
Koncerty
Pamiętam, piętnastolatkiem będąc, jakie wrażenie wywarł na mnie album Toxicity System of a Down a jakiś czas później ich dwie kolejne płyty - Mezmerize i Hypnotize. Oryginalne, mocno rockowe dźwięki z naprawdę chwytliwymi melodiami i charakterystycznym głosem Serja Tankiana… Człowieka o ciekawej zresztą biografii, bo mocno zaangażowanego w walkę przeciwko polityce George'a W. Busha (założył z Tomem Morello, muzykiem zespołu Rare Against the Machine, organizację Axis of Justice) Ormianina, urodzonego w Libanie i od siódmego roku życia mieszkającego w Stanach Zjednoczonych. Jego wielokulturowość słychać nie tylko na albumach macierzystej formacji - dowodem mało popularna i dość eksperymentalna, brzmiąca egzotycznie płyta Serart, nagrana wraz z armeńskim muzykiem folkowym, Artem Tunçboyacıyanem. Poza tym, Serj to także twórca Serjical Strike Records, wytwórni promującej młodych, zdolnych artystów.
Zapewne trzy lata koncert wzbudziłby we mnie o wiele większą euforię - wszak z czasem moje zainteresowanie dokonaniami grupy zmalało, po tym jak zacząłem poznawać innych artystów przeróżnych stylów i szufladek. Sentyment pozostał: trzeba było się wybrać. Trudno jednak i teraz nie zachwycać się nad występem, nawet jeżeli ten trwał zaledwie nieco ponad godzinę (czy półtorej - wraz z przyzwoitym supportem, aczkolwiek raczej ciężkim do rozpoznania dla mnie po kilku tygodniach). W końcu solowa twórczość Serja to przecież tylko jedenaście piosenek trwających tyle, ile pojemność płyty winylowej. A wątpię, by wiele osób spodziewało się tej nocy piosenek System of a Down, nawet jeżeli nie słychać wielu różnic między dokonaniami zespołu a płytą Elect the Dead.
Prócz zaprezentowania wszystkich utworów, tak jak na albumie - od Empty Walls po klimatyczny, zagrany na pianinie utwór tytułowy, publiczność mogła usłyszeć jeszcze przeróbkę Holiday Cambodia Dead Kennedys oraz intrygujący jam poprzedzający występ. Zespół był najwyraźniej pod wrażeniem, jak wiele osób znało na pamięć teksty piosenek i jak gorąco został przyjęty w tak niewielkim klubie, za jaki można uznać Stodołę - nie dziwią więc słowa: the best fucking audience on this tour so far! Wokalista w świetnej formie: wszystkie partie, także te zaśpiewane falsetem, czyściutkie. Żartował, mówił o Polsce. Fanom niewiele potrzeba było do szczęścia, jeżeli samo cześć i dziękuję było przyjmowane z niesamowitym aplauzem... Teraz już wiem, dlaczego niektórzy Polacy przyjęli Red Hot Chili Peppers z takimi mieszanymi uczuciami - mimo że zagrali ponad dwa razy dłużej. Przez tyle lat byliśmy na uboczu Europy, dlatego tak bardzo lubimy być połechtani chociażby kilkoma prostymi zwrotami.
Zdecydowanie zapamiętam na długo spotkanie z wokalistą dla kilkunastu zwycięzców (trudno było nie odnieść wrażenia, że w pewnej części zupełnie przypadkowych...) konkursu pewnego radia, na który pojawiłem się szczęśliwym trafem. Niesamowicie ciepły facet z Serja. Nieco zmęczony, chociaż uśmiechnięty: rozdawał autografy, pozował do zdjęć, po prostu z nami pobył - nigdzie zupełnie się nie spiesząc. Niecodziennie można porozmawiać chociaż chwilę z człowiekiem, którego twórczość choć trochę zna co drugi nastolatek na świecie.

Swoją drogą, Open’er i Jarocin w tym roku od strony muzycznej zapowiadają się rewelacyjnie – co do pierwszego, przybycie zapowiedziały raczej zespoły i osoby, których zobaczenie nie należy może do moich priorytetów - jak w zeszłym roku Björk - ale bardzo chętnie posłucham. Zarówno nowe albumy Goldfrapp, Erykah, jak i The Racounters, niesamowicie mi się podobają. Z kolei na Jarocinie czy Offie w pierwszej kolejności chciałbym posłuchać… braci Waglewskich. Na tym drugim nawet jak niekoniecznie zna się największe gwiazdy, to i tak być warto.
Zapewne trzy lata koncert wzbudziłby we mnie o wiele większą euforię - wszak z czasem moje zainteresowanie dokonaniami grupy zmalało, po tym jak zacząłem poznawać innych artystów przeróżnych stylów i szufladek. Sentyment pozostał: trzeba było się wybrać. Trudno jednak i teraz nie zachwycać się nad występem, nawet jeżeli ten trwał zaledwie nieco ponad godzinę (czy półtorej - wraz z przyzwoitym supportem, aczkolwiek raczej ciężkim do rozpoznania dla mnie po kilku tygodniach). W końcu solowa twórczość Serja to przecież tylko jedenaście piosenek trwających tyle, ile pojemność płyty winylowej. A wątpię, by wiele osób spodziewało się tej nocy piosenek System of a Down, nawet jeżeli nie słychać wielu różnic między dokonaniami zespołu a płytą Elect the Dead.
Prócz zaprezentowania wszystkich utworów, tak jak na albumie - od Empty Walls po klimatyczny, zagrany na pianinie utwór tytułowy, publiczność mogła usłyszeć jeszcze przeróbkę Holiday Cambodia Dead Kennedys oraz intrygujący jam poprzedzający występ. Zespół był najwyraźniej pod wrażeniem, jak wiele osób znało na pamięć teksty piosenek i jak gorąco został przyjęty w tak niewielkim klubie, za jaki można uznać Stodołę - nie dziwią więc słowa: the best fucking audience on this tour so far! Wokalista w świetnej formie: wszystkie partie, także te zaśpiewane falsetem, czyściutkie. Żartował, mówił o Polsce. Fanom niewiele potrzeba było do szczęścia, jeżeli samo cześć i dziękuję było przyjmowane z niesamowitym aplauzem... Teraz już wiem, dlaczego niektórzy Polacy przyjęli Red Hot Chili Peppers z takimi mieszanymi uczuciami - mimo że zagrali ponad dwa razy dłużej. Przez tyle lat byliśmy na uboczu Europy, dlatego tak bardzo lubimy być połechtani chociażby kilkoma prostymi zwrotami.
Zdecydowanie zapamiętam na długo spotkanie z wokalistą dla kilkunastu zwycięzców (trudno było nie odnieść wrażenia, że w pewnej części zupełnie przypadkowych...) konkursu pewnego radia, na który pojawiłem się szczęśliwym trafem. Niesamowicie ciepły facet z Serja. Nieco zmęczony, chociaż uśmiechnięty: rozdawał autografy, pozował do zdjęć, po prostu z nami pobył - nigdzie zupełnie się nie spiesząc. Niecodziennie można porozmawiać chociaż chwilę z człowiekiem, którego twórczość choć trochę zna co drugi nastolatek na świecie.

Swoją drogą, Open’er i Jarocin w tym roku od strony muzycznej zapowiadają się rewelacyjnie – co do pierwszego, przybycie zapowiedziały raczej zespoły i osoby, których zobaczenie nie należy może do moich priorytetów - jak w zeszłym roku Björk - ale bardzo chętnie posłucham. Zarówno nowe albumy Goldfrapp, Erykah, jak i The Racounters, niesamowicie mi się podobają. Z kolei na Jarocinie czy Offie w pierwszej kolejności chciałbym posłuchać… braci Waglewskich. Na tym drugim nawet jak niekoniecznie zna się największe gwiazdy, to i tak być warto.
- BlackDimension
- Posty: 301
- Rejestracja: czw, 13 mar 2008, 16:11
- Lokalizacja: Lublin
19.04.2008 (sobota) byłam w warszawskiej Progresji na koncercie niemieckiej grupy Diorama( została utworzona w 1996 roku przez Torbena Wendta- muzyka z pogranicza dark wave i electro,właściwie każdy znajdzie coś dla siebie spośród ich repertuaru-zarówno mocne,elektroniczne kawałki do szaleństw na parkiecie jak i piękne,spokojne ballady- moja mama bardzo lubi ;) ) Supporty towarzyszące to Agonised by Love i Faderhead.Ani jednego ani drugiego wcześniej nie słyszałam.. i jak AbL nie podobał mi sie wcale... mdłe smęty, przy których można było zasnąć z nudów tak drugi support był świetny ! Mocne electro,dobra muzyka,przy której można się pobawić :) juz po drugim koncercie czułam,że z moimi stopami może być ciężko( niestety buty na 6cm platformie i dwa razy większym obcasie robią swoje :P - zwłaszcza jak się duzo tańczy ) a gdzie jeszcze cały koncert Gwiazdy i afterparty,które miało być do rana :]
ok 23.05 zaczął się koncert jednego z moich ulubionych zespołów,na który czekałam długo bo po CP 07 miałam lekki niedosyt
no i nie zawiodłam się :) zaczęli od Last Minute,później Erase Me... i ludzie oszaleli :D zabawa była świetna! nie zabrakło takich hiciorów jak Synthesize me,Advance,HLA,The Girls czy Why z najnowszej płyty... nie pamiętam dokładnie kolejności... jednak MEGA pozytywne zaskoczenie było kiedy zagrali Said But True... przepiękny utwór... tak samo Light,czy Das Meer zagrany przez wokalistę na klawiszach... coś pięknego :)
atmosfera była genialna.. ludzie śpiewali ,tańczyli,bisowali tak,że kiedy zespół miał 1.5 h na koncert grał ponad 2...3 razy bis.. zespół był zadowolony z przyjęcia i publiczności,wokalista kilkakrotnie podkreślał jak bardzo lubią Polskę i koncerty w niej
po koncercie miało odbyć się after party... niby do rana... i tu zaczynają się schody.. bo after "było"... tylko co z tego... DJ tak zmasakrował muzykę,że to co serwował uczestnikom imprezy spowodowało,że parkiet opustoszał w błyskawicznym tempie :/ ludzie co prawda próbowali się bawić.. ale co z tego... średnio się dało...
w tym czasie odwiedzali bar albo robili sobie zdjęcia,romawiali z muzykami z występujących zespołów... tak tak, to normalni ludzie,bardzo sympatyczni z którymi można pogadać,zrobić sobie zdjęcie( tym razem nie skorzystałam jednak na CP miałam tę okazję)
bardzo miłym akcentem był fakt,że na koncercie miałam okazję poznać Kingę(Siadeh) i Kasię ( M.DŻ* ) - która niestety nie towarzyszyła nam podczas imprezy(miło Cię było poznać Kasiu
) ,za to z Kingą szalałyśmy na parkiecie,miałyśmy okazję pogadać trochę i się poznać :) bardzo fajny wyjazd :) PS. Kiniu jeszcze raz dzięki za towarzystwo :)
ok 23.05 zaczął się koncert jednego z moich ulubionych zespołów,na który czekałam długo bo po CP 07 miałam lekki niedosyt

atmosfera była genialna.. ludzie śpiewali ,tańczyli,bisowali tak,że kiedy zespół miał 1.5 h na koncert grał ponad 2...3 razy bis.. zespół był zadowolony z przyjęcia i publiczności,wokalista kilkakrotnie podkreślał jak bardzo lubią Polskę i koncerty w niej
po koncercie miało odbyć się after party... niby do rana... i tu zaczynają się schody.. bo after "było"... tylko co z tego... DJ tak zmasakrował muzykę,że to co serwował uczestnikom imprezy spowodowało,że parkiet opustoszał w błyskawicznym tempie :/ ludzie co prawda próbowali się bawić.. ale co z tego... średnio się dało...
w tym czasie odwiedzali bar albo robili sobie zdjęcia,romawiali z muzykami z występujących zespołów... tak tak, to normalni ludzie,bardzo sympatyczni z którymi można pogadać,zrobić sobie zdjęcie( tym razem nie skorzystałam jednak na CP miałam tę okazję)
bardzo miłym akcentem był fakt,że na koncercie miałam okazję poznać Kingę(Siadeh) i Kasię ( M.DŻ* ) - która niestety nie towarzyszyła nam podczas imprezy(miło Cię było poznać Kasiu

Kto wczoraj w Warszawie nie był w wykwintnym McDonald's, także Hard Rock Cafe zwanym, niech żałuje. Pogodno dalej w dobrej formie, członkowie zespołu w wyśmienitych humorach. To chyba jedyny taki zespół, gdzie przed bisami skanduje się ha-ppy-sad czy pe-da-ły, czeka się na przerwy pomiędzy utworami a publiczność może obrażać grupę i vice versa. A aranżacje i pomysły na zagranie niektórych utworów powalają na kolana. Uśmiech się w wersji żołnierskiej chociażby. Plus Budyń śpiewający na tle perwersyjnych strojów Madonny początku lat dziewięćdziesiątych. Ponad dwie godziny banana na twarzy. 
Chętnych do obejrzenia, zapraszam tutaj.

Chętnych do obejrzenia, zapraszam tutaj.
Żadna Billie Jean, tylko Polly Jean
Homesick, bałwan jesteś. Z całym szacunkiem do Sigur Ros, bałwan jesteś.
PJ Harvey wczoraj w Kongresowej. To był koncert absolut. Takie koncerty zdarzają się kilka razy w życiu. Na wczorajszym przykładzie można skonstruować jego definicję:
- pasja płynąca ze sceny. Każdy wydobyty dźwięk tak, że masz na przemian gęsią skórkę, dreszcze i fale endorfin i jesteś na zmianę wciśnięty w fotel albo się prężysz, bo chcesz z niego wyskoczyć;
- świetny kontakt z widownią. Pełna współpraca, reagowanie na piosenki ze strony widowni, a zauważanie widowni i dialog z nią ze strony sceny,
- setlista- oj, było to, co kocham szczególnie. Oprócz White Chalk, sporo z To Bring You My Love i z Is This Desire? oraz drobnice z pozostałych krążków i kilka niespodzianek;
- świetna akustyka. Było słychać każdy dźwięk- a to nie zawsze jest takie oczywiste nawet w Kongresowej. Ku*a je***a mać! Jaki Ona ma czysty głos! Ani nuty fałszu. Przy takim natężeniu emocji to wielka sztuka.
No i fajnie się tak blisko siedzi:

PJ Harvey grała w pojedynkę, zmieniała tylko instrumenty. Było pianino, ale nie tylko. Wbrew ostatniej płycie, Polly Jean nie porzuciła gitary. Był i poczciwy gibson, skrzyżowanie gitary z harfą, automat, gitara akustyczna, harmonijka, a nawet małe organy. PJ Harvey przebrała się za wiktoriańską wiedźmę, jak z okładki ostatniej płyty. Nie wiem nawet czy przebrała to odpowiednie słowo, bo ona jest wiedźmą. Ja jej wierzę, ten strój tylko eksponuje, co w niej.
Jezu, jak ona się prezentuje. JAk ona modeluje głos, jak zawiesza ton, by później wierzgnąć z kopyta. Jak płynnie i logicznie przechodzi ze spokojnego, cichego śpiewania w krzyk. To jak obserwowanie żywiołu. I wszystko takie naturalne, takie intuicyjne.
Nie dziwota, że wszyscy możni świata muzyki- każda liczący się muzyk stawiający na autentyczność i emocje w muzyce, podziwia PJ Harvey. Również u nas, o czym świadczyli obecni polscy muzycy w wypełnionej po brzegi Kongresowej.

Wczoraj wróciły wszystkie moje wspomnienia, które wiążą sie z Jej muzyką. Pierwsze poważne samodzielne decyzje. PJ Harvey znam od czasów "little fish big fish swimming in the water come back here and give me my daughter", ale najsilniej związany jestem z piękną, poruszającą płytą Is This Desire?. To ona towarzyszyła mi, kiedy zaczynałem moją przygodę ze studiami na Koszutce w Katowicach. Tego się nie zapomina, a wczoraj czułem to na całym ciele- każde wspomnienie, obraz, uczucia z przeszłosci- zagubienie, samotność, strach, niewyjaśnione, instynktowne parcie w nieznane.
Co jeszcze? Zapożyczam z forum screenagers:
Nie ma chyba sensu pisać o tych pozamuzycznych aspektach koncertu, ale wspomnę jedynie, że z tak, oględnie mówiąc, depresyjną muzyką wyraźnie kontrastował nastrój PJ, która okazała się straszną śmieszką. Wchodziła w dyskretny dialog z publicznością no i opowiadała anegdoty: o swojej pierwszej wizycie w Polsce (miała wtedy 17 czy 19 lat) z zespołem Johna Parisha, kiedy to musieli odwołać zaplanowane koncerty, bo nikt nie chciał ich słuchać, o tym, jakie trudności napotkał w naszym kraju jej wegetarianizm, kiedy to przez ponad tydzień musiała jeść chleb z serem, o filmie porno, na który "przez przypadek" trafiła w telewizji i który dał tytuł jej ulubionej dziś piosence (Nina in Ecstasy), o tytułach piosenek U2 i o ich skutecznym użytkowaniu podczas codziennej egzystencji, no i o tym, że już planuje wrócić do nas na kolejne koncerty. Pewnie ściemniała, ale tak już całkiem serio, to naprawdę widać było, że bawi się podczas koncertu wyśmienicie.
Stan łaski uświęcającej dla nieobecnych odszedł do następnego koncertu.
Żadna Billie Jean, tylko Polly Jean!
PJ Harvey wczoraj w Kongresowej. To był koncert absolut. Takie koncerty zdarzają się kilka razy w życiu. Na wczorajszym przykładzie można skonstruować jego definicję:
- pasja płynąca ze sceny. Każdy wydobyty dźwięk tak, że masz na przemian gęsią skórkę, dreszcze i fale endorfin i jesteś na zmianę wciśnięty w fotel albo się prężysz, bo chcesz z niego wyskoczyć;
- świetny kontakt z widownią. Pełna współpraca, reagowanie na piosenki ze strony widowni, a zauważanie widowni i dialog z nią ze strony sceny,
- setlista- oj, było to, co kocham szczególnie. Oprócz White Chalk, sporo z To Bring You My Love i z Is This Desire? oraz drobnice z pozostałych krążków i kilka niespodzianek;
- świetna akustyka. Było słychać każdy dźwięk- a to nie zawsze jest takie oczywiste nawet w Kongresowej. Ku*a je***a mać! Jaki Ona ma czysty głos! Ani nuty fałszu. Przy takim natężeniu emocji to wielka sztuka.
No i fajnie się tak blisko siedzi:

PJ Harvey grała w pojedynkę, zmieniała tylko instrumenty. Było pianino, ale nie tylko. Wbrew ostatniej płycie, Polly Jean nie porzuciła gitary. Był i poczciwy gibson, skrzyżowanie gitary z harfą, automat, gitara akustyczna, harmonijka, a nawet małe organy. PJ Harvey przebrała się za wiktoriańską wiedźmę, jak z okładki ostatniej płyty. Nie wiem nawet czy przebrała to odpowiednie słowo, bo ona jest wiedźmą. Ja jej wierzę, ten strój tylko eksponuje, co w niej.
Jezu, jak ona się prezentuje. JAk ona modeluje głos, jak zawiesza ton, by później wierzgnąć z kopyta. Jak płynnie i logicznie przechodzi ze spokojnego, cichego śpiewania w krzyk. To jak obserwowanie żywiołu. I wszystko takie naturalne, takie intuicyjne.
Nie dziwota, że wszyscy możni świata muzyki- każda liczący się muzyk stawiający na autentyczność i emocje w muzyce, podziwia PJ Harvey. Również u nas, o czym świadczyli obecni polscy muzycy w wypełnionej po brzegi Kongresowej.

Wczoraj wróciły wszystkie moje wspomnienia, które wiążą sie z Jej muzyką. Pierwsze poważne samodzielne decyzje. PJ Harvey znam od czasów "little fish big fish swimming in the water come back here and give me my daughter", ale najsilniej związany jestem z piękną, poruszającą płytą Is This Desire?. To ona towarzyszyła mi, kiedy zaczynałem moją przygodę ze studiami na Koszutce w Katowicach. Tego się nie zapomina, a wczoraj czułem to na całym ciele- każde wspomnienie, obraz, uczucia z przeszłosci- zagubienie, samotność, strach, niewyjaśnione, instynktowne parcie w nieznane.
Co jeszcze? Zapożyczam z forum screenagers:
Nie ma chyba sensu pisać o tych pozamuzycznych aspektach koncertu, ale wspomnę jedynie, że z tak, oględnie mówiąc, depresyjną muzyką wyraźnie kontrastował nastrój PJ, która okazała się straszną śmieszką. Wchodziła w dyskretny dialog z publicznością no i opowiadała anegdoty: o swojej pierwszej wizycie w Polsce (miała wtedy 17 czy 19 lat) z zespołem Johna Parisha, kiedy to musieli odwołać zaplanowane koncerty, bo nikt nie chciał ich słuchać, o tym, jakie trudności napotkał w naszym kraju jej wegetarianizm, kiedy to przez ponad tydzień musiała jeść chleb z serem, o filmie porno, na który "przez przypadek" trafiła w telewizji i który dał tytuł jej ulubionej dziś piosence (Nina in Ecstasy), o tytułach piosenek U2 i o ich skutecznym użytkowaniu podczas codziennej egzystencji, no i o tym, że już planuje wrócić do nas na kolejne koncerty. Pewnie ściemniała, ale tak już całkiem serio, to naprawdę widać było, że bawi się podczas koncertu wyśmienicie.
Stan łaski uświęcającej dla nieobecnych odszedł do następnego koncertu.
Żadna Billie Jean, tylko Polly Jean!
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
dzieki kaem, to pomaga naprawde :Pkaem pisze:Homesick, bałwan jesteś. Z całym szacunkiem do Sigur Ros, bałwan jesteś.
PJ Harvey wczoraj w Kongresowej. To był koncert absolut. Takie koncerty zdarzają się kilka razy w życiu.
a serce i tak krwawi.
a bylo moze Dear Darkness z "White Chalk" bo to moja ukochana i czy zaczela od To Bring You My Love....tylko dla tego kawalka moge przystac na to, ze jestem balwanem ;)
i jak tam Pank widocznosc z mojej misjcowki ??
moze ktos dla przywoitosci i spokoju mojego sumienia powie, ze bylo do d*** ;]
'the road's gonna end on me.'
Jesteś.
Zaś jak grała Down By The Water, powiedziała, ze lubi często wracać do postaci kompozycji, jaką miała w czasie pisania. Tak zabrzmiała rzeczona piosenka- kompletnie bez prądu, korzennie. Niemal folkowo.
Było do dupy. Jak się skończyło. Koncert trwał jakieś 80 minut. Ale tak miało być. To miało być intymne spotkanie. Nie festiwal piosenek.
Aha.a bylo moze Dear Darkness z "White Chalk" bo to moja ukochana i czy zaczela od To Bring You My Love....tylko dla tego kawalka moge przystac na to, ze jestem balwanem
Zaś jak grała Down By The Water, powiedziała, ze lubi często wracać do postaci kompozycji, jaką miała w czasie pisania. Tak zabrzmiała rzeczona piosenka- kompletnie bez prądu, korzennie. Niemal folkowo.
Było do dupy. Jak się skończyło. Koncert trwał jakieś 80 minut. Ale tak miało być. To miało być intymne spotkanie. Nie festiwal piosenek.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Korzystając z występów z koncertów z innych miast i z wykonań dla radia, wczoraj było mniej- więcej tak:
The Devil
Grow Grow Grow
Dear Darkness
Down By The Water
Angeline
To Bring You My Love
youtube
A tu filmiki z Kongresowej:
C'mon Billy
Shame
To było urocze, jak sama przechodziła od instrumentu do instrumentu między piosenkami, przemieszczając się po scenie. Zagrała tez na małych organach przy Nina In Ecstasy.
The Devil
Grow Grow Grow
Dear Darkness
Down By The Water
Angeline
To Bring You My Love
youtube
A tu filmiki z Kongresowej:
C'mon Billy
Shame
To było urocze, jak sama przechodziła od instrumentu do instrumentu między piosenkami, przemieszczając się po scenie. Zagrała tez na małych organach przy Nina In Ecstasy.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Świetna. Miejsce vis a vis PJ, odległość niezbyt wielka - patrząc się na ludzi, którzy siedzieli dość daleko, na balkonach. Narzekać można było na niewygodę - ale występ nie należał do długich. I owszem, czuję niedosyt, naprawdę wielki niedosyt. Rozumiem, że to nie festiwal piosenki. Ale osiemdziesiąt minut to za mało. Chociaż Serj Tankian grał ostatnio jeszcze krócej - a to występ w zatłoczonej i dusznej Stodole był, z intymnością nie mający wiele wspólnego.i jak tam Pank widocznosc z mojej misjcowki?
Nie mam - tak jak Kaem - wielu skojarzeń z PJ. Znałem świetny album White Chalk. Znałem kilka pojedynczych utworów, głównie z Is this desire? i To bring you my love. Poza tym chociażby z Angelene na heyowym Unplugged wiemy, że PJ Harvey to guru Kasi Nosowskiej. I Agnieszki Chylińskiej. A te kobiety sporo namieszały u mnie w głowie; dwa wielkie głosy, dwie ciekawe osobistości. I to dziesiątego września w teatrze Roma miałem ciary, słysząc śpiewany przez nie cover Polly. Poza tym, nie da się ukryć że to też jedno z tegorocznych największych wydarzeń muzycznych w Polsce - wstyd nie być, gdy człowiek jest zainteresowany muzyką i mieszka trzydzieści minut jazdy autobusem od poczciwej Kongresowej.
Zagadka rozwiązana - to musiała być cytra.kaem pisze:skrzyżowanie gitary z harfą,
Pierwsze wrażenie - gdzie jest zespół, skoro na scenie widzimy kilka instrumentów? Jak wobec publiczności zachowa się ta dość niepozorna postać? Odpowiedź nadeszła szybko. Po co zespół, skoro PJ Harvey to kobieta - orkiestra? Z takim urokiem i charyzmą, z taką mocą, z taką siłą w głosie, że trudno było przy szybszych utworach siedzieć spokojnie. Niesamowite rzeczy wydobywały się z jej gardła. I ciary były, chociażby na The Devil. Świetna publiczność także, Polly zdawała się być zaskoczona. Nie dziwię się, ile osób podczas bisu podeszło pod scenę. Pomyśleć, że PJ koncertując w Polsce z zespołem ponad dwadzieścia lat temu, spotkała się z takim zainteresowanie, że... kilka występów trzeba było anulować.
Homesick, teraz musisz się zrewanżować. Sigur Rosi raczej muszą. Z mojej strony - dziękuję. Mogę Tobie zawdzięczać na pewno jeszcze jedną ulubioną artystkę. ;) Chyba nie tylko dzisiejszy dzień będzie sponsorować PJ.
Poza tym - ten koncert powiązany został powiązany z bardzo fajnym spotkaniem. Miło było się znów zobaczyć. :)

Ostatnio zmieniony czw, 22 maja 2008, 22:42 przez Pank, łącznie zmieniany 3 razy.