HISTORIA GUNS N' ROSES
Taram...taram... W ramach roku 1991, artykułów kilka... Oto drugi z nich - SWOJĄ DROGĄ BARDZO MĄDRY (zresztą tylko takie tu zamieszczam
). NAPRAWDĘ POLECAM PRZECZYTAĆ jak mało co
. Tak naprawdę to jest to wywiad ze Slash'em i Duff'em. Będę wielce usatysfakcjonowana jeśli, jeśli... ktoś się poświęci. Enjoy
Slash
Metal Hammer 10-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part I
Gdyby oczernianie było najprostszą drogą do świętości, to Guns'N'Roses byliby już bliscy kanonizacji. Od niepamiętnych czasów szalonych lat 60., kiedy zespoły doprowadziły hedonizm do ulubionego stylu życia, żaden zespół później nie wzbudził takiej histerii i społecznego niepokoju, jak sekstet z Los Angeles. W gruncie rzeczy, Guns'N'Roses chcą, by dano im spokój i pozwolono im robić to co lubią najbardziej - grać prymitywnego, porywającego, gorącego rocka. Jednak mass media nie chcą się na to zgodzić. Ostatnie zamieszki w amfiteatrze w St. Louis, które miały miejsce 2 lipca podczas występu Guns trafiły do głównych dzienników po obu stronach Atlantyku. Co gorsza, przy okazji stwierdzono, że zespół podczas zajęć był bierny i nie zainteresowany tym co się działo. W tym tekście, kilka linijek niżej, zespół przedstawi swój punkt widzenia, bo teraz chciałbym się dowiedzieć jak to jest możliwe, że tak zwani odpowiedzialni dziennikarze podają "fakty" bez sprawdzenia ich z zespołem, który wywołał cały incydent. Przypomina mi to regułę szybkiego pistoletu. Trzeba zastrzelić podejrzanego i pogrzebać prawdę wraz z nim.
Ten artykuł, to próba ustalenia faktów i okazja dla zespołu, by przedstawił swoje zdanie na kilka, niezwykle istotnych tematów. Można w te wierzyć lub nie, decyzja należy do was. Jedno jest pewne. Nie róbcie tego, co mass media wysłuchajcie co ma do powiedzenia zespół.
Dallas. Swego czasu wspaniałe miasto ociekające bogactwem. Najlepszy przykład rozwoju i triumfu kapitalizmu. To właśnie w tym mieście Guns'N'Roses wracają znowu na trasę po szoku i horrorze wywołanym wspomnianymi zamieszkami w St. Louis. W wyniku tego incydentu zespół stracił sprzęt i był zmuszony przełożyć swój koncert zaplanowany na 4 lipca w Chicago. To doprawdy ironia, że Dallas, miasto w którym umarły wszelkie nadzieje i naiwne aspiracje młodej Ameryki w listopadzie 1963 r. wraz z zabójstwem prezydenta Johna F.Kennedy'ego, będzie teraz miejscem tak ważnego koncertu w karierze zespołu, który bardziej niż wszystkie inne grupy sumuje ducha amerykańskiej młodzieży z ostatnich 20 lat. Jeszcze jedno potknięcie, a wtedy Axl, gitarzyści Slash i Izzy, basista Duff plus nowi chłopcy - Matt Sorum /dr/ i Dizzy Reed /k/, zdają sobie sprawę, że nastąpi prawdziwy kryzys. Mass media na całym świecie nie mogą się wręcz doczekać by poinformować wszystkich o kolejnym, rock'n'rollowym mini -holocauście.
Jedyni ludzie, zawiedzeni pobiciem przez Guns'N'Roses rekordu frekwencji w potężnym Starplex Amphitheatre podczas dwóch koncertów, to oczywiście dziennikarze. Co gorsze, Guns zaprezentowali na tych koncertach fantastyczną formę i po takim występie trudno jest o jakakolwiek krytykę. To prawda, że zespół spóźnił się na scenę pierwszego wieczoru, ale szybko o tym zapomniano.
To nie były zwykłe występy, na takie koncerty stać tylko geniuszy. Jeśli jest na świecie jakiś zespół, który może konkurować z Guns'N'Roses, to proszę mi go natychmiast przedstawić!
Po pierwszym koncercie, Slash i Duff znaleźli się w hotelu i z pomocą odrobiny alkoholu rozluźnili się by opowiedzieć o tym, co się działo dzisiaj na scenie.
"Uważam, że dzisiejszy koncert to punkt zwrotny w historii tego zespołu" - zaczął uprzejmy blondyn-basista (
DUFF). "Ludzie byli naprawdę wkurzeni tym, że musieli na nas czekać. (Spóźnienie było spowodowane nieporozumieniem, a nie egoistycznymi wybrykami). Kiedy jednak zaczęliśmy grać zrobiliśmy z tłumem co chcieliśmy. Wprawdzie początkowo rzucali w nas różnym gównem i po czwartym utworze poczułem w sobie przypływ agresji. Podszedłem wtedy do krawędzi sceny tak jakbym chciał im powiedzieć: 'No, chodźcie, kto się odważy tu podejść!' W gruncie rzeczy nie jestem wybuchowy, ale kiedy nadejdzie odpowiedni moment potrafię eksplodować. Na szczęście do tego nie doszło, bo porwaliśmy tłum. Ten sukces jest dla nas bardzo ważny, bo był to pierwszy koncert po zamieszkach w St. Louis."
"Taak, wyczuwało się pewne napięcie przed dzisiejszym koncertem" - dodał
Slash. "Zamieszki w St. Louis na zawsze pozostaną w naszej pamięci, a nadto dzisiaj graliśmy na nowym sprzęcie. Myślę, że wszystko poszło doskonale. Dla mnie, bez względu na to co się wydarzyło, powrót na trasę to powrót do normalnego życia. Spójrz tylko na to wszystko, na to gówno, które się dookoła nas dzieje. Przeistoczyliśmy się z nieznanego zespołu, który otwierał koncerty innych, w sławną kapelę z rekordowo sprzedającą się płytą "Appetite For Destruction", która przerosła nas samych. Mimo to, Guns'N'Roses nadal otwierali koncerty innych zespołów! Później musiałem sobie dać radę z osobistymi problemami, nie mówiąc już o problemach jakie wyniknęły ze zwolnienia perkusisty Steve'a Adlera. Po tym wszystkim powróciliśmy do studia, gdzie nagrałem moje partie i byłem zmuszony do czekania kiedy Axl upora się z wokalami. Nie zrozum mnie źle, nie żałuję tego co się wydarzyło i nie zamierzam z tego powodu narzekać, ale jestem naprawdę szczęśliwy, że ruszyliśmy znowu na trasę. Dla mnie teraz zaczyna się normalne życie. Bardzo mi tego brakowało, bo lubię wszystko, co jest związane z koncertami. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, by brzmieć jak dobry zespół, ale każdy koncert jest nadal odlotowy, niepodobny do poprzedniego."
"W sumie, bez względu na to, co myślą ludzie z zewnętrz, na tej trasie wszystko pracuje jak w zegarku" - wtrąca
Duff. "To jednak prawda, że ten zegarek ma nieco skopany mechanizm!"
Slash

Nasza rozmowa jest rzecz jasna zdominowana wspomnieniami z zamieszek sprzed kilku dni. Doniesienia brytyjskiej prasy po raz kolejny zwaliły całą winę na bezradny zespół. Sytuację tę pogorszyło wystąpienie promotora, który zamierza zaskarżyć Guns'N'Roses do sądu. Mówiło się też o możliwości oskarżenia zespołu przez policję za wszczęcie zamieszek. Co więc wydarzyło się w St. Louis? Slash raz jeszcze powrócił do drażliwego tematu...
Slash: Po pierwsze muszę powiedzieć, że pojawiliśmy się na scenie punktualnie. Graliśmy przez półtorej godziny i wszystko szło znakomicie. Doszło jednak do pewnej, nazwijmy to, różnicy zdań pomiędzy Axlem, a facetem w tłumie, na temat jego aparatu fotograficznego. Ten facet trzaskał zdjęcia cały wieczór, a ludzie z ochrony nie potrafili się tym zająć (Axl twierdzi, że prosił o to sześć razy, ale bez skutku). W końcu Axl powiedział ludziom z ochrony: 'Jeśli wy na to nie reagujecie, to sam się tym zajmę.' Podejrzewam, że oni nie zrozumieli co powiedział Axl, bo to wszystko zdarzyło się bardzo szybko i sekundę później, Axl skoczył w tłum. W tym czasie graliśmy
Rocket Queen, trzymając ten sam motyw. Graliśmy to w kółko i myślałem, że jakoś dotrwamy do końca, ale Axl był rzeczywiście wku..., rzucił mikrofonem i zszedł ze sceny, a my za nim.
Poszedłem do pokoju, w którym stroi się gitary i czekałem co się zdarzy. W międzyczasie włączono pełne światła. Tłum wrzeszczał "Guns'N'Roses, Guns'N'Roses" próbując wywołać nas na scenę, a później zaczął krzyczeć: "Gówno, gówno". Poszedłem do garderoby i właśnie wtedy zaczęło się piekło. Nie widziałem co się działo, ale wyciągano jakichś ludzi za scenę i wszędzie były ślady krwi. Siedziałem w garderobie i po cichu popijałem Jack Danielsa, gdy ktoś zasugerował, że powinniśmy wynieść się z tego budynku. Ale jak to zrobić? Co z zablokowanym ruchem? Jak i dokąd jechać. Axl zaczął się zastanawiać, czy nie powinniśmy wrócić na scenę, bo obawiał się, że obecność gliniarzy, może doprowadzić tłum do wściekłości i wzniecić zamieszki. Nie atakuję w tym wypadku policji, która spełniała tylko swoje zadania.
Kiedy zdecydowaliśmy się na powrót na scenę było już na to za późno. Perkusja została rozwalona, wzmacniacze latały w powietrzu, a fani stracili zupełnie głowę. Nie potrafię oddać słowami dramatu tej sytuacji. Jestem tylko szczęśliwy, że nikt nie zginął (45 osób odniosło obrażenia). To co wtedy zobaczyliśmy na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Zawsze będziemy żyli w strachu, że St. Louis może się powtórzyć. Ale oprócz prawdziwego przerażenia jakie wywołała konfrontacja z szalejącym tłumem, panuje teraz atmosfera pogardy dla dziennikarzy, za to w jaki sposób przedstawili całe wydarzenie w mass mediach.
"Oglądałem dziennik telewizyjny w Chicago po zamieszkach i wyłem ze śmiechu!" - dorzuca z wyraźną wściekłością
Duff. "Ten pieprzony reporter nie wiedział nawet co się stało i mówił bzdury... Studiowałem kiedyś dziennikarstwo na collegu i pierwszą rzeczą, której mnie nauczono, to zwracanie uwagi na spójność całego przekazu wiadomości. Sami się o to staramy jako zespół i uważam, że dziennikarze powinni starać się o to samo. Sęk jednak w tym, że osiem milionów ludzi w Chicago, tego wieczora zobaczyło wszystko w jego wydaniu i zapewne uwierzyło, że my zaczęliśmy całą rozróbę! Tego samego wieczoru poszedłem do klubu w mieście i opowiedziałem przygodnym fanom, co się naprawdę wydarzyło. Uwierzyli mi bez problemu. Fani potrafią przejrzeć to gówno na wylot, choć nas ciągle się za wszystko wini."
"Osobiście nie jestem zdziwiony reakcją mass mediów" - kontynuuje z pewną rezygnacją
Slash. "Myślę, że tego rodzaju reportaż, jest typowy dla naszego kraju. Zmartwiła mnie jednak reakcja promotora. Widzisz, wystąpiliśmy tylko w kilku lokalnych radiostacjach, by wyjaśnić fanom, którzy kupili nasze bilety na koncert w Chicago, że nasz koncert w tym mieście nie został odwołany, a tylko przełożony z powodu zniszczenia sprzętu. Wtedy właśnie promotor pojawił się w dużych radiostacjach i zaczął się na nas w eterze wyżywać. Teraz rozumiem go do pewnego stopnia, dlaczego był taki zły, ale nie postąpił z nami fair. Po pierwsze, nasz kontrakt przewidywał 90 minutowy występ, i tak też było. Po drugie, nasz kontrakt z nim przewidywał, że nie ponosimy żadnej odpowiedzialności, za szkody wyrządzone w sali, jeśli sprzedawany w niej będzie alkohol. Alkohol był tego wieczora w sprzedaży. Czy w tej sytuacji można nas obarczać winą za zamieszki? Nie wiem, na kogo wściekł się tłum - na nas, policję czy ochronę. Teraz już nie wiem, czego ludzie od nas oczekują. Wygląda na to, że po prostu czekają na to, co jeszcze nastąpi. Czuję się, jakbym cały dzień występował w cyrku. Chcę robić to na co mam ochotę i żeby dano mi spokój. Chciałbym porozmawiać z kimś, z kim mam na to ochotę i prowadzić własne życie po swojemu. Jednak obecnie większość czasu muszę spędzać w hotelu z osobami z naszego obozu. Siedzę więc słucham sobie płyt, próbując uporządkować własne życie. Później idę na koncert i daję z siebie wszystko. To dziwny styl życia."
DUFF

Wypadki w St. Louis uzmysłowiły jednak poważny problem, czyli odpowiedzialność zespołu. Każda popularna grupa może robić ze swoimi fanami, co im się żywnie podoba. Guns są w pełni świadomi swojej pozycji i nie mają zamiaru odrzucać odpowiedzialności, jaką obdarzyła ich własna sława.
Duff wyjaśnił tę kwestię.
"Osobiście czuję się odpowiedzialny za to, żebyśmy nie robili pewnych rzeczy. Na przykład, oferowano nam 20 min. za zrobienie jednego, reklamowego zdjęcia dla firmy Marlboro. Odpowiedzieliśmy: 'Spie...!' Uważam, że takie sprzedawanie się, to gówno. Straciłem cały szacunek dla Red Hot Chili Peppers, kiedy zrobili oni reklamówkę butów Nike. Zdaję sobie sprawę, że jakieś 25 % naszych fanów to dzieciaki w wieku od 12-15 lat. Widząc nas w reklamie Marlboro pomyśleliby, że muszą zacząć palić papierosy! l jeśli 2 % z tych dzieciaków umarłoby na raka płuc, to wówczas moglibyśmy uznać się po części winni ich śmierci. Nie chcę za coś takiego ponosić odpowiedzialności. Wszystko wiąże się z tym, że jesteśmy rock'n'rollowym zespołem, który mówi w swoich piosenkach prawdę. Tę prawdę widzi każdy, kto tak jak my pochodzi z życiowego marginesu. Ci ludzie biorą życie takie jakim jest. Jeśli ktoś nie potrafi sobie dać z nim rady, to mam dla niego tylko jedną radę - rozejrzyj się dookoła, obudź się i poczuj zapach kawy. Nie czuję jednak, że musimy ponosić odpowiedzialność za pewne prawdy, które głosimy w naszych utworach. W tym wypadku jedynie pokazujemy świat, jaki nas otacza bez nakazywania ludziom, jak żyć.
Wiesz za co teraz czuję się naprawdę odpowiedzialny? Za śmierć dwóch fanów w Donington w 1988 r. (dwóch fanów zostało zadeptanych podczas występu Guns N'Roses i choć zespół nie został obarczony winą za ten wypadek, bardzo go przeżył). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybyśmy wtedy tam nie wystąpili, te dzieciaki nadal by żyły. Wiem. że to może wydać się dziwnym punktem widzenia, ale tak właśnie jest. Coś podobnego wydarzyło się niedawno w Birmingham w stanie Alabama. Jechaliśmy właśnie na koncert i na drodze panował straszny korek. Mieliśmy jednak eskortę policji, co oznaczało, że mogliśmy jechać środkiem autostrady. Zauważył to jakiś facet i pojechał tak samo jak my. Po chwili miał wypadek i zginął, kiedy wyleciał przez okno samochodu. To było okropne. Gdybyśmy tak nie jechali, ten facet by nas nie naśladował i nadal by żył. Ktoś mi jednak niedawno powiedział, że jeśli człowiek ma odejść z tego świata, to i tak to musi nastąpić. Rozumiem przez to, że nawet gdyby nas tam nie było, ten kierowca i tak by tego dnia zmarł. Na to nie ma żadnej siły... Sam nie wiem."
"Zdaję sobie sprawę i rozumiem fakt, że mam na ludzi ogromny wpływ."
Slash wtrącił się w tym momencie przywołując znowu bardziej realny temat. "Nie staramy się jednak z tego ciągle korzystać. Kiedy jesteśmy na scenie, komentujemy pewne sytuacje, które akurat mają miejsce, jak choćby rzucanie butelkami. Poza tym, nigdy nie mówiliśmy ludziom w jaki sposób mają żyć i co robić. Nigdy nie mieliśmy żadnych rad dla tych, którzy słuchają naszej muzyki. To trochę idiotyczne, czego ludzie czasami oczekują od rockowych zespołów. Ale, czy nie jest również prawdą, że uwaga jaką koncentruje na sobie popularny zespół jest też idiotyczna?"
C.D w części 2