SLASH* Guns N' Roses *Velvet Revolver

Miejsce na tematy zupełnie nie związane z Michaelem Jacksonem. Tutaj możesz luźno podyskutować o czym tylko masz ochotę. Jedynie rozmowy te muszą być oczywiście kulturalne :) Zapraszam MJówki do pogawędek.
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

COME TOGETHER - Guns N' Roses

Post z dedykacją dla Willy'ego :calus:
Odnośnie wykonania tej piosenki, którą wrzucił na forum Willy, informuję uroczyście, że...
Sytuacja była następująca....i dosyć zabawna. Było to na imprezie Rock N' Roll Hall Of Fame Induction Ceremony 20 stycznia 1994 roku. Axl i Bruce siedzieli sobie odprężeni przy sąsiednich stolikach oczekując na występ Elton John'a i Rod'a Stewart'a. Kiedy nagle podszedł do Sprengsteena jakiś człowiek, który zajmował się obsługą tej imprezy i poprosił go, żeby wyszedł na scenę i coś zaśpiewał, bo Rod Stewart nie dojechał na koncert no i nie wiedzą co zrobić. Ktoś musi wystąpić. Bruce spojrzał na Axla i ... tak wyszli na scenę, z zupełnego zaskoczenia, tak spontanicznie, bez jakiegokolwiek przygotowania. Ustalili tylko, który z nich którą zwrotkę będzie śpiewał i to wszystko. Aha, no i ustalili, że będą śpiewać "Come Together " właśnie. Jak im wyszło to słychać. Osobiście uważam, ze starali się jak mogli. Wyszło jak wyszło, tzn. wyszło dosyć strasznie :smiech: :smiech:. Piszę to jako wyjaśnienie, żeby sobie przypadkiem ktoś nie pomyślał, że tak brzmi prawdziwe wykonanie tego coveru przez GN'R . A sam cover znaleźć jest pewnie dosyć ciężko, ja mam go na około 12 letniej kasecie :], którą zdobyłam właśnie te 12 lat temu w jakimś niemieckim FC GN'R. W każdym razie ten cover Gunsi nagrali jak i parenaście innych piosenek np. "White Christmas" - ale nigdy ich oficjalnie na żadnym albumie, ani singlu nie wydali. Może kiedyś za 20 lat....w jakimś ...Boxsecie się znajdzie :-) . W każdym razie oficjalnie istnieje ona w spisie piosenek nagranych przez GN'R więc pewnie nie była nagrana tylko "tak sobie", ale z zamiarem wydania jej na jakimś albumie, tylko, że... za szybko się rozpadli i nie zdążyli wydać już żadnego albumu.... :beksa:

Na zdjęciu Axl i Bruce śpiewają "Come Together"
[img]http://yola_gieralt.w.interia.pl/19940119photo01.jpg[/img]

Tutaj fotka z tej samej imprezy, ale nie wiem czy robiona przed wyjściem na scenę, czy też już po tym słynnym :-) występie. Nie umiem rozszyfrować tego co mówi jego spojrzenie... :knuje:
[img]http://yola_gieralt.w.interia.pl/19940119photo11.jpg[/img]
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ XI
LISTOPAD 1991 - IZZY OPUSZCZA ZESPÓŁ GN'R (część 1 / 2)

Tuż przed końcem pierwszej części trasy (patrz rozdział IX) i tuż przed wydaniem płyty "Use Your Illusion" Izzy Stradlin oznajmił reszcie zespołu iż odchodzi z kapeli. Świat dowiedział się o tym 5 dni po wydaniu nowego albumu. Izzy samotnie uporał się ze swoimi sprawami i założył własny zespół, który nazwał po prostu "Izzy Stradlin". Nagrał wraz z nim w 1992 r. bardzo dobrą płytę ("Izzy Stradlin and the Ju Ju Hound"). Nowym gitarzystą GN'R został Gilby Clark. Czy to narkotyki były przyczyną wyrzucenia? Izzy twierdzi, że nie. "Kiedy opuszczałem Guns N'Roses, już od dwóch lat nie używałem heroiny ani alkoholu. Cała ta zabawa przestała mi się podobać. Wielki biznes zniszczył naszą przyjaźń. Nagle to nie rock'n'roll był najważniejszy, ale menagement. Chciałem mieć wreszcie spokój, bez narkotyków.
Izzy swój ostatni koncert z zespołem GN'R zagrał 31 sierpnia 1991 na Londyńskim Wembley. I chyba właśnie odejście Izzy'ego było przełomowym momentem w historii GN'R - od tamtej pory nie nagrali oni żadnej oryginalnej kompozycji. Cichy, skromny i często niedoceniany Izzy okazał się bardzo ważnym ogniwem w tym łańcuchu zwanym Guns N' Roses - jeśli nie najważniejszym...


IZZY
ObrazekObrazek
Piątego dnia (21 września) po ukazaniu się płyt Use Your Illusion z obozu Guns N'Roses przeciekła sensacyjna informacja, że Izzy Stradlin zamierza opuścić zespół. Podano nawet powód: odmówił występu w videoclipie Don 't Cry. Przedstawiciel firmy płytowej natychmiast zdementował tę pogłoskę: "Nie ma w tym ani odrobiny prawdy!" Potem jednak spuscił z tonu i - podobnie jak manager Doug Goldstein - odmowił jakichkolwiek komentarzy.
Izzy - drugi gitarzysta w zespole i kompozytor 12 sposród 30 nowych piosenek na Use Your Illusion - nie pojawił się na planie podczas kręcenia zdjęć do teledysku "Don't Cry". Nie miał zamiaru rezygnować z pierwszych wolnych dni podczas trasy "Get In The Ring Motherfuckers" dla tak blahego powodu i udał się wraz ze swoją dziewczyną i swoim psem na wypoczynek do Europy. Zrodziło to domysły, że chce się rozstać z Guns N'Roses. Wskazywałoby na to rownież jego zachowanie na trasie: Izzy, przyjaciel Axla ze szkolnej ławy Lafayette/Indiana, nie podróżował wraz z kolegami autobusem ani też ich prywatnym samolotem, lecz poruszał się prywatnym samochodem. Nie ukrywał także, że nie podobają mu się wybryki ekscentrycznego lidera grupy, w czym nie był osamotniony: z tych samych powodów trwał już od jakiegoś czasu konflikt między Slashem a Axlem, chociaż Slash tym pogłoskom twardo zaprzeczał. Rownież perkusista Matt i basista Duff coraz gorzej znosili humory swojego szefa i wokalisty. Czyżby wszyscy się zbuntowali? Czas pokaże, ile prawdy tkwi we wszystkich tych pogłoskach.

Sprawa Stradlina (we wrześniu/październiku) wygladała jednak na poważną. Najpierw mówiło się o tym, że Izzy jest zmęczony koncertami i - jako stały członek grupy - zamierza w przyszlosci jedynie pisać piosenki i brać udział w nagraniach płyt. Teraz (czyli początek listopada 1991) rozchodzą się już wiadomości o konkretnym nastepcy Izzy'ego. Wiadomo było, że już w październiku zaproponowano posadę drugiego gitarzysty Dave'owi Navarro z właśnie rozwiązanej grupy Jane's Addiction. Ale nie przyjęto go. Po przesłuchaniu kilkunastu gitarzystów liderzy Guns N' Roses (Axl i Slash) zdecydowali się jednak na kumpla Slash'a z dawnych czasów: Gilby'ego Clarke'a z mało znanej formacji Kill For Thrills, a wcześniej związanego z formacją Candy. Ten skład zadebiutował na otwierającym drugą część trasy po USA koncercie w Worcester, w stanie Massachusetts. Może Izzy jeszcze wróci...

Trochę może dziwić fakt, że gdy zespół znowu zaczął się rozkręcać, Izzy Stradlin nagle rezygnuje. Slash: "Miał świra na punkcie czystości, abstynencji. To dlatego podróżował oddzielnie i tak dalej. Wreszcie powiedział otwarcie mnie i Axlowi, że go ta praca nie interesuje. Zaczęliśmy więc szukać kogoś na jego miejsce. Początkowo nowym gitarzystą miał zostać Dave Navarro z Jane's Addiction..."

To prawda. Izzy powiedział otwarcie, że nie odpowiadała mu droga jaką zmierzało GN'R - wysoko budżetowe teledyski, drogie hotele, limuzyny. Aby uniknąć całego stresu związanego z trasą koncertową, (Gunsi mieszkają tylko w najlepszych hotelach, wynajmują przeważnie całe dwa piętra dla siebie i ekipy towarzyszącej (72 osoby). Menażer, zespół i opiekunowie przylatują prywatnym samolotem na miejsce koncertów. Wszyscy....z wyjątkiem Izzy'ego). Izzy natomiast prywatnie dojeżdżał na koncerty. Nie mógł też znaleźć wspólnego języka z Axlem, który to nabrał gwiazdorskich manier i sam kreował się na wyraźnego lidera zespołu. Izzy zawsze chciał zostać w cieniu. Zarówno na scenie jak i poza nią. Rzadko udzielał wywiadów, po koncertach znikał gdzieś niezauważony. Dążył do tego, by być niewidzialnym. Nie bez przyczyny był więc nazywany "Mr Invisible". Mimo że komponował i rzeczywiście angażował się w działalność Guns N' Roses, podziękował kolegom za współpracę, bo w momencie, gdy popularność i gwiazdorstwo Guns N' Roses stały się tak wielkie, nie sposób było pozostać w cieniu...
Jeszcze jako członek Guns N'Roses Izzy miał opinię spokojnego, niekonfliktowego czlowieka, którą potwierdził swoim zachowaniem po odejsciu z zespołu. Nikomu nie udało się sprowokować go do skandalizującej wypowiedzi na temat Axla i Slasha. Przemówił dopiero rok po tym wydarzeniu.
O tym będzie w CZĘŚCI 2 / 2.

IZZY
ObrazekObrazek

A co na ten temat miał do powiedzenia Axl?
"Moim własnym zdaniem, Izzy nigdy tak naprawdę nie pragnął, abyśmy zaszli tak wysoko. Były obowiązki, z którymi Izzy nie chciał mieć nic wspólnego. Nie akceptował standardów, które ja i Slash wyznaczyliśmy. Nie chciał występować w clipach. Nie interesowało go to. Zmuszanie Izzy'ego do pracy nad jego własnymi kawałkami przypominało wyrywanie zębów.
Od Pierwszego Dnia pragnąłem, byśmy zaszli tak wysoko, jak się da, a to wcale nie było po myśli Izzy'ego. Wydaje mi się, że on woli działać tak jak X-Pensive Winos (robocza grupa Keitha Richardsa z The Rolling Stones). Może więc otrzymamy następny fajny zespolik. Z pewnością będę zabiegał o to, by zdobyć ich przedpremierową taśmę - tak jak zresztą każdy z nas.
Kręciliśmy Don't Cry i on miał być na planie. Zamiast tego przysłał krótki list i nie pokazał się. W tym liście napisał: To ma się zmienić, tamto ma się zmienić i może wtedy pojadę w styczniu na trasę. A były to wymagania tak niedorzeczne, że nie sposób było ich spełnić. Rozmawiałem z Izzym przez telefon przez cztery i pół godziny. Były chwile, że płakałem i błagałem - robiłem wszystko, by zatrzymać go w zespole.
Ale kiedy facet wstaje o 6.30 rano i jeździ na rowerze i na motocyklu, i kupuje modele samolotów, i poświęca całą swoją energię na coś innego, podczas kiedy my zużywamy sto procent naszej energii na scenie - wtedy czujemy się oszukani. Mam nadzieję, że nowy album Izzy'ego będzie miał rockowy czad. Ale też jednocześnie pozostanie żal: dlaczego on nie mógł tego zrobić z nami? Po prostu nie miał na to ochoty".

Rozstanie z Izzym nie było jednak tym samym, czym wykluczenie z zespołu Stevena Adlera. Izzy był autorem większości utworów na "Use Your Illusion i było wielką niewiadomą, czy Gilby Clarke będzie w stanie podołać ciężarom, które na niego nakłada tak nagły i wielki awans w rockowej hierarchii. (Jak się okazało podołał).

Elegancja, z jaką Axl skomentował odejście Izzy'ego na łamach "Rolling Stone", zasługuje na uznanie. Dla przeciwwagi zacytuję wypowiedź zamieszczoną w magazynie "RIP":
"Mam uczucie, że Izzy obsrał mnie od stóp do głów. Mam go w dupie. Cieszę się, iż wycisnęliśmy z niego te kawałki, i cieszę się, że jego już nie ma". Axl! na boga! :podejrzliwy: :beksa:

od lewej:Izzy, Slash
Obrazek

Podobnie mówił Slash w wywiadzie w 1992 r.
Slash: "Izzy nie miał już chęci na nic, więc w pewnej chwili doszło do tego, że... Nazwijmy to tak - Uważaliśmy, że to jest nie fair, iż Izzy nic nie robi i nie pracuje tak jak reszta. Początkowo nie robiło nam to różnicy i po prostu ciągnęliśmy go ze sobą. zarówno na scenie jak i w życiu. Jakoś to wychodziło. Później doszło już do takiej sytuacji, że Izzy nie pojawił się na kręceniu videoklipu Don't Cry i doszliśmy do wniosku, że to się robi idiotyczne. Uważaliśmy, że to jest nie fair, iż Izzy nic nie robi i nie pracuje tak jak reszta. Doszło do decydującej rozmowy i stało się to, co się stało."

Jak poczułeś się, kiedy wszystko zostało zakończone?
Slash: "Wszyscy jesteśmy teraz trochę luźniejsi. To znaczy jest pewne napięcie, bo on chciałby nadal być z nami i robić swoje, ale my już zamknęliśmy całą sprawę. Izzy i ta cała kwestia, to nic wielkiego".

Zastanawiam się ile jest prawdy w tym, że Izzy wyciągnął się z narkotycznego transu i nie był zadowolony, że jest otoczony ludźmi, którzy lubią używać i nadużywać. Ponoć tylko on, jego dziewczyna i ich pies nie brali. Każdy miałby dosyć, takiej sytuacji!
Slash: "Tak, ale nie braliśmy żadnych narkotyków."

To znaczy, że poszło o "sprawy muzyczne", jeśli wybaczysz mi ten cynizm w takim stwierdzeniu.
Slash: "Nie, nie poszło o sprawy muzyczne, bo na przestrzeni ostatnich lat niewiele się zmieniliśmy. Wszystko dotyczyło wkładu pracy w rozwój zespołu. Jego nawet nie interesowały jego własne, pieprzone utwory. To my się nimi zajęliśmy. Wcale mi go nie brakuje, bo miałem go już szczerze dość. Na scenie i tak nie miałem z nim muzycznej więzi, więc tam też mi go nie brakuje. Nigdy nie przyjaźniłem się z nim na trasie więc trudno jest mi powiedzieć, że mi go brakuje. Szkoda tylko, że on nie potrafił zrobić wszystkiego tak jak należało. Znam parę osób z jego nowego zespołu, ale Izzy mnie nie obchodzi. Dla mnie jest na wakacjach."

******************************************************
A ja powiem tylko tyle, że zawsze było mi przykro słuchać takich wypowiedzi pod adresem Izzy'ego. Myślę, że sposób w jaki Slash i Axl wypowiadali się wówczas o Izzy'm był wynikiem pewnego rodzaju żalu i zawiedzenia tym, że Izzy który był z zespołem od jego pierwszych dni, z którym przeżyli parę lat nagle ich zostawia stwierdzając, że nie podoba mu się kierunek w jakim idzie GN'R i ten ich...styl życia, czyli drogie hotele, limuzyny, prywatne samoloty, kręcenie wysokobudżetowych videoclipów itd... Dla Izzy'ego liczyła się tylko muzyka - został muzykiem bo muzykę kocha. Nigdy nie chciał być jakąś...Gwiazdą, więc to co zaczęło się dziać wokół zespołu w ogóle mu nie odpowiadało. Jak powiedział Izzy w 1992 r. rok po odejściu z zespołu "Wielki biznes zniszczył naszą przyjaźń".
Ja oczywiście żałuję, że Izzy z zespołu odszedł, ale nie mam mu tego za złe. To wspaniały, bardzo utalentowany człowiek i przy tym niezwykle skromny. Ta postawa moim zdaniem potwierdza tylko jego wielkość jako człowieka i muzyka. Całym sercem jestem i zawsze byłam za Izzy'm. Cieszy mnie ogromnie, że dziś Slash, Izzy, Duff, Steven znowu są przyjaciółmi. Szkoda tylko, że stali się nimi dopiero gdy wszyscy oni kolejno odeszli z zespołu GN'R. Ale widocznie tak musiało być. Skończył się "wielki biznes" - powróciła przyjaźń. A ona jest chyba najważniejsza.

Od lewej: Axl, Izzy, Slash, Duff
Obrazek
*******************************************************************
Minął cały niemal rok, zanim Izzy zabrał publicznie głos na temat rozwodu z Guns N'Roses, a okazją do tego stało się ukazanie jego solowego debiutu, Ju Ju Hounds. Jako pierwszy powód swojej decyzji - wymuszonej zresztą przez zespół - podał przekraczający wszelkie dopuszczalne granice przyzwoitości czas, jaki zabrało nagranie materiału na Use Your Illusion. Jako drugi - zwyczaj opuszczania przez Axla sceny w trakcie występów i zostawianie zespołu na pastwę losu i tłumu. Jako trzeci - nieustającą serię skandali, przysłaniających właściwą muzyczną działalność Guns N'Roses. Jako czwarty - notoryczne opóźnianie koncertów, za co trzeba było płacić obsłudze niebagatelne pieniądze (idące podobno w setki tysięcy dolarów).
"Stworzyłem sobie całe odrębne życie poza arenami, gdzie przychodziłem tylko po to, by wykonać swoją pracę" - tak Izzy wspominał amerykańską trasę, jakby sugerując, że faktycznie separacja trwała od dawna. "Opuszczałem te miejsca zaraz po występie, zatrzymywałem się gdzieś po drodze i wstępowałem do restauracji, by coś zjeść. Zwykle mieszkaliśmy w tym samym hotelu, ale ja wstawałem rano, wychodziłem i czymś się zajmowałem przed próbą dźwięku, czego w dawnych czasach normalnie nie robiłem. Podczas trasy po Stanach miałem ze sobą psa, owczarka niemieckiego, i rano wyprowadzałem go na spacer. Potem jeździłem na rowerze albo na motocyklu, albo na deskorolce, albo po prostu chodziłem po mieście. Nie, żeby się pokazać albo poderwać jakąś dziewczynę, lecz aby popatrzeć na widoki. Głęboko w środku czułem, iż coś jest nie w porządku. Nie rozumiałem, co się naokoło mnie dzieje i w jakim kierunku wszystko zmierza".

Axl trafnie odgadł intencje artystyczne Izzy'ego. Jego pierwszy solowy album był powrotem do źródeł, do pierwotnych fascynacji surowym, dynamicznym rock'n'rollem, któremu patronują The Rolling Stones, Aerosmith, The Faces czy The Clash i cała plejada punkrockowych zespołów. Gdy na przełomie wiosny i lata były gitarzysta Guns N'Roses otrząsnął się z porozwodowego szoku i wchodził do studia z nową grupą - nazwaną później Ju Ju Hounds - powiedział: "Chciałbym wrócić do klubów. Gra w klubach ma bardziej autentyczny wymiar. Jeśli ludziom się nie podobasz, mogą cię opluć lub obić. Co oni mogą natomiast zrobić na stadionach? Zapłacili 30 dolców. Są uziemieni".

Na fotce: od lewej Izzy, Axl
Obrazek

W cytowanym już wcześniej wywiadzie, zamieszczonym w "Rolling Stone" (3 kwietnia 1992), Axl oświadczył:
"W tym nowym zespole i z tymi nowymi ludźmi po raz pierwszy poczułem się jak w domu. Kiedyś było nas pięciu przeciw całemu światu. Teraz wpuściliśmy do zespołu trochę zewnętrznego świata. Pierwszego wieczoru, gdy graliśmy jako nowy zespół, siedziałem przy fortepianie podczas wykonywania November Rain, przyglądałem się temu, co dzieje się wokoło, i naprawdę cieszyłem się, że jestem częścią tego wszystkiego".

*******************
Ten błogostan miał jednak tylko chwilowy charakter. Regularny czytelnik "Rolling Stone" bez trudu obliczy, iż wywiad z Axlem został przeprowadzony w pierwszej połowie stycznia. Wtedy rzeczywiście przyszłość Guns N' Roses wydawała się rysować w różowych kolorach. Grudniowe koncerty, których kulminacją były trzy wspaniałe występy w nowojorskim Madison Square Garden, przebiegały bezkolizyjnie. Atmosfera w zespole była wspaniała. Axl był tak łaskawy dla dziennikarza, iż zdradził mu nawet najbardziej intymne sekrety ze swojego życia, które poznał dzięki regresywnej terapii, jakiej się poddał, by wyegzorcyzmować z siebie demony przeszłości. Podróż wstecz, aż do niechętnego mu łona matki, ujawniła, że w wieku dwóch lat został porwany przez swojego biologicznego ojca i zgwałcony: "Pamiętam igłę. Pamiętam zastrzyk. I pamiętam, iż zostałem seksualnie wykorzystany przez tego człowieka".
Z kolei ojczym tyranizował go i utrzymywał kazirodcze stosunki z jego przyrodnią siostrą...
W adnotacji autora wywiadu czytamy, że matka i ojczym Axla odmówili komentarzy na temat tych wynurzeń.

IZZY
ObrazekObrazek
Co miał do powiedzenia na temat swojego odejścia z zespołu Guns N' Roses - Izzy Stradlin o tym w następnym poście :-)
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 21:25 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ XI
LISTOPAD 1991 - IZZY OPUSZCZA ZESPÓŁ GN'R (część 2 / 2)
*****************PAŹDZIERNIK 1992 - Wywiad z IZZY'm******************

No More Patience ?

Można uznać, że Izzy Stradlin to ten, któremu się udało, ten który przetrwał przygodę z Guns N'Roses i wyszedł z niej bez obrażeń. Obecnie Izzy pracuje nad własnym albumem. Będąc w Kopenhadze udzielił wywiadu, by po roku milczenia opowiedzieć o swoim nowym życiu i perspektywach na przyszłość!

Na fotce IZZY STRADLIN (drugi od lewej) AND THE JU JU HOUNDS
Obrazek

W listopadzie zeszłego roku wszystkie faxy i telefony w biurach wszystkich muzycznych gazet na całym świecie rozdzwoniły się na jeden temat. Wszyscy pytali: Dlaczego? Dlaczego najbardziej popularny zespół naszej dekady stracił swego gitarzystę i naraził się na cięte uwagi. Gitarzysta rytmiczny Izzy Stradlin opuścił Guns'N'Roses. O ile o zespole mówiło się ostatnio cały czas, to jednak pytanie co stało się z młodym Izzym, pozostało bez odpowiedzi!

Odpowiedź nadeszła z jego wytwórni płytowej MCA Geffen/, z której zadzwoniono, by poinformować nas, że Izzy jest w Kopenhadze i że właśnie kończy pracę nad EP 'Pressure Drop' oraz nad LP "Ju Ju Hounds', który ma się ukazać w połowie listopada. Poinformowano nas także, że Izzy pracuje z basistą nazwiskiem Jimmy Ashhurst ex-Broken Hornes . Gitarzystą Rickiem Richardsem ex-Georgia Satellites i perkusistą o nazwisku Charlie Ouintana (ostatnio grał z Bobem Dylanem). Bez wątpienia jest to ciekawa zgraja muzyków, ale z jej składu nie wynika, w którą stronę ruszył obecnie dawny gitarzysta Guns'N'Roses. Dowiedziałem się tego wszystkiego, gdy dobrze wypoczęty i zdrowo wyglądający Stradlin pojawił się w ogródku hotelu w Kopenhadze w towarzystwie managera Alana Nivena, który dawniej zajmował się akcjami Guns'N'Roses. Izzy siada przy stole i zapala papierosa i wydaje z siebie ciche "Cześć". Podejrzenia spowodowane jego warkoczykami w stylu dread zostają natychmiast potwierdzone - Izzy bawi się teraz w reggae. Tytułowy utwór z nowego EP 'Pressure Drop' to hardrockowa wersja starego numeru reggae, a numer Can't Hear 'Em będący kompozycją Stradlina i Ashhursta może być uznany za typowe reggae.To jest hołd muzyce, której Izzy słucha cały czas od roku.

IZZY: "Nazwałbym moją muzykę zwykłym rock'n'rollem z paroma numerami w stylu reggae. Uwielbiam reggae. Przez ostatni rok, dzień w dzień, słuchałem tylko tej muzyki. Sam nie wiem dlaczego. Zmęczyłem się innymi rodzajami muzyki, których słuchałem. Lubiłem reggae od dawna i ta muzyka zaczęła mnie wciągać coraz bardziej. Sam sposób jej grania jest bardzo interesujący. No i ten klimat, tu się czuje prawdziwy relaks i wyluzowanie, ale jednocześnie rytm jest strasznie solidny. Tu liczy się ten klimat i chyba to właśnie mnie tak bardzo wciąga. Jeśli nie miałbym czego słuchać, to zawsze mogę włączyć jakiś numer reggae i będzie mi się to podobało."

Jednak w muzyce lzzy'ego nadal słychać podstawowy rock'n'roll o czym przekonałem się podczas specjalnej sesji w hotelu. W sumie jest to muzyka pozbawiona ozdobników, nie ma w niej nic extra. Sama produkcja utworów jest bardzo surowa i daje muzyce dużo polotu. Zdaniem Stradlina nowy album będzie w podobnym klimacie co ten EP, który ukaże się tylko w Europie. Album będzie trochę bardziej zróżnicowany muzycznie z paroma numerami akustycznymi i jednym kawałkiem nagranym wspólnie z Ronnie Woodem z The Rolling Stones. Na dźwięk tego nazwiska w oczach lzzy'ego pojawia się iskierka:
IZZY: "Jeśli chcesz mogę ci puścić numer, który zmiksowaliśmy wczoraj. To jest stary kawałek Ronniego zatytułowany Take A Look At The Guy. To dobrze brzmi. Większość tej płyty to typowy rock'n'roll. Zawsze uwielbiałem taką muzykę, dla mnie to ma sens."

W tej sytuacji jest mi o wiele łatwiej zadać pytanie, które miałam na końcu języka, ale trochę się obawiałam - dlaczego Izzy odszedł z Guns'N'Roses? Izzy patrzy przez okno, robi pauzę i zaczyna mówić.
IZZY: "Czułem, że nie mogłem... mój wkład... No więc czułem, że coś jest nie tak i nie może tak dłużej być. Wydawało mi się, że to była jedyna rzecz, którą mogłem zrobić... Poczułem, że mogę tylko odejść. Nie wiem co oni teraz robią, chyba są na trasie, prawda? Nie rozmawialiśmy ze sobą od jakiegoś czasu. Jednak gdziekolwiek bym nie był, to oni są zawsze gdzieś obok. Nawet tu na ulicy wisi ich plakat..."

A jak się poczułeś, kiedy podjąłeś tę decyzję i odszedłeś?
IZZY: "Czułem, że był to jedyny kurs jaki mogę obrać. Zaraz potem udałem się na wycieczkę po Ameryce, podczas której miałem wiele wspaniałych przeżyć. Miałem co robić z czasem i to mi bardzo pomogło. Gdybym usiadł i zaczął myśleć, to chyba bym wszystko spieprzył. Wówczas w ogóle nie zajmowałem się muzyką. Przez miesiąc nie wziąłem gitary do ręki. Chyba przez 6 czy 8 tygodni zajmowałem się czymś zupełnie innym. Dopiero potem, zacząłem pracę nad nowymi kawałkami."

Kiedy postanowiłeś założyć własny zespół?
IZZY: "Zacząłem pisać w grudniu i w styczniu skontaktowałem się z moim przyjacielem Jimmym Ashhurstem. Wtedy założyliśmy razem zespół i zaczęliśmy próby. Próbowaliśmy przez 6 tygodni, a potem tydzień byliśmy w studio. W takim stylu pracowaliśmy do końca kwietnia. Kiedy w Los Angeles zaczęły się rozruchy, pojechaliśmy do Chicago, żeby tam dokonać paru nagrań."

Jakiś czas temu mówiło się o tym, że miałeś zamiar założyć zespół z dawnymi muzykami grupy Burning Tree...
IZZY: "Ostatni utwór na EP zatytułowany Can't Hear 'Em został nagrany z perkusistą z Burning Tree. Dokonaliśmy wspólnie tego nagrania. Wygląda na to, że ktoś coś przekręcił w Hollywood, no wiesz jakie jest Hollywood!"

Jak dotychczas to co robisz jest firmowane Twoim nazwiskiem. Czy ten zespół to jednorazowo dobrani muzycy czy prawdziwa kapela?
IZZY: "To prawdziwy zespół, choć nadal nie mamy nazwy. Staramy się coś wymyśleć i mamy już pewne pomysły, ale nikt nie jest zdecydowany na konkretną nazwę."

Początkowo miałam wrażenie, że tytuł Twojej płyty 'Ju Ju Hounds' jest także nazwą zespołu:
IZZY: "Właśnie się nad tym zastanawiamy. Nie chciałem tego powiedzieć, bo sam nie jestem tego pewien. "Ju Ju Hounds" w sumie nic nie znaczy. To tak jakoś wyszło. Bawiłem się w studio i gdy zagraliśmy ten fragment od tyłu, to brzmiało to tak jakbym to śpiewał "Ju Ju Hounds". "

Okładka pierwszej solowej płyty Izzy'ego, o której w tym wywiadzie mowa
Obrazek

To musi być dla Ciebie zupełnie nowa sytuacja, gdy jesteś obecnie wokalistą i frontmanem, bo w Guns'N'Roses trzymałeś się z tyłu.
IZZY: "Dla mnie jest to... Nie chciałem dołączyć do kolejnego zespołu, no wiesz. Poza tym nie chciałem szukać jakiegoś wokalisty, bo grałem z Axlem i on jest największym rockowym wokalistą na świecie. Czy myślisz, że mogę znaleźć kogoś, kto będzie od niego lepszy?"

Decydując się na Eddiego Ashhwortha, wybrałeś mało znanego producenta.
IZZY: "Eddie to wspaniały facet. Poznałem go przez Alana Nivena i w ciągu ostatniego pół roku staliśmy się przyjaciółmi. Eddie gra także na mandolinie i słychać go w dwóch lub trzech utworach. On pracował sporo z alternatywnymi zespołami, jak również w Japonii. Masz jednak rację, on nie jest znanym nazwiskiem w świecie hard rocka."

Kiedy zaprezentujesz swój nowy materiał publicznie na koncercie?
IZZY: "Myślę, że zbieramy się 30 września, żeby zacząć trasę. Zaczniemy w Europie, bo nasz EP nie będzie wydany w Stanach. Myślę, że zagramy 5 koncertów. Bardzo na nie czekam."

Jakie to będą sale, jakiego rozmiaru?
IZZY: "Wystąpimy w klubach. Myślę, że z przyjemnością wrócę do takiej atmosfery, w której jest się blisko ludzi".

Po twoich doświadczeniach z Guns'N'Roses czy jest teraz coś takiego, czego będziesz starał się uniknąć wraz ze swoim nowym zespołem?
IZZY: "Taaak, narkotyków ha, ha. ha! Odpukać. Tak przyczyną moich większych problemów w życiu były narkotyki i alkohol. Teraz jednak od dwóch i pół lat jestem czysty."

Czy trudno było rzucić narkotyki?
IZZY: "Była taka sytuacja, że skończyliśmy trasę i wróciliśmy do siebie już jako gwiazdy. Byłem w moim mieszkaniu i jakoś nic mi nie wychodziło. Poczułem wtedy, że muszę spieprzać i wrócić do Indiany. Nie mogę powiedzieć że to było łatwe. To był długi proces, ciągnący się z dnia na dzień."

Teraz z perspektywy czasu, co sądzisz o narkotycznym image Guns N'Roses?
IZZY: "Myślę, że narkotyki były i zawsze będą związane z muzyką. Naprawdę sam nie wiem, co o tym myśleć. Wiem, że osobiście one mi nie służą."

Trudno sobie wyobrazić co sobie zaplanowałeś na resztę swojego życia. Masz już przecież masę pieniędzy, rozgłos i sławę. O czym teraz marzysz?
IZZY: "O tym, by nagrać dobrą płytę i ruszyć na trasę. Chcę pisać i podróżować, na tym mi zależy. Aha i chciałbym też znaleźć jakieś miejsce dla siebie, gdzie mógłbym mieszkać pomiędzy trasami. Może w Stanach, a może w Europie, bo podoba mi się i tu i tu."

Dokładnie trzy lata temu udzieliłeś wywiadu dla Metal Hammera z którego wynikało, że wszystko dookoła cię wkurwia. Wygląda na to, że zupełnie się zmieniłeś. Izzy przewraca oczami i mówi ze śmiechem:
IZZY: "O tak, wtedy byłem zupełnie popieprzony, gadałem bez sensu. Wtedy byłem sfrustrowany i wszystko mi się mieszało. Zupełnie nie panowałem nad tym co robię. Piłem od samego rana! Patrząc na to teraz myślę, że jestem szczęściarzem, bo trochę zmądrzałem."

IZZY
ObrazekObrazek
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 21:31 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ XI
IZZY STRADLIN and JU JU HOUNDS

Skoro już obracam się w temacie Izzy'ego... Odkryłam właśnie, że mam na komputerze jakiś artykuł ze stycznia 1993 r. na temat Izzy'ego właśnie. Który się w dużej mierze łączy z tym o czym pisałam w poprzednim poście. No to chętnie się nim podzielę... póki go mam. Nie wiem jak to się ma do Historii Guns N' Roses - ale skoro "włożyłam" Izzy'ego i jego karierę solową do tego samego worka, to niech już tak zostanie.

IZZY
ObrazekObrazek

Izzy Stradlin - Szczęściarz
KORESPONDENCJA WŁASNA Z LONDYNU - WIESŁAW BARCZYSZYN

Ponad rok temu dalekopisy w redakcjach wszystkich pism muzycznych wystukały krótką wiadomość: Izzy Stradlin odszedł od Guns N'Roses. To był szok. Od najpopularniejszej grupy rockowej nagle odchodzi gitarzysta. Dlaczego? Dziennikarze prześcigali się w domysłach. I właściwie rok przyszło nam czekać, aby Izzy, główny bohater tego wydarzenia, wreszcie przemówił.

1. ODWYK
O Guns N' Roses napisano już chyba wszystko, a może nawet więcej. Nie ma więc sensu powtarzać znanych faktów z nie za długiej, acz burzliwej historii tej grupy. Opowieść zacznijmy od ostatniego dnia sierpnia 1991 roku. Wówczas na londyńskim Wembley odbył się ostatni koncert grupy ze Stradlinem. Już wtedy słychać było plotki o rozłamie. Wścibscy dziennikarze bardzo szybko rozdmuchali fakt, iż Izzy od dłuższego czasu styka się z kolegami z zespołu tylko na scenie, podczas koncertów. Po tym londyńskim koncercie, kończącym pierwszą część ogromnej trasy koncertowej Use Your lllusion I- II grupa powróciła do rodzinnej Ameryki na krótkie wakacje. Izzy zaszył się w swoim rodzinnym Lafayette w stanie Indiana, gdzie przez ponad dwa miesiące bez reszty poświęcał swój wolny czas na drugą swoją wielką miłość - kolarstwo górskie. Zupełnie zapomniał o gitarze. Jednak niedługo trwał ten rajski spokój. "W listopadzie powróciłem do LA. Już wtedy wiedziałem, że odchodzę od grupy" - wspominał po roku. "Pamiętam spotkanie z Axlem i rzekę przekleństw pod moim adresem." Tak więc zakończyła się blisko piętnastoletnia współpraca i znajomość obu muzyków. Teraz po upływie kilkunastu miesięcy Izzy niechętnie wspomina tamto wydarzenie. Po prostu pewnego dnia wykończony nałogami postanowiłem z tym skończyć. A droga była tylko jedna - musiałem odejść.

Uwolniony od Guns N' Roses znów zaszył się w rodzinnych stronach. Uwolniony, tylko połowicznie gdyż kilkuletnie uzależnienie od narkotyków i alkoholu wciąż go krępowało. To byt koszmar - wspomina próby rzucenia narkotyków - brałem, faszerowałem się wszystkim, co było pod ręką. Jak odkurzacz wsysałem kokainę. Kiedy wreszcie powoli wkraczał w normalne życie, zaczął dla odmiany pić alkohol. Wszystko to ciągnęło się miesiącami. W tym czasie Alan Niven zaproponował, że roztoczy opiekę nad jego solową karierą. Również Black Crowes zaproponowali mu miejsce u siebie. Jednak Izzy potrzebował jeszcze trochę spokoju i wytchnienia po szalonych latach w swoim macierzystym zespole.

Mroźny styczeń 1992 roku spowodował, że zapalony rowerzysta musiał odstawić rower do garażu. Było bardzo zimno. Pewnego dnia wyciągnąłem ośmio-ścieżkowy magnetofon, kilka gitar i jakąś małą perkusję. No i tak to się zaczęło. Znowu rozdzwonił się jego telefon. Zaczęły napływać propozycje od znanych i mniej znanych muzyków. Jednym z nich był przyjaciel Stradlina Jimmy Ashhurst. Znana to postać na rockowej scenie Los Angeles. W chwili, gdy Izzy brzdąkał sam swoje nowe kawałki, grupa Ashhursta - Broken Homes umierała śmiercią naturalną. Izzy nie zastanawiał się długo. Spakował swoje taśmy i udał się w odwiedziny do starego kumpla w LA. Do Jimmy'ego i lzzy'ego dołączyli: gitarzysta Rick Richards (ex-Georgia Satellites) oraz perkusista Charlie Quintana, widziany swego czasu na trasie z Bobem Dylanem.
Kwartet zaszył się w L.A. w studiu Total Access do końca kwietnia. Gdy w mieście aniołów wybuchły pamiętne zamieszki, muzycy przenieśli się do Chicago, by tam dokończyć swoje dzieło. Współproducentem (obok Stradlina) został raczej nieznany Eddie Ashworth. To świetny facet - zachwala go Izzy. Poznałem go dzięki Nivenowi i przez ostatnie pół roku bardzo się zaprzyjaźniliśmy.

Praca nad albumem przebiegała bardzo sprawnie. Dzięki Jimmy'emu studio odwiedzali użyczając swoich umiejętności m.in. Nicky Hopkins (znany ze współpracy z The Beatles i The Rolling Stones), Ian MacLagan (ex- Faces), czy też Ron Wood (oczywiście - Stones). Rolę wokalisty przyjął na siebie Stradlin: ]Nie chciałem być tylko członkiem kolejnej grupy. A poza tym, gdzie ja znajdę wokalistę przynajmniej tak dobrego, jak Axl?
14 września nakładem wytwórni Geffen światło dzienne ujrzała czwórka Pressure Drop. Wydawnictwo to jest prawdziwą mieszanką stylów. Dwa utwory utrzymane są w konwencji punkrockowej: tytułowy (stary przebój grupy reggae Toots And The Maytals, swego czasu także przypomniany przez CIash) i Came Unglued. Jest tu także ukłon w stronę Stonesów: rockandrollowy Been A Fix oraz reggae autorstwa Stradlina i Ashhursta Can't Hear 'Em. O ile punkowe elementy nie są czymś nowym w twórczości Izzy'ego, o tyle reggae to absolutne zaskoczenie. Ja kocham reggae - wyznaje Stradlin. Przez ostatni rok słuchałem bardzo dużo. Z muzycznego punktu widzenia to bardzo interesujące, w jaki sposób grana jest ta muzyka. Te delikatne wibracje mają w sobie coś uspokajającego i relaksującego, a jednocześnie powodują szybsze krążenie krwi. Jeżeli nie mam nic ciekawego do słuchania, zawsze włączam sobie jakiś jamajski kawałek i dobrze się przy nim bawię.

O Izzym zaczyna być głośno. Bynajmniej nie spowodowała tej lawiny artykułów w gazetach wspomniana płytka, która na pewno nie rozejdzie się w milionowych nakładach. Powołałem tę grupę do życia nie po to, żeby zrobić kolejne drogie wideo, czy sprzedać ileś milionów płyt - deklaruje Izzy. Chodzi mi oto, żeby grać. Grać najlepiej, jak się potrafi. Przy odrobinie szczęścia zwiedzić świat. A jeżeli ludziom spodoba się to, co robię, będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Myślę, że należy wierzyć w szczerość tych wyznań. Mając na koncie ogromną fortunę w spadku po Guns N' Roses można sobie pozwolić na eksperymenty i grę w małych klubowych salkach. Tak więc o Stradlinie zaczyna być głośno, ale głównym tematem rozmów przeprowadzonych z nim nie jest teraźniejszość i przyszłość jego grupy, a sprawy dotyczące jego dawnych kolegów. Przejrzyjmy więc kilka gazet i zobaczmy, co też ma on do powiedzenia na ten temat.

IZZY
ObrazekObrazekObrazek

O Guns N' Roses:
IZZY:: To była świetna grupa. Przeżyliśmy razem wiele wspaniałych chwil. Naprawdę jestem dumny z wielu rzeczy, które razem zrobiliśmy.
O Use Your lllusion:
IZZY: To było szaleństwo. Zbyt wiele utworów do zapamiętania jak dla mnie. Szczególnie "Coma" przyprawiała mnie o szaleństwo. Sam proces powstawania obu albumów był naprawdę zbyt długi.
O Axlu:
IZZY: To świetny frontman i wokalista. Jednak do szału doprowadzały mnie opóźnione z jego winy koncerty. Ci, którzy widzieli grupę na żywo wiedzą, że Axl często znika ze sceny. Często było to naprawdę frasujące. To jest ogromna scena, idziesz w jeden jej koniec i pytasz: "Nie widział ktoś, którędy wyszedł Axl?" A ten w otoczeniu panienek zabawiał się za estradą.
O Stevenie Adlerze:
IZZY: To był dobry perkusista. Nie był to może Neil Pearl z Rush, ale był naprawdę dobry. Fajny chłopak, regularnie utrzymuję z nim kontakt. To przykre, co się z nim stało.
O narkotykach:
IZZY: One zawsze były blisko grupy. Czy miały jakiś wpływ na tworzoną muzykę? Nie sądzę, przynajmniej nie w moim przypadku.


2. JUJU HOUNDS
Na trzy dni przed ukazaniem się w końcu października albumu Izzy Stradlin And The Ju Ju Hounds grupa o śmiesznie brzmiącej nazwie Ju Ju Hounds pojawia się w Londynie, by wystąpić przed kilkusetosobową publicznością. Jak wieść gminna niesie, nazwa grupy nie znaczy absolutnie nic i powstała przez przypadek. Po prostu Izzy nagrywając partię wokalną zapomniał tekstu, a to, co zarejestrowała taśma, zabrzmiało mniej więcej jak Ju Ju Hounds. Ten zgoła tajny, gdyż bez żadnej reklamy, koncert odbył się w małym muzycznym pubie o nazwie Mean Fiddler. Długo błądziłem po północno-zachodnim Londynie, nim udało mi się zlokalizować miejsce występu. Punktualnie o godzinie dwudziestej na małą scenę wyszło czterech muzyków. Gitarzyści - Stradlin, Richards i Ashhurst oraz zasiadający za małym zestawem perkusyjnym Quintana. Gdy ostatni raz widziałem lzzy'ego wyglądał na zmęczonego faceta. Było to w sierpniu 1991 roku na Wembley. Nieruchomy. Z nieodłącznym papierosem sprawiał wrażenie zagubionego na tej ogromnej scenie. Po ponad roku to zupełnie inny facet. l choć rzadko na jego kamiennej twarzy pojawiał się uśmiech już od pierwszego utworu widać było, że absolutnie kocha to, co teraz robi. Ubrany w jasne spodnie, granatową koszulę. W czapce, spod której wystawały krótkie dready i z nieodłącznym Gibsonem w ręku, z twarzą pokerzysty odkrywał kolejne karty. Grupa przedstawiła 19 utworów, z czego większość stanowiły utwory zupełnie nie znane (płyta ukazała się trzy dni później, a ponadto było kilka piosenek nie wydanych do tej pory). Repertuar to rock n’roll, stary dobry rock pamiętający okres świetności Faces i Stones. Wygląda na to, że Stradlin spędził wiele czasu na słuchaniu Stonesów, gdyż parę utworów miało wyraźnie stonesowski klimat. W Somebody Knockin', Track Racks czy Been A Fix wrażenie to potęgowała jego maniera wokalna, do złudzenia przypominająca zmęczony śpiew Keitha Richardsa.
Wspaniale zabrzmiał pożyczony od Rona Wooda kawałek Take A Look At The Guy zaśpiewany przez duet Izzy - Rick Richads. l ze wspaniałą gitarą tego drugiego. Zresztą Rick to bez wątpienia tajna broń Stradlina. Potężny, z małym brzuszkiem, swoją grą momentami do złudzenia przypomina grę Slasha. Natomiast Bucket O' Trouble to prawdziwy punkowy wymiatacz. Również odkurzony Pressure Drop z małą wstawką reggae na koniec rozgrzał zgromadzoną publiczność do białości. Oczywiście nie przez cały czas było aż tak rockowo. Co kilka utworów kwartet obniżał temperaturę wolnymi numerami. Nie było tego wiele, a najciekawszy to chyba utrzymana w stylu country ballada How Will It Go. Nie zabrakło też starych rzeczy. Oprócz już kilku wymienionych rozpoznać można było znaną z repertuaru Stonesów piosenkę Bo Diddleya - Crackin' Up.

Izzy Stradlin And The Ju Ju Hounds zaproponowali całą gamę stylów muzycznych, i, co ciekawsze, w każdym z nich czują się świetnie. Przyznam szczerze, że oczekiwałem starych kawałków z repertuaru Guns N' Roses. Wcale nie dlatego, żebym chciał je usłyszeć w nowej wersji. Po prostu byłem pewien, że Izzy nie uwolni się tak łatwo od swojej przeszłości. Na szczęście byłem w błędzie.

Stradlin to ktoś, komu udało się wyrwać z machiny G N' R, porzucić zgubne nałogi, wreszcie - powrócić na rynek muzyczny. Szczęściarz.

IZZY
ObrazekObrazek
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 21:46 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

Taram...taram... W ramach roku 1991, artykułów kilka... Oto pierwszy z nich

Metal Hammer 8-1991
GUNS N'ROSES
11 maja 1991,
Pantages Theatre, Hollywood, Los Angeles.
JON SUTHERLAND


Po raz pierwszy, dowiedziałem się o tym koncercie, po telefonie od kogoś z wytwórni płytowej. Było to w piątek. Usłyszałem: "Guns N'Roses wystąpią w ten weekend." To tyle, taka była cała rozmowa. Na szczęście poznałem głos. W tej sytuacji odpuściłem klubowe koncerty innych zespołów. Później znowu zadzwonił telefon i dostałem kolejne wskazówki, jak w jakiejś tajemniczej historii. "Nie mogę wymienić nazwy, ale ten zespół wystąpi w Pantages Theatre około 21.00. By dostać jeden bilet musisz spełnić następujące wymagania. Aha, nie zapomnij wziąć ze sobą jakiegoś identyfikatora."

Jeśli więc dwa plus dwa to nadal cztery, to wszystko wyglądało na niezłą niespodziankę. Oznaczało to, że Guns'N'Roses zaczynają przygotowania do trasy 'Welcome To Your lllusion' koncertem w Pantages Theatre w sobotę 11 maja 1991 roku. Całe Los Angeles jest absolutnie zafascynowane Guns'N'Roses. Otacza ich niesamowita aura, tajemniczość i każda plotka urasta do miana sensacji. Teraz z nowym kontraktem zespół zapewne nie wierzy już prasie. Obstawa jaką się otacza jest niebywale szczelna. Wygląda na to, że jedynym sposobem skontaktowania się z zespołem, aż do czasu, kiedy ukaże się płyta "Use Your lllusion l & II", a będzie to we wrześniu, jest ten występ. GN'R nie dali żadnego koncertu w Los Angeles od ponad 2 lat, kiedy to wystąpiły na kontrowersyjnych spektaklach The Rolling Stones, podczas ich trasy 'Steel Wheels'. Nowa ciekawostka pojawiła się, kiedy czekaliśmy grzecznie w kolejce po bilety. Okazało się, że zespół będzie grał ponad dwie godziny. To podnieciło wszystkich jeszcze bardziej. Koperta z darmowym biletem, którą otrzymali tylko szczęściarze z listy gości zawierała także listę koncertów Guns'N'Roses i wyjaśniała dlaczego zespół gra na rozgrzewkę przed nami. W notce było napisane, że nowa płyta nadal nie ma jeszcze konkretnej daty ukazania się. To co mnie najbardziej zastanowiło to zdanie: "Guns'N'Roses będą wykonywali utwory ze swoich nowych płyt." Światła zgasły zupełnie i w głośnikach usłyszeliśmy słowa, które idealnie pasują do tego zespołu i pozostały nam w uszach cały wieczór: "Chcecie czegoś najlepszego?" - powiedział niewidoczny speaker. "Ten zespół nie mógł przybyć. Oto Guns'N'Roses!" Już po jednym utworze było oczywiste, że króliki nie były do tego występu przygotowane, szczególnie pod względem scenicznym. Zespół był trochę zmarnowany, co z reguły wpływało na jego grę korzystnie. Wiadomo, że fani G'N'R nie przychodzą z myślą o obejrzeniu recitalu. Chcą się wyszaleć, chcą by zagotowała się w nich krew. Wyciem entuzjazmu przyjmują to co mówi i robi na scenie Axl. W Los Angeles panuje teraz odjazd 'na Axla' - zły czy dobry jest w modzie. Dwa dzienniki z L.A. opublikowały po koncercie zupełnie odmienne recenzje co zawsze cieszy G'N'R. Gazeta "L.A. Times" pochwaliła zespół pisząc o nim "najbardziej zniewalająca grupa hard rockowa od czasów The Doors", zaś "Daily News" napisał: "grupa przebrnęła przez marny występ i wydała się zadowolona swą porażką". Tak naprawdę obie strony mają rację. Zupełnie obiektywnie trzeba stwierdzić, że zespół starał się w każdej z ponad 20 zagranych piosenek, przez 160 minut. Axl popisywał się słynnymi sprintami po całej scenie, biegał bardzo szybko i śpiewał nie roniąc nawet jednej nutki. Myślę, że jest on lepszy w bieganiu niż w staniu za mikrofonem na środku sceny. Tym razem jego dziwnie wyglądający stojak do mikrofonu przeżył masę upadków. Technik zajmujący się jego podnoszeniem pobił chyba rekord bytności na scenie w czasie koncertu biegając w zawodowej, pochylonej pozie. Ten facet był tak często na scenie, że chyba wszyscy zdążyliśmy go polubić i wręcz się chciało za każdym razem krzyknąć "cześć !". Usłyszeliśmy numer Civil War, który Slash utopił we własnych efektach. Uwielbiam patrzyć na jego grę i bez żadnego pieprzenia uważam go za prawdziwego muzyka. Slash nauczył się trochę śpiewać i widać, że go to cieszy. [:smiech: - sorry, ale nie mogłam się powstrzymać - podpisano - rozradowana SUNrise]. Dwukrotnie w czasie koncertu Slash zagrał melodyjnie i zapadające w pamięć solówki. Jedna z nich przypominała mi bardzo grę Gary Moore'a w utworze Parisienne Walkways. Druga to zgodna z oryginałem i wzruszająca instrumentalna wersja numeru Only Woman Bleed, która trwała tylko minutę.

ObrazekObrazek

Oceńmy teraz nowy materiał po wysłuchaniu go na żywo. Niektóre kawałki nie są takie nowe. Don't Cry zostało napisane i nagrane na taśmy demo w dwóch, różnych formach wieki temu. Axl stwierdził, że koncertowa wersja była prawie taka sama jak oryginał. 14 Years zostało przedstawione jako kawałek Axla, który ukończył Izzy. Bardzo punkowy numer Double Talking Jive Ass Motherfucker (Bez zmiany tytułu jest on bez szans na granie w radio) okazał się kompozycją Izzy Stradlina, najmniej widocznego muzyka G'N'R. W innym numerze z nowego albumu lllusion, Dust And Bones, Slash grał jednocześnie na gitarze i wokoderze. Brzmiał przy tym bardziej jak Matthias Jabs w kawałku The Zoo niż swego czasu pompatyczny Peter Frampton. Takie klasyki jak Mr. Brownstone, lt's So Easy i Child Of Mine zostały zagrane tak jak na płycie. Na szczęście Patience nie było takie nudne i beznadziejne jak wersja singlowa, [co za debil to pisał :rocky: - to znowu mój komentarz, żeby nie było], która dominowała przez tyle czasu w amerykańskim radio. Ta wersja była z biglem. Pozwolę sobie teraz na uwagę krytyczną. Za swoje pieniądze dostaliśmy więcej niż się spodziewaliśmy. Niestety, dźwięk odbijał się po całej sali. Perkusja Matta była bardzo solidna, ale gitary niezbyt czytelne i dosyć odległe. Axl to Axl i chyba wszyscy wiemy jak oceniać jego magię, geniusz i wewnętrzny ogień. Axl otwarcie przyznał że mało czasu ostatnio spędził na próbach. Szczerość można docenić, ale dlaczego tak się stało. Axl jest fantastyczny i niepowtarzalny. Zastanawiam się jednak jak ktoś kto zmienia częściej stroje niż w swoich najlepszych czasach David Bowie, wygląda zawsze jak osoba gotowa do gry w baseball, a nie gwiazda rockowego koncertu. Mimo to, G'N'R nadal robią ze światem co chcą. Tak przynajmniej było tego wieczora w Los Angeles.
"Chcieliśmy zagrać dłużej" - stwierdził testując publiczność Axl - "Ale ten pie ... limit czasu !!!"

Dobrze, ze chociaż ja tu na forum limitów nie mam Obrazek
Ostatnio zmieniony ndz, 05 cze 2005, 3:46 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

Taram...taram... W ramach roku 1991, artykułów kilka... Oto drugi z nich - SWOJĄ DROGĄ BARDZO MĄDRY (zresztą tylko takie tu zamieszczam ;-) ). NAPRAWDĘ POLECAM PRZECZYTAĆ jak mało co :-) . Tak naprawdę to jest to wywiad ze Slash'em i Duff'em. Będę wielce usatysfakcjonowana jeśli, jeśli... ktoś się poświęci. Enjoy

Slash
Obrazek

Metal Hammer 10-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part I


Gdyby oczernianie było najprostszą drogą do świętości, to Guns'N'Roses byliby już bliscy kanonizacji. Od niepamiętnych czasów szalonych lat 60., kiedy zespoły doprowadziły hedonizm do ulubionego stylu życia, żaden zespół później nie wzbudził takiej histerii i społecznego niepokoju, jak sekstet z Los Angeles. W gruncie rzeczy, Guns'N'Roses chcą, by dano im spokój i pozwolono im robić to co lubią najbardziej - grać prymitywnego, porywającego, gorącego rocka. Jednak mass media nie chcą się na to zgodzić. Ostatnie zamieszki w amfiteatrze w St. Louis, które miały miejsce 2 lipca podczas występu Guns trafiły do głównych dzienników po obu stronach Atlantyku. Co gorsza, przy okazji stwierdzono, że zespół podczas zajęć był bierny i nie zainteresowany tym co się działo. W tym tekście, kilka linijek niżej, zespół przedstawi swój punkt widzenia, bo teraz chciałbym się dowiedzieć jak to jest możliwe, że tak zwani odpowiedzialni dziennikarze podają "fakty" bez sprawdzenia ich z zespołem, który wywołał cały incydent. Przypomina mi to regułę szybkiego pistoletu. Trzeba zastrzelić podejrzanego i pogrzebać prawdę wraz z nim.
Ten artykuł, to próba ustalenia faktów i okazja dla zespołu, by przedstawił swoje zdanie na kilka, niezwykle istotnych tematów. Można w te wierzyć lub nie, decyzja należy do was. Jedno jest pewne. Nie róbcie tego, co mass media wysłuchajcie co ma do powiedzenia zespół.


Dallas. Swego czasu wspaniałe miasto ociekające bogactwem. Najlepszy przykład rozwoju i triumfu kapitalizmu. To właśnie w tym mieście Guns'N'Roses wracają znowu na trasę po szoku i horrorze wywołanym wspomnianymi zamieszkami w St. Louis. W wyniku tego incydentu zespół stracił sprzęt i był zmuszony przełożyć swój koncert zaplanowany na 4 lipca w Chicago. To doprawdy ironia, że Dallas, miasto w którym umarły wszelkie nadzieje i naiwne aspiracje młodej Ameryki w listopadzie 1963 r. wraz z zabójstwem prezydenta Johna F.Kennedy'ego, będzie teraz miejscem tak ważnego koncertu w karierze zespołu, który bardziej niż wszystkie inne grupy sumuje ducha amerykańskiej młodzieży z ostatnich 20 lat. Jeszcze jedno potknięcie, a wtedy Axl, gitarzyści Slash i Izzy, basista Duff plus nowi chłopcy - Matt Sorum /dr/ i Dizzy Reed /k/, zdają sobie sprawę, że nastąpi prawdziwy kryzys. Mass media na całym świecie nie mogą się wręcz doczekać by poinformować wszystkich o kolejnym, rock'n'rollowym mini -holocauście.

Jedyni ludzie, zawiedzeni pobiciem przez Guns'N'Roses rekordu frekwencji w potężnym Starplex Amphitheatre podczas dwóch koncertów, to oczywiście dziennikarze. Co gorsze, Guns zaprezentowali na tych koncertach fantastyczną formę i po takim występie trudno jest o jakakolwiek krytykę. To prawda, że zespół spóźnił się na scenę pierwszego wieczoru, ale szybko o tym zapomniano. To nie były zwykłe występy, na takie koncerty stać tylko geniuszy. Jeśli jest na świecie jakiś zespół, który może konkurować z Guns'N'Roses, to proszę mi go natychmiast przedstawić!

Po pierwszym koncercie, Slash i Duff znaleźli się w hotelu i z pomocą odrobiny alkoholu rozluźnili się by opowiedzieć o tym, co się działo dzisiaj na scenie.

"Uważam, że dzisiejszy koncert to punkt zwrotny w historii tego zespołu" - zaczął uprzejmy blondyn-basista (DUFF). "Ludzie byli naprawdę wkurzeni tym, że musieli na nas czekać. (Spóźnienie było spowodowane nieporozumieniem, a nie egoistycznymi wybrykami). Kiedy jednak zaczęliśmy grać zrobiliśmy z tłumem co chcieliśmy. Wprawdzie początkowo rzucali w nas różnym gównem i po czwartym utworze poczułem w sobie przypływ agresji. Podszedłem wtedy do krawędzi sceny tak jakbym chciał im powiedzieć: 'No, chodźcie, kto się odważy tu podejść!' W gruncie rzeczy nie jestem wybuchowy, ale kiedy nadejdzie odpowiedni moment potrafię eksplodować. Na szczęście do tego nie doszło, bo porwaliśmy tłum. Ten sukces jest dla nas bardzo ważny, bo był to pierwszy koncert po zamieszkach w St. Louis."

"Taak, wyczuwało się pewne napięcie przed dzisiejszym koncertem" - dodał Slash. "Zamieszki w St. Louis na zawsze pozostaną w naszej pamięci, a nadto dzisiaj graliśmy na nowym sprzęcie. Myślę, że wszystko poszło doskonale. Dla mnie, bez względu na to co się wydarzyło, powrót na trasę to powrót do normalnego życia. Spójrz tylko na to wszystko, na to gówno, które się dookoła nas dzieje. Przeistoczyliśmy się z nieznanego zespołu, który otwierał koncerty innych, w sławną kapelę z rekordowo sprzedającą się płytą "Appetite For Destruction", która przerosła nas samych. Mimo to, Guns'N'Roses nadal otwierali koncerty innych zespołów! Później musiałem sobie dać radę z osobistymi problemami, nie mówiąc już o problemach jakie wyniknęły ze zwolnienia perkusisty Steve'a Adlera. Po tym wszystkim powróciliśmy do studia, gdzie nagrałem moje partie i byłem zmuszony do czekania kiedy Axl upora się z wokalami. Nie zrozum mnie źle, nie żałuję tego co się wydarzyło i nie zamierzam z tego powodu narzekać, ale jestem naprawdę szczęśliwy, że ruszyliśmy znowu na trasę. Dla mnie teraz zaczyna się normalne życie. Bardzo mi tego brakowało, bo lubię wszystko, co jest związane z koncertami. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, by brzmieć jak dobry zespół, ale każdy koncert jest nadal odlotowy, niepodobny do poprzedniego."

"W sumie, bez względu na to, co myślą ludzie z zewnętrz, na tej trasie wszystko pracuje jak w zegarku" - wtrąca Duff. "To jednak prawda, że ten zegarek ma nieco skopany mechanizm!"

Slash
ObrazekObrazek

Nasza rozmowa jest rzecz jasna zdominowana wspomnieniami z zamieszek sprzed kilku dni. Doniesienia brytyjskiej prasy po raz kolejny zwaliły całą winę na bezradny zespół. Sytuację tę pogorszyło wystąpienie promotora, który zamierza zaskarżyć Guns'N'Roses do sądu. Mówiło się też o możliwości oskarżenia zespołu przez policję za wszczęcie zamieszek. Co więc wydarzyło się w St. Louis? Slash raz jeszcze powrócił do drażliwego tematu...

Slash: Po pierwsze muszę powiedzieć, że pojawiliśmy się na scenie punktualnie. Graliśmy przez półtorej godziny i wszystko szło znakomicie. Doszło jednak do pewnej, nazwijmy to, różnicy zdań pomiędzy Axlem, a facetem w tłumie, na temat jego aparatu fotograficznego. Ten facet trzaskał zdjęcia cały wieczór, a ludzie z ochrony nie potrafili się tym zająć (Axl twierdzi, że prosił o to sześć razy, ale bez skutku). W końcu Axl powiedział ludziom z ochrony: 'Jeśli wy na to nie reagujecie, to sam się tym zajmę.' Podejrzewam, że oni nie zrozumieli co powiedział Axl, bo to wszystko zdarzyło się bardzo szybko i sekundę później, Axl skoczył w tłum. W tym czasie graliśmy Rocket Queen, trzymając ten sam motyw. Graliśmy to w kółko i myślałem, że jakoś dotrwamy do końca, ale Axl był rzeczywiście wku..., rzucił mikrofonem i zszedł ze sceny, a my za nim.

Poszedłem do pokoju, w którym stroi się gitary i czekałem co się zdarzy. W międzyczasie włączono pełne światła. Tłum wrzeszczał "Guns'N'Roses, Guns'N'Roses" próbując wywołać nas na scenę, a później zaczął krzyczeć: "Gówno, gówno". Poszedłem do garderoby i właśnie wtedy zaczęło się piekło. Nie widziałem co się działo, ale wyciągano jakichś ludzi za scenę i wszędzie były ślady krwi. Siedziałem w garderobie i po cichu popijałem Jack Danielsa, gdy ktoś zasugerował, że powinniśmy wynieść się z tego budynku. Ale jak to zrobić? Co z zablokowanym ruchem? Jak i dokąd jechać. Axl zaczął się zastanawiać, czy nie powinniśmy wrócić na scenę, bo obawiał się, że obecność gliniarzy, może doprowadzić tłum do wściekłości i wzniecić zamieszki. Nie atakuję w tym wypadku policji, która spełniała tylko swoje zadania.

Kiedy zdecydowaliśmy się na powrót na scenę było już na to za późno. Perkusja została rozwalona, wzmacniacze latały w powietrzu, a fani stracili zupełnie głowę. Nie potrafię oddać słowami dramatu tej sytuacji. Jestem tylko szczęśliwy, że nikt nie zginął (45 osób odniosło obrażenia). To co wtedy zobaczyliśmy na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Zawsze będziemy żyli w strachu, że St. Louis może się powtórzyć. Ale oprócz prawdziwego przerażenia jakie wywołała konfrontacja z szalejącym tłumem, panuje teraz atmosfera pogardy dla dziennikarzy, za to w jaki sposób przedstawili całe wydarzenie w mass mediach.

"Oglądałem dziennik telewizyjny w Chicago po zamieszkach i wyłem ze śmiechu!" - dorzuca z wyraźną wściekłością Duff. "Ten pieprzony reporter nie wiedział nawet co się stało i mówił bzdury... Studiowałem kiedyś dziennikarstwo na collegu i pierwszą rzeczą, której mnie nauczono, to zwracanie uwagi na spójność całego przekazu wiadomości. Sami się o to staramy jako zespół i uważam, że dziennikarze powinni starać się o to samo. Sęk jednak w tym, że osiem milionów ludzi w Chicago, tego wieczora zobaczyło wszystko w jego wydaniu i zapewne uwierzyło, że my zaczęliśmy całą rozróbę! Tego samego wieczoru poszedłem do klubu w mieście i opowiedziałem przygodnym fanom, co się naprawdę wydarzyło. Uwierzyli mi bez problemu. Fani potrafią przejrzeć to gówno na wylot, choć nas ciągle się za wszystko wini."

"Osobiście nie jestem zdziwiony reakcją mass mediów" - kontynuuje z pewną rezygnacją Slash. "Myślę, że tego rodzaju reportaż, jest typowy dla naszego kraju. Zmartwiła mnie jednak reakcja promotora. Widzisz, wystąpiliśmy tylko w kilku lokalnych radiostacjach, by wyjaśnić fanom, którzy kupili nasze bilety na koncert w Chicago, że nasz koncert w tym mieście nie został odwołany, a tylko przełożony z powodu zniszczenia sprzętu. Wtedy właśnie promotor pojawił się w dużych radiostacjach i zaczął się na nas w eterze wyżywać. Teraz rozumiem go do pewnego stopnia, dlaczego był taki zły, ale nie postąpił z nami fair. Po pierwsze, nasz kontrakt przewidywał 90 minutowy występ, i tak też było. Po drugie, nasz kontrakt z nim przewidywał, że nie ponosimy żadnej odpowiedzialności, za szkody wyrządzone w sali, jeśli sprzedawany w niej będzie alkohol. Alkohol był tego wieczora w sprzedaży. Czy w tej sytuacji można nas obarczać winą za zamieszki? Nie wiem, na kogo wściekł się tłum - na nas, policję czy ochronę. Teraz już nie wiem, czego ludzie od nas oczekują. Wygląda na to, że po prostu czekają na to, co jeszcze nastąpi. Czuję się, jakbym cały dzień występował w cyrku. Chcę robić to na co mam ochotę i żeby dano mi spokój. Chciałbym porozmawiać z kimś, z kim mam na to ochotę i prowadzić własne życie po swojemu. Jednak obecnie większość czasu muszę spędzać w hotelu z osobami z naszego obozu. Siedzę więc słucham sobie płyt, próbując uporządkować własne życie. Później idę na koncert i daję z siebie wszystko. To dziwny styl życia."

DUFF
ObrazekObrazek

Wypadki w St. Louis uzmysłowiły jednak poważny problem, czyli odpowiedzialność zespołu. Każda popularna grupa może robić ze swoimi fanami, co im się żywnie podoba. Guns są w pełni świadomi swojej pozycji i nie mają zamiaru odrzucać odpowiedzialności, jaką obdarzyła ich własna sława. Duff wyjaśnił tę kwestię.

"Osobiście czuję się odpowiedzialny za to, żebyśmy nie robili pewnych rzeczy. Na przykład, oferowano nam 20 min. za zrobienie jednego, reklamowego zdjęcia dla firmy Marlboro. Odpowiedzieliśmy: 'Spie...!' Uważam, że takie sprzedawanie się, to gówno. Straciłem cały szacunek dla Red Hot Chili Peppers, kiedy zrobili oni reklamówkę butów Nike. Zdaję sobie sprawę, że jakieś 25 % naszych fanów to dzieciaki w wieku od 12-15 lat. Widząc nas w reklamie Marlboro pomyśleliby, że muszą zacząć palić papierosy! l jeśli 2 % z tych dzieciaków umarłoby na raka płuc, to wówczas moglibyśmy uznać się po części winni ich śmierci. Nie chcę za coś takiego ponosić odpowiedzialności. Wszystko wiąże się z tym, że jesteśmy rock'n'rollowym zespołem, który mówi w swoich piosenkach prawdę. Tę prawdę widzi każdy, kto tak jak my pochodzi z życiowego marginesu. Ci ludzie biorą życie takie jakim jest. Jeśli ktoś nie potrafi sobie dać z nim rady, to mam dla niego tylko jedną radę - rozejrzyj się dookoła, obudź się i poczuj zapach kawy. Nie czuję jednak, że musimy ponosić odpowiedzialność za pewne prawdy, które głosimy w naszych utworach. W tym wypadku jedynie pokazujemy świat, jaki nas otacza bez nakazywania ludziom, jak żyć.

Wiesz za co teraz czuję się naprawdę odpowiedzialny? Za śmierć dwóch fanów w Donington w 1988 r. (dwóch fanów zostało zadeptanych podczas występu Guns N'Roses i choć zespół nie został obarczony winą za ten wypadek, bardzo go przeżył). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybyśmy wtedy tam nie wystąpili, te dzieciaki nadal by żyły. Wiem. że to może wydać się dziwnym punktem widzenia, ale tak właśnie jest. Coś podobnego wydarzyło się niedawno w Birmingham w stanie Alabama. Jechaliśmy właśnie na koncert i na drodze panował straszny korek. Mieliśmy jednak eskortę policji, co oznaczało, że mogliśmy jechać środkiem autostrady. Zauważył to jakiś facet i pojechał tak samo jak my. Po chwili miał wypadek i zginął, kiedy wyleciał przez okno samochodu. To było okropne. Gdybyśmy tak nie jechali, ten facet by nas nie naśladował i nadal by żył. Ktoś mi jednak niedawno powiedział, że jeśli człowiek ma odejść z tego świata, to i tak to musi nastąpić. Rozumiem przez to, że nawet gdyby nas tam nie było, ten kierowca i tak by tego dnia zmarł. Na to nie ma żadnej siły... Sam nie wiem."

"Zdaję sobie sprawę i rozumiem fakt, że mam na ludzi ogromny wpływ." Slash wtrącił się w tym momencie przywołując znowu bardziej realny temat. "Nie staramy się jednak z tego ciągle korzystać. Kiedy jesteśmy na scenie, komentujemy pewne sytuacje, które akurat mają miejsce, jak choćby rzucanie butelkami. Poza tym, nigdy nie mówiliśmy ludziom w jaki sposób mają żyć i co robić. Nigdy nie mieliśmy żadnych rad dla tych, którzy słuchają naszej muzyki. To trochę idiotyczne, czego ludzie czasami oczekują od rockowych zespołów. Ale, czy nie jest również prawdą, że uwaga jaką koncentruje na sobie popularny zespół jest też idiotyczna?"

C.D w części 2
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

Taram...taram... W ramach roku 1991, artykułów kilka... Oto drugi z nich - SWOJĄ DROGĄ BARDZO MĄDRY (zresztą tylko takie tu zamieszczam ;-) ). NAPRAWDĘ POLECAM PRZECZYTAĆ jak mało co :-) . Tak naprawdę to jest to wywiad ze Slash'em i Duff'em. Będę wielce usatysfakcjonowana jeśli, jeśli... ktoś się poświęci. Enjoy

Slash
ObrazekObrazek

Metal Hammer 12-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part II


Wokół Guns'N'Roses narosły mity i legendy. Jako, że cały rockowy świat kładzie im się do stóp, coraz trudniej jest odróżnić prawdę od fantazji. Dotarliśmy jednak do prawdziwych Gunsów w II części naszego niebywałego wywiadu.

W ciągu kilku lat Guns'N'Roses stali się jednym z najsłynniejszych zespołów wszechczasów. Taka pozycja bardzo zobowiązuje, a tak się składa, że muzycy z tego zespołu nie przejmują się niczym, tylko żyją pełnią życia. Jak więc w takiej sytuacji grupa radzi sobie ze sławą i brakiem prywatnego życia. Wygląda na to, że grupa jest zupełnie odcięta od tego co dzieje się w normalnym świecie i cały czas otoczona ekipą goryli. Mimo wszystko Slash i Duff pozostają nadal bardzo normalni i ich spojrzenie na wiele spraw może wydać się zaskakująco przytomne. Ta para potrafi z fantazją odgrywać role gwiazd rocka.


"Jestem dosyć spokojny" - przyznaje Slash. "Ludzie bez problemu mnie rozpoznają, ale ja się tym nie przejmuję. Nie jestem typem gwiazdora w rodzaju Davida Lee Rotha. Kiedy byliśmy na trasie, byłem bardzo towarzyski, ale teraz jest to bardzo utrudnione. Mamy bowiem cały czas obstawę, a kiedy się jej pozbywamy to zaraz zaczynają się kłopoty! Kilka razy zwolniłem goryli, ale wynikły z tego same problemy. Był taki przypadek, że Duff i ja wynajęliśmy sobie pokoje w hotelu, żeby miło spędzić czas. Skończyło się na tym, że ja wdałem się w bijatykę z aktorem komediowym Samem Kinsonem, a Duff o mało nie został aresztowany za to, że go znokautował! Jeśli wybieram się do rockowego baru, czy lokalu ze stripteasem, zdaję sobie sprawę, że będę rozpoznany i wcale mi to nie przeszkadza, bo mam ochotę się z kimś napić. Jednak w restauracjach, czy innych miejscach, człowiek nie spodziewa się, że go rozpoznają, a mimo to ludzie przychodzą do stołu i domagają się autografów. Nigdy nie udaję wielkiej gwiazdy rocka i zawsze jestem dla każdego miły. Wiadomo jednak, że kiedy człowiek rozmawia z kimś i nagle ktoś podsuwa mu pod nos kawałek papieru do podpisania, to nie jest to miła sytuacja. To jest brak wolności osobistej, ale nie mam zamiaru na to narzekać, bo wszystko co robię sprawia mi przyjemność. Te wszystkie niedogodności, są poświęceniem dla możliwości występu prawie każdego wieczora. Najlepiej czuję się na scenie, kiedy gram na gitarze."

Duff także uważa, że legenda Guns'N'Roses napompowana przez mass media jest wręcz idiotyczna.
"Traktuję to wszystko z przymrużeniem oka. Nadal hoduję w domu dwa psy. Mój brat wkrótce się żeni i więcej zastanawiam się nad tym, niż problemami związanymi z naszym zespołem. Wiem przecież, że potrafimy grać dobrze. Jeśli chodzi o naszą obstawę, to czasami jest to okropne, ale zdaję sobie sprawę, że jest to robione w naszym interesie. Przyznaję jednak, że czasami pozbywam się goryli i radzę im, żeby sobie trochę odpoczęli. W takim mieście jak San Francisco, potrafię zgubić każdego, bo znam je jak własną kieszeń. Wtedy idę od razu do rozrywkowej dzielnicy miasta i spędzam wolny czas z przyjaciółmi na drinku. Wiem, że wtedy jestem w dobrych rękach i nic mi wtedy nie grozi."


NARKOTYKI
W chwili, kiedy cały zespół pochłonięty jest trasą koncertową zarówno Slash jak i Duff przyznają, że są rozczarowani brakiem perkusisty Stevena Adlera. Po długiej i jak się okazało beznadziejnej walce z nałogiem, Adler został ostatecznie usunięty z zespołu na wiosnę tego roku. Nie była to łatwa decyzja.
"Wytrzymywaliśmy ze Stevenem tak długo, jak to było możliwe" - zaczął Duff. "Trzy razy skierowaliśmy go na rehabilitację. Sam znalazłem tego faceta, który dostarczał mu narkotyki i poszedłem postraszyć go pieprzoną spluwą. Doszło do takich akcji i to tylko po to, żeby uratować Stevena. Wydaje mi się jednak, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z beznadziejności całej sytuacji, że musiał odejść. Razem z nim zaczęliśmy nagranie nowej płyty i zrobiliśmy 18 utworów, ale to nie było to. Wiadomo przecież, że jeżeli jest jedno słabe ogniwo, cały zespół się rozsypuje. Mam nadzieję, że Steven wyzdrowieje, ale szczerze mówiąc nie wiem, co się z nim stanie. Zostało po nim tylko pewne miejsce, brak jest z nim kontaktu i w tej sytuacji, dosłownie pęka mi serce. Na szczęście udało nam się znaleźć kogoś tak solidnego i dobrego jak Matt i dzięki temu jest jak jest."

"Decyzja o wyrzuceniu Stevena była bardzo bolesna" - zgodził się Slash. "Zwlekaliśmy z nią tak długo, jak to było możliwe. Kiedy się jednak na to zdecydowaliśmy, był to bardzo dobry ruch. Dzięki temu zespół odzyskał swoją stabilność. Od tej pory widziałem go dwa razy i ostatnio słyszę o nim bardzo różne historie. Z jednych wynika, że cieszy się dobrym zdrowiem, z drugich, że jest odwrotnie. W sumie nie słucham tego, co mi o nim mówią. Przyznaję jednak, że brak mi Stevena i martwię się tym, co on sobie myśli o nas teraz, kiedy jesteśmy na trasie i mamy nowe płyty na listach. Myślę, że była to jednak ostatnia zmiana w naszym składzie. Ten zespół pozostanie takim jakim jest. Nie chciałbym, żeby ktoś odszedł."

No i wreszcie nadszedł dobry moment, by porozmawiać o długo oczekiwanych płytach. Wygląda na to, że prasa muzyczna z tygodnia na tydzień podawała inne daty ukazania się tych płyt. Co spowodowało opóźnienie w ich wydaniu? Głos ma Slash. "No cóż, zaplanowaliśmy tę trasę z myślą, że zagramy ją w sposób klubowy, czyli, że udowodnimy naszą wartość koncertową, bez wspierania się nowymi przebojami. Możliwość rozszerzenia repertuaru o nowy materiał dało zespołowi nowy, rock'n'rollowy oddech. Chcieliśmy grać koncerty, a nie promować przebojową płytę. Dlatego też zaczęliśmy naszą trasę przed ukazaniem się obydwu płyt. Kilka ostatnich utworów nagraliśmy już na trasie i ostateczne miksy sprawdzaliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Odsyłanie tych taśm tam i z powrotem pomiędzy nami, a wytwórnią Geffen, jak również kwestie okładek spowodowały takie opóźnienie. Chcieliśmy, żeby wszystko było idealnie dobre."

Płyty zawierają 30 utworów i jest wśród nich kompozycja Paula McCartneya Live & Let Die. Utwór ten Axl i Slash chcieli od dawna nagrać po swojemu. Czy jednak oczekiwanie, że fani kupią dwie płyty tego samego dnia nie jest przecenianiem swoich fanów?
"Płyty są wydane oddzielnie i nikt nie jest zmuszany, do kupowania obu." Odparł Slash. "Chcieliśmy, żeby wszystkie piosenki mogły się ukazać, ale nie na jednym, bardzo długim albumie, bo to byłoby bardzo pompatyczne i zapewne odbiłoby się niekorzystnie w kwestii finansowej na naszych fanach. A tak mogą wybrać, czy kupić jedną czy dwie płyty."


PUNK
Na tym jednak nie skończył się repertuar Guns'N'Roses. Gotowa jest już punkowa płyta z dziewięcioma utworami, która powinna się ukazać w niedługiej przyszłości. Na tej płycie znajdują się następujące kompozycje, następujących zespołów 'New Rose' /The Damned/, 'Ain't It Fun /The Dead Boys/, 'Black Leather' /Steve Jones, 'Down On The Farm' /UK Subs/ and 'l Dont Care About You'. Rzecz jasna z taśmami zawierającymi materiał na płyty było sporo problemów. W ramach trzymania taśm pod ścisłą kontrolą przed ukazaniem się płyt zespół miał przygodę z pracownikiem firmy Mercury Records, który 'wszedł w posiadanie taśm' i oferował nowe nagrania pewnym radiostacjom w zamian za puszczanie płyt zespołów, które sam reprezentował. Jednakże najdziwniejsza przygoda zdarzyła się Slashowi, wraz ze zniknięciem taśm matek z jego hotelowego pokoju.

Slash: "Pewnego wieczora wróciłem do pokoju i spostrzegłem, że ktoś w nim był i zabrał z mojej torby wszystkie taśmy! Spanikowałem, ponieważ ten ktoś mógł wydać je w jakiejkolwiek wytwórni. Na szczęście trzej pracownicy hotelu znali tego faceta i udało nam się wytropić go w jeden dzień. To była nauczka dla mnie, że nigdy nie należy trzymać taśm na wierzchu w hotelu. Jeśli chodzi o nowy materiał to wszystkie utwory są w typowym stylu Guns'N'Roses. Wszystko jest bardzo szczere, a niektóre tematy poruszane w piosenkach mogą się wydać dla niektórych nietaktowne. Swoją drogą, spodziewam się, że to przyciąganie może się nam odbić czkawką. Specjalnie mnie to nie martwi, bo to przecież tylko płyta. Przykro mi, że ludzie spodziewają się po nas tak dużo. Dla nas najważniejsze jest robienie tego, na co mamy ochotę i pozostawanie sobą. Nigdy nie mieliśmy zamiaru zamienić się w maszynę do robienia pieniędzy, o czym marzą inne zespoły, które mógłbym tu wymienić."

Obrazek :-)
*******
Wychodzi na to, że zaraz dorzucę jeszcze część III
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

Taram...taram... W ramach roku 1991, artykułów kilka... Oto drugi z nich - SWOJĄ DROGĄ BARDZO MĄDRY (zresztą tylko takie tu zamieszczam ;-) ). NAPRAWDĘ POLECAM PRZECZYTAĆ jak mało co :-) . Tak naprawdę to jest to wywiad ze Slash'em i Duff'em. Będę wielce usatysfakcjonowana jeśli, jeśli... ktoś się poświęci. Enjoy

DUFF
Obrazek

Metal Hammer 12-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part III


DUFF SOLO
Zapewne dla wielu zespołów tyle zajęć, co mają obecnie Guns N'Roses wystarczałoby, aż nadto. Ale nie dla Slasha i Duffa. Obydwaj są już zajęci solowymi płytami. Najpierw przyjrzyjmy się Duffowi. Ten utalentowany basista nagrywa już, będąc na trasie, solowy album, który prawdopodobnie powinien ukazać się dzięki wytwórni Geffen pod koniec 1991 roku.
Duff: "Jak skończyłem 15 lat zacząłem marzyć o solowej płycie. Dokonałem trochę nagrań demo w domu i po ich wysłuchaniu Geffen powiedział, że warto nad tym pracować. Udało mi się pozyskać do nagrania sporo fajnych ludzi (Slasha, większość muzyków ze Skid Row, którzy grali z Guns wspólne koncerty. W jednym utworze gościnnie śpiewa Lenny Kravitz. Podobno jest nawet szansa, że pojawi się sam Prince, którego Duff jest wielkim fanem). W sumie wybrałem koszmarny moment, ponieważ zacząłem pracę nad płytą na tydzień przed naszą trasą koncertową. Reszta zespołu bardzo mi w tym pomaga.
Ta płyta nie jest przykładem egoizmu czy wygłupów. Staram się poruszać po obszarach, które zupełnie nie pasują z tym co robimy z Guns. Chcę podkreślić, że jestem bardzo szczęśliwy, grając w tym zespole, ale z racji, że jestem tylko basistą czasami się mnie nie zauważa. Nie oczekuję, żeby te dziwne kawałki z mojej płyty trafiły do radia, ale nie o to mi w ogóle chodzi."

Płyta będzie nosiła tytuł Believe In Me (Ta prośba płynie prosto z serca), a jej producentami są Duff i inżynier Jim Mitchell. Nagrania dokonywane są w różnych studiach i różnych miastach tak jak układa się trasa Guns N'Roses

Poproszono mnie, żebym pomógł kilku młodym zespołom i mam zamiar to zrobić, o ile taki zespół mi się spodoba.
W taki właśnie sposób Duff uwalnia się od presji jaka wynika z grania w jednym, z ponoć najokropniejszych zespołów na świecie. Inna metoda polega na chwilowym wyładowaniu swoich emocji.
Duff: "Ten zespół zawsze był i zawsze będzie bardzo wybuchowy. Prawdopodobnie szybko osiwieję ale nikt tego nie zauważy, bo ufarbuję sobie włosy! (Duff czy już Ci keidyś mówiłam, ze Cię lubię :-) ) Z reguły kumuluje wszystko w sobie, ale raz na miesiąc, wdaję się w bijatykę, czy coś w tym stylu. W ten sposób pozbywam się mojej agresji."

Duff i jego piesek
ObrazekObrazekObrazek

Slash chyba nieco łatwiej daje sobie radę z pogodzeniem różnych zajęć. On również pozbywa się swojej energii pracując poza obozem Guns'N'Roses. Gościł już na płytach takich wykonawców jak Lenny Kravitz, Iggy Pop, Alice Cooper i Michael Jackson. Jeśli chodzi o tego ostatniego, to Slash nadal nie wie, co stanie się z partiami gitary, które specjalnie dla niego nagrał.
"Granie gościnne na płytach innych wykonawców, to relaks, bo człowiek nie jest pod żadną presją, jak w przypadku własnej płyty.
Mimo wszystko odczuwa się jednak pewną presję, bo trzeba dostosować się do innych terminów i nie ma się nad niczym kontroli. W sumie muszę przyznać, że najlepiej pracuje mi się nad płytami Gunsów, bo wtedy jestem panem sytuacji i wszystko mi odpowiada.
Ostatnio wielką frajdę sprawiło mi nagranie utworu Bum Out na specjalną płytę dedykowaną Lesowi Paulowi. Jest to utwór, który napisałem dawno temu dla Gunsów, ale Steven Adler nigdy nie potrafił go zagrać. Dotrwał więc aż do teraz i Iggy napisał do niego słowa. Sam go zaśpiewał, Duff zagrał na basie, a Lenny Kravitz zrobił chórki. Wyszło naprawdę świetnie.
Kiedy trasa Gunsów się skończy, nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie. Mam już w głowie pewien pomysł na solową płytę. Czy jednak coś z tego wyniknie, zależy wyłącznie od Guns'N'Roses. Jeśli bowiem, zaczniemy od razu nagrywać kolejną płytę, to nie ma o czym mówić. Jeśli nie, to rozwinę pomysł o którym wspomniałem. A co będzie na następnej płycie Gunsów? Chcemy, żeby była naprawdę prosta, nagramy na nią 9 albo 10 utworów.
Czy wiesz jednak co było dla mnie ostatnio największym przeżyciem? Okazja, żeby sobie pograć z jednym z moich czterech ulubionych gitarzystów, Rory Gallagherem. (Pozostali trzej to Jeff Beck, Jimmy Page i Mick Taylor). Zagraliśmy razem w klubie Roxy w Los Angeles parę numerów. To jest to, na coś takiego czekam.
Uważam, że jestem bardzo prostym gitarzystą. Nie mam odpowiedniego wykształcenia i dlatego jestem w tej kwestii bardzo pokorny. Moja ambicja? Chcę zostać dobrym gitarzystą i traktuję to bardzo poważnie."

Cokolwiek nie myślałoby się o Guns'N'Roses w kwestii artystycznej, jednego nie da się zaprzeczyć - ten zespół robi wszystko po swojemu. W chwili, kiedy świat rockowy wydaje się tonąć we własnej sterylności, potrzebujemy takich zespołów jak Guns'N'Roses. Potrzebujemy, nawet bardzo. Czas najwyższy pokazać G'N'R nasz respekt na który ten zespół niewątpliwie zasłużył.

*****************************************
Od SUNrise: Ja od siebie tylko dorzucę tyle, że solowa płyta Duff'a zatytułowana "Believe In Me" o którym mówił w wywiadzie ukazała się w 1993 roku, a okładka wyglądała tak
Obrazek
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 21:52 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

W ramach roku 1991, artykułów kilka... Oto kolejny z nich całkiem miły i przyjemny. (Ja chyba powinnam pracować w reklamie :hahaha: )


Slash
ObrazekObrazek

Metal Hammer 10-1991
GUNS N'ROSES - Live 'N' Let Die
Andreas Schowe/Peter Burtz



Zanim Guns'N'Roses przywlekli swój show do Anglii zdecydowali się na parę koncertów w Europie. O SZCZEGÓŁACH PISAŁAM W ROZDZIALE IX NA STR. 7 Metal Hammer postanowił sprawdzić, co znaczy spektakl pod tytułem Guns'N'Roses na żywo i wybrał się do Mannheim w Niemczech na Open Air Festival. (koncert odbył się 24 sierpnia 1991). Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Lasery i efekty specjalne mogłyby ośmieszyć wystrój Disneylandu. W przypadku Guns'N'Roses nie mogło też zabraknąć skandalu czy plotki, która natychmiast dostaje się na czołowe strony gazet. Natomiast sama, klasyczna muzyka to to, na co czekają rzesze fanów panów Rose'a, Slasha, Stradlina, Soruma, Reeda i McKagana. Rzecz jasna bilety były wyprzedane w rekordowo szybkim czasie.

Płacąc 20 funtów za bilet fani mogli oczekiwać nie tylko występu Guns'N'Roses, ale także Skid Row i ulubieńców tego miesiąca, Nine Inch Nails. Wszystko miało zacząć się dokładnie o 17.00, ale ci którzy pojawili się dokładnie o tej godzinie stwierdzili, że Nine Inch Nails (dokładnie 23 cm paznokci) zeszli już ze sceny, a Skid Row grają już Slave To The Grind. Nadruk na bilecie mówi jedno, a rzeczywistość jest zupełnie inna i zamiast trzech zespołów większość zobaczyła tylko dwa.
Dlaczego tak się stało? Cóż, wszystko zostało przesunięte i Nine Inch Nails zamiast grać obserwowali już z boku sceny Skid Row czekając jak wszyscy na Guns'N'Roses. Pocieszeniem dla tych, którzy nie zdążyli na koncert Nails może być to, że zespół nie pokazał nic szczególnego. Nine Inch Nails grają industrialny pop połączony z techno-disco. Tak przynajmniej określa swoją muzykę lider zespołu, który twierdzi, że jest w niej dużo z Depeche Mode. Ta muzyka nie bardzo pasuje do tego, czego można się było spodziewać na rockowym spektaklu. Swoją drogą Nine Inch Nails dołożyli starań i zabrzmieli ostrzej niż na swojej debiutanckiej płycie. Wokalista brzmiał bardziej szorstko, a gitary ostro hałasowały, co miało wytłumaczyć obecność zespołu na wspólnym koncercie z Guns'N'Roses. Przykro nam, ale ten zespół był tak nie na miejscu, jak kawałek wieprzowiny podczas żydowskiego wesela.

Po Nailsach przygotowanie sceny na Skid Row trwało dobrze ponad pół godziny i wreszcie koncert zaczął się od tytułowego numeru z nowej płyty. Skid Row przygotował fantastyczny show świetlny, ale z powodu słońca publiczność nie mogła go nawet docenić. Na szczęście Skid Row to taki zespół, który wyglądał i brzmiał by dobrze nawet na kawałku sceny.
Rock w najczystszej formie i szaleńcza energia to znane cechy szczególne Skid Row. Nic więc dziwnego, że już po paru minutach fani w pierwszych rzędach zaczęli szaleć. Wprawdzie nie było wątpliwości, że wszyscy przyszli zobaczyć inny zespół, ale Skid Row wciągnęli wielu fanów do zabawy!
Skid Row wiedzą jak to się robi. Ten zespół wygląda i brzmi równie dobrze. Swoją drogą mając w repertuarze takie numery jak Monkey Business, Get The F..k Out, Riot Act, Youth Gone Wild i 18 And Lite trudno zagrać kiepski koncert.

Na fotce: Skid Row - gdyby ktoś zapomniał jak zespół wygląda
Obrazek

Zdziwił nas tylko fakt, że Skid Row byli na scenie przez 50 min., a potem wrócili, by zagrać bis złożony z dwóch utworów. To wzbudziło falę plotek. Ktoś zaczął twierdzić, że Guns'N'Roses zagrają trzygodzinny koncert, bo skoro teraz była szósta, a scena będzie gotowa na siódmą to do dziesiątej pozostaje gwiazdom trzy godziny do wypełnienia. Ci, którzy w to uwierzyli srodze się zawiedli.

Ekipa techniczna potrzebowała aż dwóch godzin na przygotowanie sceny dla królów rocka. Wielu fanów miało wyraźnie dość czekania. Nie mamy nic przeciwko budowaniu nastroju, ale nie można przerwy ciągnąć w nieskończoność. Tak jednak było w przypadku Guns'N'Roses. Doprawdy trudno zrozumieć, co chcieli osiągnąć Guns'N'Roses, każąc publiczności czekać tak długo.

W końcu się zaczęło. Grupa nie mogła wybrać lepszego numeru na początek koncertu jak Welcome To The Jungle. Zmierzymy się z każdym, kto sądzi inaczej. 70 tys. ludzi było tego samego zdania co my i ten numer natychmiast podniósł ich na nogi. Trzeba przy tym przyznać, że te dwie godziny poświęcone na przebudowę sceny bynajmniej nie były stracone. Możliwe, że Guns'N'Roses brzmieli ciszej niż się tego wszyscy spodziewali, ale brzmienie było nienaganne. Nadto, nowy perkusista Matt Sorum okazał się wręcz rewelacyjny. Nigdy nie słyszeliśmy Guns'N'Roses w tak fantastycznej formie.
Na scenie wszystko wyglądało jak zawsze. Izzy Stradlin i Duff McKagan zajmowali pozycje po obu stronach podium dla perkusji i jak zwykle mało się ruszali. Mimo to - jako sekcja rytmiczna pompowali rytm jak nikt inny na świecie.
Dla odmiany Slash i Axl szaleli po scenie jakby płacono im za każdy kilometr przebiegnięty po estradzie, a nie za koncert. Slash jest zawsze bardzo ruchliwy, ale w pewien sposób taki sam. Wygląda tak samo w Chicago, jak w Londynie czy w Mediolanie. Co innego Axl, który zawsze wymyśla coś nowego. Tym razem był ubrany w czarującą szkocką spódniczkę i możemy się założyć, że wkrótce na scenach pojawią się skórzane spódnice noszone przez naśladowców Axla. Z Guns'N'Roses na klawiszach grał Dizzy Reed, ale był zupełnie niewidoczny, dla publiczności oglądającej koncert.

Wracając do koncertu to po Welcome To The Jungle pojawił się inny, stary kawałek Mr. Brownstone. Później zaczęła się prezentacja zawartości płyt Use Your lllusion l & II. Bad Obsession i Dust & Bones nie są wprawdzie, takimi klasykami, jak wymienione wcześniej utwory, ale mają w sobie magię typową dla Guns'N'Roses. Po jeszcze jednym nowym kawałku usłyszeliśmy klasyk The Wings Live And Let Die, który zabrzmiał tak, jakby skomponowano go z myślą o histerycznym wyciu Axla. Nie ma wątpliwości, że ten utwór stanie się klasycznym nagraniem Guns'N'Roses i jeśli kiedykolwiek ten zespół będzie miał zamiar nagrać składankę typu "Best Of", to Live And Let Die musi się na niej znaleźć.

Później nastąpiło to... Wygląda na to, że Judzie powoli przyzwyczajają się do małych fobii Guns'N'Roses. W 20 minucie koncertu Axl zszedł ze sceny. Reszta zespołu była tym faktem zaskoczona, ale jak jeden mąż, też opuściła scenę. O co chodziło tym razem? Jaki był powód przerwania koncertu? Cóż, tym razem był rzeczywiście poważny, bo okazało się, że odsłuchy odmówiły posłuszeństwa i żaden muzyk nie słyszał tego, co robili inni na scenie. Nie ma sprawy, ale takie przerwy robią się powoli integralną częścią koncertów Guns'N'Roses, nieprawdaż? Następnie na scenie pojawił się promotor, który wydukał do mikrofonu przeprosiny. Na szczęście, publiczność zachowywała się cicho i spokojnie. Bez problemu mogę wymienić kilka miast w których publiczność rozniosłaby w takiej sytuacji scenę, ale w Niemczech widownia zachowała się bardzo grzecznie. Nikt nie gwizdał, ani nie wył, kiedy Guns'N'Roses pojawili się na scenie znowu po 15 minutach. Być może ludzie przyzwyczajają się do ich coraz częstszych problemów technicznych, których im ostatnio nie brakuje.

Obrazek

Jesteśmy znowu na scenie i zespół pokazuje klasę w numerach Civil War i Double Talkin Jive, które po raz pierwszy wykonał na festiwalu w Brazylii. Fani natychmiast puścili w niepamięć 15 minutową przerwę i większość z nich wyraziła swój podziw dla zespołu w tak oczywisty sposób jak uniesienie do góry zapalonych zapalniczek. Usłyszeliśmy lt's So Easy, Patience i nowy utwór November Rain, które zostały potraktowane w podobny sposób jak poprzednie. Wygląda na to, że Axl, Slash i reszta znowu napisali kawałek, który dotrze na szczyt list przebojów.
Rzecz jasna nie zabrakło You Could Be Mine z filmu "Terminator 2". Arnie Schwarzenegger byłby dumny tego wieczora ze swoich chłopców.

W chwilę później nastąpił wielki moment Soruma. Nie jesteśmy fanami solówek perkusyjnych, ale to było fantastyczne. Sorum dał z siebie wszystko i tym samym awansował do extraklasy światowych perkusistów. Widać było, że Slash nie może doczekać się swojej solówki i kiedy wreszcie przyszedł ten moment eksplodował prawdziwym wulkanem uczuć. Czy ten zespół można jakoś zatrzymać? Odpowiedź jest prosta - NIE. Jak zresztą negować grupę, która ma takie kawałki jak Sweet Child Of Mine, Nightrain, Yesterdays, 14 Years, My Michelle i ubiegłoroczną wersję numeru Knockin' On Heaven's Door. Jak się łatwo domyślać tłum wręcz oszalał z radości, ale nadal czekał na swe ulubione kawałki. Zespół zagrał numer Estranged, ale wszyscy nadal czekali na Paradise City z LP "Appetite For Destruction". Po tym tłum instynktownie wyczuł, że show skończył się na dobre. Jak jeden mąż, wszyscy ruszyli do wyjść, dumnie prezentując koszulki Guns'N'Roses na sobie.

Jeśli nie liczyć tej krótkiej przerwy, nie był to koncert, ale PRAWDZIWE WYDARZENIE. Guns'N'Roses to bez wątpienia żywa legenda i nie ma w tym żadnej przesady. Zespół zarobił krocie na koszulkach, a sądząc z reakcji tłumu, nowa płyta też się bardzo podobała. Jednakże najbardziej zadowoleni z tego wydarzenia byli ojcowie miasta Mannheim. Okazuje się bowiem, że za każdą godzinę koncertu po 22.00 Guns'N'Roses będą zmuszeni zapłacić 140 tys. dolarów kary. Grupa zagrała ostatnie akordy tuż przed 23.00.

Slash
ObrazekObrazek
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 21:56 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

W ramach robienia porządków wiosennych - które trwają od południa :war: sprzątam sobie właśnie w komputerze, usuwając zbędne rzeczy (z GN'R i nie tylko, oooj nie tylko...). I właśnie natrafiłam na jakiś wywiadzik z Axl'em and Co. Nie chce mi się go tłumaczyć całego. Dam więc fragmenty tego co uznam za ciekawsze...

Izzy o Axlu: "Axl wcale nie ma tylu lat, do ilu się przyznaje. Żyje już milion lat i widział wszystko na tym świecie."

Izzy żartując: "My gitarzyści nie lubimy się kąpać. Fajnie, gdy brud zbiera się na palcach - wtedy płynniej się gra (śmiech)" ooo dżizz...

Axl: "Czasem udaje mi się napisać świetny tekst.. potem słyszę w głowie cudowną muzykę... Myślę sobie - o rany, to jest lepsze niż Led Zeppelin! Wracam do domu, puszczam płytę i uświadamiam sobie, cholera, to był Led Zeppelin..."

Axl: "Nikt nie zna tylu pieśni religijnych co ja."

Axl o chwilowym powrocie do LaFayette - rodzinnego miasta: "Gdy w 1982 roku wróciłem na to swoje zadupie, wszyscy nabijali się z moich kowbojskich butów i mówili, ze wyglądam, jak debilny marynarz."

Axl o fankach: "Za kulisami podchodzą do mnie panienki i mówią "Kocham cię." A ja mam ochotę powiedzieć: "Kochanie, gdybyś mnie znała, z nienawiści wyprułaś mi flaki".

Gdy Guns N'Roses otwierali koncerty The Rolling Stones w 1989 roku, Slash publicznie, ze sceny, zobowiązał się uwolnić z alkoholowego nałogu i zerwać z nieodłącznym Jackiem Danielem. Nie wiadomo, czy mu to wyszło na zdrowie, ponieważ, jak mówi: "Gdy zasypiam na trzeźwo, miewam senne koszmary. W snach kradną mi gitary, poluję na kameleony, albo... występuję gościnnie z Tiffany." :smiech: :smiech: taaaak cały Slash :-)

ObrazekObrazek

Slash o plotkach na swój temat: "Podobno zginąłem w wypadku samochodowym, Axl i Steve przedawkowali. Poza tym, to podobno ja jestem tym biseksualnym heroinistą, który jest chory na AIDS i szczególnie lubi małe zwierzątka."

Steven Adler o sobie: "Słuchałem i obserwowałem dokładnie innych perkusistów. A przy tym strasznie chciałem się nauczyć grać i wierzyłem w siebie. Urodziłem się jako biedny, czarny dzieciak. Wiesz, w Ameryce wszystko jest możliwe..." nooo tylko, że Steven jest biały i takim się urodził, czyżby to była więc z jego strony jakaś aluzja do ... M.J. :knuje:

Steven o sobie: " Kiedy miałem jedenaście lat, wyszedł ze mnie straszny chuligan. Wyrzucali mnie z kolejnych szkół, aż w końcu rodzice nie wytrzymali i wyrzucili mnie z domu. Zamieszkałem u babci w Hollywood. Siedziałem w moim pokoju i całymi dniami grałem kawałki Kiss."

Slash: "Nie znałem nikogo, kto tak kochałby muzykę jak ja, dopóki nie spotkałem Steve'a."

Duff: "Posiadanie kupy szmalu to samobójstwo. Boję się odpowiedzialności, jaką niosą za sobą ogromne pieniądze."

Duff o zespole GN'R: "Nigdy nie chcieliśmy być wzorem dla dzieciaków. Jesteśmy sobą. Jeśli jakiś dzieciak jest na tyle głupi, że zachowuje się tak jak my, nie bierzemy odpowiedzialności za konsekwencje. Styl życia, jaki obraliśmy, przyniósł owoce - ale to dla tego, że mieliśmy szczęście. Zamiast trafić na pierwsze miejsca list przebojów, mogliśmy równie dobrze pewnego dnia się nie obudzić."

To na razie tyle. Co wychwyciłam ciekawszego. Przez resztę wywiadu gadają o płycie itp. pierdołach o których już do tej pory napisałam w poprzednich postach całe epopeje, to nie będę się powtarzać.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

W ramach robienia porządków wiosennych - oto co jeszcze kryją czeluścia mojego komputera. Ladies & Gentlmen krótka recenzja płyty "Appetite For Destruction" - czyli powrót do przeszłości.


Rock Nie Umiera (artykuł z roku 1992)
Appetite For Destruction
Geffen (1987)


Welcome To The Jungle; It's So Easy; Nigthrain; Out Ta Get Me; Mr. Brownstone; Paradise City; My Michelle; Think About You; Sweet Child O'Mine; You're Crazy; Anything Goes; Rocket Queen

Produkcja: Mike Clink

* * * * *
ObrazekObrazek

Pięć lat od wydania pierwszego longplaya to nie tak dużo, a wydaje się że Guns N' Roses byli od zawsze... Chętka niszczenia... Ostry tytuł, ale od razu wiadomo, że zespół zakasał rękawy i nie będzie się cackał. Tak naprawdę to wydali wcześniej krótki koncertowy Live Like A Suicide, ale o nim później - wszystkie nagrania pojawiają się znowu na drugim albumie GN'R Lies.

Ta pierwsza, studyjna płyta nie może być zaliczona do jednej kategorii muzycznej. Guns N' Roses nie mieszczą się w wąskim pojęciu zespołu hardrockowego, metalowego czy thrashowego. Są stopem tylu stylów i manier wykonawczych, że jeśli porównywać ich z dowolnym zespołem, zawsze znajdą się muzyczne czy stylistyczne odniesienia. Wszystkie zapożyczenia zgodnie usuwają się jednak na drugi plan w obliczu największego atutu Guns N' Roses - olbrzymiej i niespożytej energii. Siła muzyki zespołu polega właśnie na tym nieodzownym w dobrym rocku elemencie. Panuje on nieprzerwanie od początku do końca płyty. Już od pierwszych dźwięków Welcome To The Jungle wiadomo, że na tej płycie rock'n'roll nie umrze. Brzmienie zespołu jest nieskrępowane, jakby na koncercie. Dwie gitary zapewniają świetny podkład pod wspaniały i elastyczny głos Rose'a. Potrafi on doskonale wczuć się w maniery swoich poprzedników na rockowym firmamencie, Robert Plant i Ian Gillan będą najczęściej naśladowani. Czasami słychać tez Janis Joplin (też Welcome To The Jungle). Ale Rose jest często i dobrze wspomagany przez kolegów, i aczkolwiek te harmonie nie robią z zespołu kolejnego The Doobie Brothers, The Eagles czy Boston, to wykorzystanie głosów w tak żywiołowym rocku jest niezwykle udane. O brzmieniu zespołu decydują jednak gitary. Są one typowe, przesterowane, rockowe, ale znamienne nie brzmią zimno. Gdy ogólnie biorąc dźwięk rockowej gitary staje się coraz bardziej metaliczny, Guns N' Roses wyraźnie pozostają przy "starym", ciepłym brzmieniu wypracowanym prawie dwadzieścia lat wcześniej. Może to właśnie umacnia poczucie naturalnej swobody dźwiękowej zespołu.

Obrazek

Naturalnie brzmiące riffy i melodie wydają się właśnie być mocną stroną Guns N' Roses. Utwory jak Sweet Child O' Mine cieszą taką niewymuszoną melodią, dopasowanymi solówkami gitar i naturalnie... niesłabnącą energią. You're Crazy, który pojawia się także - w innej wersji - na drugiej płycie, podobnie jak Anything Goes potrafi bez najmniejszych problemów rozpędzić masę thrashowo-metalowego dźwięku, dowolnie ją uspokajać i ożywiać. Swoboda zmian temp i nastrojów w utworach, przyśpieszenia (Paradise City) czy duże zmiany aranżacyjne (Welcome To The Jungle) tworzą nastrój muzyki niemalże improwizowanej. Pod tym względem Guns N' Roses to zespół o wyraźnie koncertowym zacięciu. Bogactwo niewymuszonych pomysłów absorbuje słuchacza, muzyka nie nuży nawet przez chwilę. Swoboda operowania taką skalą stylów i umiejętności połączenia ich bez cienia sztuczności tworzy osobliwy nastrój płyty. Dzięki całkowitemu zaangażowaniu zespół coraz to zmienia swoje oblicze. Zresztą nawet jego nazwa niesie mnóstwo luźnych, niesprecyzowanych skojarzeń typu: guns - broń, dziki zachód, zagrożenie, śmierć, i roses - ciernisty kwiat, czerwony jak krew, symbol miłości... Połączona z muzyką tworzy fascynujący i kusząc świat, przesycony uczuciami całkowitej i nieokiełzanej wolności.

Gdyby nie ta niespożyta energia w muzyce Guns N' Roses, powiedziałbym, że to próba stworzenia estradowego mitu. Ale splot tego wszystkiego szczęśliwie daje porcję wspaniałego rocka, jaką jest Appetite For Destruction.
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 21:58 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES

Recenzja płyty "G N' R Lies" - czyli powrót do przeszłości 2.


WSPANIAŁE SZALEŃSTWO (artykuł z 1992 r.)
GN'R Lies
Geffen (1988)


Reckless Life; Nice Boys; Move To The City; Mama Kin; Patience; Used To Love Her; You're Crazy; One In A Million

Produkcja: Mike Clink

* * * * *
ObrazekObrazek

Druga płyta często sprawia zawód..... Jeżeli Appetite For Destruction stawiało sprawę jasno, to GN'R Lies jakby potwierdza, że zespół umyka definicji. Dziwne zestawienie starego (1986) materiału koncertowego i nowego, studyjnego: pierwszy - metalowo-hardrockowy, drugi - akustyczny, ukazujący zupełnie inną stronę Guns N' Roses. Nie odczuwa się w tym zestawieniu fałszywej nuty - żywioł, tak bardzo widoczny na pierwszej płycie, szaleje nadal... Już sam okrzyk Rose'a na początku Reckless Life - "Hey fuckers!..." jest zaproszeniem do udziału w niczym nie skrępowanym szaleństwie rockowym. Ostry, szybki rytm muzyki i bez reszty zaangażowany, "wyżyłowany" śpiew Rose'a nie pozwalają słuchać obojętnie. Początek każdego koncertowego utworu to jakby skok ze śliskiego peronu do pędzącego pociągu. Wszyscy grają, jakby dopiero odkryli rock i energia ich wręcz roznosi.
W Move To The City mimo statycznego wstępu czuć w muzyce wybuchową siłę, a gra gitar i sekcji, od riffów i akordów do solówek, łączy się w oczywisty, naturalny potok dźwięków, w którym szaleje Rose. Wszystkie cztery koncertowe utwory dowodzą, że Guns N' Roses potrafią na estradzie wydusić z każdego dźwięku maksimum życia.
Ciekawe, że żaden z tych utworów nie brzmi przebojowo. Nie ma charakterystycznego riffu czy melodii, które można natychmiast i na zawsze zapamiętać. Słucha się ich jednak zawsze z przyjemnością. Składa się na to nie tylko żywiołowość muzyków, ale szeroka skala możliwości głosowych Rose'a, od własnego, mocnego, wspaniale zniekształconego brzmienia do wszystkich ewidentnych, już wspomnianych (Nice Boys i Move To The City). Teksty, mówiące o swobodzie, niezależności, buncie i nieodpowiedzialności, ucieleśniają najbardziej buntownicze strony rocka. Zespół dowodzi, że rock można na nowo odkryć. Solówki Slasha i lzzy'ego są może sztampowe, ale zawsze na miejscu, błyskawiczne, gdy trzeba poszaleć; melodyjne, gdy muzyka się uspokaja.

ObrazekObrazek

Druga część płyty, to inny świat, pokaz szerszych upodobań i możliwości muzycznych zespołu. Tylko cztery utwory - wszystkie przeważnie grane na gitarach akustycznych, stanowiące jak gdyby przeciwwagę dla nagrań koncertowych. Przewijają się w nich głównie wątki z folku i country. Głos Rose'a jest niespodziewanie ciepły, niski i bardzo pasujący do stonowanej muzyki. Gitarzyści perfekcyjnie operują wszystkimi potrzebnymi, chwytami stylistycznymi, od świetnie wykonanych arpeggiów i pełnie brzmiących, akordowych akompaniamentów aż po krótkie melodyjne solówki. Partie gitar są urozmaicone. W brzmiącym jak standard Used To Love Her udaje im się ponadto stworzyć osobliwy nastrój przez żartobliwie niesamowity tekst.
Rose zaskakuje ciekawą barwą w You're Crazy - śpiewa jakby przez tubę niczym dla zabawy zniekształca głos. Ten efekt potwierdza swoboda i radość, jakie emanują z płyty.

Konsekwencja w zachowaniu akustycznego brzmienia to dowód, że zespół potrafi nie ulec tradycyjnym hardrockowym tendencjom, darował sobie ciężkie elektryczne finały.
Konkluzja? Nietuzinkowa płyta potwierdzająca talent i niewyczerpaną energię Guns N' Roses.
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 22:00 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ XII
WRZESIEŃ - GRUDZIEŃ 1991


ObrazekObrazek

Aby wszelkich informacji odnośnie ery 1991 roku stało się zadość, to jeszcze parę zdań i dat tournee.

Jeszcze przed rozpoczęciem trasy Axl zdecydowal się pójść na kanapkę do psychoanalityka, aby poradzić się, jak zapanować nad swoimi atakami agresji. Pięć razy w tygodniu przez pięć godzin dziennie poddawał się terapii, uczył się, jak należy kontrolować własne zachowania. Przyniosło to dobry rezultat. Europejska cześć trasy przebiegła bez incydentów.

Natomiast przed końcem roku 1991 przemówił Traci Gun (kto czytał o początku historii zespołu GN'R to już na pewno wie kim ten człowiek jest).
"Axl doprowadzi w końcu do tego, że zostanie sam jak palec. Albo obrzydzi im wszystkim grę w zespole, albo będzie tak długo przeciągał strunę, aż sami odejdą." Człowiekiem, który roztaczał przed Axlem Rose i jego kolegami z zespołu tak mroczne perspektywy, jest wspomniany już wyżej Tracii Gun, a on zna Axla doskonale. Bądź co bądź razem zakładali na początku lat 80-tych grupę Guns N' Roses (jego nazwisko stało się pierwszą częścią nazwy zespołu). On rownież jako pierwszy skapitulował przed niezrównoważonym charakterem Axla, usamodzielnił się i założył własny zespół L.A. Guns.

Obawy Tracii'ego nie były wówczas bezzasadne. Najpierw opuścił grupę jej pierwszy perkusista Steven Adler, a właściwie został wyrzucony za narkotyki, a w listopadzie 1991 z własnej woli odszedł jeden z jej założycieli Izzy Stradlin. Nowy perkusista Matt Sorum - doświadczył na własnej skórze, że w dyskusji z Axl zwykł używać wszystkich możliwych argumentów, nie wyłączając pięści. A gitarzysta Slash wyznał: "Znam Axla cholernie długo, ale nie potrafię przewidzieć, co w danej chwili może strzelić mu do głowy." W każdym razie postępowanie Axla jest w tej chwili dalekie od zasady, która zawarta jest w tytule najnowszego singla GN'R "Live And Let Die" (wydanego w grudniu 1991), a przypomina raczej bezwzględną politykę "Hire & Fire". Chodziły wówczas plotki typu: Czyżby Axl zamierzał sam unicestwić swój zespół? "Izzy nie zrozumiał pewnych aspektów naszego zawodu", tłumaczył się Axl. "Znam go od 15 lat i jego odejście było dla mnie wielkim ciosem." Tym razem nie było jednak publicznego prania brudów, jak to miało miejsce w przypadku Stevena Adlera, który w październiku 1991 r. zaskarżył swoich byłych kumpli do sądu. Ściągnął tym samym na siebie zainteresowanie prasy i wykorzystał to potem przy promocji swojego nowego zespołu.

Następcą Izzy Stradlina, przynajmniej na czas światowego tournee, został Gilby Clark. Czy Gliby zostanie w zespole na stałe, wówczas w 1991/1992 r. trudno było przewidzieć, podobnie jak w przypadku klawiszowca Dizzy Reeda. Pewne było natomiast, że nie mają co liczyć na polepszenie atmosfery w zespole. Jeszcze przed wyruszeniem w trasię Axl stwierdził wyraźnie: "Póki co o przyszłości grupy decyduję ja i Slash."

Obrazek

Po wydaniu płyt UYI zespół powrócił na tournee.
Planowo pierwszy koncert miał się odbyć 28 września 1991, ale został odwołany. Zespół miał problemy... powód: Izzy oświadczył, że odchodzi z zespołu, musieli więc poszukać nowego gitarzysty. W efekcie na scenę powrócili dopiero w grudniu:


Daty koncertów 05.12 - 31.12. 1991


Grudzień - 05, 1991 - Worcester Centrum Centre, Worcester, MA
opening act: Soundgarden
Grudzień - 06, 1991 - Worcester Centrum Centre, Worcester, MA
opening act: Soundgarden
Grudzień - 09, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Grudzień - 10, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Grudzień - 13, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Grudzień - 16, 1991 - Philadelphia Spectrum, Philadelphia, PA
opening act: Soundgarden
Grudzień - 17, 1991 - Philadelphia Spectrum, Philadelphia, PA
opening act: Soundgarden
Grudzień - 19 -20, 1991 - Los Angeles, CA (kręcenie videoclipu do "November Rain")
Grudzień - 28, 1991 - Suncoast Dome, St. Petersburg, FL
opening act: Soundgarden
Trzy utwory zagrane na tym koncercie zostały tego dnia pokazane w telewizji Fox i MTV jako "Fox's & MTV's New Year's Eve specials". Przed zagraniem utworu "Nightrain" Axl zapytał widzów: "Did you have a great Christmas? Even if you did, we will try to make it up to you tonight!"
Grudzień - 31, 1991 - Joe Robbie Stadium, Miami, FL
opening act: Soundgarden
Koncert Sylwestrowy, podczas którego Slash zadedykował piosenkę "Rocket Queen" jako Piosenkę Noworoczną dla całego Miami. A podczas "Paradise City" zespół przerwał grać a Axl odliczał "5-4-3-2-1...Happy New Year"

AXL Madison Square Garden, New York, NY. (9 grudnia 1991)
Obrazek
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ XII
13 grudnia 1991 - recenzja z koncertu w MSG (część 1 / 4)
Grudzień - 09, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Grudzień - 10, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Grudzień - 13, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Obrazek

JAK WCHODZIŁEM NA GUNS N'ROSES I CO ZOBACZYŁEM GDY WSZEDŁEM

Zespół Guns N'Roses dał w Nowym Jorku trzy koncerty. W grudniu, na fali kolosalnej popularności albumów Use Your Illusion. Pierwsze dwa w poniedziałek i we wtorek. Trzeci - w piątek, trzynastego zresztą. Wszystkie w Madison Square Garden.

JAK WCHODZIŁEM

Istnieje tutaj taka praktyka, stosowana przez organizatorów widowisk, że na początek ogłasza się jeden lub kilka występów danego wykonawcy, po czym bardzo uważnie obserwuje się tempo sprzedaży biletów. Następnie dokłada się kolejne występy w zależności od potrzeb i możliwości. Chodzi oczywiście o to by skasować jak najwięcej pieniędzy. Ale przedobrzyć też nie można - sala zawsze musi być pełna. Stonesi podczas swojego Steel Wheels Tour dali w Nowym Jorku w sumie sześć koncertów (na Shea Stadium, czyli sześć razy sześćdziesiąt tysięcy widzów). Z jednego występu The Who w 1989 roku zrobiły się cztery (na Giants Stadium, czyli też razy sześćdziesiąt tysięcy). Teraz - w lutym 1992 - trzy noce Neila Younga w Beacon Theatre rozrosły się do sześciu, a występujący za miesiąc w tym samym miejscu zespół The Allman Brothers Band wyprzedał już do ostatniego miejsca siedem kolejnych wieczorów i zapowiadane są następne. Praktyka ta stosowana jest zawsze w imię tzw. overwhelming public demand.

Z Guns N' Roses było podobnie. Bilety na pierwsze występy sprzedawały się świetnie (dwa razy dwadzieścia tysięcy widzów). Natychmiast więc, na skutek "przytłaczającego zapotrzebowania publiczności", dołożono trzeci show. l od razu zaczęła się kampania reklamowa, eksponując oczywiście ulubioną amerykańską datę: Przyjdź do Madison Square Garden w piątek trzynastego grudnia - jeśli nie zabraknie ci odwagi! l tak dalej, w tym duchu. Ja od razu wybierałem się na ostatni koncert. Tak nakazuje doświadczenie - ostatnie występy tradycyjnie już uznawane są za najlepsze, a stosunek do piątków trzynastego mam dokładnie taki sam, jak do przechodzenia pod drabiną. Zrobiłem rozpoznanie w poniedziałek i we wtorek - biletów przed wejściem na koncert pełno. We wtorek konie od około godziny dziesiątej oddawały dwa za cenę jednego (nominalną!). Tak się dzieje zazwyczaj. Nielegalni handlarze biletami, ci z prawdziwego zdarzenia, pracują na swoje profity na całe tygodnie wcześniej, za pośrednictwem sprzedaży telefonicznej. Ogłoszeń w prasie nie brakuje. Dzień koncertu to już tylko pozbywanie się resztek (często znakomitych, zachowywanych do ostatniej chwili biletów dla tego, kto zapłaci najwięcej). Ale pieniądze nawet w dzień koncertu zarobić można tylko do pewnej godziny. Do ósmej, dziewiątej. Dopóki maszyna nie ruszy. Potem trudno już o klienta - mądry konik woli więc sprzedać bilety za pół ceny, niż wrócić z nimi do domu. Na taki moment czeka często mądry fan, musi mieć tylko mocne nerwy.

Z maszyną Guns N'Roses to było tak, że ruszała, jak chciała. A właściwie kiedy chciała. Od rana we wtorek trąbili w radio, że chłopcy wyszli na scenę dobrze po dziesiątej. Nie byłem jeszcze na koncercie, który rozpocząłby się o wyznaczonym czasie, ale dwie godziny to lekkie przegięcie.
Od rana w środę radio huczało, że chłopcy pokazali się jeszcze później niż poprzednio dnia. No cóż... Rekordu i tak nie pobiją - Na Rolling Stonesów w 1969 można było czekać do czterech godzin. Teraz już nie pozwoliłby na to żaden organizator, nikogo na takie fanaberie nie stać. Radiowi prezenterzy zwrócili moją uwagę na inną ciekawostkę. Czas rozpoczęcia koncertu wyznaczony był na bilecie around 8.00. Czyli około ósmej. No, no - tego jeszcze nie było. Pozwalają sobie te Pistolety...

Dokładnie tak samo, jak i Róże. Tym lepiej dla mnie, nie ma się po co spieszyć. Dojechałem pod Madison Square Garden około 8.30. Na spokojnie. To, że otaczające halę koncertową rewiry Manhattanu wcale spokojnie nie wyglądały, zupełnie mnie nie zdziwiło. Zawsze tak jest przed koncertem. Dziki tłum. Najciekawiej to wygląda przed występami The Grateful Dead - cała środkowa część miasta wydaje się przypominać Woodstock. Po raz kolejny zaliczyłem to ostatnio idąc na koncert Jerry'ego Garcii. Ale poczciwi deadheads, czyli wyznawcy Garcii i jego zespołu, tylko wyglądają groźnie. W gruncie rzeczy to niedobitki dzieci kwiatów oraz członkowie motocyklowych gangów, które nie pobiły nikogo od czasów Altamont. Za jednego skręta albo działkę haszyszu wezmą każdego do środka swojej kilkunastoosobowej grupy i robiąc sztuczne zamieszanie przemycą na koncert bez biletu.

SLASH
ObrazekObrazek

Przed występem Guns N' Roses trochę to inaczej wyglądało. Tłum już nie wyglądał dziko - był nieokiełznany i dziki. To się czuło. Niby tak samo - zapach palonej trawy i porozlewanego hektolitrami piwa, okrzyki. Ale czuło się też pewne napięcie. Po chwili zrozumiem dlaczego. Nie było biletów. Tak po prostu. Oczywiście bardzo długo nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie chciało mi się stać w kolejce, kiedy był czas po temu, a kupić biletu na kartę kredytową nawet nie próbowałem. Z loterii komputerowej dostaje się z reguły najgorsze miejsca, a tak w ogóle dodzwonienie się graniczy z cudem. Nie było jeszcze koncertu, na który nie udało mi się dostać. Nie opuszczał mnie więc spokój i graniczące z pewnością przekonanie, że za chwilę znajdę się w środku. Postałem tam gdzie trzeba, pochodziłem tam, gdzie należy i nic. Wszyscy szukają biletów, nikt nie sprzedaje. Policjanci przeganiają z miejsca na miejsce: Ruszać się, nie stać, nie tarasować drogi! Zrobić przejście dla tych z biletami! Tak to kolejny patent - ustawić się na głównym szlaku i zagajać. Zawsze ktoś ma jakieś nadwyżki. Ale tego wieczoru "zawsze" nie obowiązuje. Ostatni raz rozglądam się wokół siebie i podążam za innymi szczęśliwcami z biletami. Jest jeszcze inny sposób, który stosowałem do tej pory jako ostateczność: obstracted view.

Obstracted view to miejsca, z których nie widać sceny. Z reguły sprzedawane są w kasach jeszcze długo po rozpoczęciu koncertu. Nikt ich nie lubi ale wcale nie trzeba ich lubić. Tak samo jak nie trzeba na nich siadać. Chodzi o to, żeby wejść na koncert później można już sobie poradzić.... Mijam zejścia do Pennsylvania Station, słynny dworzec kolejowy znajduje się dokładnie pod Madison Square Garden. Biegnę w kierunku kas i... staję jak wryty! Co to lotnisko? Cała szerokość ogromnych schodów zastawiona jest detektorami. Osiem potężnych framug, cztery po lewej, cztery po prawej. Obok aparaty rentgenowskie do prześwietlania toreb. Pomiędzy nimi barierki. Czyżby koniec mojej drogi? Mam przy sobie stereofoniczny magnetofon, co mi z tego, że mały. Mam przy sobie aparat fotograficzny, swoją starą Minoltę. Teleobiektyw ze zmienną ogniskową 210 mm nie tylko nie jest mały. Jest po prostu ogromny! Przecież ja tego nigdy nie wniosę. Wszędzie po kieszeniach filmy i baterie. Poczułem się kompletnie załamany. Mam co najmniej tuzin sposobów na wnoszenie sprzętu na koncerty, zawsze czuję się trochę przemytnikiem, ale też już bardzo dawno przestałem się tym przejmować. Tym razem mnie przechytrzyli. Tego się nie spodziewałem. Czegoś podobnego jeszcze nigdy w ogóle nie widziałem!

Przypomniały mi się czasy przywożenia Sołżenicyna do PRL-u. Albo Miłosza. I od razu inna refleksja - a może to po prostu koniec pewnej epoki? Może już nigdy nie wniosę na koncert aparatu ani magnetofonu? Oczywiście oni szukają nie tylko tego. Pewnie bardziej chodzi im o pistolety i noże. Puszki butelki. Metalowe piersiówki z Jackiem Daniel'sem. Ale fakt pozostaje faktem - jestem zupełnie sam, nie mam ani komu zostawić sprzętu, nie mam go z kim podzielić.
Rozglądam się wokół. Napływają strumienie posiadaczy biletów, nie mogę tu stać zbyt długo, zaraz mnie zauważą strażnicy. Wszystkie bramki zajmują razem szerokość całego wejścia, dobrych kilkadziesiąt metrów. Przemieszczam się na skrajną lewicę. Jeśli odpadnę, będę mógł jeszcze zaatakować z prawej strony. Nie mam czasu do namysłu. Działając całkowicie pod wpływem impulsu dostrzegam kątem oka samotnego mężczyznę ze sztywną metalową aktówką. Za nim zbliża się do bramki rozkrzyczana grupa podchmielonych wyrostków. Wskakuję pomiędzy. Przylegam całkowicie do pleców faceta, wchodzimy razem pod bramkę. Rozlega się głośna syrena bryśki z ochrony chwytają jego teczkę. Ja idę dalej, bardzo powoli, bardzo na luzie. Czekam, cały napięty, aż na moim ramieniu brutalnie wyląduje silna ręka strażnika. Rozglądam się po stoiskach z koszulkami robiąc niezbyt inteligentną minę. Nikt mnie nie zatrzymuje... Przypominają mi się słowa Edgara Alana Poe: wyglądać jak głupiec to broń mędrca. Jestem w środku.

Nie mogę uwierzyć w swój fart, nie mam wątpliwości że jest to numer nie do powtórzenia. Ale to dopiero początek moich zmartwień. Przeszedłem przez ochronę - dalej nie mam biletu. Jeden rzut oka na kasy w zupełności mi wystarcza. Nie sprzedają już obstracted view. Otwarte są tylko trzy okienka, wszystkie z napisem: Reservations. Wszystkie pozostałe są zamknięte. Wracam do wypytywania napływających ludzi. To samo co na zewnątrz - albo mają swój bilet, albo szukają biletu. Błagają o bilet!

Jestem w punkcie wyjścia. Gorzej jestem w pułapce! Zdaję sobie sprawę, że jeśli istnieje jakaś szansa, to na zewnątrz. A ja już przecież tam nie wyjdę. Mogłem wnieść do Madison Square Garden karabin Kałasznikowa, podejrzanie wyglądająca aktówka mojego nieświadomego wspólnika całkowicie odwróciła uwagę obsługi. Ale takie coś zdarza się raz. I co teraz, do diabła, zrobić? Stać tu w nieskończoność też nie mogę, obsługa już zaczęła mi się przyglądać. Sprzęt poupychany po bieliźnie ciąży jak ołów. Rozwiązanie przychodzi samo - dostrzegam ludzi ustawiających się pod jednym z zamkniętych okienek. Dołączam się i ja. Potem dopiero pytam, po co stoimy ( skąd to znamy?). Cancelations - słyszę w odpowiedzi. Zwroty. Np., wreszcie jest się o co zaczepić. Odwracam się plecami do wejścia i próbuję złapać kilka strzałów z papierosa, zanim ktoś z obsługi poinformuje mnie grzecznie, że palenie na terenie całego obiektu jest zabronione. Jest dziewiąta.

O dziewiątej trzydzieści stoję dokładnie w tym samym miejscu. Jestem piętnasty, za mną ustawiły się już w kolejce setki ludzi. Okienko pozostaje zamknięte. Rozmawiam z sąsiadami, spekulujemy, ileż to tych zwrotów może być. Nagabujemy ludzi z obsługi. Mówią - jeden, sto albo wcale. Asekurują się, sami przecież nie wiedzą. Ostrzegają przed biletami kupowanymi na ulicy, tego wieczora jest podobno pełno podróbek. Czekamy. Nie mogę powiedzieć, żeby czas nam się dłużył. Umilamy go sobie obserwowaniem napływających panienek. Coś niesamowitego! Połowa grudnia, a one dosłownie półnagie. Całymi tuzinami. Nagie torsy, odsłonięte pośladki. Istny pokaz bielizny erotycznej. Dżinsowa kurtka i zredukowane do niemożliwości szorty. A pod spodem kusy staniczek. Albo przezroczysta bluzka i wtedy już bez kurtki. Minispódniczki, wszystko mini. Pończochy, gorsety. Wysokie obcasy. Kowbojki. Lecz przede wszystkim, wszędzie wokoło cudowne, cudowne dekolty.
Co jest czy one wszystkie się zmówiły? Napływają stadkami i stadami, większość kieruje się do okienek z napisem Rezerwacje...

ObrazekObrazek
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 22:04 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
Awatar użytkownika
SUNrise
Posty: 1311
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 19:29

Post autor: SUNrise »

HISTORIA GUNS N' ROSES ROZDZIAŁ XII
13 grudnia 1991 - recenzja z koncertu w MSG (część 2 / 4)
Grudzień - 09, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Grudzień - 10, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
Grudzień - 13, 1991 - Madison Square Garden, New York, NY
opening act: Soundgarden
ObrazekObrazek

Jest dziesiąta, kiedy podchodzi do nas przełożony obsługi mówiąc, że zwrotów nie będzie. Jeden z kolesiów stojących parę metrów za mną, dobrze już nabuzowany, dostaje szału. Wyprowadza go na siłę czterech facetów i mają z nim niezłą zabawę. Służbowe czapki latają w powietrzu. Większość osób rozchodzi się jednak spokojnie, rzucają pod nosem "fuckami" i komentują piątki trzynastego. Ja zostaję sam pod okienkiem, które jest już teraz bardzo zamknięte i zastanawiam się, co dalej. Nie zdarzyło mi się nigdy nie wejść na koncert, ale kiedyś musi przyjść ten pierwszy raz. Z podobną sytuacją nie miałem jeszcze nigdy do czynienia. Kupno biletu nie było nawet kwestią ceny - po prostu nie było czego kupować! Żal mi wniesionego takim niesamowitym fuksem sprzętu. Żeby mieć pewność. Nie ma rzeczy niemożliwych, ja tego nie akceptuję! Próbuję wejść w wibracje ze Wszechświatem i odczuwam instynktownie, że gdzieś tam, w skotłowanej ciemności, jest bilet, który czeka na mnie. Ale jak się tam dostać? jestem niewolnikiem aparatu fotograficznego, magnetowidu i przypadku.

Jest dziesiąta piętnaście. Wiem, że chłopcy z Guns N'Roses nie weszli jeszcze na scenę. Nagle, pośród napływających coraz liczniej osób, wyławiam dwie znajome twarze. Nareszcie... Znamy się tylko z widzenia, ale przynajmniej nie mam co do tego wątpliwości. Oni oboje też nie mają biletów. Wprowadzam ich szybko w sytuację i decydujemy, że tylko na zewnątrz są jakiekolwiek szanse. Pokazuję im swoje brzemię i ustalamy wspólnie plan działania. Umawiamy się na cenę "w granicach rozsądku" i facet wybiega na ulicę w poszukiwaniu koników. Ostrzegam go przed lewymi biletami i życzę szczęścia. Ale na nic właściwie nie liczę, cudów nie ma. Rozmawiam z dziewczyną - jest studentką z Polski i zagorzałą wielbicielką Gunsów. Przyjechała niedawno, niedługo wyjeżdża. To miał być jej pierwszy wielki koncert, czuję że strasznie jej zależy na tym żeby wejść. Jej kumpel jest akustykiem w klubie Scorpio's. Nie byłem tam nigdy ale na pewno już go gdzieś tam widziałem. Umawiamy się, że jeśli wróci z niczym, ona popilnuje mi sprzętu, żebym sam mógł wyskoczyć. Po kilki minutach wraca. Z niczym. Teraz moja kolej.

Jest dziesiąta trzydzieści. Chłopcy z Guns N'Roses mogą wyjść na scenę w każdej chwili. Po dwóch frustrujących godzinach, pełnych nerwów i oczekiwania, wypadam wreszcie na ulicę. To cudownie orzeźwia. Jeden rzut oka na otoczenie i widzę, że tutaj jestem bez szans. Tłum oczekujących, połowa tego niemiłosiernie już naćpana, błagalne spojrzenia. Rozradowany Arab w budce z gazetami krzyczy na cały głos: Bilety na Guns N' Roses! Bilety na Guns N' Roses! l śmieje się jak opętany.

Muszę się oddalić. Okoliczne ulice nie są właściwie przejezdne, wszędzie zalega tłum, ale inny już niż dwie godziny temu. Napięcie opadło. Teraz jest to tłum który definitywnie zwątpił.

Docieram w okolice wjazdu dla wykonawców. Tutaj gromadzą się prawdziwe groupies. Podjeżdżają limuzyny, szoferzy otwierają drzwi. Służba porządkowa, dwoma falującymi pod naporem masy dziewczęcych ciał szpalerami, broni dostępu do wnętrz obiektu. Panienki wylewające się z limuzyn są ogromne, piękne i właściwie nagie. Spokojnie kołyszą się w biodrach, majestatycznie posuwają się w butach na wysokich szpilkach. Wydają się znać drogę... Zaczynam rozumieć, dlaczego Axl Rose i jego kompania tak długo nie mogą wejść na scenę. Powoli zawracam do wejścia dla śmiertelników.
Ale co to? W momencie, w którym najmniej się tego spodziewałem, podchodzi do mnie niski chłopak w skórzanej kurtce i pyta czy nie szukam biletu. Tak szukam ale trzech - odpowiadam. Ma tylko jeden i wygląda na zdenerwowanego. A skąd mogę wiedzieć czy jest prawdziwy? Daje mi bilet do ręki i tłumaczy coś o koledze, który nie dojechał z New Jersey. Trzymam więc w dłoni ten skarb i w przyćmionym świetle ulicznej latarni przyglądam mu się badawczo. Właściwie nie mogę mieć zastrzeżeń ale wiem, z drugiej strony, że cudów nie ma. A chłopak bardzo mi się nie podoba. Chce cztery dychy, ale przestępuje z nogi na nogę. Odda taniej. Myślę o parze moich nowych znajomych, czekających z nadzieją i z moim nowym sprzętem, ale prawa ewolucji biorą górę. Kupuję bilet za trzy dychy i pruję z powrotem.

Na rogu wpadam prosto na mojego ulubionego perkusistę, którego wypatrywałem zresztą od samego przyjazdu. Jest załamany. W ciągu ostatnich dwóch godzin chodził na tysiąc sposobów czworokąt zamknięty Szóstą i Ósmą Aleją oraz Trzydziestą Drugą i Trzydziestą Szóstą Ulicą. l nic!!! Nic !!! Wystarcza nam pół minuty na wymianę obserwacji, pokazuję mu swój bilet. On pierwszy zwraca uwagę na sektor. Dziesiąty rząd, pośrodku sceny, parter! No - ładnie się dałem zrobić... taki bilet wart byłby tej nocy fortunę. Spokojnie ze dwie stówy, dwieście pięćdziesiąt. A ja sprawdzałem jakość druku, pieczątki... No trudno, za gapowe się płaci. Tym bardziej rośnie moja ciekawość, co mi się uda z nim zrobić. Rozstaję się z mym przyjacielem nie życząc mu nawet powodzenia. Byłyby to tylko czcze słowa. Wracam do bazy. Pokazuję bilet, odbieram aparat i magnetofon. Moi nowi znajomi nie mają pretensji też są ciekawi, czy wejdę. Upycham wszystko tam, gdzie trzeba i robię podejście pod bramkę. Tym razem już tę ostateczną. Jest prawie jedenasta.

Bramkarz rzuca na mnie krótkie spojrzenie. Nie możemy pana wpuścić - mówi - ten bilet jest fałszywy. Spodziewałem się tego, ale muszę przynajmniej zaspokoić swoją ciekawość. Po czym można poznać ? - pytam spokojnie. Jest pan dzisiaj setną osobą na to miejsce - słyszę w odpowiedzi. Rozumiem już wszystko. Wracam podzielić się wrażeniami. A więc nie jest tak, że spryciarze tłuką bilety sami, po pracowniach drukarskich, robiąc lepsze czy gorsze podróbki. Spryciarze mają swojego człowieka w centrali. To w ogóle nie są podróbki, tylko powielony setki razy oryginał.

Genialne. Szkoda tylko, że obsadzili - w chciwości swojej tak dobre miejsca. Gdyby nadrukowali biletów na miejsca pod sufitem, pewnie mało kto zwróciłby na to uwagę. No cóż - mówię nie tracąc fasonu. Powieszę sobie ten bilet na gwoździu. Będę miał pamiątkę z koncertu Guns N'Roses, którego nie zobaczyłem. No bo co nam właściwie zostało? Jest jedenasta. Chłopcy nie zaczęli jeszcze grać, ale co z tego. Za moment zaczną. W hallu Madison Square Garden zrobiło się już prawie pusto. Jeszcze tylko dwa okienka otwarte oczywiście z rezerwacjami. Napływają pojedynczo już ostatnie, spóźnione laski. Odbierają bilety, w kopertach z nazwiskami. Niespiesznie udają się, kołysząc biodrami, w kierunku bramki. Tak, to jest jedyna droga. Spoglądamy po sobie i atakujemy w trójkę okienka z napisem: Rezerwacje. A właściwie okienko, bo jedno z nich zostaje zamknięte na naszych oczach. Tym lepiej, myślę. Niewiele im widocznie zostało. Coś chyba będą musieli zrobić z biletami, które nie zostaną odebrane. Hala mieści dwadzieścia tysięcy osób, niemożliwe, żeby zjawili się wszyscy. A nam przecież chodzi tylko o trzy bilety! W okienku sympatyczny, siwy dziadek. Nie ma biletów - powtarza. Nie ma i nie będzie. Nie ma biletów. I nie będzie. Jak zegarynka. A my twardo, trzymamy trzy pierwsze miejsca. Ja jestem trzeci, za nami zaczęło ustawiać się kilkanaście osób. Nie bardzo wiedzą, o co chodzi, ale stoją. Po rezerwacje nikt już właściwie się nie zgłasza. Tym, którzy pojawiają się jeszcze, musimy robić przejście. Dziadek kompletnie ignoruje naszą obecność. Ale stoimy dalej. Wysłane czujki wracają z informacją, że chłopcy jeszcze nie grają. Po tym, co widziałem przy wejściu dla groupies, wcale im się nie dziwię. Do okienka przepycha się jakiś nawalony młody człowiek. Sprzedaj mi jeden bilet, tylko jeden - zaczyna męczyć dziadka. Chcesz - odparowuje dziadek. A masz sto dolarów? Wszyscy wiemy, że to żart. Tutaj nie robi się takich numerów. Nie publicznie. Młody też się uśmiecha, robi głupią minę. Dziadek cały czas poważny, kładzie na ladzie... bilet.

Daj dwadzieścia pięć - mówi (taka jest cena). Nie wierzymy własnym oczom, młody też nie. Ale rzuca pieniądze, z dzikim okrzykiem porywa bilet i mknie na górę. Ale mu się pofarciło! No, ale teraz my. Coś się wreszcie zaczyna dziać. Ile chcesz? - pyta dziadek moją koleżankę. Trzy - woła lojalnie. A jak ci dam dwa to co? - słyszymy w odpowiedzi. Bierz!!! - szepcę jej do ucha. Nie zastanawiaj się! - pięćdziesiąt dolarów, dwa bilety. Transakcja dokonana. A potem już tylko uderzenie zatrzaskiwanego okienka. Koniec pieśni. Stoję jak wryty, aż śmiać mi się chce. Czy ty wiesz dziewczyno - wołam do polskiej studentki - że kupiłaś dwa ostatnie bilety do Madison Square Garden. Dwa ostatnie z dwudziestu tysięcy!!! Im obojgu strasznie jest przykro, że ja się nie załapałem. Nie szkodzi - mówię. Bawcie się dobrze. I tak miałem wieczór pełen wrażeń. I zupełnie nowe doświadczenie, doświadczenie "niewejścia".

Stoją oboje z ponurymi minami. No idźcie już - śmieję się i popycham ich do bramki. I nagle... olśnienie! Zaraz - wołam. Jeszcze jedna próba. Wyciągam z kieszeni swój falsyfikat. Rozumiemy się bez słów. Biegniemy do drugiego skrzydła, tutaj mogą mnie nie pamiętać. Nie ma nikogo. Kilku bramkarzy, bardzo już zmęczonych. Starszy mężczyzna w środku ociera rękawem pot z czoła. Widzę to wszystko kątem oka, dosłownie w ułamku sekundy. To instynkt każe mi prowadzić do niego. Dziewczyna wbija się pierwsza z biletem. Ja ciasno za nią, z tym co mam. Za mną akustyk. W półbiegu. Nawet nie ma czasu się zastanowić nad tym że jesteśmy już w środku. Uściskaliśmy się tylko we trójkę. Ruchome schody porywają nas na górę.
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2005, 22:10 przez SUNrise, łącznie zmieniany 1 raz.
ObrazekObrazek
ODPOWIEDZ