Człowiek czeka na ten moment cały rok, a jak nie wyjdzie, to może być zgaszony przez kolejne kilkanaście miesięcy, z przerwami na okresową głupawkę. Mnie w tym roku urlop słabo wyszedł. Tymczasem na jesień niespodziewanie pojawiła się okazja na dogrywkę i ta oto wyszła nadspodziewanie fajnie.
Słuchajcie, morze po sezonie jest uwodzące. Nie wiedziałem, iż fajnym może być bieganie w nocy, wzdłuż wybrzeża; że spotkanie z dzikiem w cztery oczy nie oznacza kontuzji czy natychmiastowego szukania drzewa, co by na niego dać drapaka, a horror wcale nie płynie z ekranu, a znad..
Hel w II połowie września. Miasto znane każdemu z mapy, okazało się być uroczym zakątkiem Polski. Jeszcze nie na tyle opustoszałe, by czuć się nieswojo, ale na tyle wyludnione, by mieć wrażenie całej plaży dla siebie.
Plaże w sezonie kompletnie nie mają tego czaru, gdy uciekasz od przepełnionego i ciasnego od spraw życia; życia pełnego chaosu i zmęczenia. Szukasz wtedy przestrzeni, którą możesz zapełnić po swojemu.

Myślę obrazami i kilka z nich chcę tu przywołać. Takie obrazki pamiętam ze zdjęć z książek, tymczasem pojawienie się w tym krajobrazie było niesamowitym wrażeniem. Polski Bałtyk dotychczas właśnie znałem z tych przepełnionych plaż, tymczasem mogło być inaczej. Ten widok traw, potem piasku i w końcu wody, bez ludzi, daje w połączeniu z niebieskim niebem z kłębiastymi cumulusami poczucie pełnej wolności.

To jest ten cypel. Był taki jeden moment, w noc już, jak stałem na brzegu i obserwowałem morze. W ciemności wszystko staje się groźniejsze. A morze potężne. Pewnie naoglądałem się za dużo filmów katastroficznych albo nasłuchałem za dużo o tragediach w wiadomościach, ale wyobraziłem sobie nagły koniec, gdyby morze nagle się wzburzyło. Ten namacalny niepokój się czuje wtedy. A równocześnie jak z nim romansujemy, budując samoloty, samochody.. Czy statki, które było widać klika kilometrów dalej, na horyzoncie. Ciągłe ujarzmianie żywiołów.
Eee. Zabrzmiało poważnie. A sam pobyt w 80% składał się z zabawy- a to dzięki Pankowi i Jowicie. Już dawno tak bardzo nie czułem się chłopcem- a propos dzisiejszego dnia (tylko kości jakieś dziwne- kręgosłup się przypominał- to niby już przychodzi? Przecież dopiero 32 lata mam na karku

). Jowita dzielnie przypominała, że jednak mam swoje lata, ale i to było fajne- że można swobodnie być i takim i takim. Szaleństwa były średnio co godzinę, więc wspomnień mamy na tony.
Mógłbym się rozpisywać o szczegółach, ale ugh! już część spisał, więc co tam.. Z tych bardziej spektakularnych to taki, jak oglądaliśmy wieczorem horror. Wypadało- w końcu byliśmy w Helu, w którym wszelkie usługi mają numery z 666 (ciekawe czemu?), a my mieszkaliśmy w bloku numer 6, mieszkania 6. Skoro tak, to horror trzeba było zaliczyć. I trafiło na horror hiszpański,
Sierociniec. Film bez fruwającego mięsa, a ze stopniowym budowaniem klimatu. Bardzo smakowita groza. Pank jednak marudził i poszedł sobie prysznica używać razem z naszym pupilem pająkiem, reszta dzielnie trwała do końca. Film się skończył i nagle Jowita krzyczy, że telewizor się pali!
- Zrób coś!- krzyknęła i..Pobiegła do kuchni.
No pięknie. Dmucham. Nic. Myśli szybko przebiegają. Po co ona pobiegła do kuchni? Po wodę??!
- Trzeba wyłączyć z kontaktu!
Wyłączamy już razem. Dalej dmucham. Raz jeszcze. I raz. I w końcu zgasło.
Pank spokojnie wychodzi z prysznica i od niechcenia pyta:
- Czy coś się stało?
Pozostało tylko powtarzać-
będziemy się z tego śmiać. I... Teraz tak jest
Były oczywiście ryby, czekanie od 8:00 na kuter, który przypłynął o godz. 10- był czas na bieganie i wysyłanie smsów do znajomych. Było chodzenie po musztardę po całym mieście, by skończyć na sklepie tuż pod kwaterą, były wojny płci i spięcia, które zawsze mają miejsca, gdy spędza się ze sobą więcej czasu, z dala od swoich domowych schronów. Schrony hitlerowskie też były. I codzienna porcja
Włatców Móch. I scrabble i karty z Beatlesami przy Martini z cytryną. I przejechanie rowerem całego Półwyspu Helskiego z Pankowym:
Co ja na to poradzę, że wychowałem się na opowieściach Schmittka? I tak dalej, i tak dalej.

Ostatnie dwa obrazki. Stary, opuszczony statek i nieczynne Wesołe Miasteczko. Przypomina mi się scena z
The Wiz, jak Dorotka i Strach na Wróble docierają do opuszczonego cyrku. Bardzo emocjonujący obrazek.
Oczywiście szaleńczy finał miał miejsce jednak nie w Helu, ale w stolycy, ale o tym już było gdzie indziej.
Czekam na dogrywkę dogrywki w Berlinie. A może jeszcze gdzie indziej? Urlop rozproszony po całym roku, nie tylko w wakacje, to fajna sprawa. Tak naprawdę dzięki ludziom. Miejsca są dopełnieniem.