hahaha:

:macha:

Przepraszam również, ze się wtrącam, bo zapewne oczekujesz odpowiedzi czy komentarza od Panka…

Ja tylko powiem od siebie, że wszystko zależy od życiowych doświadczeń, od zbiegów okoliczności, od książek które się przeczytało, od ludzi których się spotkało ( w tym księży), i to się składa na całokształt na bazie którego dokonuje się wyborów…Po prostu każdy z nas ma inne doświadczenia...


pozdrawiam ciepło :) ;-)
Luth
Posty: 231
Rejestracja: ndz, 14 sty 2007, 15:26
Lokalizacja: Legnica/Opole

Post autor: Luth »

Ależ bardzo proszę się wtrącać, ja posta napisałam odpowiadajac na pytania Panka, ale oczekuję odpowiedzi od wszystkich, choć przyznam, że się ich nieco boję :).

Oczywiście, że wszystko zależy od tego co i z kim się przeżyje. Ja miałam to szczęście, że przeżyłam takie rzeczy, które pozwalają mi w pewnym stopniu(!) bronić Kościoła. Inni czegoś takiego nie doswiadczyli. Ale według mnie nie zwalnia ich to z samodzielnego myślenia. I wiem, że jest masa osób, która przeżyła takie tragedie, że istnienie dobrego, miłosiernego Boga jest dla nich absolutnie nie do przyjęcia. Ale jest też cała masa osób, która pomimo tych tragedii, a czasem nawet dzięki nim Boga odkrywa, mocniej się z nim wiąże. Chodzi o to, że trzeba być na wszystko otwartym, nie negować tego, czy tamtego, bo się tego nie widziało, albo widziało się zupełne przeciwieństwo. Nigdy nie mamy absolutnej racji. Nawet ja, pisząc teraz te posty. Dlatego ta otwartość, zrozumienie i myślenie jest ważne :).
ODPOWIEDZ