Historyjka
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Teraz mieli jeden cel: dostać się do Stanów, do Germantown. Aktualnie przebywali na terenie istniejącego wtedy jeszcze NRD, tak więc pojawiał się istotny problem, związany z przedostaniem się za granicę. Nie mieli żadnych dokumentów, toteż rzeczywiście nie wyglądało to dobrze. Michael wpadł na pomysł, że mogą pojechać na gapę pociągiem towarowym aż do wybrzeża, a potem popłyną statkiem. Byłaby to długotrwała, ale przynajmniej możliwa do zrealizowania podróż. Wystarczyło nie dać się zauważyć. Michael, po tylu latach przymusowego występowania incognito w miejscach publicznych, miał już w tym doświadczenie.
Odnaleźli miejski dworzec kolejowy. Według rozkładu jazdy, jeden z pociągów za dwie godziny wyjeżdżał do St-Nazaire we Francji. Był to pociąg, który oprócz pasażerów, wiózł także wagony z bydłem. Postanowili zaczekać na niego, a następnie wsiąść do jednego z tych wagonów. Usiedli w małej dworcowej kawiarence. Nie mieli pieniędzy, ale byli tak głodni, że ofiarowali się pozmywać talerze za coś do jedzenia. Tym sposobem zaspokoili podstawowe potrzeby życiowe i wyszli z powrotem na peron. Pociąg miał za chwilę przyjechać.
Przechodzący ludzie przyglądali się dziwnie Michaelowi. To zapewne z uwagi na to, że był czarnoskóry (przypominam, że Michael, po odejściu z organizacji szpiegowskiej, ponownie zmienił wygląd). Nie był to tutaj widok powszechny. Wzbudził również zainteresowanie dwóch mężczyzn w mundurach - niemieckich żołnierzy. Faceci, jak gdyby nigdy nic, wolnym krokiem zaczęli zbliżać się do nich.
- Patrz! - wyszeptał Till. - Oni tu idą!
Na dworzec wjechał pociąg. Till i Michael wmieszali się w tłum, który z niego wysiadł. Następnie przedostali się do wagonów towarowych, odsunęli drzwi jednego z nich i wskoczyli do środka. Zasunęli drzwi z powrotem. Mieli nadzieję, że nikt ich nie widział. Teraz dopiero obejrzeli się za siebie. W wagonie podróżowały cztery łaciate krowy. Było też dość dużo siana, na którym się wyłożyli. Gdy pociąg ruszył, zapadli w błogi sen.
Tilla obudził okropny ból głowy. Podniósł się, nie rozumiejąc, gdzie jest. Kiedy już to do niego dotarło, głowa zabolała go jeszcze mocniej. Jeknął.
- Co się dzieje? - spytał Michael, obudzony zawodzeniem Tilla.
- Nie wiem. - odparł tamten. - Ale ten ból głowy jest nie do zniesienia. Na dodatek miałem jakieś okropne sny. Śpiewałem w nich na scenie. Na płycie stał wrzeszczący tłum, skandujący ciągle jakieś dwusylabowe słowo. Miałem na sobie bardzo dziwny strój, w ręku trzymałem urządzenie, z którego co chwilę buchał ogień. Razem ze mną na scenie było pięciu innych muzyków: dwóch gitarzystów, basista, perkusista i keyboardzista. Muzyka była głośna i agresywna, myślałem, że mi uszy odpadną. Ale najgorsze zaczęło się, kiedy na scenę wyjechała armatka w kształcie...
- Rozumiem. - przerwał mu Michael, nie chcąc słuchać o kształcie armatki. - Zapewne śnił ci się koncert Rammsteina, twojego zespołu. Pamiętasz? Mówiłem ci, że śpiewasz w zespole metalowym.
- Właśnie, Rammstein! To to słowo wykrzykiwał tłum. Ale czy to oznacza, że zaczyna mi wracać pamięć?
- Mam nadzieję. - Michael chwilę myślał, a potem spytał. - Masz coś do jedzenia? Wiesz może, gdzie jesteśmy?
- Na oba pytania odpowiedź brzmi: nie.
- Tak też myślałem.
Około pół godziny później pociąg zatrzymał się. Nieśmiało wyjrzeli na zewnątrz. Stali na niedużym dworcu w jakiejś wsi. Wyglądało na to, że to ciągle Niemcy. Ale to miejsce było znacznie bardziej kolorowe i przyjazne, niż Wittenberg.
- RFN. - doszedł do wniosku Michael. - Czyli najgorsze już za nami.
- Ktoś tu idzie! - krzyknął nagle Till i wciągnął Michaela wgłąb wagonu. Zagrzebali się w sianie i znieruchomieli.
Do środka weszło dwóch wieśniaków, dźwigających kosze z owocami. Pownosili ich kilkanaście, a później zamknęli drzwi i odeszli. Till i Michael wyszli z ukrycia.
- Jabłka! - krzyknął Till uradowany. - Gruszki! Śliwki! Czereśnie! Jedzenie!
Po raz kolejny zaspokoili głód, a przy okazji pragnienie, bo owoce były bardzo soczyste. Cały dzień spędzili na rozmowie o życiu Tilla. Michael opowiadał mu to, co sam o nim wiedział. Miał nadzieję, że nie są to nieprawdziwe plotki. Grali też w bierki zrobione z ogonków jabłek oraz w pestkowe warcaby. W nocy znowu zdrzemnęli się w sianie.
Następnego dnia obudził ich pisk kół pociągu. Zanim zdali sobie sprawę, co się dzieje, drzwi otworzyły się.
-Qu'est-ce que c'est?! - usłyszeli czyjś głos.
Zerwali się na równe nogi. W wagonie stał wysoki mężczyzna w berecie i patrzył na nich z pytaniem w oczach.
- Non français! - odparł Michael i wyciągnął Tilla na zewnątrz.
- Francja! - krzyknęli obaj uradowani, widząc już stąd wybrzeże.
Natychmiast skierowali swe kroki do portu. Tam dowiedzieli się, że nazajutrz wypływa statek do Nowego Jorku. Postanowili się załapać. Doszli jednak do wniosku, że płynąć na gapę może być ryzykownie, więc wyruszyli na poszukiwanie kapitana, by spytać, czy brak mu może jakiegoś członka załogi. Nie kapitana, a za to bosmana znaleźli w tawernie. Siedział przy barze i pił rum. Na ich pytanie odpowiedział, że mogą pracować jako majtkowie. To całkowicie ich usatysfakcjonowało. Do tego rozwiązał się problem noclegu, gdyż spać mogli na pokładzie.
Kiedy już tam weszli i otrzymali swoje zakwaterowanie w kajucie dla załogi, poszli pozwiedzać. Statek był bardzo duży. Till, w przypływie romantyzmu, stanął na dziobie, rozłożył ręce i krzyknął:
- Titanic!
- Dobra, dobra, tylko nie zleć do wody, bo nie będę cię wyławiał. - skomentował Michael. - I nie stanę za tobą, żeby cię przytrzymać.
- Coś taki ponury? Niedługo wrócimy do domu!
- Jak już dotrzemy do Stanów, to się będę cieszył. Na razie jeszcze wszystko może się zdarzyć!
Odnaleźli miejski dworzec kolejowy. Według rozkładu jazdy, jeden z pociągów za dwie godziny wyjeżdżał do St-Nazaire we Francji. Był to pociąg, który oprócz pasażerów, wiózł także wagony z bydłem. Postanowili zaczekać na niego, a następnie wsiąść do jednego z tych wagonów. Usiedli w małej dworcowej kawiarence. Nie mieli pieniędzy, ale byli tak głodni, że ofiarowali się pozmywać talerze za coś do jedzenia. Tym sposobem zaspokoili podstawowe potrzeby życiowe i wyszli z powrotem na peron. Pociąg miał za chwilę przyjechać.
Przechodzący ludzie przyglądali się dziwnie Michaelowi. To zapewne z uwagi na to, że był czarnoskóry (przypominam, że Michael, po odejściu z organizacji szpiegowskiej, ponownie zmienił wygląd). Nie był to tutaj widok powszechny. Wzbudził również zainteresowanie dwóch mężczyzn w mundurach - niemieckich żołnierzy. Faceci, jak gdyby nigdy nic, wolnym krokiem zaczęli zbliżać się do nich.
- Patrz! - wyszeptał Till. - Oni tu idą!
Na dworzec wjechał pociąg. Till i Michael wmieszali się w tłum, który z niego wysiadł. Następnie przedostali się do wagonów towarowych, odsunęli drzwi jednego z nich i wskoczyli do środka. Zasunęli drzwi z powrotem. Mieli nadzieję, że nikt ich nie widział. Teraz dopiero obejrzeli się za siebie. W wagonie podróżowały cztery łaciate krowy. Było też dość dużo siana, na którym się wyłożyli. Gdy pociąg ruszył, zapadli w błogi sen.
Tilla obudził okropny ból głowy. Podniósł się, nie rozumiejąc, gdzie jest. Kiedy już to do niego dotarło, głowa zabolała go jeszcze mocniej. Jeknął.
- Co się dzieje? - spytał Michael, obudzony zawodzeniem Tilla.
- Nie wiem. - odparł tamten. - Ale ten ból głowy jest nie do zniesienia. Na dodatek miałem jakieś okropne sny. Śpiewałem w nich na scenie. Na płycie stał wrzeszczący tłum, skandujący ciągle jakieś dwusylabowe słowo. Miałem na sobie bardzo dziwny strój, w ręku trzymałem urządzenie, z którego co chwilę buchał ogień. Razem ze mną na scenie było pięciu innych muzyków: dwóch gitarzystów, basista, perkusista i keyboardzista. Muzyka była głośna i agresywna, myślałem, że mi uszy odpadną. Ale najgorsze zaczęło się, kiedy na scenę wyjechała armatka w kształcie...
- Rozumiem. - przerwał mu Michael, nie chcąc słuchać o kształcie armatki. - Zapewne śnił ci się koncert Rammsteina, twojego zespołu. Pamiętasz? Mówiłem ci, że śpiewasz w zespole metalowym.
- Właśnie, Rammstein! To to słowo wykrzykiwał tłum. Ale czy to oznacza, że zaczyna mi wracać pamięć?
- Mam nadzieję. - Michael chwilę myślał, a potem spytał. - Masz coś do jedzenia? Wiesz może, gdzie jesteśmy?
- Na oba pytania odpowiedź brzmi: nie.
- Tak też myślałem.
Około pół godziny później pociąg zatrzymał się. Nieśmiało wyjrzeli na zewnątrz. Stali na niedużym dworcu w jakiejś wsi. Wyglądało na to, że to ciągle Niemcy. Ale to miejsce było znacznie bardziej kolorowe i przyjazne, niż Wittenberg.
- RFN. - doszedł do wniosku Michael. - Czyli najgorsze już za nami.
- Ktoś tu idzie! - krzyknął nagle Till i wciągnął Michaela wgłąb wagonu. Zagrzebali się w sianie i znieruchomieli.
Do środka weszło dwóch wieśniaków, dźwigających kosze z owocami. Pownosili ich kilkanaście, a później zamknęli drzwi i odeszli. Till i Michael wyszli z ukrycia.
- Jabłka! - krzyknął Till uradowany. - Gruszki! Śliwki! Czereśnie! Jedzenie!
Po raz kolejny zaspokoili głód, a przy okazji pragnienie, bo owoce były bardzo soczyste. Cały dzień spędzili na rozmowie o życiu Tilla. Michael opowiadał mu to, co sam o nim wiedział. Miał nadzieję, że nie są to nieprawdziwe plotki. Grali też w bierki zrobione z ogonków jabłek oraz w pestkowe warcaby. W nocy znowu zdrzemnęli się w sianie.
Następnego dnia obudził ich pisk kół pociągu. Zanim zdali sobie sprawę, co się dzieje, drzwi otworzyły się.
-Qu'est-ce que c'est?! - usłyszeli czyjś głos.
Zerwali się na równe nogi. W wagonie stał wysoki mężczyzna w berecie i patrzył na nich z pytaniem w oczach.
- Non français! - odparł Michael i wyciągnął Tilla na zewnątrz.
- Francja! - krzyknęli obaj uradowani, widząc już stąd wybrzeże.
Natychmiast skierowali swe kroki do portu. Tam dowiedzieli się, że nazajutrz wypływa statek do Nowego Jorku. Postanowili się załapać. Doszli jednak do wniosku, że płynąć na gapę może być ryzykownie, więc wyruszyli na poszukiwanie kapitana, by spytać, czy brak mu może jakiegoś członka załogi. Nie kapitana, a za to bosmana znaleźli w tawernie. Siedział przy barze i pił rum. Na ich pytanie odpowiedział, że mogą pracować jako majtkowie. To całkowicie ich usatysfakcjonowało. Do tego rozwiązał się problem noclegu, gdyż spać mogli na pokładzie.
Kiedy już tam weszli i otrzymali swoje zakwaterowanie w kajucie dla załogi, poszli pozwiedzać. Statek był bardzo duży. Till, w przypływie romantyzmu, stanął na dziobie, rozłożył ręce i krzyknął:
- Titanic!
- Dobra, dobra, tylko nie zleć do wody, bo nie będę cię wyławiał. - skomentował Michael. - I nie stanę za tobą, żeby cię przytrzymać.
- Coś taki ponury? Niedługo wrócimy do domu!
- Jak już dotrzemy do Stanów, to się będę cieszył. Na razie jeszcze wszystko może się zdarzyć!
Niepowtarzalna atmosfera statku niezwykle udzielała się Tillowi i Michaelowi. Zwłaszcza Tillowi, który znalazł w ich kajucie typowy, marynarski strój z czapeczką. Od tego czasu paradował w nim prawie zawsze. Nie bacząc na to, że są jedynie majtkami, brali udział we wszystkich imprezach towarzyskich, w których umieli się świetnie odnaleźć. Jedyne, co psuło ich sielankę to fakt, że Till ciągle nie odzyskał pamięci, jednak Michael był dobre myśli. Pewnego wieczoru postanowili zrezygnować z kolejnej imprezy i udali się do cichej kantyny, przeznaczonej dla załogi. Zajęli miejsce w kącie i zamówli coś do picia, gdy do pomieszczenia nagle wpadł zdyszany marynarz, krzycząc:
- Potwór! W maszynowni... - barman podał mu kufel piwa i brutalnie posadził na krześle.
- Nie opowiadaj bzdur -zganił go - napij się, będzie ci lepiej.
Marynarz pociągnął parę łyków i odpowiedział:
- Rzeczywiscie... na pewno to da się jakoś logicznie wytłumaczyć.
- A co, konkretnie? - zainteresował się Michael. Jego instynkt mówił mu, że takie wydarzenie nie może być przypadkowe.
- Więc - zaczął opowieść marynarz, dopijając piwo do końca - jak co dzień, wieczorem poszedłem zajrzeć do maszynowni, czy wszystko jest w porządku. Oczywiście, nic nie zwróciło mojej uwagi, wszyscy pracowali i nic nie wydawało tajemniczych dźwięków, jednak gdy wracałem, postanowiłem jeszcze zajrzeć dp mojego przyjaciela, pracującego przy kotle, otworzyłem drzwi, a go nigdzie nie było. Zawołałem go, jednak nikt nie odpowiadał. Wszedłem do środka i, ku mojemu zdziwieniu, we wnęce za kotłem zobaczyłem dwa świecące na czerwono punkty. W momencie, gdy oczy przyzwycziły mi się do ciemności, zauważyłęm że są to ślepia potwora. Był niewielki, czarny, nawet trochę przypominał chomika, jednak ta nienawiść, którą zobaczyłem na jego pyszczku... to był nie do opisania!
- To może my... - zaczął Michael, ciągnąc za sobą Tilla - ...przeprosimy was na moment.
Zdziwienie meżczyźnie, spojrzeli za nimi, wzruszyli ramionami i kontynuowali rozmowę. Michael dynamicznym krokiem zmierzał do maszynowni.
- Nie rozumiem, co mamy do jakiegoś wyimaginowanego chomika! - stwierdził Till.
- Iryska też nie pamiętasz, tak? - zapytał zrezygnowany Michael.
- Nie, nie bardzo - odparł Till.
Dotarli do drzwi kotłowni, mijając zdziwionych pracowników maszynowni. Michael otworzył drzwi i porządnie zamknął je za sobą.
- Irysku! - zawołał. Chomik wystawił ostrożnie głowę zza krzesła i zauważył swojego pana. Szczęśliwy, podbiegł do niego w podskokach, popiskując wesoło. Rzucił mu się na ręce. Till patrzył dziwacznie na tą scenę. W końcu, zapytał się:
- Ale... o co chodzi?!
Michael pojął, że Tillowi ta sytuacja rzeczywiście może wydawać się nietypowa. W końcu nic nie pamiętał! Michael opowiedział mu krótko o Irysku, a Till pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym ostrożnie otworzył drzwi i wybiegł, wołając:
- Wariat, ratunku! Pomocy! - starał się jak mógł manewrować pomiędzy przeróżnymi, dziwacznymi przedmiotami znajdującymi się w maszynowni, jednak po przeskoczeniu koła zębatego, szczwanym wyminięciu podnszącego się właśnie młota, dopadła go w końcu niewinna, wystająca z sufitu rura. Till padł na ziemię, jak rażony piorunem, z rosnącym ogromnym guzem na głowie. W oczach mu się mieniło, gdy podbiegł do niego Michael.
- Till! Nic ci nie jest? - potrząsnął nim i spoliczkował. Till powoli otworzył oczy.
- Czy to piekło? - zamrugał oczami - ech, wiedziałem, że tak to się wszystko skończy.
Michael odetchnął z ulgą.
- Uff, jak dobrze, że nic ci nie jest. Pamiętasz jak się nazywasz?
Till, zdziwiony spojrzał na niego.
- Myślałem, że będziecie tu bardziej wszechwiedzący. Jestem Till Lindemann!
- No nareszcie! - Michael nie krył radości - myślałem, że ci nigdy nie minie! A przy okazji, nie jesteś w piekle.
Till rozejrzał się dookoła.
- Serio? - zapytał zdziwiony.
- To maszynownia.
- Potwór! W maszynowni... - barman podał mu kufel piwa i brutalnie posadził na krześle.
- Nie opowiadaj bzdur -zganił go - napij się, będzie ci lepiej.
Marynarz pociągnął parę łyków i odpowiedział:
- Rzeczywiscie... na pewno to da się jakoś logicznie wytłumaczyć.
- A co, konkretnie? - zainteresował się Michael. Jego instynkt mówił mu, że takie wydarzenie nie może być przypadkowe.
- Więc - zaczął opowieść marynarz, dopijając piwo do końca - jak co dzień, wieczorem poszedłem zajrzeć do maszynowni, czy wszystko jest w porządku. Oczywiście, nic nie zwróciło mojej uwagi, wszyscy pracowali i nic nie wydawało tajemniczych dźwięków, jednak gdy wracałem, postanowiłem jeszcze zajrzeć dp mojego przyjaciela, pracującego przy kotle, otworzyłem drzwi, a go nigdzie nie było. Zawołałem go, jednak nikt nie odpowiadał. Wszedłem do środka i, ku mojemu zdziwieniu, we wnęce za kotłem zobaczyłem dwa świecące na czerwono punkty. W momencie, gdy oczy przyzwycziły mi się do ciemności, zauważyłęm że są to ślepia potwora. Był niewielki, czarny, nawet trochę przypominał chomika, jednak ta nienawiść, którą zobaczyłem na jego pyszczku... to był nie do opisania!
- To może my... - zaczął Michael, ciągnąc za sobą Tilla - ...przeprosimy was na moment.
Zdziwienie meżczyźnie, spojrzeli za nimi, wzruszyli ramionami i kontynuowali rozmowę. Michael dynamicznym krokiem zmierzał do maszynowni.
- Nie rozumiem, co mamy do jakiegoś wyimaginowanego chomika! - stwierdził Till.
- Iryska też nie pamiętasz, tak? - zapytał zrezygnowany Michael.
- Nie, nie bardzo - odparł Till.
Dotarli do drzwi kotłowni, mijając zdziwionych pracowników maszynowni. Michael otworzył drzwi i porządnie zamknął je za sobą.
- Irysku! - zawołał. Chomik wystawił ostrożnie głowę zza krzesła i zauważył swojego pana. Szczęśliwy, podbiegł do niego w podskokach, popiskując wesoło. Rzucił mu się na ręce. Till patrzył dziwacznie na tą scenę. W końcu, zapytał się:
- Ale... o co chodzi?!
Michael pojął, że Tillowi ta sytuacja rzeczywiście może wydawać się nietypowa. W końcu nic nie pamiętał! Michael opowiedział mu krótko o Irysku, a Till pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym ostrożnie otworzył drzwi i wybiegł, wołając:
- Wariat, ratunku! Pomocy! - starał się jak mógł manewrować pomiędzy przeróżnymi, dziwacznymi przedmiotami znajdującymi się w maszynowni, jednak po przeskoczeniu koła zębatego, szczwanym wyminięciu podnszącego się właśnie młota, dopadła go w końcu niewinna, wystająca z sufitu rura. Till padł na ziemię, jak rażony piorunem, z rosnącym ogromnym guzem na głowie. W oczach mu się mieniło, gdy podbiegł do niego Michael.
- Till! Nic ci nie jest? - potrząsnął nim i spoliczkował. Till powoli otworzył oczy.
- Czy to piekło? - zamrugał oczami - ech, wiedziałem, że tak to się wszystko skończy.
Michael odetchnął z ulgą.
- Uff, jak dobrze, że nic ci nie jest. Pamiętasz jak się nazywasz?
Till, zdziwiony spojrzał na niego.
- Myślałem, że będziecie tu bardziej wszechwiedzący. Jestem Till Lindemann!
- No nareszcie! - Michael nie krył radości - myślałem, że ci nigdy nie minie! A przy okazji, nie jesteś w piekle.
Till rozejrzał się dookoła.
- Serio? - zapytał zdziwiony.
- To maszynownia.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Michael wytłumaczyl mu po krótce, co się właśnie wydarzyło. Następnie pomógł Tillowi wstać i wrócili na pokład.
Wieczorem miał sie odbyć bankiet pożegnalny, gdyż był to już ostatni dzień rejsu. Ubrali się trochę bardziej elegancko i poszli do sali biesiadnej. Tam grał już zespół na żywo, stoły były suto zastawione potrawami, głównie owocami morza. To akurat nieszczególnie ucieszyło Tilla. Większość facetów przyszła tu ze swoimi kobietami, tak więc oni również rozglądali się za ewentualną parą. Wszyscy jednak wydawali się być już zajęci.
Michael stanął przy ścianie, opierając sie o nią plecami. Spod marynarskiej czapki przyglądał się tańczącym gościom. Okropnie go korciło, żeby się przyłączyć i odstawić małą popisówę, ale pomyślał, że może lepiej nie uprzedzać faktów. W pewnym momencie dostrzegł dziewczynę w żółtej sukience. Patrzyła na niego i uśmiechała się zachęcająco. Widząc ją, powoli skierował ku niej swe kroki.
- Cześć - przywitał się.
- Cześć - odpowiedziała.
- Zatańczymy? - spytał bez dalszych wstępów.
- Co? - spytała zdziwona dziewczyna i zaczęła chichotać.
- No....tak sobie pomyślałem... - Michael zajaknął się, niepewny, czy nie popełnił jakiejś gafy. Ona ciągle patrzyła na niego rozbawiona. - Ale ty pewnie jesteś tutaj z kimś innym...Z chłopakiem albo co...
Teraz zaśmiała się już na cały głos. Wtedy podszedł do nich jakiś mężczyzna około pięćdziesiątki z krzaczastymi wąsami i brodą.
- Czego pan chce od mojej córki? - spytał groźnym tonem.
- Chciał ze mną zatańczyć - odparła za niego.
- Co?! Jak pan śmie zalecać się do dwunastoletniej dziewczyny?! Na dodatek mojej córki!
- Dwunastoletniej?! - Michael był w ciężkim szoku. - Przysięgam, nie wiedziałem...
- Proszę natychmiast wyjść albo wezwę obsługę! - krzyknął rozwścieczony ojczulek.
Michael wycofał się pospiesznie i wyszedł na pokład, żeby ochłonąć.
"Dwanaście lat? Ale ona wyglądała na co najmniej dwadzieścia! Chociaż, w sumie, to nawet dwudziestolatka byłaby dla mnie trochę za młoda. Muszę zacząć się oglądać za kobietami w swoim wieku. Ale dwanaście?!" podczas gdy tak sobie rozmyślał, zjawił się lekko podchmielony Till.
- Cześć! - zakrzyknął radośnie. - Co tak tu siedzisz?
- Jesteśmy na tej imprezie od dziesięciu minut, a ty już zdążyłeś się upić? Niewiarygodne - rzekł Michael, nie odpowiadając na pytanie.
Nagle obaj zobaczyli idącą w ich stronę dziewczynę w żótej sukience. Tą samą, z którą chciał wcześniej tańczyć Michael.
- Masz śmieszną czapkę - powiedziała, wskazując na głowę Tilla. Michael popatrzył na niego. Rzeczywiście, Till miał na sobie nie czapkę marynarską, ale różowy cylinder w zielone kropki.
- Skąd to masz? - spytał go, rozbawiony.
Till zdjął cylinder i przyjrzał mu się. Wzruszył ramionami i wyrzucił go za burtę.
- Nie mam pojęcia - odparł.
- Zatańczymy? - spytała niespodziewanie dziewczynka, zwracając się do Michaela.
- Eeeee...wolałbym nie - odrzekł. - Twój tata nie będzie zadowolony. Z resztą...jestem zajęty!
Czym prędzej oddalił się w stronę ich kajuty. Po chwili dogonił go Till.
- No wiesz! Żeby tak odmawiać takiej ładnej dziewczynie!
Michael pokręcił głową. Nie chciało mu się uświadamiać Tilla.
Następnego dnia, gdy się obudzili, statek stał już w porcie. Przebrali się w cywilne stroje (Till z niechęcią) i zeszli na ląd.
- Nowy Jork! - zawołał szczęśliwy Lindemann. Był już trochę zmęczony pobytem w przeszłości. Teraz trzeba jeszcze było znaleźć jakiś nowy środek transportu i przemieścić się do Germantown. Postanowili pojechać pociągiem na gapę, tak jak wcześniej. Doszli więc na stację kolejową. Tam okazało się, że pociągu jadącego w odpowiednim kierunku niestety nie będzie przez nastepne trzy dni. Cóż im pozostało? Może autostop?
Stanęli na ulicy z wyciągniętymi do góry kciukami. Po chwili jednak stwierdzili, że chyba w tych czasach nie jest to jeszcze zbyt popularny sposób podróżowania. Nikt się nie zatrzymywał.
- Zawsze możemy ukraść auto... - zaczął Till i znacząco popatrzył na zaparkowany przy drodze samochód, pozostawiony bez opieki. Był to wielce szpanerski czerwony Dodge HEMI Charger.
- Till, nie wiem, czy to dobry pomysł...
- No, ale to to świetna okazja! Nie będzie się nawet trzeba włamywać! To kabriolet! Nie mów mi tylko, że tajny agent nie potrafi odpalić auta bez kluczyków.
Michael chwilę się wahał, aż w końcu uległ urokowi samochodu i usiadł za kierownicą. Przez chwilę grzebał przy stacyjce, aż w końcu odpalił. Silnik zamruczał przyjemnie. Michael uśmiechnął się. Zawsze uwielbiał ten dźwięk.
Ruszyli przed siebie. Mieli do pokonania dość długą drogę. Normalnie przejechali by ją w jakieś dwa dni, doliczając przerwę na sen. Ale teraz drogi nie były tak dobre, a samochody wolniejsze, więc musiało to zająć dłużej.
Wieczorem miał sie odbyć bankiet pożegnalny, gdyż był to już ostatni dzień rejsu. Ubrali się trochę bardziej elegancko i poszli do sali biesiadnej. Tam grał już zespół na żywo, stoły były suto zastawione potrawami, głównie owocami morza. To akurat nieszczególnie ucieszyło Tilla. Większość facetów przyszła tu ze swoimi kobietami, tak więc oni również rozglądali się za ewentualną parą. Wszyscy jednak wydawali się być już zajęci.
Michael stanął przy ścianie, opierając sie o nią plecami. Spod marynarskiej czapki przyglądał się tańczącym gościom. Okropnie go korciło, żeby się przyłączyć i odstawić małą popisówę, ale pomyślał, że może lepiej nie uprzedzać faktów. W pewnym momencie dostrzegł dziewczynę w żółtej sukience. Patrzyła na niego i uśmiechała się zachęcająco. Widząc ją, powoli skierował ku niej swe kroki.
- Cześć - przywitał się.
- Cześć - odpowiedziała.
- Zatańczymy? - spytał bez dalszych wstępów.
- Co? - spytała zdziwona dziewczyna i zaczęła chichotać.
- No....tak sobie pomyślałem... - Michael zajaknął się, niepewny, czy nie popełnił jakiejś gafy. Ona ciągle patrzyła na niego rozbawiona. - Ale ty pewnie jesteś tutaj z kimś innym...Z chłopakiem albo co...
Teraz zaśmiała się już na cały głos. Wtedy podszedł do nich jakiś mężczyzna około pięćdziesiątki z krzaczastymi wąsami i brodą.
- Czego pan chce od mojej córki? - spytał groźnym tonem.
- Chciał ze mną zatańczyć - odparła za niego.
- Co?! Jak pan śmie zalecać się do dwunastoletniej dziewczyny?! Na dodatek mojej córki!
- Dwunastoletniej?! - Michael był w ciężkim szoku. - Przysięgam, nie wiedziałem...
- Proszę natychmiast wyjść albo wezwę obsługę! - krzyknął rozwścieczony ojczulek.
Michael wycofał się pospiesznie i wyszedł na pokład, żeby ochłonąć.
"Dwanaście lat? Ale ona wyglądała na co najmniej dwadzieścia! Chociaż, w sumie, to nawet dwudziestolatka byłaby dla mnie trochę za młoda. Muszę zacząć się oglądać za kobietami w swoim wieku. Ale dwanaście?!" podczas gdy tak sobie rozmyślał, zjawił się lekko podchmielony Till.
- Cześć! - zakrzyknął radośnie. - Co tak tu siedzisz?
- Jesteśmy na tej imprezie od dziesięciu minut, a ty już zdążyłeś się upić? Niewiarygodne - rzekł Michael, nie odpowiadając na pytanie.
Nagle obaj zobaczyli idącą w ich stronę dziewczynę w żótej sukience. Tą samą, z którą chciał wcześniej tańczyć Michael.
- Masz śmieszną czapkę - powiedziała, wskazując na głowę Tilla. Michael popatrzył na niego. Rzeczywiście, Till miał na sobie nie czapkę marynarską, ale różowy cylinder w zielone kropki.
- Skąd to masz? - spytał go, rozbawiony.
Till zdjął cylinder i przyjrzał mu się. Wzruszył ramionami i wyrzucił go za burtę.
- Nie mam pojęcia - odparł.
- Zatańczymy? - spytała niespodziewanie dziewczynka, zwracając się do Michaela.
- Eeeee...wolałbym nie - odrzekł. - Twój tata nie będzie zadowolony. Z resztą...jestem zajęty!
Czym prędzej oddalił się w stronę ich kajuty. Po chwili dogonił go Till.
- No wiesz! Żeby tak odmawiać takiej ładnej dziewczynie!
Michael pokręcił głową. Nie chciało mu się uświadamiać Tilla.
Następnego dnia, gdy się obudzili, statek stał już w porcie. Przebrali się w cywilne stroje (Till z niechęcią) i zeszli na ląd.
- Nowy Jork! - zawołał szczęśliwy Lindemann. Był już trochę zmęczony pobytem w przeszłości. Teraz trzeba jeszcze było znaleźć jakiś nowy środek transportu i przemieścić się do Germantown. Postanowili pojechać pociągiem na gapę, tak jak wcześniej. Doszli więc na stację kolejową. Tam okazało się, że pociągu jadącego w odpowiednim kierunku niestety nie będzie przez nastepne trzy dni. Cóż im pozostało? Może autostop?
Stanęli na ulicy z wyciągniętymi do góry kciukami. Po chwili jednak stwierdzili, że chyba w tych czasach nie jest to jeszcze zbyt popularny sposób podróżowania. Nikt się nie zatrzymywał.
- Zawsze możemy ukraść auto... - zaczął Till i znacząco popatrzył na zaparkowany przy drodze samochód, pozostawiony bez opieki. Był to wielce szpanerski czerwony Dodge HEMI Charger.
- Till, nie wiem, czy to dobry pomysł...
- No, ale to to świetna okazja! Nie będzie się nawet trzeba włamywać! To kabriolet! Nie mów mi tylko, że tajny agent nie potrafi odpalić auta bez kluczyków.
Michael chwilę się wahał, aż w końcu uległ urokowi samochodu i usiadł za kierownicą. Przez chwilę grzebał przy stacyjce, aż w końcu odpalił. Silnik zamruczał przyjemnie. Michael uśmiechnął się. Zawsze uwielbiał ten dźwięk.
Ruszyli przed siebie. Mieli do pokonania dość długą drogę. Normalnie przejechali by ją w jakieś dwa dni, doliczając przerwę na sen. Ale teraz drogi nie były tak dobre, a samochody wolniejsze, więc musiało to zająć dłużej.
Ostatnio zmieniony wt, 17 lip 2012, 11:43 przez Pretty Young Thing, łącznie zmieniany 1 raz.
- Wcale nie! - zaprzeczył energicznie Till - w tych czasach motoryzacja miała swoje najpiękniejsze, pozbawione ekologii oblicze!
- Niech ci będzie - zgodził się Michael, machając do dziewczynki w samochodzie obok, przyklejającej nos do szyby.
- A dasz mi poprowadzić? - zapytał się Till.
- Nie - odparł krótko Michael.
- No dobra - odparł Till i zaczął analizować drzewa rosnące prz drodze. Wszystkie były takie same.
Podróż mijała im całkiem sympatycznie, jednak monotonnie. Jak pobyt w poczekalni w wygodnym fotelu, czytając gazety o muzyce klasycznej Kirgistanu. W okolicach Harrisburga, stolicy Pennsylwani, zatrzymali się na niewielkiej stacji benzynowej.
- A wiesz - zagadnął Tilla Michael - że Pennsylwania wzięła swoją nazwę od XVIII - wiecznego działacza religijnego o nazwisku Penn, któremu zostały nadane te lasy?
- A sądzisz, że coś zapamiętałem? Hmm? Nic. Mój mózg ignoruje po prostu wpływające do niego wiadomości, które nie są mu potrzebne.
- A jakby, na przykład, w pewnym ciemnym zaułku, napadł cię bandyta i zagroził, że jeżeli nie wyjaśnisz mu genezy nazwy Pennsylwani, zostawi cię bez skarpet?
- Bez skarpet? - zdziwił się Till.
- To taka przenośnia.
- Wracając do tematu, bardzo wątpię, że mi się to zdarzy - stwierdził Till, kończąc loda truskwakowego - a tak w ogóle, widziałeś gdzieś kosz na śmieci?
- Powinien być gdzieś z tyłu stacji - stwierdził Michael. Till ruszył we wskazane miejsce. Gdy znalazł się poza zasięgiem wzroku Michaela, poczuł, że ktoś przykłada mu nóż do gardła. Odwrócił się ostrożnie i ujrzał miniaturową postać w czarnym kombinezonie. Postać pchnęła go na ścianę i ponownie przyłożyła ostrze do szyi.
- Albo... - zaczęła - powiesz, czemu Pennsylwania nazywa się Pennsylwania, albo zrobię harakiri! - łatwo było się domyśleć, że napastnik mówił ewidentnie z chińskim akcentem.
- To jakiś absurd - stwierdził Till i kopnął Chińczyka w piszczel. Zostawił go, klnącego po chińsku i wrócił do Michaela.
- Nie uwierzysz, co mi się stało - zwrócił się do niego.
- Napadł cię Chińczyk? - zagadnął Michael.
- Skąd wiesz? - zdziwił się Till.
- Właśnie tu biegnie.
Till obejrzał się i rzeczywiście, zobaczył ubraną na czarno, krzyczącą po chińsku, biegnąca w ich stronę postać.
- Ekhmm...
Obaj stali, lekko onieśmieleni tym, bądź co bądź, komicznym widokiem. Gdy Chińczyk dotarł do nich, Michael obezwładnił go i ściągnął mu kominiarkę. Napastnik rzeczywiście był Azjatą, patrzącym nienawistnie na Tilla.
- W mojej wiosce - wysyczał - kopnięcie w piszczel to najgorsza obraza!
- W mojej wiosce - powiedział Till - kopnięcie w piszczel to jedyna skuteczna obrona.
- Zachodni degeneraci! - stwierdził ze złością i dodał - Yu Tuan nikomu jeszcze nie dał się tak obrazić!
- Więc nazywasz Yu, tak? Ciekawe, kto cię tak skrzywdził... - odparł Till.
- Tylko go prowokujesz - upomniał go Michael - Więc - zwrócił się do Yu - powiedz, czego chcesz.
- Jedyny sposób, żeby zmazać tę obrazę to pojedyek! - powiedział Chińczyk.
- Jakie to szablonowe... - westchnął Till.
- A na czym polega taki pojedynek? - zainteresował się Michael.
- Składa się z dwóch części! Próby wytrzymałości! I próby mądrości!
- No to możesz się czuć zniszczony - stwierdził Till - A przy okazji, zauważyłeś, że każde zdanie kończysz wykrzyknikiem?
- Nie! - odparł Yu.
- Acha...
Z czystej przyzwoitości, zgodzili się na pojedynek. Pierwsza próba, próba siły, miała odbyć się na polance, znajdującej się parę kilometrów za stacją. Dołączyła do nich również Chinka, która miała być siostrą Yu.
- 決鬥開始了!決鬥的力量!整個審判過程中,你不能移動。現在,趴在地上! - oświadczył Yu i położył się na ziemi.
- Eee... - Till zrobił minę, jak york zapytany o teorię kwarków.
- Cała ceremonia odprawiona jest po chińsku - podpowiedziała mu siostra Yu - musisz położyć się na ziemi.
Till wykonał polecenie.
- 現在,您將沉浸在生命之水!- powiedział Yu. Jego siostra zaśmiała się pod nosem.
- Co? Coś w tym śmiesznego? - zapytał się Till. Chinka wyszeptała coś do ucha Michaelowi, a on uśmiechnął się złowieszczo. W tym momencie, ni z gruszki, ni z pietruszki, na polankę weszło dwóch mężczyzn, targających olbrzymią balię. Bezceremonialnie wylali na Tilla i Yu jej zieloną zawartość. W pierwszym momencie do Tilla nie dotarło, co się dzieje, ale chwilę później zdał sobie sprawę, jakiego smaku była ta dziwna ciecz.
- Kapary! - krzyknął i popędził na poszukiwanie czegoś o normalnym smaku, tymczasem Yu leżał spokojnie.
- Nie zaliczyłeś próby! - zawołał Yu i powstał tryumfalnie.
- Ech... - westchnął Till, który właśnie zdał sobie sprawę, ze swojego błędu.
-Spokojnie - pocieszył go Michael - została jeszcze próba mądrości.
- To wszystko brzmi dość debilnie i szablonowo. Czemu ja to w ogóle robię?
- Dla poszanowania tradycji. To naprawdę piękna sprawa.
- Jaja se robisz? - spytał prosto z mostu Till.
- Tak. Robisz to, żeby pokazać, że nie jesteś tchórzem - powiedział mu Michael. Tak naprawdę starał się go zachącić, poniewż jak się przekonał, obserwowanie prób było naprawdę przezabawne.
Próba mądrości odbyła się w tym samym miejscu.
- Niech ci będzie - zgodził się Michael, machając do dziewczynki w samochodzie obok, przyklejającej nos do szyby.
- A dasz mi poprowadzić? - zapytał się Till.
- Nie - odparł krótko Michael.
- No dobra - odparł Till i zaczął analizować drzewa rosnące prz drodze. Wszystkie były takie same.
Podróż mijała im całkiem sympatycznie, jednak monotonnie. Jak pobyt w poczekalni w wygodnym fotelu, czytając gazety o muzyce klasycznej Kirgistanu. W okolicach Harrisburga, stolicy Pennsylwani, zatrzymali się na niewielkiej stacji benzynowej.
- A wiesz - zagadnął Tilla Michael - że Pennsylwania wzięła swoją nazwę od XVIII - wiecznego działacza religijnego o nazwisku Penn, któremu zostały nadane te lasy?
- A sądzisz, że coś zapamiętałem? Hmm? Nic. Mój mózg ignoruje po prostu wpływające do niego wiadomości, które nie są mu potrzebne.
- A jakby, na przykład, w pewnym ciemnym zaułku, napadł cię bandyta i zagroził, że jeżeli nie wyjaśnisz mu genezy nazwy Pennsylwani, zostawi cię bez skarpet?
- Bez skarpet? - zdziwił się Till.
- To taka przenośnia.
- Wracając do tematu, bardzo wątpię, że mi się to zdarzy - stwierdził Till, kończąc loda truskwakowego - a tak w ogóle, widziałeś gdzieś kosz na śmieci?
- Powinien być gdzieś z tyłu stacji - stwierdził Michael. Till ruszył we wskazane miejsce. Gdy znalazł się poza zasięgiem wzroku Michaela, poczuł, że ktoś przykłada mu nóż do gardła. Odwrócił się ostrożnie i ujrzał miniaturową postać w czarnym kombinezonie. Postać pchnęła go na ścianę i ponownie przyłożyła ostrze do szyi.
- Albo... - zaczęła - powiesz, czemu Pennsylwania nazywa się Pennsylwania, albo zrobię harakiri! - łatwo było się domyśleć, że napastnik mówił ewidentnie z chińskim akcentem.
- To jakiś absurd - stwierdził Till i kopnął Chińczyka w piszczel. Zostawił go, klnącego po chińsku i wrócił do Michaela.
- Nie uwierzysz, co mi się stało - zwrócił się do niego.
- Napadł cię Chińczyk? - zagadnął Michael.
- Skąd wiesz? - zdziwił się Till.
- Właśnie tu biegnie.
Till obejrzał się i rzeczywiście, zobaczył ubraną na czarno, krzyczącą po chińsku, biegnąca w ich stronę postać.
- Ekhmm...
Obaj stali, lekko onieśmieleni tym, bądź co bądź, komicznym widokiem. Gdy Chińczyk dotarł do nich, Michael obezwładnił go i ściągnął mu kominiarkę. Napastnik rzeczywiście był Azjatą, patrzącym nienawistnie na Tilla.
- W mojej wiosce - wysyczał - kopnięcie w piszczel to najgorsza obraza!
- W mojej wiosce - powiedział Till - kopnięcie w piszczel to jedyna skuteczna obrona.
- Zachodni degeneraci! - stwierdził ze złością i dodał - Yu Tuan nikomu jeszcze nie dał się tak obrazić!
- Więc nazywasz Yu, tak? Ciekawe, kto cię tak skrzywdził... - odparł Till.
- Tylko go prowokujesz - upomniał go Michael - Więc - zwrócił się do Yu - powiedz, czego chcesz.
- Jedyny sposób, żeby zmazać tę obrazę to pojedyek! - powiedział Chińczyk.
- Jakie to szablonowe... - westchnął Till.
- A na czym polega taki pojedynek? - zainteresował się Michael.
- Składa się z dwóch części! Próby wytrzymałości! I próby mądrości!
- No to możesz się czuć zniszczony - stwierdził Till - A przy okazji, zauważyłeś, że każde zdanie kończysz wykrzyknikiem?
- Nie! - odparł Yu.
- Acha...
Z czystej przyzwoitości, zgodzili się na pojedynek. Pierwsza próba, próba siły, miała odbyć się na polance, znajdującej się parę kilometrów za stacją. Dołączyła do nich również Chinka, która miała być siostrą Yu.
- 決鬥開始了!決鬥的力量!整個審判過程中,你不能移動。現在,趴在地上! - oświadczył Yu i położył się na ziemi.
- Eee... - Till zrobił minę, jak york zapytany o teorię kwarków.
- Cała ceremonia odprawiona jest po chińsku - podpowiedziała mu siostra Yu - musisz położyć się na ziemi.
Till wykonał polecenie.
- 現在,您將沉浸在生命之水!- powiedział Yu. Jego siostra zaśmiała się pod nosem.
- Co? Coś w tym śmiesznego? - zapytał się Till. Chinka wyszeptała coś do ucha Michaelowi, a on uśmiechnął się złowieszczo. W tym momencie, ni z gruszki, ni z pietruszki, na polankę weszło dwóch mężczyzn, targających olbrzymią balię. Bezceremonialnie wylali na Tilla i Yu jej zieloną zawartość. W pierwszym momencie do Tilla nie dotarło, co się dzieje, ale chwilę później zdał sobie sprawę, jakiego smaku była ta dziwna ciecz.
- Kapary! - krzyknął i popędził na poszukiwanie czegoś o normalnym smaku, tymczasem Yu leżał spokojnie.
- Nie zaliczyłeś próby! - zawołał Yu i powstał tryumfalnie.
- Ech... - westchnął Till, który właśnie zdał sobie sprawę, ze swojego błędu.
-Spokojnie - pocieszył go Michael - została jeszcze próba mądrości.
- To wszystko brzmi dość debilnie i szablonowo. Czemu ja to w ogóle robię?
- Dla poszanowania tradycji. To naprawdę piękna sprawa.
- Jaja se robisz? - spytał prosto z mostu Till.
- Tak. Robisz to, żeby pokazać, że nie jesteś tchórzem - powiedział mu Michael. Tak naprawdę starał się go zachącić, poniewż jak się przekonał, obserwowanie prób było naprawdę przezabawne.
Próba mądrości odbyła się w tym samym miejscu.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Yu i Till stanęli naprzeciwko siebie. Przez chwilę nic się nie działo. Wreszcie zniecierpliwiony Till spytał:
- No i na czym ma polegać ta próba mądrości?
- Na tym, żeby się domyślić, na czym ma polegać próba mądrości!
- Co? – Till podrapał się po głowie. Wreszcie dotarło do niego. – Hej! To niesprawiedliwe! Ty przecież wiesz, na czym ma polegać!
- No właśnie! Dlatego wygrywam walkowerem!
Zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, do Yu podeszli tamci dwaj faceci od bali i złożyli mu ceremonialny ukłon. On odkłonił się, a następnie przywołał do siebie siostrę. Razem odeszli, nie oglądając się na Tilla i Michaela.
- Co to miało być?! – krzyknął ten pierwszy. – Przecież…przecież…to się w głowie nie mieści!
Michael, widząc jego minę, wybuchnął śmiechem, który musiał powstrzymywać już od dłuższego czasu. Till wrócił do samochodu, obrażony. Michael zasiadł za kierownicą i ruszył.
Po całodziennej jeździe zatrzymali się w motelu przy drodze. Wykupili noc za pieniądze zarobione podczas rejsu statkiem. Wieczorem zeszli do niewielkiego saloniku, znajdującego się obok recepcji. Jak się okazało, było to miejsce spotkań towarzyskich wszystkich mieszkańców okolicy. Kwitł tu hazard, lało się dużo alkoholu. Tillowi udało się gdzieś zdobyć papierosy, a teraz miał ochotę zapalić. Jednak kiedy tylko wypuścił z ust kłąb dymu, jakiś staruszek rzucił mu bardzo nieprzychylne spojrzenie.
- Tu się nie pali – powiedział. – Nie czytał pan napisu nad drzwiami?
Till wyszedł na zewnątrz i przeczytał mało wyraźne litery:
- „Stowarzyszenie wrogów palenia”. To ma być relaks?
Wrócił do środka i poprosił Michaela, żeby ten postał z nim chwilę na dworze. Till nie podał powodu tej potrzeby posiadania towarzystwa. Prawda była jednak taka, że bał się ciemności, a słońce zaszło już dłuższy czas temu. Kiedy tak stali przed wejściem do motelu, Michael wreszcie nie wytrzymał i rzekł:
- Nie chce mi się tu stać! Nie moja wina, że jesteś uzależniony od nikotyny! A mi to nawet nie zaproponujesz!
- Chcesz?
- Nie palę.
- No to o co chodzi?
- O to, że… - nie skończył, bo nagle tuż obok nich, zadzwonił telefon w budce telefonicznej.
- Co za idiota dzwoni do budki telefonicznej? – Till zadał pytanie retoryczne i poszedł odebrać. – Halo?
- Jest Michael Jackson?
- To do ciebie – powiedział do Michaela i podał mu słuchawkę.
- To niemożliwe! Przedstawił się?
- Nie. Bierz tą słuchawkę.
Mike wziął ją i przyłożył do ucha.
- Kto mówi? – spytał na wstępie.
- Nicoletta – usłyszał słodki, kobiecy głos.
Przez chwilę zaniemówił. To ONA!!
- Jak…jak nas wyśledziłaś? – wykrztusił wreszcie pytanie.
- Widziano was, jak kradliście samochód. Świadek zgłosił to na policję i opisał wasz wygląd. A policja nam podlega.
- Jesteśmy otoczeni?
- Można tak powiedzieć. A więc, jak to mówią, rączki do góry, kochanie!
Michael rozejrzał się dookoła po krzakach. Nikogo nie zauważył, ale to o niczym nie świadczyło. Powoli odłożył słuchawkę i odwrócił się do Tilla.
- Na mój znak biegniemy do samochodu. Sprintem!
- Ale…
- Teraz!
Rzucili się przed siebie w kierunku auta. Till w biegu potknął się o czyjś porzucony but i przeklął w myśli jego właściciela. Obaj dopadli do Dodge’a i wskoczyli na przednie siedzenia. Michael odpalił i ruszył. Wtedy z zarośli posypały się strzały. Schylili głowy i jechali teraz prawie na oślep.
- Przebiją opony! – krzyknął Till. Jego przerażenie sięgało zenitu, bo nie wiedział, co się właściwie dzieje.
Oponę rzeczywiście przebili, ale tylko jedną. Michael, który na szkoleniu opanował do perfekcji jeżdżenie na flakach, zdołał uciec z pola rażenia zanim całe auto uległo zbyt dużym uszkodzeniom, by się poruszać.
Przez chwilę jechali w milczeniu, już w pozycji wyprostowanej. Wreszcie Till spytał:
- Co to było, do piiip?!
- Nicoletta i reszta agentów.
- Znaleźli nas?!
- Na to wygląda.
- Wyśledzili nas aż tutaj?!
- Nie zadawaj głupich pytań. Musimy odjechać jak najdalej stąd. Tak naprawdę, to lepiej w ogóle się nie zatrzymywać. Albo spędzić noc w lesie. O ile nadal nas nie śledzą z powietrza, czy coś…
- Pojedźmy polną drogą. Może ich zgubimy.
- Siebie też zgubimy.
- Lepsze to niż dać się złapać.
Tak więc skręcili w jakąś szutrową drogę prowadzącą nie wiadomo gdzie. Po przejechaniu dwóch kilometrów zamienili się. Teraz to Till miał prowadzić. Michael był już bardzo zmęczony.
Kiedy Mike otworzył oczy, było już jasno. Usłyszał wesołe pogwizdywanie Tilla i muzykę z samochodowego radia.
- Hej! To przecież „Born to love you”! Nasza piosenka! The Jackson 5! Gdzie jesteśmy?
- Całkiem blisko celu.
Michael ziewnął i podniósł się. Zauważył, że leży na tylnej kanapie.
- Kiedy się tutaj przeniosłem? Nie pamiętam tego.
- A, wiesz, prawdę mówiąc mieliśmy w nocy mały postój obok klubu nocnego…
- Co?! Tylko mi nie mów, że spotkałeś na chodniku jakąś…
- To nie tak jak myślisz – przerwał Till. – Owszem, spotkałem dziewczynę, ale nic nie zaszło. Podwiozłem ją po prostu. A ponieważ chciałem, żeby siedziała obok mnie, przerzuciliśmy cię do tyłu. Niezwykle mocno śpisz, wiesz? Nie obudziłeś się nawet, kiedy zacząłem jej śpiewać różne piosenki Rammsteina.
Michael jęknął.
- Cieszę się, że tego nie słyszałem. Może teraz ja poprowadzę?
Zamienili się ponownie. Till zauważył, że Michael nie ma jednego buta.
'A więc to przez niego prawie się wywaliłem!' pomyślał.
Michael popatrzył na znaki przy drodze. Byli w mieście o wdzięcznej nazwie Jackson. Ktoś dopisał nad tym napisem słowo „Michael”.
- Widzisz? Już jesteś sławny!
-Taaaak…zjadłbym coś!
- No i na czym ma polegać ta próba mądrości?
- Na tym, żeby się domyślić, na czym ma polegać próba mądrości!
- Co? – Till podrapał się po głowie. Wreszcie dotarło do niego. – Hej! To niesprawiedliwe! Ty przecież wiesz, na czym ma polegać!
- No właśnie! Dlatego wygrywam walkowerem!
Zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, do Yu podeszli tamci dwaj faceci od bali i złożyli mu ceremonialny ukłon. On odkłonił się, a następnie przywołał do siebie siostrę. Razem odeszli, nie oglądając się na Tilla i Michaela.
- Co to miało być?! – krzyknął ten pierwszy. – Przecież…przecież…to się w głowie nie mieści!
Michael, widząc jego minę, wybuchnął śmiechem, który musiał powstrzymywać już od dłuższego czasu. Till wrócił do samochodu, obrażony. Michael zasiadł za kierownicą i ruszył.
Po całodziennej jeździe zatrzymali się w motelu przy drodze. Wykupili noc za pieniądze zarobione podczas rejsu statkiem. Wieczorem zeszli do niewielkiego saloniku, znajdującego się obok recepcji. Jak się okazało, było to miejsce spotkań towarzyskich wszystkich mieszkańców okolicy. Kwitł tu hazard, lało się dużo alkoholu. Tillowi udało się gdzieś zdobyć papierosy, a teraz miał ochotę zapalić. Jednak kiedy tylko wypuścił z ust kłąb dymu, jakiś staruszek rzucił mu bardzo nieprzychylne spojrzenie.
- Tu się nie pali – powiedział. – Nie czytał pan napisu nad drzwiami?
Till wyszedł na zewnątrz i przeczytał mało wyraźne litery:
- „Stowarzyszenie wrogów palenia”. To ma być relaks?
Wrócił do środka i poprosił Michaela, żeby ten postał z nim chwilę na dworze. Till nie podał powodu tej potrzeby posiadania towarzystwa. Prawda była jednak taka, że bał się ciemności, a słońce zaszło już dłuższy czas temu. Kiedy tak stali przed wejściem do motelu, Michael wreszcie nie wytrzymał i rzekł:
- Nie chce mi się tu stać! Nie moja wina, że jesteś uzależniony od nikotyny! A mi to nawet nie zaproponujesz!
- Chcesz?
- Nie palę.
- No to o co chodzi?
- O to, że… - nie skończył, bo nagle tuż obok nich, zadzwonił telefon w budce telefonicznej.
- Co za idiota dzwoni do budki telefonicznej? – Till zadał pytanie retoryczne i poszedł odebrać. – Halo?
- Jest Michael Jackson?
- To do ciebie – powiedział do Michaela i podał mu słuchawkę.
- To niemożliwe! Przedstawił się?
- Nie. Bierz tą słuchawkę.
Mike wziął ją i przyłożył do ucha.
- Kto mówi? – spytał na wstępie.
- Nicoletta – usłyszał słodki, kobiecy głos.
Przez chwilę zaniemówił. To ONA!!
- Jak…jak nas wyśledziłaś? – wykrztusił wreszcie pytanie.
- Widziano was, jak kradliście samochód. Świadek zgłosił to na policję i opisał wasz wygląd. A policja nam podlega.
- Jesteśmy otoczeni?
- Można tak powiedzieć. A więc, jak to mówią, rączki do góry, kochanie!
Michael rozejrzał się dookoła po krzakach. Nikogo nie zauważył, ale to o niczym nie świadczyło. Powoli odłożył słuchawkę i odwrócił się do Tilla.
- Na mój znak biegniemy do samochodu. Sprintem!
- Ale…
- Teraz!
Rzucili się przed siebie w kierunku auta. Till w biegu potknął się o czyjś porzucony but i przeklął w myśli jego właściciela. Obaj dopadli do Dodge’a i wskoczyli na przednie siedzenia. Michael odpalił i ruszył. Wtedy z zarośli posypały się strzały. Schylili głowy i jechali teraz prawie na oślep.
- Przebiją opony! – krzyknął Till. Jego przerażenie sięgało zenitu, bo nie wiedział, co się właściwie dzieje.
Oponę rzeczywiście przebili, ale tylko jedną. Michael, który na szkoleniu opanował do perfekcji jeżdżenie na flakach, zdołał uciec z pola rażenia zanim całe auto uległo zbyt dużym uszkodzeniom, by się poruszać.
Przez chwilę jechali w milczeniu, już w pozycji wyprostowanej. Wreszcie Till spytał:
- Co to było, do piiip?!
- Nicoletta i reszta agentów.
- Znaleźli nas?!
- Na to wygląda.
- Wyśledzili nas aż tutaj?!
- Nie zadawaj głupich pytań. Musimy odjechać jak najdalej stąd. Tak naprawdę, to lepiej w ogóle się nie zatrzymywać. Albo spędzić noc w lesie. O ile nadal nas nie śledzą z powietrza, czy coś…
- Pojedźmy polną drogą. Może ich zgubimy.
- Siebie też zgubimy.
- Lepsze to niż dać się złapać.
Tak więc skręcili w jakąś szutrową drogę prowadzącą nie wiadomo gdzie. Po przejechaniu dwóch kilometrów zamienili się. Teraz to Till miał prowadzić. Michael był już bardzo zmęczony.
Kiedy Mike otworzył oczy, było już jasno. Usłyszał wesołe pogwizdywanie Tilla i muzykę z samochodowego radia.
- Hej! To przecież „Born to love you”! Nasza piosenka! The Jackson 5! Gdzie jesteśmy?
- Całkiem blisko celu.
Michael ziewnął i podniósł się. Zauważył, że leży na tylnej kanapie.
- Kiedy się tutaj przeniosłem? Nie pamiętam tego.
- A, wiesz, prawdę mówiąc mieliśmy w nocy mały postój obok klubu nocnego…
- Co?! Tylko mi nie mów, że spotkałeś na chodniku jakąś…
- To nie tak jak myślisz – przerwał Till. – Owszem, spotkałem dziewczynę, ale nic nie zaszło. Podwiozłem ją po prostu. A ponieważ chciałem, żeby siedziała obok mnie, przerzuciliśmy cię do tyłu. Niezwykle mocno śpisz, wiesz? Nie obudziłeś się nawet, kiedy zacząłem jej śpiewać różne piosenki Rammsteina.
Michael jęknął.
- Cieszę się, że tego nie słyszałem. Może teraz ja poprowadzę?
Zamienili się ponownie. Till zauważył, że Michael nie ma jednego buta.
'A więc to przez niego prawie się wywaliłem!' pomyślał.
Michael popatrzył na znaki przy drodze. Byli w mieście o wdzięcznej nazwie Jackson. Ktoś dopisał nad tym napisem słowo „Michael”.
- Widzisz? Już jesteś sławny!
-Taaaak…zjadłbym coś!
Po krótkim przystanku na śniadanie w klimatycznym ''Flying V'' i po bliżej nie określonym czasie jazdy, dotarli do Germantown. Jak to przystało na niewielkie amerykańskie miasteczko, nie zmieniło się wiele przez te parędziesiąt lat i znalezienie odpowiedniego domu był tylko kwestią dojechania pod właśiwy adres. Ich dodge sunął po przedmieściach niczym wieloryb, wydając dźwięki przywodzące na myśl(głównie Tillowi) różne dziwne skojarzenia. Mijali kolejną ulicę, gdy nagle zobaczyli patrol policji jadący w ich stronę. Policjant za kierownicą pomachał do nich lizakiem, a oni posłusznie zjechali na chodnik, z całego serca pragnąc uniknięcia następnych kłopotów. Po krótkim przywitaniu z funkcjonariuszem, policjant oświadczył:
- W Nowym Jorku zgłoszono zaginięcie takiego dodge'a. Mogę prosić o opuszczenie samochodu? - zapytał.
- Ehmmm... nie? - odparł Till, ale Michael go szturchnął - znaczy tak!
Wyszli z auta i ze zgrozą swtierdzili, że zapomnieli o rzeczy podstawowej, czyli zmianie tablic. Drugi policjant, sprawdził coś w kajecie i podszedł do nich.
- Zgadzają się blachy, na komisariacie sprawdzimy również numer podwozia.
- Nie ma sprawy, zajdziemy na piechotę - powiedział Till.
- Chyba mnie pan źle zrozumiał... będziecie musieli iść z nami.
- Z wami? Czy my wyglądamy na kogoś kto mógłby ukraść samochód? - zapytał Till, robiąc przy tym niewinną, minę, co zdaniem Michaela tylko pogorszyło sprawę. Zostali bezceremonialnie wrzuceni do radiowozu, a Michael zanotował sobie w pamięci, żeby już nigdy nie dać Tillowi prowadzić rozmowy
- Czyli za co był pan wcześniej karany? - zapytał się jeszcze raz policjant, nie całkiem pewny, czy zrozumiał odpowiedź.
- Za niemoralne i lubieżne zachowanie na scenie - odparł Till.
- Mogę poznać szczegóły?
- Jasne - odpowiedział Till i wytłumaczył mu przebieg niektórych elementów koncertu Rammsteina. Mina funkcjonariusza mówiła bardzo wiele.
- Ekhmm - odkaszlnął - dziwne, że o tym nie słyszałem
- Pana imię i nazwisko?
- Michael Jackson.
- Jak ten... no...
- Tak.
- Rodzina?
- Tak. Dość bliska.
Obaj wylądowali w celi, razem z mężczyzną o dość podejrzanej aparycji i osobą przypominającą urzędnika z BMI wynoszącym 14 oraz okularami zajmującymi mniej więcej trzy czwarte jego twarzy.
- To jest po prostu niesamowite... - zaczął Michael - ...jak ciężko jest się przemieścić z punktu A do punktu B w, bądź co bądź, cywilizowanym kraju.
Till nie zareagował, bo był zajęty nawiązywaniem nowych, fascynującyh znajomości. Michael rozsiadł się na pryczy i postanowił najbliższą godzinę spędzić na kontemplacji możliwości wydostania się stąd, jednak jedo rozmyślania przerwał strażnik, który podszedł do krat.
- Eee... Jackson i Lindemann?
Till i Michael wstali i podeszli bliżej.
- Ktoś wpłacił za was kaucję. Wychodzicie.
Chwilowy wybuch radości przerwała chwila zwątpienia.
- A tak właściwie... - zaczął Michael - to kto to wpłacił?
- Nie możemy udzielać takich informacji -odparł policjant i otworzył celę. Michael i Till wyszli przed komisariat i udali się do domu Madmana. Tym razem bez rzadnych przeszkód udało im się tam dostać. Drzwi otworzył im pryszczaty osobnik, który prawdopodobnie był Henrym Madmanem, tylko paredziesiąt lat młodszym. Był typowym przykładem nastolatka gnębionego w amerykańskich filmach. Okulary z oprawkami godnymi średniej wielkości opon tira oraz rude włosy tylko potęgowały ten efekt.
- Ehmm... tak? - zapytał się głosem świadczącym o co najmniej długotrwałym katarze.
Zrezygnowany Till machnął ręką.
- Nie wydaje mi się, żeby mógłby nam w czymś pomóc - powiedział do Michaela.
- Nie bądź takim pesymistą - odwrócił się do Henryego - potrzebujemy twojej pomocy. Moglibyśmy wejść do środka?
Henry zawahał się. Obrzucił ich nieufnym spojrzeniem i... zatrzasnął drzwi.
- No i świetnie - stwierdził Till. - Widzisz co zrobiłeś? Wystraszyłeś go!
Michael pokręcił głową i ruszył na tył domu. Tradycyjnie, drzwi do kuchni były otwarte. Weszli do środka, rozglądając się uważnie.
- Padnij! - krzyknął nagle Michael. Sekundę później, przez miejsca gdie przed chwilą stali przeleciała cała salwa kulek do painballa. Co gorsza, podłoga na którąpadli wysmarowana była smołą, a z sufitu spadł deszcz piór.
- No nie... - wymamrotał Till, dodając do tego ciekawą wiązankę.
- Jakie to szablonowe - stwierdził rozgoryczony Michael. Wstał, w miarę możliwości otrzepał się z niektórych piór i zawołał:
- Tylko żadnych sztuczek w stylu Kevina, jasne?! - odpowiedziała mu cisza.
- W Nowym Jorku zgłoszono zaginięcie takiego dodge'a. Mogę prosić o opuszczenie samochodu? - zapytał.
- Ehmmm... nie? - odparł Till, ale Michael go szturchnął - znaczy tak!
Wyszli z auta i ze zgrozą swtierdzili, że zapomnieli o rzeczy podstawowej, czyli zmianie tablic. Drugi policjant, sprawdził coś w kajecie i podszedł do nich.
- Zgadzają się blachy, na komisariacie sprawdzimy również numer podwozia.
- Nie ma sprawy, zajdziemy na piechotę - powiedział Till.
- Chyba mnie pan źle zrozumiał... będziecie musieli iść z nami.
- Z wami? Czy my wyglądamy na kogoś kto mógłby ukraść samochód? - zapytał Till, robiąc przy tym niewinną, minę, co zdaniem Michaela tylko pogorszyło sprawę. Zostali bezceremonialnie wrzuceni do radiowozu, a Michael zanotował sobie w pamięci, żeby już nigdy nie dać Tillowi prowadzić rozmowy
- Czyli za co był pan wcześniej karany? - zapytał się jeszcze raz policjant, nie całkiem pewny, czy zrozumiał odpowiedź.
- Za niemoralne i lubieżne zachowanie na scenie - odparł Till.
- Mogę poznać szczegóły?
- Jasne - odpowiedział Till i wytłumaczył mu przebieg niektórych elementów koncertu Rammsteina. Mina funkcjonariusza mówiła bardzo wiele.
- Ekhmm - odkaszlnął - dziwne, że o tym nie słyszałem
- Pana imię i nazwisko?
- Michael Jackson.
- Jak ten... no...
- Tak.
- Rodzina?
- Tak. Dość bliska.
Obaj wylądowali w celi, razem z mężczyzną o dość podejrzanej aparycji i osobą przypominającą urzędnika z BMI wynoszącym 14 oraz okularami zajmującymi mniej więcej trzy czwarte jego twarzy.
- To jest po prostu niesamowite... - zaczął Michael - ...jak ciężko jest się przemieścić z punktu A do punktu B w, bądź co bądź, cywilizowanym kraju.
Till nie zareagował, bo był zajęty nawiązywaniem nowych, fascynującyh znajomości. Michael rozsiadł się na pryczy i postanowił najbliższą godzinę spędzić na kontemplacji możliwości wydostania się stąd, jednak jedo rozmyślania przerwał strażnik, który podszedł do krat.
- Eee... Jackson i Lindemann?
Till i Michael wstali i podeszli bliżej.
- Ktoś wpłacił za was kaucję. Wychodzicie.
Chwilowy wybuch radości przerwała chwila zwątpienia.
- A tak właściwie... - zaczął Michael - to kto to wpłacił?
- Nie możemy udzielać takich informacji -odparł policjant i otworzył celę. Michael i Till wyszli przed komisariat i udali się do domu Madmana. Tym razem bez rzadnych przeszkód udało im się tam dostać. Drzwi otworzył im pryszczaty osobnik, który prawdopodobnie był Henrym Madmanem, tylko paredziesiąt lat młodszym. Był typowym przykładem nastolatka gnębionego w amerykańskich filmach. Okulary z oprawkami godnymi średniej wielkości opon tira oraz rude włosy tylko potęgowały ten efekt.
- Ehmm... tak? - zapytał się głosem świadczącym o co najmniej długotrwałym katarze.
Zrezygnowany Till machnął ręką.
- Nie wydaje mi się, żeby mógłby nam w czymś pomóc - powiedział do Michaela.
- Nie bądź takim pesymistą - odwrócił się do Henryego - potrzebujemy twojej pomocy. Moglibyśmy wejść do środka?
Henry zawahał się. Obrzucił ich nieufnym spojrzeniem i... zatrzasnął drzwi.
- No i świetnie - stwierdził Till. - Widzisz co zrobiłeś? Wystraszyłeś go!
Michael pokręcił głową i ruszył na tył domu. Tradycyjnie, drzwi do kuchni były otwarte. Weszli do środka, rozglądając się uważnie.
- Padnij! - krzyknął nagle Michael. Sekundę później, przez miejsca gdie przed chwilą stali przeleciała cała salwa kulek do painballa. Co gorsza, podłoga na którąpadli wysmarowana była smołą, a z sufitu spadł deszcz piór.
- No nie... - wymamrotał Till, dodając do tego ciekawą wiązankę.
- Jakie to szablonowe - stwierdził rozgoryczony Michael. Wstał, w miarę możliwości otrzepał się z niektórych piór i zawołał:
- Tylko żadnych sztuczek w stylu Kevina, jasne?! - odpowiedziała mu cisza.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
- Kto to jest Kevin? – spytał Henry, wychodząc zza kanapy. Trzymał w ręku pistolet na wodę.
- Nie znasz Kevina? – zdziwił się Till. – No wiesz, taki film o małym chłopcu, który został sam w domu…
- Ten film powstał w 1990 – wyjaśnił Michael. – Jeszcze nie istnieje.
- A, no tak.
- Kim jesteście? – spytał Madman, przerywając tę, kompletnie nic dla niego nie znaczącą, dyskusję.
- Ja jestem Michael Jackson, a to Till Lindemann. Przybyliśmy tutaj z przyszłości w wehikule czasu, który wynalazłeś. Problem w tym, że skończyło nam się paliwo i nie możemy wrócić. Możesz nam powiedzieć, co napędza to urządzenie?
- Wehikuł czasu? Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Jedyny projekt, nad którym pracuję, to toster najnowszej generacji zdolny wyprodukować 20 grzanek na raz i jeszcze zrobić z nich kanapki z serem i ketchupem.
Till i Michael popatrzyli na siebie.
- Może wynalazł ten wehikuł w późniejszym okresie swojego życia? Elvis mówił o latach siedemdziesiątych. Jest rok 1969 – odezwał się Till.
- Możemy zobaczyć ten…toster? – spytał Michael z nadzieją.
Przeszli do pracowni Madmana, znajdującej się w piwnicy. Tam ujrzeli TO.
- Jest wehikuł czasu! – krzyknął Till i podskoczył, uderzając przy tym głową w sufit. Uderzenie odrobinę zbiło go z tropu. Usiadł na podłodze i zaczął rozcierać swojego przyszłego guza.
- Jaki wehikuł? To toster! – upierał się Henry.
- Wehikuł czasu, w którym przybyliśmy, wyglądał prawie dokładnie tak samo – wyjaśnił Michael. – Możliwe, że w czasie pracy postanowiłeś zmienić jego przeznaczenie, doznawszy nagłego olśnienia.
Henry spojrzał na niego podejrzliwie. Nie był przekonany.
- No to czym to jest napędzane? – Till wstał i spojrzał w górę w poszukiwaniu potencjalnie niebezpiecznych obiektów.
- No…wkłada się tam oczywiście chleb, ser, ketchup…oraz, oczywiście, dżem kokosowy.
- Co?! Nie istnieje coś takiego jak dżem kokosowy – stwierdził Lindemann. – Zresztą, pytałem o coś w rodzaju paliwa, a nie o składniki do kanapek.
- Właśnie mówię: dżem kokosowy.
- Coś takiego nie istnieje!! – Till, z jakiegoś powodu, wziął sobie za punkt honoru nie pozwolić zmienić swojego kulinarnego światopoglądu.
- Istnieje. Mam tego pełno w lodówce. Chcesz spróbować?
Jak się okazało dżem rzeczywiście był kokosowy, a do tego wyborny. A także, o czym przekonali się trochę później, zawierał znaczną ilość alkoholu. Till, cały czas nie mogąc uwierzyć w istnienie czegoś takiego jak dżem kokosowy, pochłaniał ogromne ilości tej substancji. Wreszcie Michael powstrzymał go ze strachu, że nie zostanie już nic, czym można by napędzić wehikuł.
Wreszcie opuścili dom Madmana z dużym zapasem dżemu w czarnej walizce. Chłopak przestrzegł ich jednak, że, o ile historia z wehikułem czasu w ogóle jest prawdziwa, może on potrzebować jakiegoś innego napędu. Toster to w końcu zupełnie co innego. Mimo wszystko, postanowili spróbować, bo nic więcej im nie pozostało.
- No to jak dostaniemy się z powrotem do Gary? Znowu kradzionym samochodem? – tę istotną kwestię postanowił poruszyć Till.
- Nadal nie mamy pieniędzy. Ale możemy pojechać pociągiem na gapę.
- Z krowami?
- Albo autostopem.
- Ciekawe kto wpłacił za nas kaucję – Lindemann zmienił temat. – Może to ta twoja…Nicoletta?
- Nie sądzę. Przecież ona nas ściga. Prędzej po prostu przejęliby nas od policji. A tak w ogóle, to nie jest moja.
- Ale chciałbyś. Przyznaj się. – Till zachichotał. – Widać od razu.
Michael, nie zwracając uwagi na jego słowa, stanął przy drodze i wyciągnął do góry kciuk.
- Przecież już tego próbowaliśmy – zauważył Till. – Nikt się nie zatrzymywał. Już lepiej jechać pociągiem.
- Albo samolotem.
- Albo samo…co?! Zwariowałeś? Przecież nas nie wpuszczą bez biletów i dokumentów! – Till odwrócił się i zdał sobie sprawę, że tamtego zdania nie wypowiedział Michael. Obaj ujrzeli Nicolettę, idącą w ich kierunku.
- Do zwykłego samolotu nie. Ale ja mogłabym was przetransportować moim prywatnym.
- Jak to? – zdziwił się Michael. – Przecież…przecież…wy nas ścigaliście! Próbowaliście skasować nam pamięć! A teraz nagle chcecie nam pomagać?
- Zdobyliście paliwo do wehikułu czasu. Teraz pokażecie nam, gdzie on jest. Wrócicie do domu, a my z wami. Zmieniliśmy plany. Stwierdziliśmy, że badanie samego wehikułu jest mniej ciekawe, niż badanie przyszłości.
- A co chcecie w tej przyszłości robić?
- Zobaczymy, co powinniśmy zrobić, żeby zapobiec niektórym wydarzeniom. I jak doprowadzić do wydarzenia się innych.
- Niedobrze jest w ten sposób ingerować w czas. To nie jest naturalne. Założę się, że to się źle skończy.
- A skąd nagle zrobiłeś się takim ekspertem w tej dziedzinie?
- Ja…tak mi się po prostu wydaje.
Nicoletta uśmiechnęła się do Michaela, zbliżyła się do niego i szepnęła mu coś do ucha.
- No to może…jednak zmienimy zdanie – powiedział nagle. – Z wielką chęcią skorzystamy z transportu.
Till spojrzał na niego zdziwiony, ale nic nie powiedział. W trójkę udali się do zaparkowanego nieopodal helikoptera i przemieścili się nim na lotnisko. Tam wsiedli do samolotu i wystartowali.
- Co ona ci powiedziała? – spytał Till Michaela, kiedy zostali sami.
- Powiedziała, że jak z nimi polecimy, to pokaże mi coś, co bardzo chciałbym zobaczyć. Nie wspomniała, o co chodzi, ale wypowiedziała to takim tonem, że po prostu…nie mogłem się nie zgodzić.
- I ty masz się za agenta? Wystarczy ładna dziewczyna i już zrobisz wszystko, o co cię poproszą!
- Nieprawda! To dlatego, że ona..
- Michael! – Nicoletta pojawiła się w drzwiach, prowadzących do kokpitu. – Chodź coś zobaczyć!
- Nie znasz Kevina? – zdziwił się Till. – No wiesz, taki film o małym chłopcu, który został sam w domu…
- Ten film powstał w 1990 – wyjaśnił Michael. – Jeszcze nie istnieje.
- A, no tak.
- Kim jesteście? – spytał Madman, przerywając tę, kompletnie nic dla niego nie znaczącą, dyskusję.
- Ja jestem Michael Jackson, a to Till Lindemann. Przybyliśmy tutaj z przyszłości w wehikule czasu, który wynalazłeś. Problem w tym, że skończyło nam się paliwo i nie możemy wrócić. Możesz nam powiedzieć, co napędza to urządzenie?
- Wehikuł czasu? Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Jedyny projekt, nad którym pracuję, to toster najnowszej generacji zdolny wyprodukować 20 grzanek na raz i jeszcze zrobić z nich kanapki z serem i ketchupem.
Till i Michael popatrzyli na siebie.
- Może wynalazł ten wehikuł w późniejszym okresie swojego życia? Elvis mówił o latach siedemdziesiątych. Jest rok 1969 – odezwał się Till.
- Możemy zobaczyć ten…toster? – spytał Michael z nadzieją.
Przeszli do pracowni Madmana, znajdującej się w piwnicy. Tam ujrzeli TO.
- Jest wehikuł czasu! – krzyknął Till i podskoczył, uderzając przy tym głową w sufit. Uderzenie odrobinę zbiło go z tropu. Usiadł na podłodze i zaczął rozcierać swojego przyszłego guza.
- Jaki wehikuł? To toster! – upierał się Henry.
- Wehikuł czasu, w którym przybyliśmy, wyglądał prawie dokładnie tak samo – wyjaśnił Michael. – Możliwe, że w czasie pracy postanowiłeś zmienić jego przeznaczenie, doznawszy nagłego olśnienia.
Henry spojrzał na niego podejrzliwie. Nie był przekonany.
- No to czym to jest napędzane? – Till wstał i spojrzał w górę w poszukiwaniu potencjalnie niebezpiecznych obiektów.
- No…wkłada się tam oczywiście chleb, ser, ketchup…oraz, oczywiście, dżem kokosowy.
- Co?! Nie istnieje coś takiego jak dżem kokosowy – stwierdził Lindemann. – Zresztą, pytałem o coś w rodzaju paliwa, a nie o składniki do kanapek.
- Właśnie mówię: dżem kokosowy.
- Coś takiego nie istnieje!! – Till, z jakiegoś powodu, wziął sobie za punkt honoru nie pozwolić zmienić swojego kulinarnego światopoglądu.
- Istnieje. Mam tego pełno w lodówce. Chcesz spróbować?
Jak się okazało dżem rzeczywiście był kokosowy, a do tego wyborny. A także, o czym przekonali się trochę później, zawierał znaczną ilość alkoholu. Till, cały czas nie mogąc uwierzyć w istnienie czegoś takiego jak dżem kokosowy, pochłaniał ogromne ilości tej substancji. Wreszcie Michael powstrzymał go ze strachu, że nie zostanie już nic, czym można by napędzić wehikuł.
Wreszcie opuścili dom Madmana z dużym zapasem dżemu w czarnej walizce. Chłopak przestrzegł ich jednak, że, o ile historia z wehikułem czasu w ogóle jest prawdziwa, może on potrzebować jakiegoś innego napędu. Toster to w końcu zupełnie co innego. Mimo wszystko, postanowili spróbować, bo nic więcej im nie pozostało.
- No to jak dostaniemy się z powrotem do Gary? Znowu kradzionym samochodem? – tę istotną kwestię postanowił poruszyć Till.
- Nadal nie mamy pieniędzy. Ale możemy pojechać pociągiem na gapę.
- Z krowami?
- Albo autostopem.
- Ciekawe kto wpłacił za nas kaucję – Lindemann zmienił temat. – Może to ta twoja…Nicoletta?
- Nie sądzę. Przecież ona nas ściga. Prędzej po prostu przejęliby nas od policji. A tak w ogóle, to nie jest moja.
- Ale chciałbyś. Przyznaj się. – Till zachichotał. – Widać od razu.
Michael, nie zwracając uwagi na jego słowa, stanął przy drodze i wyciągnął do góry kciuk.
- Przecież już tego próbowaliśmy – zauważył Till. – Nikt się nie zatrzymywał. Już lepiej jechać pociągiem.
- Albo samolotem.
- Albo samo…co?! Zwariowałeś? Przecież nas nie wpuszczą bez biletów i dokumentów! – Till odwrócił się i zdał sobie sprawę, że tamtego zdania nie wypowiedział Michael. Obaj ujrzeli Nicolettę, idącą w ich kierunku.
- Do zwykłego samolotu nie. Ale ja mogłabym was przetransportować moim prywatnym.
- Jak to? – zdziwił się Michael. – Przecież…przecież…wy nas ścigaliście! Próbowaliście skasować nam pamięć! A teraz nagle chcecie nam pomagać?
- Zdobyliście paliwo do wehikułu czasu. Teraz pokażecie nam, gdzie on jest. Wrócicie do domu, a my z wami. Zmieniliśmy plany. Stwierdziliśmy, że badanie samego wehikułu jest mniej ciekawe, niż badanie przyszłości.
- A co chcecie w tej przyszłości robić?
- Zobaczymy, co powinniśmy zrobić, żeby zapobiec niektórym wydarzeniom. I jak doprowadzić do wydarzenia się innych.
- Niedobrze jest w ten sposób ingerować w czas. To nie jest naturalne. Założę się, że to się źle skończy.
- A skąd nagle zrobiłeś się takim ekspertem w tej dziedzinie?
- Ja…tak mi się po prostu wydaje.
Nicoletta uśmiechnęła się do Michaela, zbliżyła się do niego i szepnęła mu coś do ucha.
- No to może…jednak zmienimy zdanie – powiedział nagle. – Z wielką chęcią skorzystamy z transportu.
Till spojrzał na niego zdziwiony, ale nic nie powiedział. W trójkę udali się do zaparkowanego nieopodal helikoptera i przemieścili się nim na lotnisko. Tam wsiedli do samolotu i wystartowali.
- Co ona ci powiedziała? – spytał Till Michaela, kiedy zostali sami.
- Powiedziała, że jak z nimi polecimy, to pokaże mi coś, co bardzo chciałbym zobaczyć. Nie wspomniała, o co chodzi, ale wypowiedziała to takim tonem, że po prostu…nie mogłem się nie zgodzić.
- I ty masz się za agenta? Wystarczy ładna dziewczyna i już zrobisz wszystko, o co cię poproszą!
- Nieprawda! To dlatego, że ona..
- Michael! – Nicoletta pojawiła się w drzwiach, prowadzących do kokpitu. – Chodź coś zobaczyć!
Till oczywiście, nie mógł przegapić takiej okazji i podążył za Michaelem. Ten nagle stanął na progu drzwi i zamarł.
- A tobie co? - zapytał Till. - Tak jakby zbledłeś... - nie dokończył, bo wtedy zauważył, że na siedzeniu pilota siedzi... Chuck Norris! Till dołączył do Michaela w bezrozumnym gapieniu się.
- Chyba należą się wam wyjaśnienia - zaczął Chuck. - Kiedyś jakiś naukowiec powiedział mi, że nie można przekroczyć prędkości światła, bo coś dziwnego dzieje się z czasem. Wyśmiałem go, a potem tak długo na niego gapiłem, aż wybuchnął. Ale wróćmy do tematu. Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Pewnego dnia rozpędziłem się i znalazłem w prehistorii. Ale właściwie nie o mnie teraz chodzi, a to ci niespodzianka! Muszę już iść nauczyć dzieci z sierocińca śpiewać! - dokończył i skoczył w ścianę, znikając w jasnozielonej chmurze otaczającej dziwny krąg, który zniknął zaraz po Chucku Norrisie, a zza rogu wyłoniła się znajoma twarz.
- Ozzy?! - zapytał Michael, który miał większe doświadczenie niż Till w dochodzeniu do siebie po takich sytuacjach. Oczywiście sama obecność Ozzyego w tych czasach nie byłaby niczym dziwnym, gdyby nie to, że Ozzy który stał przed nimi na pewno nie był Ozzym nafaszerowanym syropem na kaszel z lat sześćdziesiątych, ale Ozzym, który(podono) nie miał z syropem na kaszel od paru lat nic współnego i jego miejsce było zdecydowanie w dwudziestym pierwszym wieku.
- No hej! - przywitał się.
- To dla mnie po prostu za dużo! - lamentował Till, uderzając głową w ścianę - czuję się jak w jednym z tych nowomodnych filmów, w których nie wiadomo o co chodzi, bo na końcu i tak okazuje się, że główny bohater na prawdę nie był głównym bohaterem, tylko bohaterką, albo w ogóle nie istniał!
- Co za wyznanie... - skomentował Ozzy.
- Ozzy, ale co ty tu w ogóle robisz? - Michael naprawdę pragnął szybkiego wyjaśnienia sytuacji.
- Więc...
- Nie zaczyna się zdania od więc! - poprawiła go Nicoletta, o której właściwie wszyscy zapomnieli.
- No dobra. Więc... żesz ty! Nie da się inaczej - wziął głęboki oddech - Madman wysłał mnie tutaj, żebym was sprowadził jak najszybciej, bo jeżeli nie wrócicie do właściwego czasu w ciągu 15 godzin, zostaniecie tu na zawsze - wyrecytował na jednym oddechu, zadowolony z siebie, że nawet raz nie użył słowa 'więc'.
- I to pewnie przez naruszenie jakiegoś konitinuułuułuum, tak? - zapytał Till.
- No... coś w tym stylu - ocenił Ozzy.
- No to prosta sprawa - stwierdził Michael -użyjemy wehikułu, którym tu przyleciałeś.
- Może pojawić się pewien problem... gdyż... ech... rozbiłem się przy lądowaniu - przyznał się Ozzy.
- No co ty? W wehikule czasu tak się w ogóle da? - spytał Till.
- No da się! Nie jestem Brucem Dickinsonem, nie mam licencji!
- A tobie co? - zapytał Till. - Tak jakby zbledłeś... - nie dokończył, bo wtedy zauważył, że na siedzeniu pilota siedzi... Chuck Norris! Till dołączył do Michaela w bezrozumnym gapieniu się.
- Chyba należą się wam wyjaśnienia - zaczął Chuck. - Kiedyś jakiś naukowiec powiedział mi, że nie można przekroczyć prędkości światła, bo coś dziwnego dzieje się z czasem. Wyśmiałem go, a potem tak długo na niego gapiłem, aż wybuchnął. Ale wróćmy do tematu. Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Pewnego dnia rozpędziłem się i znalazłem w prehistorii. Ale właściwie nie o mnie teraz chodzi, a to ci niespodzianka! Muszę już iść nauczyć dzieci z sierocińca śpiewać! - dokończył i skoczył w ścianę, znikając w jasnozielonej chmurze otaczającej dziwny krąg, który zniknął zaraz po Chucku Norrisie, a zza rogu wyłoniła się znajoma twarz.
- Ozzy?! - zapytał Michael, który miał większe doświadczenie niż Till w dochodzeniu do siebie po takich sytuacjach. Oczywiście sama obecność Ozzyego w tych czasach nie byłaby niczym dziwnym, gdyby nie to, że Ozzy który stał przed nimi na pewno nie był Ozzym nafaszerowanym syropem na kaszel z lat sześćdziesiątych, ale Ozzym, który(podono) nie miał z syropem na kaszel od paru lat nic współnego i jego miejsce było zdecydowanie w dwudziestym pierwszym wieku.
- No hej! - przywitał się.
- To dla mnie po prostu za dużo! - lamentował Till, uderzając głową w ścianę - czuję się jak w jednym z tych nowomodnych filmów, w których nie wiadomo o co chodzi, bo na końcu i tak okazuje się, że główny bohater na prawdę nie był głównym bohaterem, tylko bohaterką, albo w ogóle nie istniał!
- Co za wyznanie... - skomentował Ozzy.
- Ozzy, ale co ty tu w ogóle robisz? - Michael naprawdę pragnął szybkiego wyjaśnienia sytuacji.
- Więc...
- Nie zaczyna się zdania od więc! - poprawiła go Nicoletta, o której właściwie wszyscy zapomnieli.
- No dobra. Więc... żesz ty! Nie da się inaczej - wziął głęboki oddech - Madman wysłał mnie tutaj, żebym was sprowadził jak najszybciej, bo jeżeli nie wrócicie do właściwego czasu w ciągu 15 godzin, zostaniecie tu na zawsze - wyrecytował na jednym oddechu, zadowolony z siebie, że nawet raz nie użył słowa 'więc'.
- I to pewnie przez naruszenie jakiegoś konitinuułuułuum, tak? - zapytał Till.
- No... coś w tym stylu - ocenił Ozzy.
- No to prosta sprawa - stwierdził Michael -użyjemy wehikułu, którym tu przyleciałeś.
- Może pojawić się pewien problem... gdyż... ech... rozbiłem się przy lądowaniu - przyznał się Ozzy.
- No co ty? W wehikule czasu tak się w ogóle da? - spytał Till.
- No da się! Nie jestem Brucem Dickinsonem, nie mam licencji!
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
- Ale skąd właściwie Madman wiedział, że tu utknęliśmy na dłużej? – zastanawiał się Michael. – Logicznie rzecz biorąc, mógłby się o tym dowiedzieć tylko wtedy, gdybyśmy w ogóle nie wrócili… - nastała chwila kłopotliwego milczenia.
- Może nie wróciliście – odezwał się Ozzy – i dlatego mnie przysłał. Żebym…tego…zmienił bieg wydarzeń. Na przykład trochę was popędził.
- A dlaczego, że się tak zapytam, przysłał właśnie ciebie? – spytał Till.
- Bo jestem jego współpracownikiem. To chyba logiczne, że wybrał mnie, prawda?
- Co?! Jesteś jego współpracownikiem?!
- No tak…A jak sądzicie? Jak to możliwe, że pojawiałem się w tylu dziwnych sytuacjach, co? Jak się pracuje z szalonym naukowcem, to czasem robi się różne dziwne rzeczy.
- A skąd miałeś drugi wehikuł czasu?
- Henry posiadał dwa takie urządzenia.
- Naprawdę? Nam nic o tym nie mówił.
- Tamte drugie miało służyć jako koło ratunkowe na wszelki wypadek. Cóż, teraz już nie istnieje.
- No dobra…to jest to, co chciałaś nam pokazać? – zwrócił się Michael do Nicoletty.
- Tak. Osbourne przypadkiem trafił do nas, dowiedzieliśmy się, skąd się tu wziął i doszliśmy do wniosku, że możemy go wykorzystać jako przynętę na was. Żebyście z nami polecieli.
- O nie…
- O tak! A teraz zapraszam na małą przekąskę, zanim dolecimy do Gary.
W Gary wylądowali na niewielkim, prowizorycznym lotnisku, stworzonym chyba specjalnie na tę okazję.
- Nasi ludzie znaleźli wasz wehikuł i go zabezpieczyli – wyjaśniła Nicoletta. – Jest teraz tutaj, na lotnisku.
Zeszli z pokładu na pas, gdzie dołączyło do nich paru facetów. Zaprowadzili ich do dużego baraku. Tam stał wehikuł, obstawiony przez różne urządzenia pomiarowe.
- No to gdzie jest paliwo? – spytał jakiś mężczyzna w białym fartuchu.
- Tutaj. – Mike podał mu walizkę z dżemem kokosowym. Wszyscy popatrzyli na jej zawartość odrobinę zdziwieni, ale wlali wszystko do (prawdopodobnie) odpowiedniego otworu. Michael, Till oraz Ozzy weszli do środka razem z jedną kobietą i dwoma mężczyznami z agencji. Mieli oni być pierwszymi wysłannikami z przeszłości i „rozeznać teren”. Po ustawieniu odpowiedniej daty, zamknęli drzwiczki i usiedli wewnątrz.
- No i co? Nic się nie dzieje! – zdenerwował się Till po dłuższej chwili oczekiwania. Z impetem otworzył drzwi i krzyknął:
- Wciśnie ktoś wreszcie, z łaski swojej, ten czerwony guzik?!
- No przecież wciskamy! – odpowiedziała Nicoletta. – Może z paliwem jest coś nie tak?
- Madman mówił, że to może nie być to WŁAŚCIWE paliwo – powiedział Michael, wychodząc na zewnątrz.
- No nie! I wszystko na nic! Nie zamierzam tu zostać do końca życia! Tu nie ma moich szpanerskich miotaczy ognia! – Till musiał dać upust emocjom. Z całej siły wymierzył maszynie kopniaka z półobrotu. I nagle…coś zaskoczyło i wehikuł zaczął buczeć podejrzanie.
- Włączyłeś go! – zawołał uradowany Michael. – Szybko, do środka!
Michael i Till wskoczyli do wnętrza urządzenia i zatrzasnęli drzwiczki. W tym momencie wehikułem zatrzęsło jeszcze mocniej. Jeszcze chwilę wszyscy pasażerowie podskakiwali jak „Futrzak” przepowiadający przyszłość, aż w końcu nastała cisza.
- Chyba się udało – stwierdził Ozzy i wyszedł na zewnątrz.
Znajdowali się na jakimś dużym placu. Było stąd widać zabudowania miasta oraz autostradę. Ani śladu prowizorycznego lotniska.
- Myślę, że się udało.
- Zaraz…a gdzie są ci ludzie z agencji? – zdziwił się Michael, rozglądając się dookoła.
- Wyszli na zewnątrz, kiedy były problemy z odpaleniem – wyjaśnił Osbourne. – A potem nie zdążyli wejść z powrotem.
- Frajerzy – ocenił Till.
- A dlaczego nikt nie ustawił miejsca docelowego? – spytał Ozzy. – Teraz będziemy musieli targać tę maszynę przez całe Stany!
- Jak chcesz, to użyj jej do tej podróży – zaproponował Michael. – Chyba da się włączyć tylko przemieszczanie przestrzenne?
- Da się.
- No właśnie. Zostało jeszcze trochę dżemu, jak mniemam.
Tak więc Ozzy wsiadł do wehikułu i zniknął razem z nim.
- No to co teraz robimy? – spytał Till.
- Teraz jedziemy kupić karmę dla chomików. A potem co chcesz.
Ostatecznie doszli do wniosku, że mają ochotę na trochę rozrywki. Po odwiedzeniu sklepu zoologicznego i zakupieniu biletów na samolot do Los Angeles (pieniądze i dokumenty jakoś przetrwały ich podróż) Till stwierdził, że żąda wycieczki do Disneylandu. Jeszcze tego samego dnia wieczorem dotarli do Kalifornii i przez całą noc szaleli na kolejkach górskich i innych atrakcjach ekstremalnych. Tillowi najbardziej przypadł do gustu dom strachów, ponieważ, po wizycie tam, wpadło mu do głowy kilka pomysłów, jak udowodnić kolegom z zespołu, że potrafi zmieniać się w ducha.
Nad ranem pojechali do domu Michaela. Spali aż do południa. Dzieci Jacksona nocowały akurat u kolegów. Kiedy jednak wróciły do domu, mocno zdziwił ich widok nieznanego, podejrzanie wyglądającego mężczyzny, rozwalonego na kanapie w salonie. Całą sprawę wyjaśnił im ich ojciec, który właśnie zszedł po schodach w szlafroku. Zbudzili Tilla i przygotowali śniadanie.
Zanim wszyscy razem zasiedli do stołu, Prince przyniósł gazetę, wetkniętą przez listonosza do skrzynki. Mike z zainteresowaniem otworzył ją i zaczął czytać. Był ciekaw, czy ich pobyt w przeszłości wpłynął w jakiś zauważalny sposób na teraźniejszość. Przeleciał wzrokiem kilka pierwszych artykułów, aż doszedł do czegoś dziwnego.
- Jakim cudem?! – zawołał, zdumiony.
- Co? – spytał Till, rozbudzony z chwilowej drzemki tym okrzykiem.
- Tu piszą, że znany muzyk jazzowy, Ozzy Osbourne, da dzisiaj koncert w LA!
- Muzyk JAZZOWY?! – Tillowi już całkiem wróciła przytomność.
- Paris! Podaj laptopa! – poprosił Michael. – Sprawdzimy w Internecie, o co chodzi.
Tym sposobem, używając wszechwiedzącej Wikipedii, dowiedzieli się, że Ozzy Osbourne, którego kariera rozpoczęła się od cięższych brzmień, w latach siedemdziesiątych poznał faceta o tajemniczych inicjałach O.O. (rozwinięcie nieznane). Człowiek ten dołączył do zespołu Black Sabbath jako drugi wokalista. Po niedługim czasie zespół przerzucił się na muzykę jazzową, prawdopodobnie pod wpływem tajemniczego nowego członka.
- To na pewno Ozzy! – krzyknął Till. – Wcale nie wrócił do Germantown, tylko przeniósł się w czasie i spotkał samego siebie! Tylko dlaczego zrobił coś takiego?
- Niektórzy ludzie dopiero na starość poznają swoje powołanie – odparł Michael, wyłączając komputer. – Najwyraźniej chciał wyperswadować swojej młodszej wersji odpowiednio wcześnie, co tak naprawdę powinna robić w życiu. Kto wie, może nawet wrócił do naszych czasów i teraz cieszy się całkiem nowym życiem.
- A to cwaniak. Muszę z nim pogadać.
- A ty co byś zmienił w swoim życiu, gdybyś cofnął się w czasie, tato? – zwrócił się Blanket do Michaela.
- Ja? Nic bym nie zmienił! Moje życie jest idealne!
- Naprawdę tak sądzisz? – spytał sceptycznie Till.
- Tak! Każdy by tak powiedział, gdyby miał przed sobą dwumiesięczne wakacje na tropikalnej wyspie!
- Jakiej wyspie?
- Tej mojej, oczywiście!
- W takim razie jadę z tobą! Tylko pamiętaj, żeby tym razem nie wdawać się w dłuższe pogawędki z niespodziewanymi gośćmi!
- Może nie wróciliście – odezwał się Ozzy – i dlatego mnie przysłał. Żebym…tego…zmienił bieg wydarzeń. Na przykład trochę was popędził.
- A dlaczego, że się tak zapytam, przysłał właśnie ciebie? – spytał Till.
- Bo jestem jego współpracownikiem. To chyba logiczne, że wybrał mnie, prawda?
- Co?! Jesteś jego współpracownikiem?!
- No tak…A jak sądzicie? Jak to możliwe, że pojawiałem się w tylu dziwnych sytuacjach, co? Jak się pracuje z szalonym naukowcem, to czasem robi się różne dziwne rzeczy.
- A skąd miałeś drugi wehikuł czasu?
- Henry posiadał dwa takie urządzenia.
- Naprawdę? Nam nic o tym nie mówił.
- Tamte drugie miało służyć jako koło ratunkowe na wszelki wypadek. Cóż, teraz już nie istnieje.
- No dobra…to jest to, co chciałaś nam pokazać? – zwrócił się Michael do Nicoletty.
- Tak. Osbourne przypadkiem trafił do nas, dowiedzieliśmy się, skąd się tu wziął i doszliśmy do wniosku, że możemy go wykorzystać jako przynętę na was. Żebyście z nami polecieli.
- O nie…
- O tak! A teraz zapraszam na małą przekąskę, zanim dolecimy do Gary.
W Gary wylądowali na niewielkim, prowizorycznym lotnisku, stworzonym chyba specjalnie na tę okazję.
- Nasi ludzie znaleźli wasz wehikuł i go zabezpieczyli – wyjaśniła Nicoletta. – Jest teraz tutaj, na lotnisku.
Zeszli z pokładu na pas, gdzie dołączyło do nich paru facetów. Zaprowadzili ich do dużego baraku. Tam stał wehikuł, obstawiony przez różne urządzenia pomiarowe.
- No to gdzie jest paliwo? – spytał jakiś mężczyzna w białym fartuchu.
- Tutaj. – Mike podał mu walizkę z dżemem kokosowym. Wszyscy popatrzyli na jej zawartość odrobinę zdziwieni, ale wlali wszystko do (prawdopodobnie) odpowiedniego otworu. Michael, Till oraz Ozzy weszli do środka razem z jedną kobietą i dwoma mężczyznami z agencji. Mieli oni być pierwszymi wysłannikami z przeszłości i „rozeznać teren”. Po ustawieniu odpowiedniej daty, zamknęli drzwiczki i usiedli wewnątrz.
- No i co? Nic się nie dzieje! – zdenerwował się Till po dłuższej chwili oczekiwania. Z impetem otworzył drzwi i krzyknął:
- Wciśnie ktoś wreszcie, z łaski swojej, ten czerwony guzik?!
- No przecież wciskamy! – odpowiedziała Nicoletta. – Może z paliwem jest coś nie tak?
- Madman mówił, że to może nie być to WŁAŚCIWE paliwo – powiedział Michael, wychodząc na zewnątrz.
- No nie! I wszystko na nic! Nie zamierzam tu zostać do końca życia! Tu nie ma moich szpanerskich miotaczy ognia! – Till musiał dać upust emocjom. Z całej siły wymierzył maszynie kopniaka z półobrotu. I nagle…coś zaskoczyło i wehikuł zaczął buczeć podejrzanie.
- Włączyłeś go! – zawołał uradowany Michael. – Szybko, do środka!
Michael i Till wskoczyli do wnętrza urządzenia i zatrzasnęli drzwiczki. W tym momencie wehikułem zatrzęsło jeszcze mocniej. Jeszcze chwilę wszyscy pasażerowie podskakiwali jak „Futrzak” przepowiadający przyszłość, aż w końcu nastała cisza.
- Chyba się udało – stwierdził Ozzy i wyszedł na zewnątrz.
Znajdowali się na jakimś dużym placu. Było stąd widać zabudowania miasta oraz autostradę. Ani śladu prowizorycznego lotniska.
- Myślę, że się udało.
- Zaraz…a gdzie są ci ludzie z agencji? – zdziwił się Michael, rozglądając się dookoła.
- Wyszli na zewnątrz, kiedy były problemy z odpaleniem – wyjaśnił Osbourne. – A potem nie zdążyli wejść z powrotem.
- Frajerzy – ocenił Till.
- A dlaczego nikt nie ustawił miejsca docelowego? – spytał Ozzy. – Teraz będziemy musieli targać tę maszynę przez całe Stany!
- Jak chcesz, to użyj jej do tej podróży – zaproponował Michael. – Chyba da się włączyć tylko przemieszczanie przestrzenne?
- Da się.
- No właśnie. Zostało jeszcze trochę dżemu, jak mniemam.
Tak więc Ozzy wsiadł do wehikułu i zniknął razem z nim.
- No to co teraz robimy? – spytał Till.
- Teraz jedziemy kupić karmę dla chomików. A potem co chcesz.
Ostatecznie doszli do wniosku, że mają ochotę na trochę rozrywki. Po odwiedzeniu sklepu zoologicznego i zakupieniu biletów na samolot do Los Angeles (pieniądze i dokumenty jakoś przetrwały ich podróż) Till stwierdził, że żąda wycieczki do Disneylandu. Jeszcze tego samego dnia wieczorem dotarli do Kalifornii i przez całą noc szaleli na kolejkach górskich i innych atrakcjach ekstremalnych. Tillowi najbardziej przypadł do gustu dom strachów, ponieważ, po wizycie tam, wpadło mu do głowy kilka pomysłów, jak udowodnić kolegom z zespołu, że potrafi zmieniać się w ducha.
Nad ranem pojechali do domu Michaela. Spali aż do południa. Dzieci Jacksona nocowały akurat u kolegów. Kiedy jednak wróciły do domu, mocno zdziwił ich widok nieznanego, podejrzanie wyglądającego mężczyzny, rozwalonego na kanapie w salonie. Całą sprawę wyjaśnił im ich ojciec, który właśnie zszedł po schodach w szlafroku. Zbudzili Tilla i przygotowali śniadanie.
Zanim wszyscy razem zasiedli do stołu, Prince przyniósł gazetę, wetkniętą przez listonosza do skrzynki. Mike z zainteresowaniem otworzył ją i zaczął czytać. Był ciekaw, czy ich pobyt w przeszłości wpłynął w jakiś zauważalny sposób na teraźniejszość. Przeleciał wzrokiem kilka pierwszych artykułów, aż doszedł do czegoś dziwnego.
- Jakim cudem?! – zawołał, zdumiony.
- Co? – spytał Till, rozbudzony z chwilowej drzemki tym okrzykiem.
- Tu piszą, że znany muzyk jazzowy, Ozzy Osbourne, da dzisiaj koncert w LA!
- Muzyk JAZZOWY?! – Tillowi już całkiem wróciła przytomność.
- Paris! Podaj laptopa! – poprosił Michael. – Sprawdzimy w Internecie, o co chodzi.
Tym sposobem, używając wszechwiedzącej Wikipedii, dowiedzieli się, że Ozzy Osbourne, którego kariera rozpoczęła się od cięższych brzmień, w latach siedemdziesiątych poznał faceta o tajemniczych inicjałach O.O. (rozwinięcie nieznane). Człowiek ten dołączył do zespołu Black Sabbath jako drugi wokalista. Po niedługim czasie zespół przerzucił się na muzykę jazzową, prawdopodobnie pod wpływem tajemniczego nowego członka.
- To na pewno Ozzy! – krzyknął Till. – Wcale nie wrócił do Germantown, tylko przeniósł się w czasie i spotkał samego siebie! Tylko dlaczego zrobił coś takiego?
- Niektórzy ludzie dopiero na starość poznają swoje powołanie – odparł Michael, wyłączając komputer. – Najwyraźniej chciał wyperswadować swojej młodszej wersji odpowiednio wcześnie, co tak naprawdę powinna robić w życiu. Kto wie, może nawet wrócił do naszych czasów i teraz cieszy się całkiem nowym życiem.
- A to cwaniak. Muszę z nim pogadać.
- A ty co byś zmienił w swoim życiu, gdybyś cofnął się w czasie, tato? – zwrócił się Blanket do Michaela.
- Ja? Nic bym nie zmienił! Moje życie jest idealne!
- Naprawdę tak sądzisz? – spytał sceptycznie Till.
- Tak! Każdy by tak powiedział, gdyby miał przed sobą dwumiesięczne wakacje na tropikalnej wyspie!
- Jakiej wyspie?
- Tej mojej, oczywiście!
- W takim razie jadę z tobą! Tylko pamiętaj, żeby tym razem nie wdawać się w dłuższe pogawędki z niespodziewanymi gośćmi!
Tak, teraz nadchodzi część czwarta! Powoli oddalamy się od trylogii i zbliżamy do całej serii 
Na początku chciałabym wyjaśnić parę spraw. Ta część nie będzie się działa tak jak trzy poprzednie, w roku 2009 i 2010, ale w 1974(tak dla urozmaicenia
). Samemu oraz przy drobnej pomocy wikipedii oraz kalkulatora można sobie obliczyć, ile kto miał wtedy lat.

Na początku chciałabym wyjaśnić parę spraw. Ta część nie będzie się działa tak jak trzy poprzednie, w roku 2009 i 2010, ale w 1974(tak dla urozmaicenia

Przenikliwy, irytujący, a zarazem intrygujący dźwięk budzika obudził Michaela. Powoli otworzył oczy i sztywno wstał z łóżka. Tak... 4 czerwca. Dokładnie 5 lat od momentu, gdy skończył swoją dziwaczną podróż w czasie. Może trzeba by to było jakoś uczcić? No tak, tylko że z nikim nie mógł się podzielić tymi wspomnieniami, bo wszyscy wzięliby go za wariata. Westchnął i wrócił do samotnego świętowania. Umył się, ubrał i wyszedł z pokoju. Zespół jego i jego braci - The Jackson 5 był właśnie na trasie w Europie, a konkretnie w tej chwili w Londynie. Michael postanowił przed zejściem do stołówki, zrobić sobie mały spacer po Picadilly Circus. Było jeszcze wcześnie, więc ulice nie były jeszcze wypełnione ludzką masą. Na samym środku legendarnego wręcz ronda stała majestatyczna statuła Anterosa - kim on właściwie był, Michael nie miał zielonego pojęcia, ale w tej chwili Michaela to za bardzo nie obchodziło. Szedł sobie przed siebie, gdy nagle zobaczył...
Till chodził w kółko w miejscu, gdzie parę godzin temu zniknął wehikuł czasu. Może się jeszcze pojawi? Wracanie do szarej rzeczywistości wcale się mu nie uśmiechało. Po zmarnowanym na wydeptywaniu ścieżki popołudniu wrócił do domu i zabrał się do zadanie, jednak po piętnastu minutach stwierdził, że to co najmniej bez sensu, zwłaszcza, że większość tego czasu przeznacył na oglądanie zdjęć, które przemycił z przyszłości i które, całkowicie przypadkowo, znalazły się na środku jego biurka, zaniżając zaiteresowanie Tilla chemią do minimum. Zdał sobie sprawę, że dla Michaela od powrotu do swoich czasów minęło już dobre parę lat, ale wiedział, że dokładnie za 25 lat(co może nie było pocieszające, ale zawsze) jego życie się zmieni. Musiał tylko czekać...
- Michael, nareszcie! - zawołał Tito, gdy zobaczył Michaela stojącego w drzwiach - jesteśmy jeszcze w stanie zbagatelizować fakt, że nie było cię na śniadaniu, twoja nieobecność na obiedzie trochę nas zaniepokoiła, ale to, że ominąłeś kolację ze sponsorami było wysoce niezręczne i irytujące. Co robiłeś przez cały dzień? Za dokładnie pół godziny zaczyna się nasz koncert!
- Ustawiłem się na całe życie.
- Co?
- Założyłem się o naprawdę sporą sumę z Elżbietą II o to, że kiedyś będę jako eksponat w muzeum figur woskowych Madame Tussaud.
- Ok, wolę nie wnikać - westchnął z rezygnacją Tito - Wciskaj się w strój i idź za kulisy.
Till leżał w łózku, w swoim pokoju, w ogóle nie mając ochoty na sen. Michael miał łatwiej, teraz pewnie dawał jakiś koncert, albo był na afterparty... albo beforeparty... Till musiał się zadowolić się tym co miał.
Michael w istocie był na afterparty. Bardzo przyjemnym afterparty(bez podtekstów) po bardzo udanym koncercie. Że impreza była tylko dla VIP-ów, wśród tłumu zobaczył Alice Coopera, Seana Conneryego i Johna Travoltę. Pomimo braku kameralnej atmosfery przypomniał mu się pewien wieczór na Barbados, który spędził w barze przy plaży dokładnie 36 lat później. Jego rozmyślania przerwało dziwne uczucie czyjejś pięści zainkasowanej ze sporą siłą w jego policzek, które poprzedziło uczucie gwałtownego zbliżenia się do podłogi, która w dość drastyczny sposób pokrzyżowała plany siły grawitacji przyciągnięcia Michaela do jądra Ziemii. Krótko mówiąc: ktoś mu przywalił.
Till siedział w swojej klasie, w pierwszej ławce. Dość niefortunne miejsce dla kogoś, kto większość nocy spędził na analizowaniu wspomnień z 36 lat później i w gruncie rzeczy, jeszcze nie skończył. Po dość poważnej rozmowie z nauczycielką wyszedł na korytarz i usiadł na ławce w celu skonsumowania śniadania, gdy potrzedł do niego Otto. Otto był szkolnym osiłkiem, więc zarazem osobowością tak szablonową, że rozmowy z nim nawet nie trzeba opisywać. Wystarczy wspomnieć, że w momencie, gdy Otto chwycił Tilla za koszulkę, nagle, w tajemniczy sposób włączyło się radio, w tajemniczy sposób odbierając zachodnią stację. Beznamiętny głos mówił:
-'' Wczoraj zaginął lider zespołu The Jackson 5 - Michael Jackson. Zniknął podczas afterparty po koncercie w Londynie...''
Till chodził w kółko w miejscu, gdzie parę godzin temu zniknął wehikuł czasu. Może się jeszcze pojawi? Wracanie do szarej rzeczywistości wcale się mu nie uśmiechało. Po zmarnowanym na wydeptywaniu ścieżki popołudniu wrócił do domu i zabrał się do zadanie, jednak po piętnastu minutach stwierdził, że to co najmniej bez sensu, zwłaszcza, że większość tego czasu przeznacył na oglądanie zdjęć, które przemycił z przyszłości i które, całkowicie przypadkowo, znalazły się na środku jego biurka, zaniżając zaiteresowanie Tilla chemią do minimum. Zdał sobie sprawę, że dla Michaela od powrotu do swoich czasów minęło już dobre parę lat, ale wiedział, że dokładnie za 25 lat(co może nie było pocieszające, ale zawsze) jego życie się zmieni. Musiał tylko czekać...
- Michael, nareszcie! - zawołał Tito, gdy zobaczył Michaela stojącego w drzwiach - jesteśmy jeszcze w stanie zbagatelizować fakt, że nie było cię na śniadaniu, twoja nieobecność na obiedzie trochę nas zaniepokoiła, ale to, że ominąłeś kolację ze sponsorami było wysoce niezręczne i irytujące. Co robiłeś przez cały dzień? Za dokładnie pół godziny zaczyna się nasz koncert!
- Ustawiłem się na całe życie.
- Co?
- Założyłem się o naprawdę sporą sumę z Elżbietą II o to, że kiedyś będę jako eksponat w muzeum figur woskowych Madame Tussaud.
- Ok, wolę nie wnikać - westchnął z rezygnacją Tito - Wciskaj się w strój i idź za kulisy.
Till leżał w łózku, w swoim pokoju, w ogóle nie mając ochoty na sen. Michael miał łatwiej, teraz pewnie dawał jakiś koncert, albo był na afterparty... albo beforeparty... Till musiał się zadowolić się tym co miał.
Michael w istocie był na afterparty. Bardzo przyjemnym afterparty(bez podtekstów) po bardzo udanym koncercie. Że impreza była tylko dla VIP-ów, wśród tłumu zobaczył Alice Coopera, Seana Conneryego i Johna Travoltę. Pomimo braku kameralnej atmosfery przypomniał mu się pewien wieczór na Barbados, który spędził w barze przy plaży dokładnie 36 lat później. Jego rozmyślania przerwało dziwne uczucie czyjejś pięści zainkasowanej ze sporą siłą w jego policzek, które poprzedziło uczucie gwałtownego zbliżenia się do podłogi, która w dość drastyczny sposób pokrzyżowała plany siły grawitacji przyciągnięcia Michaela do jądra Ziemii. Krótko mówiąc: ktoś mu przywalił.
Till siedział w swojej klasie, w pierwszej ławce. Dość niefortunne miejsce dla kogoś, kto większość nocy spędził na analizowaniu wspomnień z 36 lat później i w gruncie rzeczy, jeszcze nie skończył. Po dość poważnej rozmowie z nauczycielką wyszedł na korytarz i usiadł na ławce w celu skonsumowania śniadania, gdy potrzedł do niego Otto. Otto był szkolnym osiłkiem, więc zarazem osobowością tak szablonową, że rozmowy z nim nawet nie trzeba opisywać. Wystarczy wspomnieć, że w momencie, gdy Otto chwycił Tilla za koszulkę, nagle, w tajemniczy sposób włączyło się radio, w tajemniczy sposób odbierając zachodnią stację. Beznamiętny głos mówił:
-'' Wczoraj zaginął lider zespołu The Jackson 5 - Michael Jackson. Zniknął podczas afterparty po koncercie w Londynie...''
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Michael ocknął się leżąc w bardzo małym pomieszczeniu, które równie dobrze mogłoby być skrzynią. I rzeczywiście się nią okazało, ponieważ już po chwili usłyszał głosy dochodzące z zewnątrz, a następnie wszystko odwróciło się do góry nogami. Michael, który nagle znalazł się na suficie, spadł w dół, po drodze uderzając się boleśnie w ramię o jedną z bocznych ścianek.
- Aua! - jęknął ze łzami w oczach. - Ja nie chcę...
Nagle skrzynia otworzyła się. Michael wytoczył się z niej i od razu ujrzał stojących nad sobą czterech groźnie wyglądających facetów.
- Steh auf! - odezwał się jeden z nich. Ubrany był dość dziwacznie - w biały smoking i cylinder. Michael rozpoznał język niemiecki. Był jednak zbyt zdeziorentowany, żeby skupiać się na rzeczywistym znaczeniu słów. Wreszcie mężczyzna złapał go za ramię i postawił do pionu. Michael krzyknął z bólu, bo to właśnie w to ramię wcześniej się uderzył.
- Verstehst du Deutsch? - spytał koleś w moherowym berecie.
- Nein - odparł Michael. Pomimo, że spędził z Tillami dość dużo czasu, do tego właśnie ograniczała się jego znajomość tego języka. - Czego ode mnie chcecie? - spytał po angielsku. - I gdzie my jesteśmy? - Rozejrzał się. Wygladało na to, iż jest to wnętrze jakiegoś magazynu. Podłoga co jakiś czas drżała lekko.
Jeden z tamtych westchnął ciężko i rzekł:
- To jest samolot. Porwaliśmy cię i zamierzamy zarządać okupu - mówił z silnym australijskim akcentem, ale poprawnie.
Zanim Michael zdążył cokolwiek odpowiedzieć, czwarty mężczyzna wymierzył mu policzek rękawiczką, przewracając go tym na podłogę. Reszta zaśmiała się i wszyscy odeszli, znikając za jakimiś drzwiami, możliwe, że do kokpitu.
Mickey potarł twarz, pochlipując. Następnie wstał, chwiejąc się na nogach. Rzeczywiście, to miejsce przypominało wnętrze samolotu. Zaczął myśleć gorączkowo, jak się stąd wydostać. Szanse na to były marne, ale za bardzo się bał, że na okupie się nie skończy. Nie wiadomo, co im tam jeszcze chodzi po głowie. Lepiej nie ryzykować. Gdyby tylko byli tu jego bracia...
W pewnym momencie podłoga silnie się zakołysała i rozległy się jakieś krzyki. Za drzwiami parę osób biegało chyba w tę i z powrotem. Michael podszedł tam i spróbował wysłyszeć, co się właściwie dzieje. Nic nie mógł jednak zrozumieć. Nagle drzwi otworzyły się i wypadł przez nie moherowiec.
- Awaria silnika! - krzyknął po angielsku. - Rozbijemy się!
Michael spojrzał na niego z przerażeniem w oczach.
- I co teraz będzie? - spytał w panice.
- Mamy tylko pięć spadochronów. W tym jeden dla pilota. Tak więc....wybacz. - Odwrócił się i wszedł do kokpitu, zamykając za sobą drzwi. Michael rzucił się na nie. Kiedy okazały sie zatrzaśnięte, począł walić w nie pięściami i wrzeszczeć:
- Wypuście mnie! Wypuście mnie! Nie chcę umrzeć! Mogę się do kogoś doczepić!
Nic to nie dało. Wydawało się nawet, że wszyscy opuścili już samolot, bo z drugiej strony zrobiło się zupełnie cicho. Mike krzyknął jeszcze raz i rzucił się w kąt na podłogę. Przylgnął do niej całym sobą, modląc się o ratunek.
Till wyszedł ze szkoły cały poddenerwowany. Nie dość, że dostał lanie od Otta, to jeszcze Michael zaginął...to stanowczo nie był dobry dzień. Idąc do domu nagle poczuł, że coś jest nie tak. Gdzieś na granicy słyszalności majaczył jakiś dźwięk, buczenie, coś jakby silniki? Rozejrzał się. Rzadnego samochodu w polu widzenia. Wtedy zaniepokojony spojrzał w górę. Zobaczył duży samolot, nadlatujący z oddali. Przez chwilę kontemplował ten widok. Samolot jak samolot. Ale po chwili coś zrozumiał.
- On spada! - wrzasnął przerażony. Rozejrzał się. Brak bezpiecznych kryjówek. Puścił się więc biegiem przed siebie. Biegł i biegł zostawiając samolot w tyle. Wtem usłyszał głośny huk, jakby coś wielkiego uderzyło o ziemię. A także plusk. Czyżby wpadł do pobliskiego jeziorka? Till odwrócił się niepewnie. Rzeczywiście, od strony stawu widać było unoszący się dym. Przez chwilę walczył sam ze sobą, aż wreszcie ruszył z powrotem tam, skąd przybiegł.
Kiedy już dotarł na miejsce ujrzał, że połowa samolotu zanurzona jest wodzie. Był on jednak za duży, a staw za płytki, więc nie mógł zatonąć. W pewnym momencie Tilla sparaliżował strach, bo zobaczył pływające na powierzchni ludzkie ciało. Podbiegł tam...i skamieniał. To był Michael. Teraz z nową motywacją podpłynął do niego, złapał go za rękę, a następnie, sapiąc i parskając, wyciągnął go z wody. Stwierdził, że samolot może wybuchnąć, więc odciągnął go jeszcze dalej. Jednak jako jedenastoletnie dziecko nie miał dość siły. W końcu padł. Wciąż byli za blisko. Trzeba było jak najszybciej sprowadzić jakąś pomoc.
Wstał i w te pędy pobiegł do domu.
Michael znów się obudził. Tym razem leżał w łóżku. To znacznie lepsza odmiana. Chciał się podnieść, ale poczuł przeszywający ból w boku. Opadł więc z powrotem, zaciskając zęby. Do pokoju ktoś wszedł.
- Werner Lindemann! - zawołał Michael, kiedy rozpoznał tą osobę. Ostatnio widział go, kiedy był tu pięć lat temu. A właściwie...to chyba trochę mniej. Tutaj minął...jeden dzień? Dwa?
- Cudem przeżyłeś katastrofę samolotu - wyjaśnił Werner. - Lekarz powiedział, że masz złamane kilka żeber, jedną poważną ranę, sporo siniaków i niewykluczone, że wstrząs mózgu. Ale chyba z tego wyjdziesz. Skąd mnie znasz?
-Ja... - zastanowił się. - Myślę, że znam pana syna.
- Till! Chodź no tu!
Po chwili w drzwiach stanął Till.
- Stary, dawno się nie widzieliśmy! - ucieszył się Michael.
- Aua! - jęknął ze łzami w oczach. - Ja nie chcę...
Nagle skrzynia otworzyła się. Michael wytoczył się z niej i od razu ujrzał stojących nad sobą czterech groźnie wyglądających facetów.
- Steh auf! - odezwał się jeden z nich. Ubrany był dość dziwacznie - w biały smoking i cylinder. Michael rozpoznał język niemiecki. Był jednak zbyt zdeziorentowany, żeby skupiać się na rzeczywistym znaczeniu słów. Wreszcie mężczyzna złapał go za ramię i postawił do pionu. Michael krzyknął z bólu, bo to właśnie w to ramię wcześniej się uderzył.
- Verstehst du Deutsch? - spytał koleś w moherowym berecie.
- Nein - odparł Michael. Pomimo, że spędził z Tillami dość dużo czasu, do tego właśnie ograniczała się jego znajomość tego języka. - Czego ode mnie chcecie? - spytał po angielsku. - I gdzie my jesteśmy? - Rozejrzał się. Wygladało na to, iż jest to wnętrze jakiegoś magazynu. Podłoga co jakiś czas drżała lekko.
Jeden z tamtych westchnął ciężko i rzekł:
- To jest samolot. Porwaliśmy cię i zamierzamy zarządać okupu - mówił z silnym australijskim akcentem, ale poprawnie.
Zanim Michael zdążył cokolwiek odpowiedzieć, czwarty mężczyzna wymierzył mu policzek rękawiczką, przewracając go tym na podłogę. Reszta zaśmiała się i wszyscy odeszli, znikając za jakimiś drzwiami, możliwe, że do kokpitu.
Mickey potarł twarz, pochlipując. Następnie wstał, chwiejąc się na nogach. Rzeczywiście, to miejsce przypominało wnętrze samolotu. Zaczął myśleć gorączkowo, jak się stąd wydostać. Szanse na to były marne, ale za bardzo się bał, że na okupie się nie skończy. Nie wiadomo, co im tam jeszcze chodzi po głowie. Lepiej nie ryzykować. Gdyby tylko byli tu jego bracia...
W pewnym momencie podłoga silnie się zakołysała i rozległy się jakieś krzyki. Za drzwiami parę osób biegało chyba w tę i z powrotem. Michael podszedł tam i spróbował wysłyszeć, co się właściwie dzieje. Nic nie mógł jednak zrozumieć. Nagle drzwi otworzyły się i wypadł przez nie moherowiec.
- Awaria silnika! - krzyknął po angielsku. - Rozbijemy się!
Michael spojrzał na niego z przerażeniem w oczach.
- I co teraz będzie? - spytał w panice.
- Mamy tylko pięć spadochronów. W tym jeden dla pilota. Tak więc....wybacz. - Odwrócił się i wszedł do kokpitu, zamykając za sobą drzwi. Michael rzucił się na nie. Kiedy okazały sie zatrzaśnięte, począł walić w nie pięściami i wrzeszczeć:
- Wypuście mnie! Wypuście mnie! Nie chcę umrzeć! Mogę się do kogoś doczepić!
Nic to nie dało. Wydawało się nawet, że wszyscy opuścili już samolot, bo z drugiej strony zrobiło się zupełnie cicho. Mike krzyknął jeszcze raz i rzucił się w kąt na podłogę. Przylgnął do niej całym sobą, modląc się o ratunek.
Till wyszedł ze szkoły cały poddenerwowany. Nie dość, że dostał lanie od Otta, to jeszcze Michael zaginął...to stanowczo nie był dobry dzień. Idąc do domu nagle poczuł, że coś jest nie tak. Gdzieś na granicy słyszalności majaczył jakiś dźwięk, buczenie, coś jakby silniki? Rozejrzał się. Rzadnego samochodu w polu widzenia. Wtedy zaniepokojony spojrzał w górę. Zobaczył duży samolot, nadlatujący z oddali. Przez chwilę kontemplował ten widok. Samolot jak samolot. Ale po chwili coś zrozumiał.
- On spada! - wrzasnął przerażony. Rozejrzał się. Brak bezpiecznych kryjówek. Puścił się więc biegiem przed siebie. Biegł i biegł zostawiając samolot w tyle. Wtem usłyszał głośny huk, jakby coś wielkiego uderzyło o ziemię. A także plusk. Czyżby wpadł do pobliskiego jeziorka? Till odwrócił się niepewnie. Rzeczywiście, od strony stawu widać było unoszący się dym. Przez chwilę walczył sam ze sobą, aż wreszcie ruszył z powrotem tam, skąd przybiegł.
Kiedy już dotarł na miejsce ujrzał, że połowa samolotu zanurzona jest wodzie. Był on jednak za duży, a staw za płytki, więc nie mógł zatonąć. W pewnym momencie Tilla sparaliżował strach, bo zobaczył pływające na powierzchni ludzkie ciało. Podbiegł tam...i skamieniał. To był Michael. Teraz z nową motywacją podpłynął do niego, złapał go za rękę, a następnie, sapiąc i parskając, wyciągnął go z wody. Stwierdził, że samolot może wybuchnąć, więc odciągnął go jeszcze dalej. Jednak jako jedenastoletnie dziecko nie miał dość siły. W końcu padł. Wciąż byli za blisko. Trzeba było jak najszybciej sprowadzić jakąś pomoc.
Wstał i w te pędy pobiegł do domu.
Michael znów się obudził. Tym razem leżał w łóżku. To znacznie lepsza odmiana. Chciał się podnieść, ale poczuł przeszywający ból w boku. Opadł więc z powrotem, zaciskając zęby. Do pokoju ktoś wszedł.
- Werner Lindemann! - zawołał Michael, kiedy rozpoznał tą osobę. Ostatnio widział go, kiedy był tu pięć lat temu. A właściwie...to chyba trochę mniej. Tutaj minął...jeden dzień? Dwa?
- Cudem przeżyłeś katastrofę samolotu - wyjaśnił Werner. - Lekarz powiedział, że masz złamane kilka żeber, jedną poważną ranę, sporo siniaków i niewykluczone, że wstrząs mózgu. Ale chyba z tego wyjdziesz. Skąd mnie znasz?
-Ja... - zastanowił się. - Myślę, że znam pana syna.
- Till! Chodź no tu!
Po chwili w drzwiach stanął Till.
- Stary, dawno się nie widzieliśmy! - ucieszył się Michael.
Przy okazji nowego posta zapowiem, że już 7 grudnia wyjdzie nowy singiel Rammsteina, a 14 nowe DVD. Radujmy się!
----------------------------------------------------------------
Till zamyślił się.
- Właściwie przedwczoraj. A stary to jesteś ty.
Tak, podróże w czasie komplikują życie, pomyślał Michael. Rzeczywiście, Till stał przed nim taki, jakim go zapamiętał, gdy się z nim widział pięć lat temu. Mogło to spowodować pewien mętlik w głowie, zwłaszcza, ze przed chwilą przeżyło się katastrofę lotniczą.
- O, matko - Michael chwycił się za głowę - czuję się, jakby ktoś mnie gotował w kotle.
- Nie dziwię się - wtrącił Werner. - Samolot spłonął niemal doszczętnie, pomimo tego, że wpadł do wody. Na razie nie możesz się stąd ruszać, dopóki nie poczujesz się lepiej - dodał i wyszedł z pokoju.
- Czy można to uznać za przypadek, że samolot, którym cię porwano rozbił się właśnie tutaj? - zastanowił sie Till.
- Eee... czysto teorytycznie, mogło się to zdarzyć - stwierdził Michael. Doszło ich wołanie z kuchni.
- Muszę iść -powiedział Till. - Z resztą i tak dopóki w miarę nie wydobrzejesz nie zamierzam ci zbytnio przeszkadzać. A przy okazji, spoko afro - wyszedł i zamknął drzwi. Michaela nagle ogarnęła niepohamowana senność.
Tilla obudził dziwny gwar, dochodzący z korytarza. Powoli wstał. Podszedł do drzwi. Pchnął je i oślepiło go dziwne światło. Gdy jego oczy przyzwycziły się do jasności, zobaczył...
- Till, no nareszcie!
Till nie znajdował się w swoim domu. Nagle znalazł się w obszernym salonie, którego wystrój świadczył ewidentnie, że pochodzi z czasów, z których Till niedawno wrócił. Na ścianie wisiał płaski telewizor, przed którym siedzieli...
- Nie ma to jak konkretne afterparty, co nie? - zapytał Richard, zwracając się w stronę Tilla.
- Zdecydowanie, Meksyk to kosmiczne miejsce - dodał Paul.
Tillowi zakręciło się w głowie. Cała ta sytuacja była zdecydowanie dziwna. Czuł, jak upada...
- O mamusiu! - Till obudził się zlany potem. Rozejrzał się. Wszystko było w porządku. Było już jasno, więc postanowił powoli rozbudzić się do końca. Zdecydowanie nie przepadał za zbyt realistycznymi snami. Przed przekroczeniem progu drzwi, jeszcze na wszelki wypadek rozejrzał sie dookoła. Stwierdziwszy poprawnośc umeblowania, wyszedł na korytarz. Dochodziła dziesiąta, więc pewnie wszyscy już wstali. Otworzył po cichu drzwi do pokoju Michaela. Zastał go jedzącego śniadanie w łóżku.
- No i jak tam? - spytał się, wchodząc powoli do środka.
- Genialnie, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby z twojego pokoju nie dochodziły przeróżne niezidentyfikowane dźwięki. A tak na marginesie, nie wydaje ci się to z lekka niesamowite, że moja fryzura przetrwała w niezmiennym stanie porwanie, katastrofę samolotową oraz kąpiel w tym waszym jeziorku?
- Tak, nie da się ukryć... ale mam rozumieć, że czujesz się już lepiej?
- Tak! Bez porównania. To wręcz dziwne. W każdym razie, trzeba było kiedyś skontaktować się z moimi braćmi. Pewnie się niepokoją.
- To nie jest takie proste. Pamiętaj, że jesteśmy za żelazną kurtyną. Ale coś się wymyśli.
----------------------------------------------------------------
Till zamyślił się.
- Właściwie przedwczoraj. A stary to jesteś ty.
Tak, podróże w czasie komplikują życie, pomyślał Michael. Rzeczywiście, Till stał przed nim taki, jakim go zapamiętał, gdy się z nim widział pięć lat temu. Mogło to spowodować pewien mętlik w głowie, zwłaszcza, ze przed chwilą przeżyło się katastrofę lotniczą.
- O, matko - Michael chwycił się za głowę - czuję się, jakby ktoś mnie gotował w kotle.
- Nie dziwię się - wtrącił Werner. - Samolot spłonął niemal doszczętnie, pomimo tego, że wpadł do wody. Na razie nie możesz się stąd ruszać, dopóki nie poczujesz się lepiej - dodał i wyszedł z pokoju.
- Czy można to uznać za przypadek, że samolot, którym cię porwano rozbił się właśnie tutaj? - zastanowił sie Till.
- Eee... czysto teorytycznie, mogło się to zdarzyć - stwierdził Michael. Doszło ich wołanie z kuchni.
- Muszę iść -powiedział Till. - Z resztą i tak dopóki w miarę nie wydobrzejesz nie zamierzam ci zbytnio przeszkadzać. A przy okazji, spoko afro - wyszedł i zamknął drzwi. Michaela nagle ogarnęła niepohamowana senność.
Tilla obudził dziwny gwar, dochodzący z korytarza. Powoli wstał. Podszedł do drzwi. Pchnął je i oślepiło go dziwne światło. Gdy jego oczy przyzwycziły się do jasności, zobaczył...
- Till, no nareszcie!
Till nie znajdował się w swoim domu. Nagle znalazł się w obszernym salonie, którego wystrój świadczył ewidentnie, że pochodzi z czasów, z których Till niedawno wrócił. Na ścianie wisiał płaski telewizor, przed którym siedzieli...
- Nie ma to jak konkretne afterparty, co nie? - zapytał Richard, zwracając się w stronę Tilla.
- Zdecydowanie, Meksyk to kosmiczne miejsce - dodał Paul.
Tillowi zakręciło się w głowie. Cała ta sytuacja była zdecydowanie dziwna. Czuł, jak upada...
- O mamusiu! - Till obudził się zlany potem. Rozejrzał się. Wszystko było w porządku. Było już jasno, więc postanowił powoli rozbudzić się do końca. Zdecydowanie nie przepadał za zbyt realistycznymi snami. Przed przekroczeniem progu drzwi, jeszcze na wszelki wypadek rozejrzał sie dookoła. Stwierdziwszy poprawnośc umeblowania, wyszedł na korytarz. Dochodziła dziesiąta, więc pewnie wszyscy już wstali. Otworzył po cichu drzwi do pokoju Michaela. Zastał go jedzącego śniadanie w łóżku.
- No i jak tam? - spytał się, wchodząc powoli do środka.
- Genialnie, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby z twojego pokoju nie dochodziły przeróżne niezidentyfikowane dźwięki. A tak na marginesie, nie wydaje ci się to z lekka niesamowite, że moja fryzura przetrwała w niezmiennym stanie porwanie, katastrofę samolotową oraz kąpiel w tym waszym jeziorku?
- Tak, nie da się ukryć... ale mam rozumieć, że czujesz się już lepiej?
- Tak! Bez porównania. To wręcz dziwne. W każdym razie, trzeba było kiedyś skontaktować się z moimi braćmi. Pewnie się niepokoją.
- To nie jest takie proste. Pamiętaj, że jesteśmy za żelazną kurtyną. Ale coś się wymyśli.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
- Till!! – to był krzyk młodszej siostry Tilla, Saski, która właśnie wpadła do pokoju. – Frühstück! – Widząc leżącego w łóżku Michaela natychmiast się zatrzymała i wpatrzyła w niego, zdziwiona.
- Cześć – przywitał się. – Jestem Michael.
- Ona nie mówi po angielsku – wytłumaczył mu Till. Chciał wyjaśnić sprawę siostrze, ale tej już nie było. – No cóż, idę na śniadanie.
Po paru dniach Michael był już w stanie o własnych siłach wstać z łóżka, ubrać się, wyjść na zewnątrz i kichnąć prawie że bezboleśnie (o ile się postarał). Ciągle nie udało im się skontaktować z jego rodziną, ponieważ w domu Tilla ani w bliskiej okolicy nie było telefonu. Zamierzali więc pojechać do większego miasta, kiedy tylko Michael wyzdrowieje.
Tego dnia on i Till wybrali się na spacer. Dotarli aż do prowizorycznego placu zabaw, skonstruowanego przez mieszkańców wsi.
- Karuzela! – krzyknął uradowany Mike i rzucił się w jej kierunku.
- Uważaj! – przestrzegł go Till. – Jeszcze ci się żebra do końca nie zrosły!
Michael jednak nie zważał na jego przestrogi. Usiadł na jednym z krzesełek.
- Hej! Chodź tu i przyłącz się! No nie bądź sztywniak!
- No nie wiem… - mruknął Till. Niepewnie wszedł na karuzelę i mocno złapał się krzesełka.
- Możecie nam pomóc?! – zawołał Michael do chłopców bawiących się na huśtawce-oponie. – Rozkręćcie tym trochę!
Nie było pewności, czy zrozumieli jego słowa, ale od razu załapali, o co chodzi. Podbiegli do karuzeli i złapali za puste krzesełka.
- O nie! Otto! – krzyknął przerażony Till. Wyżej wymieniony uśmiechnął się złowieszczo. Till zrozumiał, że koniec jest bliski. Jednak było już za późno.
I tak stopniowo karuzela zaczęła się kręcić. Najpierw spokojnie, potem coraz szybciej i szybciej i szybciej…
- AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!! – wrzask Tilla poniósł się po okolicy jak alarm przeciwlotniczy.
- Szybciej! Szybciej! – wołał w tym samym czasie Michael, śmiejąc się. Zawsze uwielbiał taką szaloną zabawę.
W końcu Otto i drugi osiłek puścili karuzelę i odeszli, rechocząc. Krzesełka zaczęły zwalniać, aż wreszcie zatrzymały się. Mike radośnie zeskoczył na ziemię.
- Szkoda, że już sobie poszli – powiedział. – Pokręciłbym się jeszcze. – Kiedy po dłuższej chwili nie usłyszał odpowiedzi, odwrócił się i zobaczył, jak Till spada ze swojego krzesełka prosto w błotną kałużę pod karuzelą.
- Nic ci nie jest? – spytał, podchodząc do niego. Till milczał, wpatrując się w niebo z wyrazem terroru zastygłym na twarzy. Michael potrząsnął nim. – Oprzytomniej wreszcie!
- Chyba zwymiotuję – jęknął Till, krzywiąc się. Michael pomógł mu wstać. Kiedy tylko Tillowi udało się złapać równowagę, natychmiast pognał w krzaki. Mike postanowił, że na razie zostawi go w spokoju. Po chwili Till wrócił. Do błota, którym był pokryty, poprzyczepiały się zdechłe liście, wiszące na krzakach jeszcze od jesieni.
- Zimno mi – stwierdził, trzęsąc się. – Śnieg zaczyna padać. Wracajmy już lepiej.
Michael objął go opiekuńczym gestem i razem, utykając, powlekli się do domu.
Następnego dnia był sylwester. Już od rana Michael czuł przyjemną ekscytację na myśl o czekającym go tanecznym wieczorze. Jednak przy śniadaniu niemiło się rozczarował.
- Dziś sylwester – mówił Werner. – Jak zwykle więc pojedziemy do ciotki Konstanze, zjemy z nią kolację i obejrzymy jej ulubiony program telewizyjny. Każdy ma być ładnie i schludnie ubrany. Zrozumiano? – Spojrzał na Tilla, Saskię i Michaela.
- Ale…jak to? Nie będzie imprezy? – spytał Michael.
- Imprezy? Nie, ciotka Konstanze nie zwykła organizować imprez. – Na tym stanęło.
Parę godzin później wszyscy byli gotowi do wyjścia. Till miał na sobie czarne, wyjściowe spodnie i marynarkę, której nienawidził. Michael musiał ubrać się w stary garnitur Wernera, ponieważ w ubrania Tilla się nie mieścił. Garnitur z kolei był na niego za duży, ale Gitta podwinęła mu rękawy i nogawki, tak więc mógł się poruszać. Wreszcie wszyscy wsiedli do samochodu i ruszyli. Ciotka mieszkała w Schwerinie, a więc niezbyt daleko. Mimo to rzadko ją odwiedzali. Nikt jednak nie chciał wspomnieć dlaczego.
Kiedy dojechali na miejsce powitała ich grupka dzieci, starszych i młodszych. Najwyraźniej impreza miała bardzo rodzinny charakter. Kiedy Michael wysiadł, wszyscy wbili w niego wzrok.
- Murzyn! – krzyknął jakiś chłopak i, chichocząc, uciekł do domu. Mike tylko wzruszył ramionami i wszedł do środka za resztą.
Tam od razu powitała ich ciocia.
- No, nareszcie jesteście! Till, wyglądasz okropnie! Masz podbite oko! Rodzice tak o ciebie dbają, a ty wdajesz się w bójki? Wstydź się! Saskia! Dziecko, jak ty wyrosłaś! Masz dopiero 5 lat, a już z twarzy wyglądasz prawie identycznie jak matka. Szkoda, szkoda. A miałam nadzieję, że…a to kto?! – spojrzała przerażona na Michaela.
- To jest… - zaczął Till.
- To jest chłopak, którego uratowaliśmy z katastrofy lotniczej – przerwał mu Werner.
- Katastrofy?! To dlatego jest taki jakiś ciemny! Upaćkał się smarem albo osmolił!
Michaela zaczęła męczyć ta konwersacja, więc po cichu się ulotnił. W korytarzu natknął się na jakąś dziewczynę, która układała kwiaty w wazonie, stojącym na niewielkim stoliku.
- Cześć – przywitał się, mając nadzieję, że mówi ona po angielsku.
Odwróciła się. Dopiero teraz zobaczył jej twarz. Była…piękna! Duże, ciemne oczy, hebanowe włosy, bardzo jasna cera i szeroki uśmiech. Ubrana była w granatową sukienkę, przypominającą trochę mundurek szkolny.
Michael zaniemówił. Po chwili też się do niej uśmiechnął. Wtedy wszedł Till.
- O – zdziwił się. – Ja…chciałem tylko oznajmić, że obiad gotowy i trzeba siadać do stołu – powiedział to po angielsku, a potem po niemiecku. Dziewczyna skinęła głową, puściła oko do Michaela i odeszła. On jeszcze przez chwilę patrzył za nią, aż z rozmyślań wybił go Till.
- Widzę, że poczułeś miętę do Klary – stwierdził z przekąsem.
- Co? Miętę to ja czuję jak jem Tic-taca! Chodźmy już lepiej na ten obiad.
- Bo wiesz, Klara nie jest z mojej rodziny. Ciotka Konstanze adoptowała ją jakiś czas temu. I jakby co, to chcę zaznaczyć, że ona jest zajęta.
- Przez kogo?
- Przeze mnie.
- Co? Przecież jesteś dla niej za młody! Wyglądała na starszą nawet ode mnie! – tym samym uciął rozmowę.
- Nie dam się tak… - mruczał do siebie Till, idąc w stronę salonu.
- Cześć – przywitał się. – Jestem Michael.
- Ona nie mówi po angielsku – wytłumaczył mu Till. Chciał wyjaśnić sprawę siostrze, ale tej już nie było. – No cóż, idę na śniadanie.
Po paru dniach Michael był już w stanie o własnych siłach wstać z łóżka, ubrać się, wyjść na zewnątrz i kichnąć prawie że bezboleśnie (o ile się postarał). Ciągle nie udało im się skontaktować z jego rodziną, ponieważ w domu Tilla ani w bliskiej okolicy nie było telefonu. Zamierzali więc pojechać do większego miasta, kiedy tylko Michael wyzdrowieje.
Tego dnia on i Till wybrali się na spacer. Dotarli aż do prowizorycznego placu zabaw, skonstruowanego przez mieszkańców wsi.
- Karuzela! – krzyknął uradowany Mike i rzucił się w jej kierunku.
- Uważaj! – przestrzegł go Till. – Jeszcze ci się żebra do końca nie zrosły!
Michael jednak nie zważał na jego przestrogi. Usiadł na jednym z krzesełek.
- Hej! Chodź tu i przyłącz się! No nie bądź sztywniak!
- No nie wiem… - mruknął Till. Niepewnie wszedł na karuzelę i mocno złapał się krzesełka.
- Możecie nam pomóc?! – zawołał Michael do chłopców bawiących się na huśtawce-oponie. – Rozkręćcie tym trochę!
Nie było pewności, czy zrozumieli jego słowa, ale od razu załapali, o co chodzi. Podbiegli do karuzeli i złapali za puste krzesełka.
- O nie! Otto! – krzyknął przerażony Till. Wyżej wymieniony uśmiechnął się złowieszczo. Till zrozumiał, że koniec jest bliski. Jednak było już za późno.
I tak stopniowo karuzela zaczęła się kręcić. Najpierw spokojnie, potem coraz szybciej i szybciej i szybciej…
- AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!! – wrzask Tilla poniósł się po okolicy jak alarm przeciwlotniczy.
- Szybciej! Szybciej! – wołał w tym samym czasie Michael, śmiejąc się. Zawsze uwielbiał taką szaloną zabawę.
W końcu Otto i drugi osiłek puścili karuzelę i odeszli, rechocząc. Krzesełka zaczęły zwalniać, aż wreszcie zatrzymały się. Mike radośnie zeskoczył na ziemię.
- Szkoda, że już sobie poszli – powiedział. – Pokręciłbym się jeszcze. – Kiedy po dłuższej chwili nie usłyszał odpowiedzi, odwrócił się i zobaczył, jak Till spada ze swojego krzesełka prosto w błotną kałużę pod karuzelą.
- Nic ci nie jest? – spytał, podchodząc do niego. Till milczał, wpatrując się w niebo z wyrazem terroru zastygłym na twarzy. Michael potrząsnął nim. – Oprzytomniej wreszcie!
- Chyba zwymiotuję – jęknął Till, krzywiąc się. Michael pomógł mu wstać. Kiedy tylko Tillowi udało się złapać równowagę, natychmiast pognał w krzaki. Mike postanowił, że na razie zostawi go w spokoju. Po chwili Till wrócił. Do błota, którym był pokryty, poprzyczepiały się zdechłe liście, wiszące na krzakach jeszcze od jesieni.
- Zimno mi – stwierdził, trzęsąc się. – Śnieg zaczyna padać. Wracajmy już lepiej.
Michael objął go opiekuńczym gestem i razem, utykając, powlekli się do domu.
Następnego dnia był sylwester. Już od rana Michael czuł przyjemną ekscytację na myśl o czekającym go tanecznym wieczorze. Jednak przy śniadaniu niemiło się rozczarował.
- Dziś sylwester – mówił Werner. – Jak zwykle więc pojedziemy do ciotki Konstanze, zjemy z nią kolację i obejrzymy jej ulubiony program telewizyjny. Każdy ma być ładnie i schludnie ubrany. Zrozumiano? – Spojrzał na Tilla, Saskię i Michaela.
- Ale…jak to? Nie będzie imprezy? – spytał Michael.
- Imprezy? Nie, ciotka Konstanze nie zwykła organizować imprez. – Na tym stanęło.
Parę godzin później wszyscy byli gotowi do wyjścia. Till miał na sobie czarne, wyjściowe spodnie i marynarkę, której nienawidził. Michael musiał ubrać się w stary garnitur Wernera, ponieważ w ubrania Tilla się nie mieścił. Garnitur z kolei był na niego za duży, ale Gitta podwinęła mu rękawy i nogawki, tak więc mógł się poruszać. Wreszcie wszyscy wsiedli do samochodu i ruszyli. Ciotka mieszkała w Schwerinie, a więc niezbyt daleko. Mimo to rzadko ją odwiedzali. Nikt jednak nie chciał wspomnieć dlaczego.
Kiedy dojechali na miejsce powitała ich grupka dzieci, starszych i młodszych. Najwyraźniej impreza miała bardzo rodzinny charakter. Kiedy Michael wysiadł, wszyscy wbili w niego wzrok.
- Murzyn! – krzyknął jakiś chłopak i, chichocząc, uciekł do domu. Mike tylko wzruszył ramionami i wszedł do środka za resztą.
Tam od razu powitała ich ciocia.
- No, nareszcie jesteście! Till, wyglądasz okropnie! Masz podbite oko! Rodzice tak o ciebie dbają, a ty wdajesz się w bójki? Wstydź się! Saskia! Dziecko, jak ty wyrosłaś! Masz dopiero 5 lat, a już z twarzy wyglądasz prawie identycznie jak matka. Szkoda, szkoda. A miałam nadzieję, że…a to kto?! – spojrzała przerażona na Michaela.
- To jest… - zaczął Till.
- To jest chłopak, którego uratowaliśmy z katastrofy lotniczej – przerwał mu Werner.
- Katastrofy?! To dlatego jest taki jakiś ciemny! Upaćkał się smarem albo osmolił!
Michaela zaczęła męczyć ta konwersacja, więc po cichu się ulotnił. W korytarzu natknął się na jakąś dziewczynę, która układała kwiaty w wazonie, stojącym na niewielkim stoliku.
- Cześć – przywitał się, mając nadzieję, że mówi ona po angielsku.
Odwróciła się. Dopiero teraz zobaczył jej twarz. Była…piękna! Duże, ciemne oczy, hebanowe włosy, bardzo jasna cera i szeroki uśmiech. Ubrana była w granatową sukienkę, przypominającą trochę mundurek szkolny.
Michael zaniemówił. Po chwili też się do niej uśmiechnął. Wtedy wszedł Till.
- O – zdziwił się. – Ja…chciałem tylko oznajmić, że obiad gotowy i trzeba siadać do stołu – powiedział to po angielsku, a potem po niemiecku. Dziewczyna skinęła głową, puściła oko do Michaela i odeszła. On jeszcze przez chwilę patrzył za nią, aż z rozmyślań wybił go Till.
- Widzę, że poczułeś miętę do Klary – stwierdził z przekąsem.
- Co? Miętę to ja czuję jak jem Tic-taca! Chodźmy już lepiej na ten obiad.
- Bo wiesz, Klara nie jest z mojej rodziny. Ciotka Konstanze adoptowała ją jakiś czas temu. I jakby co, to chcę zaznaczyć, że ona jest zajęta.
- Przez kogo?
- Przeze mnie.
- Co? Przecież jesteś dla niej za młody! Wyglądała na starszą nawet ode mnie! – tym samym uciął rozmowę.
- Nie dam się tak… - mruczał do siebie Till, idąc w stronę salonu.