WIEDEŃ
To nie moje miasto, a miasto Little Devil. Miałem okazję być w nim po raz drugi, wcześniej w połowie dotychczasowego swojego życia, więc kto to pamięta.
Nie najeździłem się wcześniej w swoim życiu po świecie. Większość czasu, z różnych powodów, spędziłem w swoim pokoju i w pobliskim lesie. Dlatego teraz lubię od czasu do czasu pojechać gdzieś, by poczuć, że wszędzie może być dobrze.
Pierwsze moje wrażenie po przyjeździe to takie, że ewolucja idzie jednak w słusznym kierunku. Wiedeń wydaje się być bardzo przyjazny dla człowieka. Wiecie, że ludzie tam, po osiągnięciu dorosłości, otrzymują od państwa mieszkanie spółdzielcze, bez konieczności uiszczania jakiegokolwiek wkładu pieniężnego? Że mają w centrum piękną spalarnię śmieci i nikt nie protestuje, a ona nie zanieczyszcza powietrza? I do tego jest atrakcją estetyczną... Wszędzie jest sygnalizacja świetlna i dźwiękowa- dla niewidzących. Ludzie na ulicy są uprzejmi i chętni by pomóc, ale nie są narzucający. I znają angielski; nie są przekonani o wyższości swojego języka, jak niektórzy Francuzi czy Niemcy. Policja pilnuje i nie ma przebacz, ale nie są rzucający się w oczy i nie wzbudzają strachu. Ceny są w wielu przypadkach niższe niż w Polsce- w odniesieniu do dużych miast. O zabytki dbają i z każdej pierdołki potrafią zrobić atrakcję.
Życie tam wydaje się łatwe i spokojne. Wiedeń nie jest tak przeludniony i przytłaczający, jak Londyn. Jest legancki, dostojny, a bywa fikuśny, jak wspomniana spalarnia śmieci.
Czyż nie przypomnia scenerii z
The Wiz?
Albo
Hundertwasser Haus:
Komunikacja po mieście jest banalnie prosta. Metro, kolejka naziemna, tramwaje, autobusy- to wszystko opiewa na tygodniową Wochenkarte za 14 Euro. Wszystko szybko, sprawnie. Jest też komunikacja nocna. I znów się będę musiał przestawiać z ichniejszego na nasze, że u nich 10 minut czekania na coś to strasznie długo, a u nas to przecież i kwadrans czekania to szast- prast.
Nie chcieliśmy z Dorotą zwiedzać wszystkiego, bo się nie da- a wybrać to, co interesuje szczególnie.
Przeglądnąłem przewodnik i wynotowałem sobie parę rzeczy.
Zacznę od oczywistości, a później coś bardziej swoistego.
Sercem miasta jest
Stephansplatz z kościołem gotyckim św. Stefana. Gotyk jest moją ulubioną epoką w kulturze. Groźny, strzelisty. Piękny. Miał uosabiać ręce złożone do modlitwy, tymczasem dziś kojarzy się z posępnością i potęgą.
Mnie osobiście podoba sie znacznie bardziej
Votivkirche, położony niedaleko muzeum Freuda. Kościół został zbudowany z inicjatywy arcyksięcia Ferdynanda Maksymiliana, jako wotum za ocalenie brata, cesarza Franciszka Józefa, z zamachu dokonanego na jego życie.
Co ciekawe, tuż przy Katedrze Stefana, w metro (!), zachowany jest w podziemiach
fragment romańskiego kościoła z XIII wieku, odorobinę młodszego, niż kościół św. Mikołaja z mojego Chrzanowa. Niesamowite jest to zderzenie metra ze sztuką średniowiecza.
Drugą oczywistością wiedeńską jest
Hofburg, zimowa rezydencja Habsburgów. Duży, rozłożysty budynek, w którym jest mnóstwo wystaw i ekspozycji. Dorota namówiła mnie na tą poświęconą królowej Sisi.
Pewnie większość zna jej historię (dosć często w tv można obejrzeć film oparty na jej życiu)- historię kobiety, która była spontaniczna i próbowała łamać królewskie, sztywne zwyczaje. Naród ją kochał. Taka ichniejsza królowa Jadwiga, Evita czy księżna Diana. Wymęczyłem się na pierwszym piętrze, oglądając w nieskończoność ich zastawę stołową, a nawet tą związaną z toaletą. Szedłem i mruczałem w myślach, ile można oglądać talerze. Na szczęście, dalej jest ciekawiej.
Można wykupić, jak w większości muzeów, przewodnika na słuchawkę, z którą się chodzi.
Niestety nie udało mi się obejrzeć innej wystawy, ze względu na czas, na której mi zależało, a mianowicie
wystawy dawnych instrumentów. Pozostaje mi pooglądać je ze
strony internetowej, by wiedzieć na czym gra Dead Can Dance, muzycy muzyki dawnej czy choćby Bjork.
Jako miłośnik muzyki nie odpuściłem jednak sobie
Domu Muzyki, przy Annagasse. Wyczerpująca, bogata wystawa dotycząca muzyków klasycznych związanych z Wiedniem plus muzyka przyszłości i ekspozycje dotyczące muzyki jako zjawiska słuchowego. Wszystko podane interaktywnie- można dotknąć, poklikać, posłuchać, obejrzeć, doświadczyć.
Muzyka w ogóle była dla mnie punktem wyjścia w zwiedzaniu miasta. Muzyka i psychologia (o tym później). Nie aż tak ważny Parlament czy Ratusz, a odbywające się przy nim koncerty wyświetlane na ogromnym ekranie. Jakże prosty zabieg, a ściągający ludzi na koncerty Bacha, Czajkowskiego czy Quincy Jonesa, by wspomnieć tych dwóch ostatnich, a wiążących się z
Michaelem Jacksonem. Naprawdę prosty zabieg, a przyciąga ludzi i daje możliwość wspólnego przeżywania muzyki.
Mnie ucieszył Bach. Nie przepadam za muzyką barokową. Jest dla mnie zbyt koronkowa; na moje ucho chodzi w niej o to, by wszyscy muzycy współbrzmieli, a ja lubię popisy indywidualne. Owszem, współpraca zespołowa, ale z muzykami przeplatającymi się.
Tymczasem Bach mnie zachwycił i odprężył. I była solówka- na klawesynie! Super.
Muzyka też zawiodła mnie na
cmentarz. Można być w Wiedniu i nie odwiedzić grobów Bethovena, Straussa, Szuberta, mogiły Mozarta czy Brahmsa? Ciekawe, przy bramie poinstruowano nas, że groby wspomnianych są daleko, przeszło 2 kilometry, a okazały się blisko, tuż przy wejściu.
Skoro już przy nieżyjących, to może odwiedziny w
Kriminalmuseum? Trochę na uboczu centrum, obsługiwany przez kobietę, która chyba jest jakby od niechcenia. Taka pewnie tam ma być.
Przegląd co bardziej zapadających w pamięć przestępstw wiedeńskich, od wieków ciemnych po współczesność, z uwzględnieniem wszelkich okrucieństw i narzędzi zbrodni. Mrau!
Może odpuszczę zdjęcia co bardziej nie do wytrzymania.
A tak poważnie, cień ludzki zawsze mnie intryguje, ale po takiej dawce okrucieństwa i zmasakrowanych ciał naprawdę można mieć dość i wątpię, bym się tam wybrał raz jeszcze.
Po takiej fali brutalności potrzebowałem Freuda.
O mało bym się nie załapał na zwiedzenie jego domu i miejsca pracy, na Bergasse.
Zygmunt Freud wciąż jest obecny w psychologii, psychoterapii, choć jego poglądy są krytykowane i nieco już zredagowane.
Był
rewolucjonistą. Podjął temat seksualności dziecięcej, wielu to oburzało. Trafił w czas- zbliżała się coraz bardziej rewolucja seksualna, a wiktoriańskie zwyczaje zaczęły uwierać swoim ciasnym gorsetem.
Do dziś psychoanaliza w czystej postaci bardzo rzadko jest stosowana. Oczekiwanie przebudowania całej osobowości jest niewykonalne w czasach pośpiechu. Jak najbardziej jednak przetrwało rozumienie zjawisk wiązań dziecko- rodzic poprzez kompleks Edypa/ Elektry, powszechne zjawisko przeniesienia, czyli rzutowania na osoby emocji adresowanych tak naprawdę do obiektów czyli rodziców/ opiekunów; pojęcia nieświadomości i podświadomości, przejęzyczeń, wyparcia, mechanizmów obronnych, popędu libido i śmierci, struktury osobowości- id, ego, superego i jeszcze paru innych magicznych słów, które przeciekły do mowy potocznej.
Pamiętam pierwsze lata studiów i zalew tych wszystkich pojęć, które tak naprawdę ulegają przyswojeniu i stają się jasne dopiero w trakcie praktyk zawodowych.
Imponują mi ludzie rozwijający sie w niekorzystnych dla siebie warunkach. Freud był o tyle niezwykły, że rozwijał się zawodowo w państwie nieprzychylnym Żydom, tuż przed II wojną światową i to w środowisku medycznym, niechętnym rozumieniu problemów psychicznych jako objawów nie mających podłoża organicznego. Długo nie mógł znaleźć odbioru dla swoich poglądów, jak i możliwości rozwoju zawodowego, ze względu na pochodzenie. Mało tego, Freud chciał obalić przekonanie, że histeria jest specyfiką wyłącznie kobiecą, co było z pewnością dla wielu nie do przyjęcia. To mnie skłania do myśli, że może największymi feministami (w rozumieniu wolnościowym i równouprawnieniowym) są mężczyźni?
No i większość swoich teorii studiował na samym sobie. Wyrósł w rodzinie nie będącej ortodoksyjnie żydowską, ale głośno mówił o swoim żydowskim pochodzeniu. Miał konserwatywną naturę, a przyzwolenie dla swobody. A wydaje się taki niedostępny, chłodny i oceniający. Takie ścieranie musi wyzwalać pomysły.
Gdy wyjeżdżał z Wiednia tuż przed falą zamykania Żydów w gettach, a wyjechał dzięki wstawiennictwu z zagranicy, postawił rządowi warunek (!)- umieszczenia od siebie 1 zdania. Na piśmie umożliwającym mu wyjazd, napisał sarkastycznie:
Z całego serca mogę polecić usługi gestapo każdemu.
Spotkał się z Salvadorem Dali, pisywał z Einsteinem, miał wsparcie Marie Bonaparte... Wiecie, że imię ma po trzech królach polskich? Miało to symbolizować emigrację jego rodziny, która odbyła sie za czasów Zygmunta Starego, Zygmunta Augusta i Zygmunta III Wazy, a nasz kraj słynął wtedy z tolerancji religijnej.

No i oczywiście analiza marzeń sennych. To, co później "kupił" wczesny film niemy. Sztuka później często donosiła się do prac Freuda, a jeszcze bardziej do jego ucznia, C.G. Junga.
Trudno więc nie dowiedzić jego miejsca pracy i zamieszkania, prawda?
Pozostałe miejsca godne zwiedzania... Oczywiście jest Schönbrunn z najstarszym na świecie zoo (niedawno zmarły im rekiny- ze stresu, zmieniano im wodę) i zabawnym labiryntem, Belweder z pięknymi ogrodami, Kahlenberg z pomnikiem Sobieskiego, raj dla dzieci czyli Prater (ktoś wie czy tam był
MJ?), motylarnia pełna motyli- jeszcze przy Hofburgu, podziemne jezioro tuż za granicami miasta, pchli targ. Są ulice handlowe- Kartnergasse
(skąd przywiozłem nowe Coldplay), Mariehilfestrasse, Graben z obniżkami rzędu 70%, mnóstwo kawiarenek i milion innych atrakcji.
Propos muzyki jeszcze. Czyż frajdą nie jest jechać metrem o takiej nazwie?
Ciekawostka. W metrze pojawiają sie takie naklejki:
Nic nadzwyczajnego i nie pisałbym o tym, gdyby nie było też takich:
Nie ma tak, że facet to ten z laską albo kaleka, a tylko kobiecie z dzieckiem miejsca się utępuje. Jest też ojciec, a i babcie i kobiety- inwalidki. Czyż nie?
Udany tydzień. Jestem pełen podziwu dla harmonii ludzkiej; dla tego, jak dobre warunki państwo może stworzyć swoim obywatelom. Jestem przekonany, że i nas to kiedyś czeka, bo nie ma odporu dla mądrości. Głupota zawsze pada, wcześniej czy później.
A może to tylko kwestia wody? Wiedeńczycy mają bardzo dobrą, czystą wodę, prosto z lodowca.

Seegrotte
To wszystko kosztem koncertu
Sigur Ros w stolicy. Ale ściany z tym plakatem coś przypominały:
Pozdrawiam i dziękuję za uwagę tym, którym chciało się czytać.