To ja może zacznę relację

Wy będziecie dopowiadać.Jestem z Białegostoku i wyjechałam o 6.00, żeby być w miarę wcześnie w Łodzi. Oczywiście nie obyło się bez jakiś chamskich komentarzy w pociągu, ale nie warto o tym mówić. Jechaliśmy grupką z Białego i nasz pociąg zdecydowanie poruszał się w rytmie moonwalka

No to tak, na pierwsze oznaki Michaelomani natknęłam się z samego rana w Manufakturze. Poznawaliśmy się po kapeluszach, różach, koszulkach. Pozdrawialiśmy się wzajemnie, machaliśmy. Niby takie proste gesty, a znaczą tak dużo. Poczułam się tak... jakbyśmy byli jedną wielką rodziną. Kurczę przecież się nie znamy, nie wiemy jak się nazywamy, a jest uśmiech, słowa "super koszulka, super kapelusz"... Nie ma tej zazdrości, chciwości... Następnie udaliśmy się na miejsce spotkania. W ogródku piwnym leciały teledyski MJa, ale bez głosu

Poczekaliśmy na Kinię i Kasię. Kinga wyglądała PRZEŚLICZNIE. Genialny gorset. A Kasia... Nogi się ugięły, łzy w oczach. M.Dż. jesteś tak niesamowicie miła, ciepła, że tak naprawdę to z osób, które znam przewyższa Cię tylko MJ. Podziwiam Cię. . A no i poznałam Pana Czesława. Super gość. Przemiły, przesympatyczny. Na przemarszu było magicznie... Naprawdę... Te róże trzymane w górze, zdjęcia, spiewanie Man in the mirror, ci ludzie na balkonach.. Coś niespotykanego. To może teraz kolejna osoba
