Mandaryna...
... jako że odkryłam jej "talent" dopiero teraz ...niedawno "Le as bi tógeder bejbi gimi ewry naj..." - zapewne tak miała ów "piosenkarka" napisane jak się uczyła tego tekstu w języku "angielskim". Irytuje mnie to, że zamiast promować młode, polskie dobre zespoły to kasa idzie na takie beztalencia. Już pomijam spekulacje na temat czy to prawda, że Wiśniewscy zapłacili duże pieniądze za współpracę Marty z Groove Coverage, oraz za to, aby ją jakoś sztucznie wypromować, a jak się uda to się sponsorom kasa podwójnie wróci. Już to raz powiedziałam, ale powtórzę: mam naprawdę szczerą nadzieję, że już nic gorszego nie pojawi się na polskim rynku muzycznym. Jednak mam świadomość, że światem żądzi pieniądz i obawiam się, że takich beztalenci będzie pojawiało się coraz to więcej, mimo, że już dziś jest ich o wiele za dużo. No cóż boski Enrike, którego też parę lat temu przyłapano na wydawaniu podczas koncertu (oczywiście granego z playbacku) podobnych dźwięków ma w Mandarynce poważną konkurencję. Swoją drogą jego nagrania są nieocenione. W momentach kiedy mam problemy z żołądkiem - zawsze skutkuje - rzygam bardzo obficie. Wiem to takie potworne!
MJowitek pisze:Nie wydaje mi się, żeby śpiewanie z playbacku było czymś hańbiącym dla artysty.
A według mnie jest to bardzo hańbiące, widać coś innego rozumiem przez słowo "koncert".
Żaden, powiadam żaden szanujący samego siebie oraz swoją publiczność artysta, nie zagra na koncercie z playbacku. Na koncertach NA ŻYWO zawsze grają szanujące się zespoły rockowe i metalowe. Gdyby się okazało, że np. Depeche Mode czy Metallica dali koncert z playbacku w jednej sekundzie byliby muzycznie skończeni. Bo dla artystów takiego pokroju nie ma żadnych ulg czy usprawiedliwień typu, że nie chce sobie gardełka zniszczyć, że ma katar, że chce sobie pobiegać po scenie, a jak będzie biegał to jego głos nie będzie brzmiał już tak płynnie i pięknie przez co mniej fanek zemdleje. To nikogo nie obchodzi. Albo grają i śpiewają jak umieją, albo nie zabierają się za muzykę w ogóle. Zresztą to jest łatwo wychwycić kiedy piosenka jest grana z playbacku a kiedy na żywo. Wiadomo, że nigdy tej samej piosenki nie da się zagrać i zaśpiewać dwa razy identycznie, na każdym jednym koncercie brzmi trochę inaczej, a już oczywiście zupełnie inaczej niż na studyjnej płycie. Inną sprawą jest wykorzystywanie na koncertach loopów czy sampli. Utwory które powstają od lat 80-tych są multiinstrumentalne co stało się możliwe po wynalezieniu takiego urządzenia jak chociażby komputer. W studio jeden gitarzysta nagrywa podkład, a na to partię gitar, które później są ze sobą łączone i nakładane. Stojąc na scenie jest oczywistym, że ten sam gitarzysta nie zagra w tym samym momencie na trzech różnych gitarach, bo jest to z wiadomych względów niemożliwe. Dlatego zespoły takie jak U2, R.E.M. i wiele innych rockowych zabierają w tournee masę sprzętu i ludzi, którzy siedzą później pod sceną i wszystko obsługują, żeby grane piosenki miały ręce i nogi. Ale to jest coś normalnego i to nie jest playback, żeby ktoś nie pomyślał. Gitarzysta stojący na scenie gra główną partię gitary, reszta to tzw. loopy. Ale nie w każdej jednej piosence. Bo w tych mniej skomplikowanych instrumentalnie, do zagrania której jest potrzebna np. tylko jedna gitara prowadząca i jedna basowa (plus rytmiczna - jeśli zespół ma trzech gitarzystów) - to wszystko idzie na żywca. Moi Velvetowcy np. nie korzystają z żadnych sampli ale przez to też i ich piosenki brzmią lekko inaczej niż na płycie. Na koncertach wszystko grają na surowo, każdy z 3 gitarzystów trzyma w łapie jedną gitarę i gra na niej to co jego, przynajmniej wiedzą do czego służą im te gitary w rękach.
Ale powracając do tematu...
Lata 90-te i obecne to niestety era ładnych opakowań, gdzie co drugi pop "muzyk" to istne beztalencie, który jak się go postawi na scenie to nie potrafi jednej zwrotki czysto zaśpiewać tak żeby to jakos brzmiało. Wytwórnie w nich inwestują bo na ich twarzach zarabiają ładne pieniądze. Wszystko. Ja bardzo cenię z młodego pokolenia np. Avril Lavigne (mimo, że jej muzyki nie słucham, ale cenię jako artystkę i za jej podejście do tego co robi). Ona mocno potępia śpiewanie z playbacku i sama z niego nigdy nie korzysta. O "artystach" którzy to robią mówi, że "Przez takich ludzi, inni, naprawdę utalentowani nie mają szansy się wybić. Poza tym pokazuje to stosunek zespołu do fanów, których ma po prostu w dupie! ".
Ja nie wiem, ale koncerty takiej Britney powinno się nazywać raczej spektaklami czy czymś. Bo nazywanie tego koncertem to poważne mylenie pojęć. Koncerty z natury na czym innym winny polegać. A ona i jej podobni, nie wychodzą na scenę po to żeby śpiewać, tylko... (Bóg zapłać jeśli jeszcze wychodzą, po to żeby tańczyć),... żeby zaprezentować swe nowo ufarbowane włosy, sztuczne paznokcie, wiele odsłaniające stroje i opaleniznę z solarium, no i przy okazji powywijać trochę tyłkiem na prawo i lewo. Ja dziękuję za takie "koncerty", to jest coś na co nigdy o zdrowych zmysłach się nie wybiorę.