
DOSTAŁAM WIZĘ!!!
Wyjechałam zgodnie z planem przed 5 rano.
W aucie lekko przysypiałam.
Jechałam sobie spokojnie dopóki nie stanęliśmy w korku.
Wizytę miałam dokładnie na 8:55.
Było już grubo po 8, a my nadal stoimy.
Później jakimś cudem ruszyli i znalazłam się przed konsulatem.
A tam-pełno ludzi wędrujących z wnioskami.
Poszłam dopiąć wszystko na ostani guzik, wypełniłam puste miejsca w wniosku i oddałam paszport wraz z tymi kartkami.
Później przyszedł młody chłopak do grupy czekających na rozmowę i rozdał nam pomarańczowe karteczki z numerkami.
Za kilkanaście minut ogłosił, że osoby mające ten kolor wchodzą za drzwi konsulatu.
Były to ogromne drzwi z gruuubymi kratami.
Nad nimi wielka flaga USA, tak na nią spojrzałam...
Przed budynkiem policja, pełno ochrony przy wejściu.
No więc weszłam.
Tata też.
Oddałam torbę i teczkę do sprawdzenia.
Tatę sprawdzili takim czymś (wybaczcie, nie wiem jak to się nazywa

A o mnie zapomnieli.
Wszyscy przed nami byli sprawdzani tylko nie ja

Ale i tak nie miałam nic przy sobie, nie chciałam targnąć na życie konsula, bo kto by mi wizę dał

Dałam odciski palców, przeszłam do poczekalni.
Nie usiadłam, bo chciałam widzieć konsula w okienku, w którym siedział.
Patrzyłam na minę jego i ludzi odchodzących po skończonej rozmowie.
Po niektórych lekko było widać zadowolenie z powodu otrzymania wizy, a po innych nawet nie dało się poznać, czy dostali, czy też nie.
A ten pan był całkiem interesujący

Z lekkim zarostem, biała koszula, krawat, okulary, wiek-około 40 lat i co najważniejsze-był Amerykaninem, który mówił po polsku.
A wiecie jak słodko brzmią polskie nazwiska wymawiane z angielskim akcentem?
I to jeszcze przez takiego pana?

Ale przejdę do rzeczy.
Zaprosił i mnie na króciutką rozmowę.
Spytał po co chcę jechać, do kogo, kiedy ostatnio widziałam się z osobami, do których chcę jechać, czy mam rodzeństwo i w jakim wieku, spytał o imię mamy (gdy powiedziałam, że nie żyje, to powiedział, że bardzo mu przykro), do jakiej szkoły chodzę (pójdę), czy jest coś, czym się szczególnie interesuję.
Ogólnie był bardzo miły i praktycznie wcale się nie denerwowałam na rozmowie.
A później... wyciągnął rękę po taki papierek, który dostawał każdy, kto pomyślnie przeszedł rozmowę.
Ja oczywiście już wiedziałam, co mnie czeka i taki uśmiech strzeliłam (jeszcze zanim mi powiedział, ze dostałam wizę), że aż mi się głupio zrobiło

No, ale w końcu powiedział to, na co bardzo czekałam: "Wszystko jest w porządku, otrzymuje pani wizę".
I dopiero wtedy mogłam się uśmiechnąć.
I przeszłam przez całą poczekalnię z wieeelkim uśmiechem na twarzy

A każdy patrzył jak na głupią, ale wtedy mi to w zupełności nie przeszkadzało

Szłam wniebowzięta ze świstkiem papieru dumnie trzymanym w ręce

Ja ten dzień na długo zapamiętam.
Za kilka dni przyjdzie do mnie paczka, w której będzie wiza i dowiem się, na ile ją dostałam.
A już niebawem wybieram się po bilet i... wymarzone wakacje

Boże... ile ja na to czekałam


ŻYCIE JEST PIĘKNE

Ciekawa jestem, czy ktoś to doczytał do końca
