Little Julia. (Fan Fick)
: pt, 21 maja 2010, 9:39
Postanowiłam podzielić się z wami fickiem.
Jak nikogo nie zainteresuję, to usunę.
Fick jest już prawie skończony, dlatego raczej nie wprowadzę żadnych zmian.
Z komentarzy z innego fora wnioskuję, że nie jest aż tak beznadziejny.
Choć pierwsze kawałki nie zachęcają do przeczytania. ;
Akcja dzieje się w Anglii. No powiedzmy, bo moja głupota doprowadziła do tego, że wymyśliłam sobie, że Toruń będzie angielskim miastem.
Michael ma 51 lat. Właśnie przygotowuje się do koncertów w Londynie.
______________________________________________________________
Z mojego niezbyt twardego snu, zbudził mnie awanturujący się ojciec. Czyżby znowu przyjechała policja? Odkąd mama nie żyje, z dnia na dzień jestem coraz bardziej nieszczęśliwa. Sytuacja w moim domu jest beznadziejna. Co noc do naszego domu przyjeżdża policja, z powodu mojego ojca. Tego dnia nie było inaczej.
Nie mogłam tak leżeć i udawać, że śpię, naprawdę nie potrafiłam. ‘Wyskoczyłam’ z łóżka, na nogi włożyłam kapcie, narzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam z pokoju.
- Wracaj do pokoju! – krzyknął tata.
- Co znowu? – zwróciłam się do policjanta.
- Wracał, oczywiście był pijany. Zatrzymała go policja, a on pobił jednego z funkcjonariuszy.
- Mam już tego dość. – powiedziałam niedosłyszalnym głosem.
- Słucham? – zapytał.
- Nie nic.
- To my już się będziemy zbierać. Twój tata pojedzie z nami.
- No jasne.
- Do widzenia.
- Dobranoc.
Przy wyjściu ojciec oczywiście coś do mnie krzyczał, lecz mówił to tak niewyraźnie i do tego tak bez sensu, że całkowicie to olałam. Kompletnie nie chciało mi się spać, ale musiałam zasnąć, bo jutro czeka mnie szkoła, której nienawidzę tak samo jak domu. Na zegarze widniała godzina druga w nocy. Zamknęłam drzwi i udałam się do pokoju. Zdjęłam kapcie i szlafrok i wróciłam do łóżka.
Moje sny były jeszcze gorsze, niż rzeczywistość, przede wszystkim dlatego, że były monotonne. Co noc śniła mi się moja śmierć. Raz umarłam w wypadku, raz zostałam zabita, a raz nawet sama skoczyłam pod pociąg.
Dzisiejszy nie był aż tak drastyczny. Umarłam po prostu na jakąś chorobę.
Rano obudził mnie dźwięk mojego budzika, a właściwie telefonu komórkowego. Dzwonkiem dla mojego budzika była piosenka Nutshell. Uwielbiałam ją. Wyciągała mnie nawet z najgorszych dołków.
Bardzo wolno wstałam z łóżka, udałam się do pokoju ojca. Policjanci zdążyli go przywieźć nawet mnie nie budząc.
Jak co dzień na śniadanie zjadłam płatki z mlekiem. Następnie umyłam zęby, ubrałam się, uczesałam i wyprostowałam włosy. Szybko spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do szkoły, nałożyłam na siebie mundurek, założyłam buty, kurtkę i wyszłam. Zamknęłam drzwi i zeszłam na dół. Na dworze czekała na mnie Isabell – moja najlepsza przyjaciółka.
- Hej. – przywitała mnie bardzo ciepłym tonem.
- Cześć. – przytuliłam się do niej.
- Jak tam? Słyszałam, że znowu się awanturował. – powiedziała.
- No, ale wiesz, już się przyzwyczaiłam.
- Wiem, że nie chcesz o tym gadać. Chodźmy już.
- Isabell, ja chyba dzisiaj nie idę do szkoły.
- Możemy razem zrobić wagary, pojedziemy do miasta, jak chcesz.
- Świetnie. Bo wiesz, jakoś nie mam ochoty patrzeć na te ryje.
- Szczerze? Ja też.
Doszliśmy do przystanku. Nie musiałyśmy kupować biletów, bo miałyśmy miesięczne. Autobus przyjechał o 7:58. Wsiadłyśmy do niego. Droga do miasta była dość krótka. Po 20 minutach, zajechałyśmy na Plac Teatralny. Wysiadając, potknęłam się. Na szczęście Isabell w porę mnie złapała.
- Julia, uważaj! – zganiła mnie.
- Yyy...sorki. Wiesz, że często się przewracam. – powiedziałam, jakby w obronie.
- No dobra. To, co robimy?
- Nie wiem, co można robić po ósmej w mieście. Możemy iść do tego baru mlecznego, jak chcesz.
- Ok. Dawno tam nie byłyśmy.
Bar mleczny znajduje się pod arkadami, od placu teatralnego to dosłownie pięć kroków. Pod drodze zrobiłyśmy sobie jeszcze zdjęcie pod fontanną Flisaka i z Filusiem .
Nie było sensu robić sobie zdjęć pod pomnikiem Kopernika, więc go ominęłyśmy. Kiedy w końcu znalazłyśmy się w barze, był pusty, siedziały może cztery osoby, oczywiście nie licząc obsługi. Zajęłyśmy jeden ze stolików w kącie.
- Na co masz ochotę? – zapytała przyjaciółka.
- Nie wiem. Może...omlet.– odpowiedziałam.
- To ja chcę...pierogi.
- Czemu mnie to nie dziwi? – zaśmiałam się.
- Wiesz, że jestem wielką fanką tej potrawy. – zawtórowała mi.
- No tak, ty pójdziesz zamówić, czy ja mam iść?
- To ty idź. Ja byłam ostatnio. – powiedziała podając mi pieniądze.
- No dobra.
Kiedy doszłam do lady, wyciągnęłam z mojego plecaka portfel z pieniędzmi.
- Dzień dobry, co podać? – zapytała czarnowłosa kobieta w średnim wieku.
- Poproszę jeden omlet i...porcję ruskich pierogów.
- 15,80.
- Proszę. – podałam jej dwudziestozłotowy banknot.
- Dziękuję.
Odchodząc przypomniało mi się, że zapomniałam zamówić picia. Ponownie podeszłam do kasy.
- Yyy...zapomniałam o piciu. Dwie herbaty proszę.
- Oczywiście. Z cytryną?
- Jedną z cytryną, jedną bez.
- No to będzie 2,20.
- Dziękuję.
Wróciłam do stolika. Isabell akurat gadała z kimś przez komórkę. Wyłapywałam tylko jej odpowiedzi, więc zbytnio nie wiedziałam, o co chodzi.
- Co?...Przestań!...Że niby ja?...Pogadamy później...Nara! – krzyknęła i rzuciła telefonem, tak, że rozłożył się na trzy części.
- Kto to? – zapytałam.
- A jak myślisz? Chad!
- Czemu z nim po prostu nie zerwiesz?
- Nie wiem, ale coraz częściej nad tym myślę.
- Nie dziwię ci się
Po piętnastu minutach, na ladzie, przy kasie postawione były talerze z naszymi 'daniami'. Tym razem Isabell musiała po nie iść. Szła bardzo wolno i bardzo ostrożnie.
- Smacznego. – powiedziałam, kiedy już usiadła.
- Nawzajem.
- No to, co chcesz później robić? Może pójdziemy do kina, czy coś?
- Dobry pomysł. Może na Nostalgię Anioła? Czytałam opis i ten film musi być świetny!
- Ok. Tylko gdzieś dopiero za godzinę otwierają kino, więc możemy jeszcze po drodze iść do Empika.
- No jasne.
Nagle zadzwonił mój telefon. O tej porze? Spojrzałam na wyświetlacz...numer prywatny.
- Halo?- zapytałam.
- Julia Anderson?
- Tak, z kim mam przyjemność rozmawiać?
- Z tej strony Shannon Jones, komendant miejscowej policji. Dzwonię, ponieważ muszę pani coś przekazać.
- Słucham?
- Pani tata ... nie żyje.
Telefon wypadł mi z dłoni. Nienawidziłam taty, ale też nie do tego stopnia, żebym pragnęła jego śmierci. Co teraz będzie? Co będzie ze mną? Przecież nie jestem jeszcze pełnoletnia! Oznacza to tylko jedno...dom dziecka. Isabell widząc, że jestem w szoku, od razu rzekła:
- Coś się stało. – nie było to pytanie, lecz stwierdzenie.
- Tak...Isabell...muszę wrócić do domu!
- Spokojnie, powiedz, co się stało...
- Mój ojciec...on...nie żyje. Przed chwilą dzwonił jeden z policjantów!
- Nie wiem, co powiedzieć. Chodźmy.
W trybie natychmiastowym pognałyśmy na przystanek autobusowy. Wybrałyśmy ten na Placu św. Katarzyny. Autobus przyjechał bardzo szybko. Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowem, po prostu płakałam. Isabell próbowała mnie pocieszać i mówiła, że wszystko będzie dobrze, ale to tylko słowa. Nie będzie dobrze...nie mam rodziców! Będę musiała mieszkać w domu dziecka! Nienawidzę tego świata i chcę umrzeć!
Kiedy autobus zatrzymał się na przystanku, niedaleko mojego domu, było jeszcze gorzej. Czułam jeszcze większą rozpacz. Zaczęłam powtarzać sobie w myślach, że będzie dobrze, ale ja doskonale wiedziałam, że nie będzie, ani nie jest dobrze! Jest beznadziejnie!
Przed klatką mojego bloku stała karetka. Od razu podbiegłam do jednego z sanitariuszy.
- Co się stało?! – krzyknęłam.
- Zawał serca. Próbowaliśmy go ratować, ale się nie udało...
Gdy ratownik zakończył zdanie, pobiegłam do domu. Weszłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi i płakałam. Dużo płakałam. Isabell próbowała otworzyć drzwi, ale się nie udało. Groziła nawet, że je wyważy, ale to tylko groźby. Praktycznie nie umiałaby tego zrobić.
Położyłam się na łóżku i...zasnęłam...
Od paru dobrych lat dręczyły mnie koszmary, dzisiaj...było inaczej. Śnił mi się wielki dom, kwiaty, basen...wesołe miasteczko. Po prostu dom marzeń. Znajomy dom...
Jak nikogo nie zainteresuję, to usunę.
Fick jest już prawie skończony, dlatego raczej nie wprowadzę żadnych zmian.
Z komentarzy z innego fora wnioskuję, że nie jest aż tak beznadziejny.
Choć pierwsze kawałki nie zachęcają do przeczytania. ;
Akcja dzieje się w Anglii. No powiedzmy, bo moja głupota doprowadziła do tego, że wymyśliłam sobie, że Toruń będzie angielskim miastem.
Michael ma 51 lat. Właśnie przygotowuje się do koncertów w Londynie.
______________________________________________________________
Z mojego niezbyt twardego snu, zbudził mnie awanturujący się ojciec. Czyżby znowu przyjechała policja? Odkąd mama nie żyje, z dnia na dzień jestem coraz bardziej nieszczęśliwa. Sytuacja w moim domu jest beznadziejna. Co noc do naszego domu przyjeżdża policja, z powodu mojego ojca. Tego dnia nie było inaczej.
Nie mogłam tak leżeć i udawać, że śpię, naprawdę nie potrafiłam. ‘Wyskoczyłam’ z łóżka, na nogi włożyłam kapcie, narzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam z pokoju.
- Wracaj do pokoju! – krzyknął tata.
- Co znowu? – zwróciłam się do policjanta.
- Wracał, oczywiście był pijany. Zatrzymała go policja, a on pobił jednego z funkcjonariuszy.
- Mam już tego dość. – powiedziałam niedosłyszalnym głosem.
- Słucham? – zapytał.
- Nie nic.
- To my już się będziemy zbierać. Twój tata pojedzie z nami.
- No jasne.
- Do widzenia.
- Dobranoc.
Przy wyjściu ojciec oczywiście coś do mnie krzyczał, lecz mówił to tak niewyraźnie i do tego tak bez sensu, że całkowicie to olałam. Kompletnie nie chciało mi się spać, ale musiałam zasnąć, bo jutro czeka mnie szkoła, której nienawidzę tak samo jak domu. Na zegarze widniała godzina druga w nocy. Zamknęłam drzwi i udałam się do pokoju. Zdjęłam kapcie i szlafrok i wróciłam do łóżka.
Moje sny były jeszcze gorsze, niż rzeczywistość, przede wszystkim dlatego, że były monotonne. Co noc śniła mi się moja śmierć. Raz umarłam w wypadku, raz zostałam zabita, a raz nawet sama skoczyłam pod pociąg.
Dzisiejszy nie był aż tak drastyczny. Umarłam po prostu na jakąś chorobę.
Rano obudził mnie dźwięk mojego budzika, a właściwie telefonu komórkowego. Dzwonkiem dla mojego budzika była piosenka Nutshell. Uwielbiałam ją. Wyciągała mnie nawet z najgorszych dołków.
Bardzo wolno wstałam z łóżka, udałam się do pokoju ojca. Policjanci zdążyli go przywieźć nawet mnie nie budząc.
Jak co dzień na śniadanie zjadłam płatki z mlekiem. Następnie umyłam zęby, ubrałam się, uczesałam i wyprostowałam włosy. Szybko spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do szkoły, nałożyłam na siebie mundurek, założyłam buty, kurtkę i wyszłam. Zamknęłam drzwi i zeszłam na dół. Na dworze czekała na mnie Isabell – moja najlepsza przyjaciółka.
- Hej. – przywitała mnie bardzo ciepłym tonem.
- Cześć. – przytuliłam się do niej.
- Jak tam? Słyszałam, że znowu się awanturował. – powiedziała.
- No, ale wiesz, już się przyzwyczaiłam.
- Wiem, że nie chcesz o tym gadać. Chodźmy już.
- Isabell, ja chyba dzisiaj nie idę do szkoły.
- Możemy razem zrobić wagary, pojedziemy do miasta, jak chcesz.
- Świetnie. Bo wiesz, jakoś nie mam ochoty patrzeć na te ryje.
- Szczerze? Ja też.
Doszliśmy do przystanku. Nie musiałyśmy kupować biletów, bo miałyśmy miesięczne. Autobus przyjechał o 7:58. Wsiadłyśmy do niego. Droga do miasta była dość krótka. Po 20 minutach, zajechałyśmy na Plac Teatralny. Wysiadając, potknęłam się. Na szczęście Isabell w porę mnie złapała.
- Julia, uważaj! – zganiła mnie.
- Yyy...sorki. Wiesz, że często się przewracam. – powiedziałam, jakby w obronie.
- No dobra. To, co robimy?
- Nie wiem, co można robić po ósmej w mieście. Możemy iść do tego baru mlecznego, jak chcesz.
- Ok. Dawno tam nie byłyśmy.
Bar mleczny znajduje się pod arkadami, od placu teatralnego to dosłownie pięć kroków. Pod drodze zrobiłyśmy sobie jeszcze zdjęcie pod fontanną Flisaka i z Filusiem .
Nie było sensu robić sobie zdjęć pod pomnikiem Kopernika, więc go ominęłyśmy. Kiedy w końcu znalazłyśmy się w barze, był pusty, siedziały może cztery osoby, oczywiście nie licząc obsługi. Zajęłyśmy jeden ze stolików w kącie.
- Na co masz ochotę? – zapytała przyjaciółka.
- Nie wiem. Może...omlet.– odpowiedziałam.
- To ja chcę...pierogi.
- Czemu mnie to nie dziwi? – zaśmiałam się.
- Wiesz, że jestem wielką fanką tej potrawy. – zawtórowała mi.
- No tak, ty pójdziesz zamówić, czy ja mam iść?
- To ty idź. Ja byłam ostatnio. – powiedziała podając mi pieniądze.
- No dobra.
Kiedy doszłam do lady, wyciągnęłam z mojego plecaka portfel z pieniędzmi.
- Dzień dobry, co podać? – zapytała czarnowłosa kobieta w średnim wieku.
- Poproszę jeden omlet i...porcję ruskich pierogów.
- 15,80.
- Proszę. – podałam jej dwudziestozłotowy banknot.
- Dziękuję.
Odchodząc przypomniało mi się, że zapomniałam zamówić picia. Ponownie podeszłam do kasy.
- Yyy...zapomniałam o piciu. Dwie herbaty proszę.
- Oczywiście. Z cytryną?
- Jedną z cytryną, jedną bez.
- No to będzie 2,20.
- Dziękuję.
Wróciłam do stolika. Isabell akurat gadała z kimś przez komórkę. Wyłapywałam tylko jej odpowiedzi, więc zbytnio nie wiedziałam, o co chodzi.
- Co?...Przestań!...Że niby ja?...Pogadamy później...Nara! – krzyknęła i rzuciła telefonem, tak, że rozłożył się na trzy części.
- Kto to? – zapytałam.
- A jak myślisz? Chad!
- Czemu z nim po prostu nie zerwiesz?
- Nie wiem, ale coraz częściej nad tym myślę.
- Nie dziwię ci się
Po piętnastu minutach, na ladzie, przy kasie postawione były talerze z naszymi 'daniami'. Tym razem Isabell musiała po nie iść. Szła bardzo wolno i bardzo ostrożnie.
- Smacznego. – powiedziałam, kiedy już usiadła.
- Nawzajem.
- No to, co chcesz później robić? Może pójdziemy do kina, czy coś?
- Dobry pomysł. Może na Nostalgię Anioła? Czytałam opis i ten film musi być świetny!
- Ok. Tylko gdzieś dopiero za godzinę otwierają kino, więc możemy jeszcze po drodze iść do Empika.
- No jasne.
Nagle zadzwonił mój telefon. O tej porze? Spojrzałam na wyświetlacz...numer prywatny.
- Halo?- zapytałam.
- Julia Anderson?
- Tak, z kim mam przyjemność rozmawiać?
- Z tej strony Shannon Jones, komendant miejscowej policji. Dzwonię, ponieważ muszę pani coś przekazać.
- Słucham?
- Pani tata ... nie żyje.
Telefon wypadł mi z dłoni. Nienawidziłam taty, ale też nie do tego stopnia, żebym pragnęła jego śmierci. Co teraz będzie? Co będzie ze mną? Przecież nie jestem jeszcze pełnoletnia! Oznacza to tylko jedno...dom dziecka. Isabell widząc, że jestem w szoku, od razu rzekła:
- Coś się stało. – nie było to pytanie, lecz stwierdzenie.
- Tak...Isabell...muszę wrócić do domu!
- Spokojnie, powiedz, co się stało...
- Mój ojciec...on...nie żyje. Przed chwilą dzwonił jeden z policjantów!
- Nie wiem, co powiedzieć. Chodźmy.
W trybie natychmiastowym pognałyśmy na przystanek autobusowy. Wybrałyśmy ten na Placu św. Katarzyny. Autobus przyjechał bardzo szybko. Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowem, po prostu płakałam. Isabell próbowała mnie pocieszać i mówiła, że wszystko będzie dobrze, ale to tylko słowa. Nie będzie dobrze...nie mam rodziców! Będę musiała mieszkać w domu dziecka! Nienawidzę tego świata i chcę umrzeć!
Kiedy autobus zatrzymał się na przystanku, niedaleko mojego domu, było jeszcze gorzej. Czułam jeszcze większą rozpacz. Zaczęłam powtarzać sobie w myślach, że będzie dobrze, ale ja doskonale wiedziałam, że nie będzie, ani nie jest dobrze! Jest beznadziejnie!
Przed klatką mojego bloku stała karetka. Od razu podbiegłam do jednego z sanitariuszy.
- Co się stało?! – krzyknęłam.
- Zawał serca. Próbowaliśmy go ratować, ale się nie udało...
Gdy ratownik zakończył zdanie, pobiegłam do domu. Weszłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi i płakałam. Dużo płakałam. Isabell próbowała otworzyć drzwi, ale się nie udało. Groziła nawet, że je wyważy, ale to tylko groźby. Praktycznie nie umiałaby tego zrobić.
Położyłam się na łóżku i...zasnęłam...
Od paru dobrych lat dręczyły mnie koszmary, dzisiaj...było inaczej. Śnił mi się wielki dom, kwiaty, basen...wesołe miasteczko. Po prostu dom marzeń. Znajomy dom...