Pisaliście w innym wątku o Lisie i Debbie. We mnie Lisa-Marie wzbudzała sympatię. Uwzgledniając poprawkę na Amerykę i Hollywood, była normalna i tą normalność zaproponowała Michaelowi. Miłość, związek dwóch ludzi. Tyle, że- moim zdaniem- odpowiedzialność, wspólnota dwóch dorosłych to dla Michaela było za wcześnie.
Może zawsze będzie. Nie napiszę nic odkrywczego stwierdzając, że on ma taką wielką neurotyczną dziurę braku czasu beztroski, kiedy musiał zarabiać jako nastolatek. I teraz uparł się ją zaspokajać. Cały skandal z tym molestowaniem jest oczywiście bzdurą, ale też potwierdza beztroskę Michaela. Jeżeli to go czegoś nauczyło (np. nie wchodzi się w czyjąś rodzinę zgrywając dobrego tatusia bez konsekwencji dla siebie), to dobrze. Widać potrzebuje terapii wstrząsowej.
Może zawsze będzie... Oczywiście nie musi. Jasne, że bycie dzieckiem jest fajne, ale dorosłość też jest super. Doświadczanie w pełni życia, spieranie się z jego sensem, satysfakcja z realizowania siebie, poczucie własnej dojrzałości, no i przede wszystkim radość z radzenia sobie ze swoimi lękami, obawami, demonami; ze stopniowym oswajaniem ich i rozumieniem do czego służą... Ale Michael oczywiście, jak to On, zawziął się- że nawet w terapii ucieknie od intymności, terapeutyzując się na oczach milionów w sądzie czy w programie Bashira albo Oprah Winfrey.
Że zacytuję słowa, które mam na drzwiach:
Terapia rozumiana jako powrót do trudnego doświadczenia jest uzdrawiająca tylko dlatego, że dostarcza terapeucie i pacjentowi okazji do wspólnego głębokiego przeżycia i współuczestniczenia w pewnym interesującym przedsięwzięciu. W ten sposób pozwala ona dojrzeć czemuś co jest leczące: relacji terapeuta- pacjent (to nie moje słowa, żeby nie było). No bo gościu co przychodzi do gabinetu, myśli sobie: Skoro ja mu to powiedziałem, a on mnie nie opuścił, nawet wysłuchał, był przy mnie i czułem z jego strony zrozumienie, to może tak być i w innych związkach. Człowiek zyskuje pozytywny punkt odniesienia na całe życie. Punkt odniesienia, który zazwyczaj dają rodzice (dlatego terapeuci o nich pytają- ja też

; nawet czasem sobie żartuję, że miejsce w którym pracuję, to taki punkt naprawczy rodziców).
A Michael... Michael serwuje sobie terapię w telewizji. I o ile rzeczywiście porusza sprawy osobiste, to jednak zaspokaja to bardziej jego potrzebę bycia ważnym, wzbudzającym zainteresowanie (każdy z nas ją ma), a dojrzałości z tego ani kropli. Przecież dziennikarz nie robi tego dla niego, tylko dla tych ludzi przed telewizorem. To ma być dojrzałe?
Z zawodowego punktu widzenia jestem ciekaw, co będzie dalej. Bo, jak już pisałem, Michael jest ewenementem. Dotychczas popularność na taką skalę doprowadzała do śmierci.
Dobre wieści.
Madonnie się układa.
Rzucę może odważne hasło- z tego procesu wynikła dobra rzecz- Michael dostał wsparcie od rodziny i poznał kogoś gorszego od ojca. Tak, tak, Thomasa Sneddona. A tata, tym razem wspierając go, obronił swoje dziecko przed tym diabłem wcielonym

. Role się zmieniły- Michael i ojciec tym razem są po tej samej stronie, zjednoczeni przeciwko komuś innemu. Może to pozwoli mu poczuć się dorosłym? Nie, nie chodzi o to, by zabić w nim to fajne dziecko, które daje Michaelowi tyle świeżości, spontaniczności, a nam tyle radości. Ale żeby nie musiał już się obawiać bycia blisko z kimś. By miał wybór. By nie był zafiksowany jedynie na dzieciństwie. By był wolny.
Każdemu z nas tego życzę. Sobie też, bo... Ja też jestem fanem Michaela Jacksona

.