Historyjka
Plaża na Barbados, oświetlona niebieskawym światłem księżyca, ciągnęła się kilometrami przed Michaelem. Wzruszył ramionami. ''Co innego mam do roboty'', pomyślał i rozpoczął krótką wycieczkę, jednak już po pół godzinie irytował go nawet skrzypiący pod stopami piach, a krajobraz był cały czas identyczny. Nagle, coś zaszeleściło w krzakach. Owrócił się w stronę dźwięku, jednak nic nie zobaczył. Machnął ręką i szedł dalej. Za chwilę powtórzyła się ta sama sytuacja. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
- No dobra! Kto mnie śledzi? Jeżeli to paparazzi to od razu ostrzegam, nie jestem bezbronny!
Jak można było się domyśleć, tym razem również nie było odpowiedzi. Michael postanowił wrócić do restauracji. Gdy było widać już światła, Michael usłyszał z daleka słowa piosenki:
- Die Nacht öffnet ihren Schoß, das Kind heißt Einsamkeit, es ist kalt und regungslos, ich weine leise in die Zeit - pewne było, że Till zdominował mikrofon. Po paru następnych wersach włączył się drugi, żeński:
- He comes to me every night, no words are left to say, with his hands around my neck. I close my eyes and pass away. - Dagmar może nie miała talentu, ale czego nie robi się dla ukochanego? Gdy Michael w końcu dotarł do celu, duet skończył jedną piosenkę, a Till namawiał Dagmar do drugiej:
- Słuchaj, analogicznie, według albumu, teraz powinno być ''Zerstören''! Prooooszę!!!! - Dagmar jednak, była nieugięta. Wtedy Till zauważył Michaela, który wkroczył powoli do środka, obserwując co tam zaszło, przez czas jego nieobecności. Till II siedział przy barze, trzymając się za głowę. Wpatrywał się smętnie w opróżnioną butelkę Piccolo. Parę metrów dalej, oparty o ścianę, drzemał Michael II. Widać było po nim, że był typowym przypadkiem ''słabej głowy'', jednak to Irysek zwracał na sali największą uwagę. Leżał na grzbiecie , na samym czubku finezyjnej rzeźby z owoców. Większość gości ulotniła się niecałe pół godziny temu. Zostało tylko parę życiowych nieudacznikówk, oraz oczywiście Tille, Michaele, Irysek, oraz Dagmar. Michael postanowił zabrać wszystkich spowrotem do hotelu, ale oczywiście to nie mogło być proste. Michaela II trzeba było zanieść na noszach, Tilla zaciągnąć wołami, Tilla II po prostu przeturlać, a Iryska zanieść na rękach. Tylko Dagmar jak szalona pobiegła za Tillem, za co Michael był jej bardzo wdzięczny.
- No dobra! Kto mnie śledzi? Jeżeli to paparazzi to od razu ostrzegam, nie jestem bezbronny!
Jak można było się domyśleć, tym razem również nie było odpowiedzi. Michael postanowił wrócić do restauracji. Gdy było widać już światła, Michael usłyszał z daleka słowa piosenki:
- Die Nacht öffnet ihren Schoß, das Kind heißt Einsamkeit, es ist kalt und regungslos, ich weine leise in die Zeit - pewne było, że Till zdominował mikrofon. Po paru następnych wersach włączył się drugi, żeński:
- He comes to me every night, no words are left to say, with his hands around my neck. I close my eyes and pass away. - Dagmar może nie miała talentu, ale czego nie robi się dla ukochanego? Gdy Michael w końcu dotarł do celu, duet skończył jedną piosenkę, a Till namawiał Dagmar do drugiej:
- Słuchaj, analogicznie, według albumu, teraz powinno być ''Zerstören''! Prooooszę!!!! - Dagmar jednak, była nieugięta. Wtedy Till zauważył Michaela, który wkroczył powoli do środka, obserwując co tam zaszło, przez czas jego nieobecności. Till II siedział przy barze, trzymając się za głowę. Wpatrywał się smętnie w opróżnioną butelkę Piccolo. Parę metrów dalej, oparty o ścianę, drzemał Michael II. Widać było po nim, że był typowym przypadkiem ''słabej głowy'', jednak to Irysek zwracał na sali największą uwagę. Leżał na grzbiecie , na samym czubku finezyjnej rzeźby z owoców. Większość gości ulotniła się niecałe pół godziny temu. Zostało tylko parę życiowych nieudacznikówk, oraz oczywiście Tille, Michaele, Irysek, oraz Dagmar. Michael postanowił zabrać wszystkich spowrotem do hotelu, ale oczywiście to nie mogło być proste. Michaela II trzeba było zanieść na noszach, Tilla zaciągnąć wołami, Tilla II po prostu przeturlać, a Iryska zanieść na rękach. Tylko Dagmar jak szalona pobiegła za Tillem, za co Michael był jej bardzo wdzięczny.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Michael nogą otworzył drzwi do pokoju hotelowego, gdyż ręce miał zajęte. Położył na łóżku Michaela II, Tilla II i Iryska.
- Zaniosłem ciebie i Iryska do pokoju, a wy wymknęliście się z powrotem.- zwrócił się do Michaela II. Wysilał się jednak na próżno, bo ten spał w najlepsze. Till i Dagmar zniknęli w międzyczasie w sąsiednim pokoju. Co jakiś czas było stamtąd słychać tubalny śmiech Tilla i chichot jego dziewczyny.
Michael wyszedł na taras. Było już bardzo późno, ale jakoś nie chciało mu się spać. Oparł się o barierkę i wpatrzył w gwiazdy. Wtem poczuł czyjąś obecność za plecami. Usłyszał też dziwny dźwięk, który z czymś mu się kojarzył, ale nie mógł sobie przypomnieć, z czym. Odwrócił się i…zatkało go.
- Niech moc będzie z tobą!- usłyszał. Słowa te wypowiedział Luke Skywalker, stojący za nim. Trzymał w ręku miecz świetlny. To właśnie on wydał wcześniej ten charakterystyczny dźwięk. – Jestem z firmy sprzedającej gadżety filmowe. Teraz testuję nasze produkty. To ja cię śledziłem. Na tobie zamierzałem sprawdzić, jak bardzo przekonujące jest to przebranie.- urwał na chwilę.- I jak wypadłem?
- Prześladują mnie Gwiezdne Wojny.- mruknął do siebie Michael.- Moim zdaniem świetnie.- odparł na głos.- Ale jak się tu dostałeś? Jesteśmy na siódmym piętrze.
- Ma się tę moc.- odpowiedział Luke. – No to ja już będę leciał.- pożegnał się i odwrócił.
Na jego plecach Michael zobaczył ogromny napis „Johnson’s Gadgets”. Chciał poinformować testera produktów o tym, że to jest z kolei mało przekonujące, ale zrezygnował. Wzruszył tylko ramionami i poszedł spać.
Następnego ranka Till obudził się pod łóżkiem. Przez chwilę starał się przywołać w pamięci wydarzenia wczorajszej nocy. Kiedy stwierdził, że film urwał mu się, gdy wszedł do pokoju z Dagmar, przeraził się. Wypełzł spod łóżka, stwierdził, iż ma na sobie ubranie i odetchnął z ulgą. Dagmar nigdzie nie było.
Kiedy Lindemann wszedł pod prysznic, powoli przypomniał sobie wszystko. Chciał popisać się przed Dagmar, że potrafi zaśpiewać każdą piosenkę Michaela. „Billie Jean” jakoś poszło, ale przy „Smooth Criminal” w refrenie wysiadł mu głos. Chcąc się jakoś odkuć, postanowił zaprezentować jeden z układów tanecznych Michaela. Niestety, coś przeskoczyło mu w kręgosłupie i zamarł w pół ruchu, nie mogąc się wyprostować. Kiedy padł na ziemię, Dagmar pochyliła się nad nim, by mu pomóc. Właśnie w tym momencie wszedł pracownik obsługi zaalarmowany hałasami, żeby sprawdzić, czy nic się nie stało. Zastał ich w momencie, gdy Till wydawał z siebie pełen bólu i cierpienia jęk. Błędnie uznał ketchup na jego koszulce za krew i przeraził się, myśląc, że to dzieło Dagmar. Pobiegł na dół, by wezwać ochronę. Na tym kończyły się wspomnienia Tilla.
Teraz z kręgosłupem było już w porządku, ale gdzie się podziała dziewczyna?
Kiedy skończył się myć poszedł do pokoju Michaela. Zastał go tańczącego z miotłą na środku pokoju do muzyki z telewizora. Widząc niespodziewanego gościa, Mike schował miotłę za siebie i popatrzył niewinnie w sufit.
- Straciłem gdzieś Dagmar.- odezwał się Till. Po chwili milczenia, powtórzył-Straciłem Dagmar!- ale już zupełnie innym tonem. Jakby coś odkrył. Coś bardzo korzystnego.- Straciłem Dagmar!!- wykrzyknął.- Wreszcie będzie spokój!
Przygotowali śniadanie na tarasie u Michaela, bo był największy. Michael II widząc miotłę i słysząc muzykę disco z MTV, wziął ją i zaczął tańczyć.
- Pewne rzeczy nie zmieniają się z wiekiem.- skomentował to Till.
Po śniadaniu wszyscy wraz z przewodnikiem wybrali się na wyprawę do dżungli. W czasie tej wędrówki Till II rozglądał się dookoła niespokojnie. Ciągle miał wrażenie, że słyszy podejrzane hałasy.
- Aaaaaaaaaaaa!!- krzyknął nagle. Z krzaków wyskoczyło bowiem coś…
- Tillsien!- krzyknęła Dagmar – tak, to była ona.
- Nieee!- wrzasnął Till, chowając się za drzewo.
- Gdzie byłaś?- spytał rzeczowo Michael.
- Och, ci mili panowie z ochrony powiedzieli, że zabiorą mnie na mały spacerek. No to poszliśmy. Oni chcieli jechać samochodem, więc im uciekłam, bo chciałam się przejść. Dotarłam aż nad takie ładne jeziorko, był też wodospadzik…
-Wodospad?! Gdzie?
-Pokażę wam, jak chcecie.
Rzeczywiście kawałek dalej był wodospad.
Wodospad, spieniona woda wpadająca do krystalicznie czystego jeziorka. Zielone liście rosnącej dookoła roślinności. Słońce w zenicie, silne uczucie gorąca. Śpiew tropikalnych ptaków. I ktoś jeszcze...
Dokładnie jak w snach Michaela…
- Hej!- usłyszeli czyjś głos. Zwrócili głowy w tamtą stronę. Stał tam…Elvis Presley!
-!!!!!- tylko tyle mogli z siebie wydusić wszyscy uczestnicy wycieczki.
Elvis wyglądał na jakieś 10 lat młodziej, niż w chwili śmierci i stanowczo nie był duchem ani zombie.
- Tak, to ja. A w sumie, to jestem Elvis II.
- Co?- spytali jednocześnie Michael II i Till II.
- No, pewnego dnia wyszedłem z wulkanu na pewnej tropikalnej wyspie. Miałem wtedy 11 lat. Mieszkałem jakiś czas w wiosce wśród tubylców, ale potem przeniosłem się na Barbados. Zamieszkałem tutaj, w lesie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Ponadto, to piękna okolica.
- My też wyszliśmy z wulkanu.- powiedział Michael II.- Jestem Michael Jackson.
- A ja Till Lindemann.
- Tego drugiego nie znam, ale miło mi.-odparł Elvis.- Kiedy dowiedziałem się z mediów, że nie żyję, był to dla mnie ciężki szok. A wy, jak zareagowaliście na informację, że jesteście podwójni?
- Nieźle.- rzekł Michael II.- Ale chcielibyśmy wrócić do naszych czasów.
- W takim razie mam dla was radę.- odpowiedział Presley.- Mam kolegę naukowca, który w latach siedemdziesiątych pracował nad maszyną umożliwiającą podróże w czasie. Podejrzewam, że od tamtego czasu już skończył, bo miał całkiem niezłą koncepcję, moim zdaniem. Możecie do niego pojechać i spytać.
- Kto to jest?- spytał Till.
- Nazywa się Henry Madman. Kiedy go ostatnio spotkałem, mieszkał w Germantown, w stanie Tennessee, na Neshoba Road 7546. Pewnie się przeprowadził, ale tam możecie zacząć poszukiwania…a jemu co się stało?- wskazał na przewodnika, który zemdlał od nadmiaru wrażeń.
- Wszystko będzie w porządku. Zaniesiemy go do szpitala.- odparł Michael. – A teraz czas kupić bilety na samolot do Stanów.
- Zaniosłem ciebie i Iryska do pokoju, a wy wymknęliście się z powrotem.- zwrócił się do Michaela II. Wysilał się jednak na próżno, bo ten spał w najlepsze. Till i Dagmar zniknęli w międzyczasie w sąsiednim pokoju. Co jakiś czas było stamtąd słychać tubalny śmiech Tilla i chichot jego dziewczyny.
Michael wyszedł na taras. Było już bardzo późno, ale jakoś nie chciało mu się spać. Oparł się o barierkę i wpatrzył w gwiazdy. Wtem poczuł czyjąś obecność za plecami. Usłyszał też dziwny dźwięk, który z czymś mu się kojarzył, ale nie mógł sobie przypomnieć, z czym. Odwrócił się i…zatkało go.
- Niech moc będzie z tobą!- usłyszał. Słowa te wypowiedział Luke Skywalker, stojący za nim. Trzymał w ręku miecz świetlny. To właśnie on wydał wcześniej ten charakterystyczny dźwięk. – Jestem z firmy sprzedającej gadżety filmowe. Teraz testuję nasze produkty. To ja cię śledziłem. Na tobie zamierzałem sprawdzić, jak bardzo przekonujące jest to przebranie.- urwał na chwilę.- I jak wypadłem?
- Prześladują mnie Gwiezdne Wojny.- mruknął do siebie Michael.- Moim zdaniem świetnie.- odparł na głos.- Ale jak się tu dostałeś? Jesteśmy na siódmym piętrze.
- Ma się tę moc.- odpowiedział Luke. – No to ja już będę leciał.- pożegnał się i odwrócił.
Na jego plecach Michael zobaczył ogromny napis „Johnson’s Gadgets”. Chciał poinformować testera produktów o tym, że to jest z kolei mało przekonujące, ale zrezygnował. Wzruszył tylko ramionami i poszedł spać.
Następnego ranka Till obudził się pod łóżkiem. Przez chwilę starał się przywołać w pamięci wydarzenia wczorajszej nocy. Kiedy stwierdził, że film urwał mu się, gdy wszedł do pokoju z Dagmar, przeraził się. Wypełzł spod łóżka, stwierdził, iż ma na sobie ubranie i odetchnął z ulgą. Dagmar nigdzie nie było.
Kiedy Lindemann wszedł pod prysznic, powoli przypomniał sobie wszystko. Chciał popisać się przed Dagmar, że potrafi zaśpiewać każdą piosenkę Michaela. „Billie Jean” jakoś poszło, ale przy „Smooth Criminal” w refrenie wysiadł mu głos. Chcąc się jakoś odkuć, postanowił zaprezentować jeden z układów tanecznych Michaela. Niestety, coś przeskoczyło mu w kręgosłupie i zamarł w pół ruchu, nie mogąc się wyprostować. Kiedy padł na ziemię, Dagmar pochyliła się nad nim, by mu pomóc. Właśnie w tym momencie wszedł pracownik obsługi zaalarmowany hałasami, żeby sprawdzić, czy nic się nie stało. Zastał ich w momencie, gdy Till wydawał z siebie pełen bólu i cierpienia jęk. Błędnie uznał ketchup na jego koszulce za krew i przeraził się, myśląc, że to dzieło Dagmar. Pobiegł na dół, by wezwać ochronę. Na tym kończyły się wspomnienia Tilla.
Teraz z kręgosłupem było już w porządku, ale gdzie się podziała dziewczyna?
Kiedy skończył się myć poszedł do pokoju Michaela. Zastał go tańczącego z miotłą na środku pokoju do muzyki z telewizora. Widząc niespodziewanego gościa, Mike schował miotłę za siebie i popatrzył niewinnie w sufit.
- Straciłem gdzieś Dagmar.- odezwał się Till. Po chwili milczenia, powtórzył-Straciłem Dagmar!- ale już zupełnie innym tonem. Jakby coś odkrył. Coś bardzo korzystnego.- Straciłem Dagmar!!- wykrzyknął.- Wreszcie będzie spokój!
Przygotowali śniadanie na tarasie u Michaela, bo był największy. Michael II widząc miotłę i słysząc muzykę disco z MTV, wziął ją i zaczął tańczyć.
- Pewne rzeczy nie zmieniają się z wiekiem.- skomentował to Till.
Po śniadaniu wszyscy wraz z przewodnikiem wybrali się na wyprawę do dżungli. W czasie tej wędrówki Till II rozglądał się dookoła niespokojnie. Ciągle miał wrażenie, że słyszy podejrzane hałasy.
- Aaaaaaaaaaaa!!- krzyknął nagle. Z krzaków wyskoczyło bowiem coś…
- Tillsien!- krzyknęła Dagmar – tak, to była ona.
- Nieee!- wrzasnął Till, chowając się za drzewo.
- Gdzie byłaś?- spytał rzeczowo Michael.
- Och, ci mili panowie z ochrony powiedzieli, że zabiorą mnie na mały spacerek. No to poszliśmy. Oni chcieli jechać samochodem, więc im uciekłam, bo chciałam się przejść. Dotarłam aż nad takie ładne jeziorko, był też wodospadzik…
-Wodospad?! Gdzie?
-Pokażę wam, jak chcecie.
Rzeczywiście kawałek dalej był wodospad.
Wodospad, spieniona woda wpadająca do krystalicznie czystego jeziorka. Zielone liście rosnącej dookoła roślinności. Słońce w zenicie, silne uczucie gorąca. Śpiew tropikalnych ptaków. I ktoś jeszcze...
Dokładnie jak w snach Michaela…
- Hej!- usłyszeli czyjś głos. Zwrócili głowy w tamtą stronę. Stał tam…Elvis Presley!
-!!!!!- tylko tyle mogli z siebie wydusić wszyscy uczestnicy wycieczki.
Elvis wyglądał na jakieś 10 lat młodziej, niż w chwili śmierci i stanowczo nie był duchem ani zombie.
- Tak, to ja. A w sumie, to jestem Elvis II.
- Co?- spytali jednocześnie Michael II i Till II.
- No, pewnego dnia wyszedłem z wulkanu na pewnej tropikalnej wyspie. Miałem wtedy 11 lat. Mieszkałem jakiś czas w wiosce wśród tubylców, ale potem przeniosłem się na Barbados. Zamieszkałem tutaj, w lesie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Ponadto, to piękna okolica.
- My też wyszliśmy z wulkanu.- powiedział Michael II.- Jestem Michael Jackson.
- A ja Till Lindemann.
- Tego drugiego nie znam, ale miło mi.-odparł Elvis.- Kiedy dowiedziałem się z mediów, że nie żyję, był to dla mnie ciężki szok. A wy, jak zareagowaliście na informację, że jesteście podwójni?
- Nieźle.- rzekł Michael II.- Ale chcielibyśmy wrócić do naszych czasów.
- W takim razie mam dla was radę.- odpowiedział Presley.- Mam kolegę naukowca, który w latach siedemdziesiątych pracował nad maszyną umożliwiającą podróże w czasie. Podejrzewam, że od tamtego czasu już skończył, bo miał całkiem niezłą koncepcję, moim zdaniem. Możecie do niego pojechać i spytać.
- Kto to jest?- spytał Till.
- Nazywa się Henry Madman. Kiedy go ostatnio spotkałem, mieszkał w Germantown, w stanie Tennessee, na Neshoba Road 7546. Pewnie się przeprowadził, ale tam możecie zacząć poszukiwania…a jemu co się stało?- wskazał na przewodnika, który zemdlał od nadmiaru wrażeń.
- Wszystko będzie w porządku. Zaniesiemy go do szpitala.- odparł Michael. – A teraz czas kupić bilety na samolot do Stanów.
- No nie wiem... - zaczął Till. - Jego nazwisko nie kojarzy się zbyt dobrze.
- A co ma do tego nazwisko? - zapytał Michael - Przecież nie masz nic wspólnego z lipami.
- Zawsze był trochę... tego, że tak powiem - wtrącił Elvis - ale to porządny facet. Ręczę za niego
Nagle, w krzakach zaszeleściło, co Michaela naprawdę zdenerwowało. Zza drzewa wyskoczył Ozzy. Tak jak wcześniej, miał na sobie strój plemienny. Za nim wyszło trzech murzynów, trzymających dzidy.
- Czy ktoś tu o mnie wspominał? - zapytał.
- Nie! Nie ''Diary of Madman'', tylko Henry Madman! To nazwisko! - wytłumaczył mu wyprowadzony z równowagi Michael i odprowadził z powrotem do krzaków - A tak w ogóle, to co tutaj robisz?
- Miałem dość celebrytów wychodzących z wulkanu. Zresztą, moje plemię również. Postanowiliśmy się przenieść.
- A czemu akurat tutaj?
- Właśnie przez jedną z nich - wskazał na małą mulatkę, która właśnie dumnym krokiem wkroczyła na polankę.
- To Rihanna - wyjaśnił Ozzy. Przerażony Michael zapytał:
- A dokładnie.. to ile ich wyszło z tego wulkanu?
- Nie aż tak dużo. Jest jeszcze tylko James Hatfield - Till uśmiechnął się złowieszczo - no i mój ulubieniec. Mały Ozzy!
Michael chwycił się za głowę.
- Chodźmy już - oświadczył i wszyscy udali się do hotelu, by spakować swoje rzeczy.
Zdążyli na samolot jeszcze tego samego dnia. Jako że lotnisko na Barbados o tej porze roku nie cieszyło się dużą popularnością, nie było problemu z biletami. Parę godzin później wysiedli na lotnisku w Stanach, jednak Germantown znajdowało się w pewnej odległości od niego, więc musieli wynająć samochód. W piątkę było naprawdę ciężko się zmieścić. Till zasiadł za kierownicą, Michael II, Till II, oraz Dagmar, ku wielkiej radości Tilla II zasiedli z tyłu, a Michael z przodu. Po niecałej godzinie wjechali na autostradę, gdzie jazda była na pewno o wiele bardziej komfortowa. Till wygodniej ułożył się na fotelu i oświadczył:
- Śmierdzi tu. Ktokolwiek je, ma przestać - z tyłu dobiegły poirytowane pomruki Tilla II. Na miejsce dojechali, o dziwo, bez większych przeszkód. Adres podany przez Elvisa znajdował się na najbardziej typowym amerykańskim osiedlu, jakie można było sobie wyobrazić. Dom profesora Madmana bynajmniej się nie wyróżniał. Był jednym z wielu domów jednorodzinnych w okolicy. Wszyscy wyszli z samochodu i podeszli do drzwi. Till przycisnął dzwonek. Ze środka można było usłyszeć przytłumione dźwięki ‘’Beat it’’.
- No to chyba nie będzie problemu z dogadaniem się – stwierdził Michael. Po chwili drzwi otworzyły się.
- A co ma do tego nazwisko? - zapytał Michael - Przecież nie masz nic wspólnego z lipami.
- Zawsze był trochę... tego, że tak powiem - wtrącił Elvis - ale to porządny facet. Ręczę za niego
Nagle, w krzakach zaszeleściło, co Michaela naprawdę zdenerwowało. Zza drzewa wyskoczył Ozzy. Tak jak wcześniej, miał na sobie strój plemienny. Za nim wyszło trzech murzynów, trzymających dzidy.
- Czy ktoś tu o mnie wspominał? - zapytał.
- Nie! Nie ''Diary of Madman'', tylko Henry Madman! To nazwisko! - wytłumaczył mu wyprowadzony z równowagi Michael i odprowadził z powrotem do krzaków - A tak w ogóle, to co tutaj robisz?
- Miałem dość celebrytów wychodzących z wulkanu. Zresztą, moje plemię również. Postanowiliśmy się przenieść.
- A czemu akurat tutaj?
- Właśnie przez jedną z nich - wskazał na małą mulatkę, która właśnie dumnym krokiem wkroczyła na polankę.
- To Rihanna - wyjaśnił Ozzy. Przerażony Michael zapytał:
- A dokładnie.. to ile ich wyszło z tego wulkanu?
- Nie aż tak dużo. Jest jeszcze tylko James Hatfield - Till uśmiechnął się złowieszczo - no i mój ulubieniec. Mały Ozzy!
Michael chwycił się za głowę.
- Chodźmy już - oświadczył i wszyscy udali się do hotelu, by spakować swoje rzeczy.
Zdążyli na samolot jeszcze tego samego dnia. Jako że lotnisko na Barbados o tej porze roku nie cieszyło się dużą popularnością, nie było problemu z biletami. Parę godzin później wysiedli na lotnisku w Stanach, jednak Germantown znajdowało się w pewnej odległości od niego, więc musieli wynająć samochód. W piątkę było naprawdę ciężko się zmieścić. Till zasiadł za kierownicą, Michael II, Till II, oraz Dagmar, ku wielkiej radości Tilla II zasiedli z tyłu, a Michael z przodu. Po niecałej godzinie wjechali na autostradę, gdzie jazda była na pewno o wiele bardziej komfortowa. Till wygodniej ułożył się na fotelu i oświadczył:
- Śmierdzi tu. Ktokolwiek je, ma przestać - z tyłu dobiegły poirytowane pomruki Tilla II. Na miejsce dojechali, o dziwo, bez większych przeszkód. Adres podany przez Elvisa znajdował się na najbardziej typowym amerykańskim osiedlu, jakie można było sobie wyobrazić. Dom profesora Madmana bynajmniej się nie wyróżniał. Był jednym z wielu domów jednorodzinnych w okolicy. Wszyscy wyszli z samochodu i podeszli do drzwi. Till przycisnął dzwonek. Ze środka można było usłyszeć przytłumione dźwięki ‘’Beat it’’.
- No to chyba nie będzie problemu z dogadaniem się – stwierdził Michael. Po chwili drzwi otworzyły się.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
-A właśnie – odezwał się Till, jeszcze zanim drzwi się otworzyły. – Jak to możliwe, że Elvis wyglądał na dobijającego do trzydziestki, skoro twierdził, że znał tego…jak mu tam…Madmana jeszcze w latach siedemdziesiątych? Zakładając, że był już wtedy pełnoletni, bo jako dziecko mieszkał na wyspie Ozzy’ego, byłby już teraz znacznie starszy.
Zapanowała pełna konsternacji cisza. Nikt z nich wcześniej na to nie wpadł.
Wtedy drzwi otworzyły się. Stanął w nich starszy mężczyzna z błyszczącą na głowie stylową łysinką. Miał lekką nadwagę i krzaczaste wąsy, zasłaniające prawie całe usta. Ubrany był w biały podkoszulek i kraciaste spodnie na szelkach, podciągnięte nieprzeciętnie wysoko. Popatrzył na gości, a następnie utkwił wzrok w Michaelu. Nic nie mówiąc, wpuścił ich do środka, kłaniając się tak nisko, jakby wchodził co najmniej król.
Wszyscy usiedli na kanapie w salonie. Pomieszczenie wyglądało dość nietypowo. Jednak nie ze względu na obecność wielu dziwnych przedmiotów nieznanego zastosowania (których rzeczywiście było całkiem sporo), lecz z powodu ogromnej wręcz ilości plakatów przedstawiających Michaela oraz innych gadżetów tego typu. Henry podał im nawet herbatę w kubkach z twarzą swojego idola. Michael czuł się lekko osaczony i nie skomentował tego ani słowem. Michael II natomiast patrzył na to z zachwytem, oczarowany wizją siebie w przyszłości w tych wszystkich pozach przedstawionych na zdjęciach.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, odezwał się Till:
- Przyjechaliśmy w sprawie wehikułu czasu…
- Bardzo się cieszę, mogąc was gościć. A propos wynalazków, mam tu coś bardzo interesującego.
Henry wyszedł, a po chwili wrócił pchając przed sobą ogromny ekran na kółkach. Z boku było parę przycisków i dźwigienek. Henry ponaciskał kilka z nich i stanął za ekranem. Teraz widoczny był tylko jego cień. Nagle coś zaczęło się dziać. Sylwetka wynalazcy wyszczuplała i stała się jakby wyższa. Urosły mu też włosy. Madman sięgnął ręką poza pole widzenia i wyciągnął ją, trzymając kapelusz. Włożył go na głowę…i wykonał moonwalk. Cały czas widoczny był tylko cień. Henry tańczył przez chwilę, a potem zaczął śpiewać. Tak, to na pewno on śpiewał, tyle że nie swoim głosem. Wykonywał piosenkę ‘Bad’.
Podczas, gdy wszyscy siedzieli oniemiali, Till II nie wytrzymał. Wstał i zajrzał za ekran. Zobaczył grubego wynalazcę w kapeluszu, śpiewającego nieumiejętnie skrzeczącym głosem. Till II wrócił na drugą stronę. Tutaj głos nadal brzmiał Michaelowo.
Wreszcie Madman skończył swój występ i wyszedł zza zasłony. Spodziewał się oklasków pełnych aprobaty, a otrzymał tylko zdziwione spojrzenia. Westchnął ciężko.
- No dobrze. – rzekł z rezygnacją. – Pokażę wam to, po co przyszliście.
Michael i Till poszli za nim do piwnicy. Dzieci zostały w salonie.
- Ciekawe, jak to działa. – zastanawiał się Till II. Podszedł do urządzenia z przyciskami. Każdy z nich był opisany inaczej.
- A więc można naśladować nie tylko ciebie! – krzyknął do Michaela II. Rzeczywiście, znajdowały się tam również guziki opatrzone tabliczkami takimi jak: ‘Elvis Presley’, ’Merlin Monroe’, ‘Adolf Hitler’, ‘Bill Kaulitz’ czy ‘Lady Gaga’. Till II zamknął oczy, nacisnął jeden z nich na chybił, trafił i wszedł za ekran. Po chwili jego sylwetka wydłużyła się i nabrała kobiecych kształtów.
- Kim się stałem?- spytał Michaela II, gdyż sam siebie nie widział. Słysząc swój głos, wydobywający się z drugiej strony, zaniemówił.
- Myślę, że jesteś Lady Gagą. – odparł Michael II, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Till II uśmiechnął się promiennie. Ostatnio słyszał w radiu piosenkę ‘Poker face’, którą czuł się olśniony. Zaczął śpiewać refren.
- Nieźle ci idzie. – przyznał Michael II. – Teraz ja chcę!
Tymczasem piętro niżej Michael i Till mieli okazję na własne oczy zobaczyć wehikuł czasu.
- Proszę bardzo, oto on. – odezwał się Henry. – Ale skąd wiedzieliście, że go mam? Nikomu o tym nie mówiłem.
- Elvis nas przysłał. – wytłumaczył Michael. – A właśnie, może ty wiesz, jak to możliwe, że on tak młodo wygląda?
- Przyznaję, prowadziłem nad tym badania swego czasu. Doszedłem do wniosku, że osoby pochodzące z wulkanu wydostają się z niego w wieku od 10 do 25 lat, a potem starzeją się aż osiągną 29. Potem cały czas są już w tym samym wieku.
- Nie umierają? – zainteresował się Till. Wizja nieśmiertelności go fascynowała.
- Nie wiem. Pewnie kiedyś tak. Do tego nie doszedłem. – przerwał na moment i odchrząknął.- No więc to jest ta maszyna. Można podróżować w czasie w przód i tył, ale tylko w zakresie 230 lat.
- Dlaczego? – spytał Lindemann.
- Skomplikowane.
- Aha.
- Do którego roku chcecie się dostać?
- Cóż, biorąc pod uwagę, że każdy z nich ma po 11 lat – rzekł Michael. – To Michaela II trzeba odstawić do roku 1969, a Tilla II do 1974.
- A więc wszystko gra. Tylko jeden problem. Teraz jest to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Ze względu na mnie.
- Jak to? – Michaela zaczynały wkurzać te mało wyjaśniające odpowiedzi.
- Nie po to tyle się namęczyłem żeby zbudować tę maszynę, by teraz, gdy mój idol przyszedł do mnie, tak po prostu mu pomóc i wypuścić. Żądam zapłaty.
- Jakiej?
- Chcę wystąpić razem z tobą na koncercie jako drugi wokal! – wytłumaczył Madman drżącym z emocji głosem.
Michaela zatkało. To wydawało mu się stanowczo złym pomysłem. Już sobie wyobrażał, jaką kompletną klapą byłby taki koncert.
- To niemożliwe. – odpowiedział.
- Cóż, w takim razie macie dwa wyjścia: albo się zgodzicie i będziecie mogli skorzystać z mojego wynalazku, albo już nigdy nie opuścicie tego domu.
Zapanowała pełna konsternacji cisza. Nikt z nich wcześniej na to nie wpadł.
Wtedy drzwi otworzyły się. Stanął w nich starszy mężczyzna z błyszczącą na głowie stylową łysinką. Miał lekką nadwagę i krzaczaste wąsy, zasłaniające prawie całe usta. Ubrany był w biały podkoszulek i kraciaste spodnie na szelkach, podciągnięte nieprzeciętnie wysoko. Popatrzył na gości, a następnie utkwił wzrok w Michaelu. Nic nie mówiąc, wpuścił ich do środka, kłaniając się tak nisko, jakby wchodził co najmniej król.
Wszyscy usiedli na kanapie w salonie. Pomieszczenie wyglądało dość nietypowo. Jednak nie ze względu na obecność wielu dziwnych przedmiotów nieznanego zastosowania (których rzeczywiście było całkiem sporo), lecz z powodu ogromnej wręcz ilości plakatów przedstawiających Michaela oraz innych gadżetów tego typu. Henry podał im nawet herbatę w kubkach z twarzą swojego idola. Michael czuł się lekko osaczony i nie skomentował tego ani słowem. Michael II natomiast patrzył na to z zachwytem, oczarowany wizją siebie w przyszłości w tych wszystkich pozach przedstawionych na zdjęciach.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, odezwał się Till:
- Przyjechaliśmy w sprawie wehikułu czasu…
- Bardzo się cieszę, mogąc was gościć. A propos wynalazków, mam tu coś bardzo interesującego.
Henry wyszedł, a po chwili wrócił pchając przed sobą ogromny ekran na kółkach. Z boku było parę przycisków i dźwigienek. Henry ponaciskał kilka z nich i stanął za ekranem. Teraz widoczny był tylko jego cień. Nagle coś zaczęło się dziać. Sylwetka wynalazcy wyszczuplała i stała się jakby wyższa. Urosły mu też włosy. Madman sięgnął ręką poza pole widzenia i wyciągnął ją, trzymając kapelusz. Włożył go na głowę…i wykonał moonwalk. Cały czas widoczny był tylko cień. Henry tańczył przez chwilę, a potem zaczął śpiewać. Tak, to na pewno on śpiewał, tyle że nie swoim głosem. Wykonywał piosenkę ‘Bad’.
Podczas, gdy wszyscy siedzieli oniemiali, Till II nie wytrzymał. Wstał i zajrzał za ekran. Zobaczył grubego wynalazcę w kapeluszu, śpiewającego nieumiejętnie skrzeczącym głosem. Till II wrócił na drugą stronę. Tutaj głos nadal brzmiał Michaelowo.
Wreszcie Madman skończył swój występ i wyszedł zza zasłony. Spodziewał się oklasków pełnych aprobaty, a otrzymał tylko zdziwione spojrzenia. Westchnął ciężko.
- No dobrze. – rzekł z rezygnacją. – Pokażę wam to, po co przyszliście.
Michael i Till poszli za nim do piwnicy. Dzieci zostały w salonie.
- Ciekawe, jak to działa. – zastanawiał się Till II. Podszedł do urządzenia z przyciskami. Każdy z nich był opisany inaczej.
- A więc można naśladować nie tylko ciebie! – krzyknął do Michaela II. Rzeczywiście, znajdowały się tam również guziki opatrzone tabliczkami takimi jak: ‘Elvis Presley’, ’Merlin Monroe’, ‘Adolf Hitler’, ‘Bill Kaulitz’ czy ‘Lady Gaga’. Till II zamknął oczy, nacisnął jeden z nich na chybił, trafił i wszedł za ekran. Po chwili jego sylwetka wydłużyła się i nabrała kobiecych kształtów.
- Kim się stałem?- spytał Michaela II, gdyż sam siebie nie widział. Słysząc swój głos, wydobywający się z drugiej strony, zaniemówił.
- Myślę, że jesteś Lady Gagą. – odparł Michael II, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Till II uśmiechnął się promiennie. Ostatnio słyszał w radiu piosenkę ‘Poker face’, którą czuł się olśniony. Zaczął śpiewać refren.
- Nieźle ci idzie. – przyznał Michael II. – Teraz ja chcę!
Tymczasem piętro niżej Michael i Till mieli okazję na własne oczy zobaczyć wehikuł czasu.
- Proszę bardzo, oto on. – odezwał się Henry. – Ale skąd wiedzieliście, że go mam? Nikomu o tym nie mówiłem.
- Elvis nas przysłał. – wytłumaczył Michael. – A właśnie, może ty wiesz, jak to możliwe, że on tak młodo wygląda?
- Przyznaję, prowadziłem nad tym badania swego czasu. Doszedłem do wniosku, że osoby pochodzące z wulkanu wydostają się z niego w wieku od 10 do 25 lat, a potem starzeją się aż osiągną 29. Potem cały czas są już w tym samym wieku.
- Nie umierają? – zainteresował się Till. Wizja nieśmiertelności go fascynowała.
- Nie wiem. Pewnie kiedyś tak. Do tego nie doszedłem. – przerwał na moment i odchrząknął.- No więc to jest ta maszyna. Można podróżować w czasie w przód i tył, ale tylko w zakresie 230 lat.
- Dlaczego? – spytał Lindemann.
- Skomplikowane.
- Aha.
- Do którego roku chcecie się dostać?
- Cóż, biorąc pod uwagę, że każdy z nich ma po 11 lat – rzekł Michael. – To Michaela II trzeba odstawić do roku 1969, a Tilla II do 1974.
- A więc wszystko gra. Tylko jeden problem. Teraz jest to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Ze względu na mnie.
- Jak to? – Michaela zaczynały wkurzać te mało wyjaśniające odpowiedzi.
- Nie po to tyle się namęczyłem żeby zbudować tę maszynę, by teraz, gdy mój idol przyszedł do mnie, tak po prostu mu pomóc i wypuścić. Żądam zapłaty.
- Jakiej?
- Chcę wystąpić razem z tobą na koncercie jako drugi wokal! – wytłumaczył Madman drżącym z emocji głosem.
Michaela zatkało. To wydawało mu się stanowczo złym pomysłem. Już sobie wyobrażał, jaką kompletną klapą byłby taki koncert.
- To niemożliwe. – odpowiedział.
- Cóż, w takim razie macie dwa wyjścia: albo się zgodzicie i będziecie mogli skorzystać z mojego wynalazku, albo już nigdy nie opuścicie tego domu.
- Mi się wydaje - zaczął Till - że sprawa jest prosta. Naoglądałem się za wielu filmów o podróżach w czasie, żeby wiedzieć, że ich pobyt tutaj - wskazał na Michaela II i Tilla II - nie wróży nic dobrego. Myślę, że jeden koncert to naprawdę niska cena za jako taką równowagę w czasoprzestrzeni, cokolwiek to znaczy.
- No, i takie podejście mi się podoba! - zawołał Madman. - To jak? Mogę? Prooooszę! - przy ostatnim słowie niemal padł na kolana przed Michaelem. Ich dość dziwną konwersację przerwał okrzyk z parteru Michaela II:
- O zgrozo, co ty masz na głowie?!
- Nie wiem! Kogo ty tam włączyłeś?
- Ehmmm, nie znam go. Pewnie to jakaś świeżo upieczona gwiazda, bo nigdy o kimś takim nie słyszałem.
- A jak się nazywa?
- Bill Kaulitz.
- No nie! Wychodzę stąd! - było słychać kroki i radosny okrzyk Tilla II, po opuszczeniu maszyny.
- No to wracając do naszej umowy - kontynuował Madman - to jak?
- No w gruncie rzaczy... - zaczął Michael - a co mi tam. Zgoda.
- No to cudnie! - zawołał Madman. - To jak? Wchodzicie? - naukowiec wskazał na urządzenie. Właściwie dopiero teraz mieli okazję się mu dokładnie przyjrzeć. Cały wehikuł czasu przypominał olbrzymią, wybebeszoną rybę. Nawet miał dziwaczne lampki przypominające oczy!
- Michael II! Till II! Na nas już czas! - Michael na szczęście przypomniał sobie o najważniejszych osobach tego przedsięwzięcia. Obaj chłopcy zbiegli do piwnicy, nieco zdezorientowani.
- Kogo najpierw odstawiamy? - zapytał się Till.
- Tilla II - wyjaśnił Madman - nie wiem, czy można powiedzieć, że macie bliżej, ale to chyba najlepsze określenie odległości w tym przypadku.
- A jak się tym posługuje? - zainteresował się Michael.
- Siadacie w środku, a ja ustawiam resztę. Gdy już dotrzecie na miejsce możecie wrócić do swoich czasów codziennie o 12:00 w południe.
- Bez rzadnych haczyków? - niedowierzał Till.
- Bez rzadnych.
- Nie wierzę.
- No naprawdę! Za dużo filmów.
- Niech ci będzie. Wsiadamy. Na początku Wendisch Rambow. - Till w końcu dał za wygraną. Wszyscy się wpakowali do maszyny.
- Na szczęście jest czteroosobowa. - stwierdził Michael - A tak na marginasie, Till, gdzie się straciła Dagmar?
- No a gdzie może być? Poszła na zakupy! Nawet nie zauważy, że zniknęliśmy. Madman wyjaśnił, że wrócimy dokładnie w tym samym momencie, w którym wyruszyliśmy.
- No to kamień z serca. Jesteśmy gotowi! - zawołał Michael i zamknął drzwi wehikułu. Nagle poczuli się jak w bardzo starym samochodzie, który ma ewidentne problemy ze sprzęgłem.
- Czy-y-y-y-y-y t-o-o n-a-a-p-e-e-w-n-n-o-o dzi-a-a-ł-a-a? - zapytał z niemałym trudem Till.
- P-o-o-w-i-i-n-n-o-o - pocieszył go Michael. W tym momencie wszystkie światełka w środku zgasły.
- I już? - zdziwił się Michael. Nad wyjściem zaświecił się napis ''Można wyjść''.
- No z tego wniosek.
Michael otworzył drzwi. Na zewnątrz panował mrok. Wyszli z maszyny i rozglądnęli się.
- Coś mi tu nie pasuje - stwierdził Till. Rozejrzał się i dodał zrezygnowany - Madman machnął się o parę tysięcy kilometrów. To Florencja!
- Florencja? Czemu akurat tutaj? - zapytał zdziwiony Michael.
- Chyba wiem, ale mam złe przeczucia.
Nagle, zauważyli grupę ludzi w dresach, zbliżających się od strony słynnej bazyliki Giotta. Szli w stronę osoby znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Był to może piętnastoletni chłopak. Gdy Michael zorientował się, co się dzieje, zawołał do dresiarzy:
- Hej, wy! Macie coś do niego?! - bandyci, gdy zorientowali się, że są przez kogoś jeszcze obserwowani oprócz swojej ofiary, zmienili kierunek marszu i zniknęli za zakrętem.
- O nie - powiedział cicho Till. W jednej chwili ruszył z miejsca i podbiegł do niedoszłego poszkodowanego. Bez słowa walnął go z całej siły w brzuch i zostawił go zwijającego się z bólu na ziemi. Wracając wciągnął resztę swojego towarzystwa za róg.
- Coś ty narobił?! - zapytał ze złością zszokowany Michael. - Przecież czegoś podobnego właśnie przed chwilą pomogłem mu uniknąć!
- Nic nie rozumiesz - odparł Till. - To nie był byle kto. To byłem ja! Szczerze mówiąc, był to jeden z najbardziej przełomowych momentów w moim życiu. Wdałem się w bójkę z gangiem, w wyniku której miałem naderwany mięsień brzucha, co uniemożliwiło mi pływanie. Przez to zająłem sie muzyką! Tylko nie rozumiem, gdzie się podziali inni, którzy wymknęli się ze mną. Till II, zatkałeś uszy?
Ich rozmowę przerwał jęk dochodzący z ulicy.
- Till, rozumiem, kariera karierą, ale... nie przesadziłeś trochę?
- No, i takie podejście mi się podoba! - zawołał Madman. - To jak? Mogę? Prooooszę! - przy ostatnim słowie niemal padł na kolana przed Michaelem. Ich dość dziwną konwersację przerwał okrzyk z parteru Michaela II:
- O zgrozo, co ty masz na głowie?!
- Nie wiem! Kogo ty tam włączyłeś?
- Ehmmm, nie znam go. Pewnie to jakaś świeżo upieczona gwiazda, bo nigdy o kimś takim nie słyszałem.
- A jak się nazywa?
- Bill Kaulitz.
- No nie! Wychodzę stąd! - było słychać kroki i radosny okrzyk Tilla II, po opuszczeniu maszyny.
- No to wracając do naszej umowy - kontynuował Madman - to jak?
- No w gruncie rzaczy... - zaczął Michael - a co mi tam. Zgoda.
- No to cudnie! - zawołał Madman. - To jak? Wchodzicie? - naukowiec wskazał na urządzenie. Właściwie dopiero teraz mieli okazję się mu dokładnie przyjrzeć. Cały wehikuł czasu przypominał olbrzymią, wybebeszoną rybę. Nawet miał dziwaczne lampki przypominające oczy!
- Michael II! Till II! Na nas już czas! - Michael na szczęście przypomniał sobie o najważniejszych osobach tego przedsięwzięcia. Obaj chłopcy zbiegli do piwnicy, nieco zdezorientowani.
- Kogo najpierw odstawiamy? - zapytał się Till.
- Tilla II - wyjaśnił Madman - nie wiem, czy można powiedzieć, że macie bliżej, ale to chyba najlepsze określenie odległości w tym przypadku.
- A jak się tym posługuje? - zainteresował się Michael.
- Siadacie w środku, a ja ustawiam resztę. Gdy już dotrzecie na miejsce możecie wrócić do swoich czasów codziennie o 12:00 w południe.
- Bez rzadnych haczyków? - niedowierzał Till.
- Bez rzadnych.
- Nie wierzę.
- No naprawdę! Za dużo filmów.
- Niech ci będzie. Wsiadamy. Na początku Wendisch Rambow. - Till w końcu dał za wygraną. Wszyscy się wpakowali do maszyny.
- Na szczęście jest czteroosobowa. - stwierdził Michael - A tak na marginasie, Till, gdzie się straciła Dagmar?
- No a gdzie może być? Poszła na zakupy! Nawet nie zauważy, że zniknęliśmy. Madman wyjaśnił, że wrócimy dokładnie w tym samym momencie, w którym wyruszyliśmy.
- No to kamień z serca. Jesteśmy gotowi! - zawołał Michael i zamknął drzwi wehikułu. Nagle poczuli się jak w bardzo starym samochodzie, który ma ewidentne problemy ze sprzęgłem.
- Czy-y-y-y-y-y t-o-o n-a-a-p-e-e-w-n-n-o-o dzi-a-a-ł-a-a? - zapytał z niemałym trudem Till.
- P-o-o-w-i-i-n-n-o-o - pocieszył go Michael. W tym momencie wszystkie światełka w środku zgasły.
- I już? - zdziwił się Michael. Nad wyjściem zaświecił się napis ''Można wyjść''.
- No z tego wniosek.
Michael otworzył drzwi. Na zewnątrz panował mrok. Wyszli z maszyny i rozglądnęli się.
- Coś mi tu nie pasuje - stwierdził Till. Rozejrzał się i dodał zrezygnowany - Madman machnął się o parę tysięcy kilometrów. To Florencja!
- Florencja? Czemu akurat tutaj? - zapytał zdziwiony Michael.
- Chyba wiem, ale mam złe przeczucia.
Nagle, zauważyli grupę ludzi w dresach, zbliżających się od strony słynnej bazyliki Giotta. Szli w stronę osoby znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Był to może piętnastoletni chłopak. Gdy Michael zorientował się, co się dzieje, zawołał do dresiarzy:
- Hej, wy! Macie coś do niego?! - bandyci, gdy zorientowali się, że są przez kogoś jeszcze obserwowani oprócz swojej ofiary, zmienili kierunek marszu i zniknęli za zakrętem.
- O nie - powiedział cicho Till. W jednej chwili ruszył z miejsca i podbiegł do niedoszłego poszkodowanego. Bez słowa walnął go z całej siły w brzuch i zostawił go zwijającego się z bólu na ziemi. Wracając wciągnął resztę swojego towarzystwa za róg.
- Coś ty narobił?! - zapytał ze złością zszokowany Michael. - Przecież czegoś podobnego właśnie przed chwilą pomogłem mu uniknąć!
- Nic nie rozumiesz - odparł Till. - To nie był byle kto. To byłem ja! Szczerze mówiąc, był to jeden z najbardziej przełomowych momentów w moim życiu. Wdałem się w bójkę z gangiem, w wyniku której miałem naderwany mięsień brzucha, co uniemożliwiło mi pływanie. Przez to zająłem sie muzyką! Tylko nie rozumiem, gdzie się podziali inni, którzy wymknęli się ze mną. Till II, zatkałeś uszy?
Ich rozmowę przerwał jęk dochodzący z ulicy.
- Till, rozumiem, kariera karierą, ale... nie przesadziłeś trochę?
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
- No dobrze, musimy teraz poczekać do jutra, do południa. Proponuję znaleźć jakiś hotel. – rzekł Michael.
Tak też zrobili. Udało im się dostać dwa pokoje w 4-gwiazdkowym Grand Hotel Minerva w samym centrum miasta.
W recepcji Till zgarnął z lady klucze i wszyscy powlekli się na górę. Tu, w przeszłości, Michael nie musiał się przynajmniej ukrywać. Dlatego też, dla własnej satysfakcji, przespacerował się powoli przez sam środek korytarza. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Z uśmiechem na twarzy wszedł do pokoju. Światło było zgaszone. Ktoś leżał w łóżku.
‘No tak, Till już padł, zapewne w ubraniu i butach.’ pomyślał Mike. ‘W sumie, nic dziwnego.’ rozejrzał się. W pokoju nie było więcej łóżek. ‘A więc powtarza się historia z Paryża. Ale tym razem nie zamierzam spać w wannie, o nie.’ Położył się więc obok Tilla, jednocześnie jednak maksymalnie daleko. Na szczęście, łóżko było duże.
Rano Michael obudził się z poczuciem głodu. Stanowczo odczuwał potrzebę udania się do restauracji, a przynajmniej do baru. Podniósł się, podrapał po głowie, ziewnął i popatrzył na Tilla…
- Co?! – zawołał zaskoczony. Obok niego leżała młoda kobieta. Miała długie blond włosy i różową koszulę nocną. Spała. Jego okrzyk zbudził ją. Ocknęła się zaskoczona i podniosła na jednym ramieniu. Popatrzyła na Michaela…i dopiero wtedy dotarło do niej, co jest nie tak.
- AAAAAAA!!!!!!! – zapiszczała. – Gwałciciel!!!!
- Nie, nie, ja tylko pomyliłem pokoje…- tłumaczył się. – Przepraszam, przepraszam…- szybko opuścił pokój. Popatrzył na drzwi od zewnątrz.
- 20! No tak, nasz był 21.- zapukał do drzwi obok.
- Zaraz! Jestem pod prysznicem! – zawołał z wnętrza Till.
‘To może trochę potrwać.’ stwierdził Michael i zapukał do drzwi chłopców. Otworzył mu Till II.
- Cześć. – powitał go.
- Dziwnie pachniesz. – wtrącił Michael II, wychodząc zza węgła. – Jakby…perfumami?
- A…tak. Spotkała mnie w nocy bardzo dziwna przygoda…
- Nie opowiadaj. Wolę nie wiedzieć.
- Ale to naprawdę…
- Proszę! – Michael II zatkał sobie uszy.
Wtedy wszedł Till.
- Idziemy na śniadanie? – zapytał. – Mam ochotę na jajecznicę i kiełbasę. Dobrze przypaloną kiełbasę.
Wszyscy chętnie przystali na ten pomysł. Zeszli na dół do hotelowej restauracji, mieszczącej się jedno piętro pod parterem. Znajdowały się tam stoliki, bilard i bar. Michael podszedł do lady i przejechał po niej ręką. Na półkach po drugiej stronie stały butelki z wszystkimi rodzajami alkoholi, jakie mogą przyjść do głowy. W sali była też scena dla występujących tu wieczorami muzyków. Ze względu na brak okien, panował półmrok.
- Przypomina mi to trochę scenerię z teledysku ‘You rock my world’. – stwierdził Michael. Rzeczywiście, panowała tam podobna atmosfera. Niby hotel dla turystów, ale jednak widać było, że siedzący tam goście są stanowczo miejscowi. I że prawdopodobnie spędzili tu ostatnie parę godzin.
Till, nie zważając na nietypowość tego miejsca, walnął pięścią w ladę i zamówił:
- Jajecznica i kiełbasa!
Zdziwiony barman uniósł brwi i odparł:
- Nie ma.
- No to co jest?
- Alkohol i szarlotka.
- Wyborowa! – Till wybrał pierwszą rzecz, jaka wpadła mu w oko z tych stojących na półce.
- Till, przecież chcemy coś zjeść. – zauważył Michael. – Lepiej chodźmy gdzie indziej.
- Jeść…masz rację. Wyborowa i szarlotka!
Michael westchnął ciężko, ale nie zaprotestował. Usiedli przy jednym ze stolików. Till II przez dłuższą chwilę wpatrywał się w scenę, a później wstał od stołu i odszedł. Inni nie zauważyli tego, zajęci rozmową. Nagle usłyszeli czyjś śpiew. Skrzywili się, słysząc to okropne fałszowanie. Jak się okazało, na scenie stał Till II i zawodził jakąś obcojęzyczną balladę o miłości.
- Błagam cię, robisz z siebie głupka. – powiedział Till, niezadowolony. – Złaź stamtąd i zjedz to ciastko.
Till II nie posłuchał i śpiewał dalej, lecz teraz zmienił piosenkę na ‘Poker face’ Lady Gagi.
- Tylko nie to! – zawołał Michael II. – Znowu to śpiewasz! Mam już tego dość.
Z drugiej strony sali dwóch facetów wstało od stołu i wyszło z restauracji. Till II śpiewał w najlepsze i nie zwracał na nikogo uwagi. Wtem ktoś złapał go od tyłu za ramię. Obejrzał się, zdziwiony. Było to tych samych dwóch mężczyzn, którzy teraz wyszli zza sceny. Till II, widząc ich miny, stracił głos ze strachu.
- Chcecie mieć do czynienia z mafią? – spytał jeden z nich. – Jak nie, to wypad z baru. Lepiej dla was będzie, jeśli przestaniecie się wydurniać i posłuchacie.
- Ach, tak? No to pokaż mi, czego niby mam się bać! – powiedział Till w nagłym przypływie poczucia własnej godności i siły.
Facet trzymający Tilla II wyciągnął pistolet i przystawił go chłopcu do głowy. Wtedy Michael zerwał się z krzesła i założył kapelusz, który wziął nie wiadomo skąd ( istnieje pewne prawdopodobieństwo, że wyciągnął go z kieszeni, ale z pewnych względów odrzucamy tę możliwość). Wyszedł na środek pomieszczenia i zaczął tańczyć, jednocześnie śpiewając:
-You rock my world, you know you did. And everything I own I give.
Gdy skończył, korzystając z chwilowego zdezorientowania facetów, krzyknął:
- Uciekamy!
Wszyscy pobiegli za nim, łącznie z Tillem II, któremu udało się wyswobodzić. Wydostali się z baru i wybiegli na zewnątrz. Mężczyźni jeszcze chwilę stali niezdecydowani, co robić dalej. Wreszcie jeden z nich rzekł:
- On miał podobny głos to tego, jak mu tam…Michaela Jacksona? Czy jakoś tak.
- Michaela Jacksona? Nie znam kolesia.
Obaj wzruszyli ramionami i poszli powiedzieć szefowi, że sytuacja problemowa została zażegnana.
Tak też zrobili. Udało im się dostać dwa pokoje w 4-gwiazdkowym Grand Hotel Minerva w samym centrum miasta.
W recepcji Till zgarnął z lady klucze i wszyscy powlekli się na górę. Tu, w przeszłości, Michael nie musiał się przynajmniej ukrywać. Dlatego też, dla własnej satysfakcji, przespacerował się powoli przez sam środek korytarza. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Z uśmiechem na twarzy wszedł do pokoju. Światło było zgaszone. Ktoś leżał w łóżku.
‘No tak, Till już padł, zapewne w ubraniu i butach.’ pomyślał Mike. ‘W sumie, nic dziwnego.’ rozejrzał się. W pokoju nie było więcej łóżek. ‘A więc powtarza się historia z Paryża. Ale tym razem nie zamierzam spać w wannie, o nie.’ Położył się więc obok Tilla, jednocześnie jednak maksymalnie daleko. Na szczęście, łóżko było duże.
Rano Michael obudził się z poczuciem głodu. Stanowczo odczuwał potrzebę udania się do restauracji, a przynajmniej do baru. Podniósł się, podrapał po głowie, ziewnął i popatrzył na Tilla…
- Co?! – zawołał zaskoczony. Obok niego leżała młoda kobieta. Miała długie blond włosy i różową koszulę nocną. Spała. Jego okrzyk zbudził ją. Ocknęła się zaskoczona i podniosła na jednym ramieniu. Popatrzyła na Michaela…i dopiero wtedy dotarło do niej, co jest nie tak.
- AAAAAAA!!!!!!! – zapiszczała. – Gwałciciel!!!!
- Nie, nie, ja tylko pomyliłem pokoje…- tłumaczył się. – Przepraszam, przepraszam…- szybko opuścił pokój. Popatrzył na drzwi od zewnątrz.
- 20! No tak, nasz był 21.- zapukał do drzwi obok.
- Zaraz! Jestem pod prysznicem! – zawołał z wnętrza Till.
‘To może trochę potrwać.’ stwierdził Michael i zapukał do drzwi chłopców. Otworzył mu Till II.
- Cześć. – powitał go.
- Dziwnie pachniesz. – wtrącił Michael II, wychodząc zza węgła. – Jakby…perfumami?
- A…tak. Spotkała mnie w nocy bardzo dziwna przygoda…
- Nie opowiadaj. Wolę nie wiedzieć.
- Ale to naprawdę…
- Proszę! – Michael II zatkał sobie uszy.
Wtedy wszedł Till.
- Idziemy na śniadanie? – zapytał. – Mam ochotę na jajecznicę i kiełbasę. Dobrze przypaloną kiełbasę.
Wszyscy chętnie przystali na ten pomysł. Zeszli na dół do hotelowej restauracji, mieszczącej się jedno piętro pod parterem. Znajdowały się tam stoliki, bilard i bar. Michael podszedł do lady i przejechał po niej ręką. Na półkach po drugiej stronie stały butelki z wszystkimi rodzajami alkoholi, jakie mogą przyjść do głowy. W sali była też scena dla występujących tu wieczorami muzyków. Ze względu na brak okien, panował półmrok.
- Przypomina mi to trochę scenerię z teledysku ‘You rock my world’. – stwierdził Michael. Rzeczywiście, panowała tam podobna atmosfera. Niby hotel dla turystów, ale jednak widać było, że siedzący tam goście są stanowczo miejscowi. I że prawdopodobnie spędzili tu ostatnie parę godzin.
Till, nie zważając na nietypowość tego miejsca, walnął pięścią w ladę i zamówił:
- Jajecznica i kiełbasa!
Zdziwiony barman uniósł brwi i odparł:
- Nie ma.
- No to co jest?
- Alkohol i szarlotka.
- Wyborowa! – Till wybrał pierwszą rzecz, jaka wpadła mu w oko z tych stojących na półce.
- Till, przecież chcemy coś zjeść. – zauważył Michael. – Lepiej chodźmy gdzie indziej.
- Jeść…masz rację. Wyborowa i szarlotka!
Michael westchnął ciężko, ale nie zaprotestował. Usiedli przy jednym ze stolików. Till II przez dłuższą chwilę wpatrywał się w scenę, a później wstał od stołu i odszedł. Inni nie zauważyli tego, zajęci rozmową. Nagle usłyszeli czyjś śpiew. Skrzywili się, słysząc to okropne fałszowanie. Jak się okazało, na scenie stał Till II i zawodził jakąś obcojęzyczną balladę o miłości.
- Błagam cię, robisz z siebie głupka. – powiedział Till, niezadowolony. – Złaź stamtąd i zjedz to ciastko.
Till II nie posłuchał i śpiewał dalej, lecz teraz zmienił piosenkę na ‘Poker face’ Lady Gagi.
- Tylko nie to! – zawołał Michael II. – Znowu to śpiewasz! Mam już tego dość.
Z drugiej strony sali dwóch facetów wstało od stołu i wyszło z restauracji. Till II śpiewał w najlepsze i nie zwracał na nikogo uwagi. Wtem ktoś złapał go od tyłu za ramię. Obejrzał się, zdziwiony. Było to tych samych dwóch mężczyzn, którzy teraz wyszli zza sceny. Till II, widząc ich miny, stracił głos ze strachu.
- Chcecie mieć do czynienia z mafią? – spytał jeden z nich. – Jak nie, to wypad z baru. Lepiej dla was będzie, jeśli przestaniecie się wydurniać i posłuchacie.
- Ach, tak? No to pokaż mi, czego niby mam się bać! – powiedział Till w nagłym przypływie poczucia własnej godności i siły.
Facet trzymający Tilla II wyciągnął pistolet i przystawił go chłopcu do głowy. Wtedy Michael zerwał się z krzesła i założył kapelusz, który wziął nie wiadomo skąd ( istnieje pewne prawdopodobieństwo, że wyciągnął go z kieszeni, ale z pewnych względów odrzucamy tę możliwość). Wyszedł na środek pomieszczenia i zaczął tańczyć, jednocześnie śpiewając:
-You rock my world, you know you did. And everything I own I give.
Gdy skończył, korzystając z chwilowego zdezorientowania facetów, krzyknął:
- Uciekamy!
Wszyscy pobiegli za nim, łącznie z Tillem II, któremu udało się wyswobodzić. Wydostali się z baru i wybiegli na zewnątrz. Mężczyźni jeszcze chwilę stali niezdecydowani, co robić dalej. Wreszcie jeden z nich rzekł:
- On miał podobny głos to tego, jak mu tam…Michaela Jacksona? Czy jakoś tak.
- Michaela Jacksona? Nie znam kolesia.
Obaj wzruszyli ramionami i poszli powiedzieć szefowi, że sytuacja problemowa została zażegnana.
Ostatnio zmieniony ndz, 07 paź 2012, 18:31 przez Pretty Young Thing, łącznie zmieniany 1 raz.
Więc, no cóż...
Z moim poprzednim kontem wystąpiły pewne komplikacje, więc zmuszona jestem kontynuować na tym koncie.
Za to teraz mam jeszcze piękniejszy awatar!
---------------------------------------------------------------------------------------------
Po krótkim zwiedzeniu Florencji, wydaniu fortuny na pamiątki i zjedzeniu obżyliwej, typowej dla włochów, pizzy, udali się w miejsce, w którym powinien pojawić się wehikuł czasu. Na szczęście bez zbędnych komplikacji udało im się w końcu znaleźć w środku i opuścić Florencję. Nikt z nich nie pamiętał dokładnie, co należy zrobić, aby rozpocząć podróż, więc Till wykorzystał swoje doświadczenie w uruchamianiu trabanta i maszyna w końcu zapaliła. Michael ustawił rok 1974 i zniknęli z Włoch. Proces przenoszenia się w czasie nie trwał zbyt długo. Mimo drobnych turbulencji, obyło się bez choroby lokomocyjnej u Tilla II i napis nad wejściem ''można otworzyć'' zapalił się. Michael odsunął klapę i wypadł na zewnątrz. Usłyszeli dźwięk typowy dla wpadania w kupe śniegu. Gdy wyjrzeli za drzwi zobaczyli Michaela leżącego twarzą w dół i robiącego orła.
- Dobrze się bawisz? - zapytał Till Michaela. Michael podniósł głowę, wypluł śnieg z ust i odparł:
- Wyśmienicie.
Till rozejrzał się po okolicy, próbując ją rozpoznać.
- Ciemno, głucho... skąd mam wiedzieć, gdzie jestem? Przecież tu nic nie ma!
- Tam się coś świeci - Michael II wskazał niewielkie światełko w oddali.
- No to idziemy. - zarządził Till - Wstawaj, Michael. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz! Ogarnij się, człowieku!
Michael wstał ociężale i zatrząsł się z zimna.
- Jest tu co najmnej zimno... - stwierdził.
- Im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej będzie nam ciepło, więc się streszczaj - ponaglił go Till. Till II cały czas chodził w miejscu, by się ogrzać. P krótkim czasie dotarli do zabudowań.
- O żesz ty! To mój dom! - ucieszył się Till. - Wchodzimy!
- A jesteś pewien, że... - zaczął Michael, ale Till mu przerwał.
- I tak do jutra nie mamy co ze sobą zrobić, a o ile dobrze widzę, w środku właśnie odbywa się wigilia. Zawsze znajdzie się jakieś miejsce na parę dodtkowych osób. Przecież tak nakazuje obyczaj! - ruszył w stronę drzwi. Michael stwierdził jednak, że lepiej będzie, jeśli on zapuka do drzwi, w końcu Till widząc swojego ojca, mógłby coś palnąć, a tego by nie chcieli. Wyprzedił go i zapukał. Ze środka było słychać kroki, ąż w końcu drzwi się otworzyły. Stanął w nich około 40 - letni mężczyzna w okularach, opatulony w sweter.
- Dzieńdobry... - zaczął Michael.
- Dobrywieczór - poprawił go mężczyzna.
- Myśmy przyprowadzili zgubę - dokończył Michael i wypchnął Tilla II przed siebie.
- A ty się zaś szwędasz po nocy? Przecież tyle razy ci tłumaczyłem, że masz siedzieć w domu!
- Właśnie, słuchaj ojca Till - dopowiedział Michael.
- Dziękuję, dobranoc. - ojciec Tilla już miał zamiar zamknąć drzwi, ale Michael zabokował je nogą.
- Mamy tylko jedną prośbę - zaczął. Mężczyzna spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem. - Właściwie nie mam się gdzie podziać, czy moglibyśmy...
- Werner! - ktoś krzyknął ze środka domu - czy Till już przyszedł?
- Tak - odpowiedział - możesz tu pozwolić na chwilę?
- Już idę, moment... - obok mężczyzny pojawiła się drobna, rudowłosa kobieta.
- Tak?
- Myśmy przyprowadzili Tilla i chcięliśmy się zapytać, czy moglibyśmy u państwa przenocować.
- No nie wiem... zaczęła. Mamy już gościa - za nią pojawił się 7 - letni chłopiec.
- No Zven, przedstaw się. - Zven(później Richard) zchował się za nią i patrzył na nieznajomych. - Moja znajoma z Wittenbergii musiała pilnie wyjechać i nie miała co zrobić z synem - wyjaśniła matka Tilla.
- My nie zajmiemy dużo miejsca - przekonywał Michael, ale kobieta krytycznie spojrzała na speszonego Tilla.
- No nie wiem...
- On może spać na podłodze! - wyjaśnił Michael.
- No dobrze, w końcu są Święta.
Michael odetchnął z ulgą i wszyscy weszli do środka.
- Poczekajcie chwilę, muszę przygotować nowe zastawy - matka Tilla zniknęła w kuchni. Wszyscy rozsiedli się w salonie.
- Więc - zaczął Werner, zapalając fajkę - co was tu sprowadza?
- Ja z moim... bratem - wskazał Michaela II - jestem tylko przejazdem - odpowiedział Michael.
- Ja odwiedzam rodzinę w okolicy - Till odezwał się po raz pierwszy.
- A czym pan się zajmuje panie...
Till rozejrzał się w panice i rzucił pierwsze znane niemieckie nazwisko, jakie mu przyszło do głowy.
- Schenker. Ja jestem wokalistą.
- A więc jest pan artystą. Podobnie jak ja. Jestem poetą. A pan, panie...
- Jackson - Michael przynajmniej nie musiał zmyślać nazwiska.
- Więc, panie Jackson, na pewno nie jest pan bezrobotny.
- Ja jestem również wokalistą.
- Także?
- I czasem trochę tańczę...
- No to Zven się ucieszy. On mi cały czas mówi, że chciałby tańczyć.
Till uśmiechnął się do siebie. Werner znowu zwrócił się do Tilla.
- A jaki rodzaj muzyki pan wykonuje?
Till spojrzał na Michaela wrokiem mówiącym ''czemu on się cały czas mnie pyta?!''.
- Trochę rocka...
- A gra pan w jakimś zespole?
- No tak...
- A jak się nazywa?
- Ra... Rammstein.
- Chyba nie słyszałem. Pamiętam tylko bazę wojskową o podobnej nazwie, ale zespół... nie.
- Możliwe, właściwie formalnie jeszcze nie istniejemy.
- No to życzę powodzenia w karierze. Panie Jackson, a pan co śpiewa?
- Pop i rock. Możliwe, że pan o mnie jeszcze usłyszy.
- Ja panów na chwilę przeproszę - Werner poszedł do kuchni, z oni zostali z Zvenem - Richardem, który właśnie skończył rysować i przyszedł im pokazać swoje dzieło:
- No całkiem nieźle - stwierdził Till po obejrzeniu obrazka przedstawiającego płonącą gitarę - Hmmm... Czy istnieje coś takiego jak dziecięca intuicja?
- Może... - powiedział Michael, po zobaczeniu gitary.
- Mam nadzieję, że się panom nie nudzi - zagadnęła Gitta, przynosząc talerze.
- Nie, ależ skąd odpowiedział Michael.
- Myślę, że możecie powoli siadać.
Wszyscy zajęli miejsca przy stole. Wygłodzeni po podróży w czasie Till, Michael, Michael II, Till II, rzucili się na jedzenie jak szaleni. Po kwadransie nie było nawet mowy o jedzeniu znajdującym się na stole. Że tylko Till był przyzwyczajony do spożywania takich ilości pokarmów, pomógło swojej matce w sprzątaniu. Po jakimś czasie zmywali naczynia, gawędząc.
- Bardzo dobrze się dogadujemy, panie Schenker.
- Nie da się ukryć - stwierdził Till.
- I bardzo dobrze się pan orientuje w mojej kuchni.
- Wie ma... pani, typowa kuchnia...
- Jest pan bardzo podobny do mojego syna.
- Naprawdę? Miło to słyszeć... znaczy w pozytywnym, czy w negatywnym sensie?
- I tym i tym. Wasz sposób mówienia, składnia, nawet sposób mycia naczyń! Matki rozpoznają takie rzeczy. Na pewno nie jesteś z naszej rodziny?
- Tak mi się zdaje. Pochodzę z Monachium. Ja się już chyba położę. - Till wyciągnął śpiwór spod stołu w kuchni i udał się do salonu, gdzie miał się rozłożyć. ''Skąd on wiedział, gdzie trzymamy śpiwór'' zastanawiała się Gitta.
Michael otworzył oczy. Rozglądnął się po pokoju i poszukał zegarka. Ósma. Czas wstać. Zgrozo. Trudno. Michael wstał i poszedł do łazienki. Po drodze obudził Tilla.
- Już...? A mi tu się podoba. Właściwie mogę zostać. Weź ze sobą Tilla II, kiedyś nauczy się śpiewać...
- Wstawaj, Till II nie uniesie miotaczy ognia.
- Kup mu mniejszy model! - Till przewrócił się na drugi bok.
- Daj już spokój. Idź się z nim pożegnać i wyjeżdżamy.
Till ociągając się, wstał i poszedł się umyć. Gdy wyszedł spotkał swoją matkę.
- Dzieńdobry.
- Dzieńdobry.
- Wy już wyjeżdżacie?
- Tak, przed dwunastą musimy wyjść.
Till poszedł poszukać Tilla II. Znalazł go, słuchającego piosenek Rammsteina ze swojego przemyconego z przyszłości mp3.
- Wiesz, gdzie jest Saskia?
- Saskia? Powinna być teraz u babci, chociaż właściwie... dzisiaj miała wrócić. Dziadek miał ją przywieźć. A kiedy wyjeżdżacie?
- Powinniśmy teraz, ale można to jeszcze trochę przeciągnąć...
- Mam nadzieję. Bo trochę czasu minie, zanim usłyszę znowu Rammsteina.
- No, jeszcze trochę się naciesz.
- Saskia przyjechała! - usłyszęli głos Gitty. Wyszli, by powitać ich siostrę. Drzwi otworzyły się i posiwiały mężczyzna wprowadził do domu 5 - letnią dziewczynkę. Została momentalnie wyściskana przez całą rodzinę i tylko Michael powstrzymał Tilla przed zrobieniem tego samego.
- O, widzę, że macie gości - zauważył dziadek i zmierzył podejrzliwym wzrokiem Tilla, Michaela i Michaela II.
- Tak, ale zaraz wyjeżdżają. Prawda? - Werner posłał im wszystko mówiące spojrzenie.
- Tak, oczywiście - odparł pośpiesznie Michael. - Idź się pakuj - powiedział do Tilla, a on posłusznie, choć niechętnie, poczłapał w stronę swojego bagażu.
Z moim poprzednim kontem wystąpiły pewne komplikacje, więc zmuszona jestem kontynuować na tym koncie.
Za to teraz mam jeszcze piękniejszy awatar!
---------------------------------------------------------------------------------------------
Po krótkim zwiedzeniu Florencji, wydaniu fortuny na pamiątki i zjedzeniu obżyliwej, typowej dla włochów, pizzy, udali się w miejsce, w którym powinien pojawić się wehikuł czasu. Na szczęście bez zbędnych komplikacji udało im się w końcu znaleźć w środku i opuścić Florencję. Nikt z nich nie pamiętał dokładnie, co należy zrobić, aby rozpocząć podróż, więc Till wykorzystał swoje doświadczenie w uruchamianiu trabanta i maszyna w końcu zapaliła. Michael ustawił rok 1974 i zniknęli z Włoch. Proces przenoszenia się w czasie nie trwał zbyt długo. Mimo drobnych turbulencji, obyło się bez choroby lokomocyjnej u Tilla II i napis nad wejściem ''można otworzyć'' zapalił się. Michael odsunął klapę i wypadł na zewnątrz. Usłyszeli dźwięk typowy dla wpadania w kupe śniegu. Gdy wyjrzeli za drzwi zobaczyli Michaela leżącego twarzą w dół i robiącego orła.
- Dobrze się bawisz? - zapytał Till Michaela. Michael podniósł głowę, wypluł śnieg z ust i odparł:
- Wyśmienicie.
Till rozejrzał się po okolicy, próbując ją rozpoznać.
- Ciemno, głucho... skąd mam wiedzieć, gdzie jestem? Przecież tu nic nie ma!
- Tam się coś świeci - Michael II wskazał niewielkie światełko w oddali.
- No to idziemy. - zarządził Till - Wstawaj, Michael. Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz! Ogarnij się, człowieku!
Michael wstał ociężale i zatrząsł się z zimna.
- Jest tu co najmnej zimno... - stwierdził.
- Im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej będzie nam ciepło, więc się streszczaj - ponaglił go Till. Till II cały czas chodził w miejscu, by się ogrzać. P krótkim czasie dotarli do zabudowań.
- O żesz ty! To mój dom! - ucieszył się Till. - Wchodzimy!
- A jesteś pewien, że... - zaczął Michael, ale Till mu przerwał.
- I tak do jutra nie mamy co ze sobą zrobić, a o ile dobrze widzę, w środku właśnie odbywa się wigilia. Zawsze znajdzie się jakieś miejsce na parę dodtkowych osób. Przecież tak nakazuje obyczaj! - ruszył w stronę drzwi. Michael stwierdził jednak, że lepiej będzie, jeśli on zapuka do drzwi, w końcu Till widząc swojego ojca, mógłby coś palnąć, a tego by nie chcieli. Wyprzedił go i zapukał. Ze środka było słychać kroki, ąż w końcu drzwi się otworzyły. Stanął w nich około 40 - letni mężczyzna w okularach, opatulony w sweter.
- Dzieńdobry... - zaczął Michael.
- Dobrywieczór - poprawił go mężczyzna.
- Myśmy przyprowadzili zgubę - dokończył Michael i wypchnął Tilla II przed siebie.
- A ty się zaś szwędasz po nocy? Przecież tyle razy ci tłumaczyłem, że masz siedzieć w domu!
- Właśnie, słuchaj ojca Till - dopowiedział Michael.
- Dziękuję, dobranoc. - ojciec Tilla już miał zamiar zamknąć drzwi, ale Michael zabokował je nogą.
- Mamy tylko jedną prośbę - zaczął. Mężczyzna spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem. - Właściwie nie mam się gdzie podziać, czy moglibyśmy...
- Werner! - ktoś krzyknął ze środka domu - czy Till już przyszedł?
- Tak - odpowiedział - możesz tu pozwolić na chwilę?
- Już idę, moment... - obok mężczyzny pojawiła się drobna, rudowłosa kobieta.
- Tak?
- Myśmy przyprowadzili Tilla i chcięliśmy się zapytać, czy moglibyśmy u państwa przenocować.
- No nie wiem... zaczęła. Mamy już gościa - za nią pojawił się 7 - letni chłopiec.
- No Zven, przedstaw się. - Zven(później Richard) zchował się za nią i patrzył na nieznajomych. - Moja znajoma z Wittenbergii musiała pilnie wyjechać i nie miała co zrobić z synem - wyjaśniła matka Tilla.
- My nie zajmiemy dużo miejsca - przekonywał Michael, ale kobieta krytycznie spojrzała na speszonego Tilla.
- No nie wiem...
- On może spać na podłodze! - wyjaśnił Michael.
- No dobrze, w końcu są Święta.
Michael odetchnął z ulgą i wszyscy weszli do środka.
- Poczekajcie chwilę, muszę przygotować nowe zastawy - matka Tilla zniknęła w kuchni. Wszyscy rozsiedli się w salonie.
- Więc - zaczął Werner, zapalając fajkę - co was tu sprowadza?
- Ja z moim... bratem - wskazał Michaela II - jestem tylko przejazdem - odpowiedział Michael.
- Ja odwiedzam rodzinę w okolicy - Till odezwał się po raz pierwszy.
- A czym pan się zajmuje panie...
Till rozejrzał się w panice i rzucił pierwsze znane niemieckie nazwisko, jakie mu przyszło do głowy.
- Schenker. Ja jestem wokalistą.
- A więc jest pan artystą. Podobnie jak ja. Jestem poetą. A pan, panie...
- Jackson - Michael przynajmniej nie musiał zmyślać nazwiska.
- Więc, panie Jackson, na pewno nie jest pan bezrobotny.
- Ja jestem również wokalistą.
- Także?
- I czasem trochę tańczę...
- No to Zven się ucieszy. On mi cały czas mówi, że chciałby tańczyć.
Till uśmiechnął się do siebie. Werner znowu zwrócił się do Tilla.
- A jaki rodzaj muzyki pan wykonuje?
Till spojrzał na Michaela wrokiem mówiącym ''czemu on się cały czas mnie pyta?!''.
- Trochę rocka...
- A gra pan w jakimś zespole?
- No tak...
- A jak się nazywa?
- Ra... Rammstein.
- Chyba nie słyszałem. Pamiętam tylko bazę wojskową o podobnej nazwie, ale zespół... nie.
- Możliwe, właściwie formalnie jeszcze nie istniejemy.
- No to życzę powodzenia w karierze. Panie Jackson, a pan co śpiewa?
- Pop i rock. Możliwe, że pan o mnie jeszcze usłyszy.
- Ja panów na chwilę przeproszę - Werner poszedł do kuchni, z oni zostali z Zvenem - Richardem, który właśnie skończył rysować i przyszedł im pokazać swoje dzieło:
- No całkiem nieźle - stwierdził Till po obejrzeniu obrazka przedstawiającego płonącą gitarę - Hmmm... Czy istnieje coś takiego jak dziecięca intuicja?
- Może... - powiedział Michael, po zobaczeniu gitary.
- Mam nadzieję, że się panom nie nudzi - zagadnęła Gitta, przynosząc talerze.
- Nie, ależ skąd odpowiedział Michael.
- Myślę, że możecie powoli siadać.
Wszyscy zajęli miejsca przy stole. Wygłodzeni po podróży w czasie Till, Michael, Michael II, Till II, rzucili się na jedzenie jak szaleni. Po kwadransie nie było nawet mowy o jedzeniu znajdującym się na stole. Że tylko Till był przyzwyczajony do spożywania takich ilości pokarmów, pomógło swojej matce w sprzątaniu. Po jakimś czasie zmywali naczynia, gawędząc.
- Bardzo dobrze się dogadujemy, panie Schenker.
- Nie da się ukryć - stwierdził Till.
- I bardzo dobrze się pan orientuje w mojej kuchni.
- Wie ma... pani, typowa kuchnia...
- Jest pan bardzo podobny do mojego syna.
- Naprawdę? Miło to słyszeć... znaczy w pozytywnym, czy w negatywnym sensie?
- I tym i tym. Wasz sposób mówienia, składnia, nawet sposób mycia naczyń! Matki rozpoznają takie rzeczy. Na pewno nie jesteś z naszej rodziny?
- Tak mi się zdaje. Pochodzę z Monachium. Ja się już chyba położę. - Till wyciągnął śpiwór spod stołu w kuchni i udał się do salonu, gdzie miał się rozłożyć. ''Skąd on wiedział, gdzie trzymamy śpiwór'' zastanawiała się Gitta.
Michael otworzył oczy. Rozglądnął się po pokoju i poszukał zegarka. Ósma. Czas wstać. Zgrozo. Trudno. Michael wstał i poszedł do łazienki. Po drodze obudził Tilla.
- Już...? A mi tu się podoba. Właściwie mogę zostać. Weź ze sobą Tilla II, kiedyś nauczy się śpiewać...
- Wstawaj, Till II nie uniesie miotaczy ognia.
- Kup mu mniejszy model! - Till przewrócił się na drugi bok.
- Daj już spokój. Idź się z nim pożegnać i wyjeżdżamy.
Till ociągając się, wstał i poszedł się umyć. Gdy wyszedł spotkał swoją matkę.
- Dzieńdobry.
- Dzieńdobry.
- Wy już wyjeżdżacie?
- Tak, przed dwunastą musimy wyjść.
Till poszedł poszukać Tilla II. Znalazł go, słuchającego piosenek Rammsteina ze swojego przemyconego z przyszłości mp3.
- Wiesz, gdzie jest Saskia?
- Saskia? Powinna być teraz u babci, chociaż właściwie... dzisiaj miała wrócić. Dziadek miał ją przywieźć. A kiedy wyjeżdżacie?
- Powinniśmy teraz, ale można to jeszcze trochę przeciągnąć...
- Mam nadzieję. Bo trochę czasu minie, zanim usłyszę znowu Rammsteina.
- No, jeszcze trochę się naciesz.
- Saskia przyjechała! - usłyszęli głos Gitty. Wyszli, by powitać ich siostrę. Drzwi otworzyły się i posiwiały mężczyzna wprowadził do domu 5 - letnią dziewczynkę. Została momentalnie wyściskana przez całą rodzinę i tylko Michael powstrzymał Tilla przed zrobieniem tego samego.
- O, widzę, że macie gości - zauważył dziadek i zmierzył podejrzliwym wzrokiem Tilla, Michaela i Michaela II.
- Tak, ale zaraz wyjeżdżają. Prawda? - Werner posłał im wszystko mówiące spojrzenie.
- Tak, oczywiście - odparł pośpiesznie Michael. - Idź się pakuj - powiedział do Tilla, a on posłusznie, choć niechętnie, poczłapał w stronę swojego bagażu.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Wychodząc, pożegnali się z całą rodziną Lindemannów. Michael II wyściskał Tilla II i obiecał, że na pewno jeszcze się spotkają. Wszyscy wyszli na zewnątrz. Świeciło piękne słońce, niebo bezchmurne. Mieli jeszcze trochę czasu do południa, więc musieli coś z sobą zrobić. Wybrali się na spacer do pobliskiego lasu.
Till, przemierzając leśny gąszcz, przypominał sobie wszystkie swoje stare kąty. To tu po raz pierwszy spotkał się twarzą w twarz z dzikiem, tam znalazł błyszczący pierścionek, tu wpadł w ogromną, błotną kałużę… Postanowił jednak zostawić wspomnienia i skupić się na teraźniejszości. Zaczął nucić jakąś piosenkę, ale po chwili zorientował się, że ktoś za nim idzie. Śledzi go. Odwrócił się powoli.
Pięć metrów za nim stała mała dziewczynka, ubrana w szary płaszczyk i wełnianą czapkę. Patrzyła na niego wyczekująco.
- Co? – spytał Till, odrobinę zaniepokojony i speszony tym spojrzeniem. I wtedy mu się przypomniało. Jako mały chłopiec bał się tego lasu, od czasu, gdy spotkała go bardzo dziwna przygoda.
Pewnego dnia spacerował sobie w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia, gdy nagle z gęstwiny wyłoniła się ta dziewczynka. Chciał coś do niej powiedzieć, ale nie odpowiadała. W pewnym momencie jej oczy zaświeciły się na czerwono. Till wrzasnął i rzucił się biegiem w stronę domu. Nigdy więcej nie wrócił do lasu.
Teraz stał jak sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć. Dziewczynka wyciągnęła przed siebie rękę…
- AAAAAAAA!!!!!! – krzyk Tilla poniósł się daleko. Zaczął uciekać w nieokreślonym kierunku, byle jak najdalej od tego miejsca. Nagle wpadł na Michaela.
- Co ty wyprawiasz?! – zawołał Mike, oburzony. – Patrz, gdzie biegniesz! Co ci się stało? – spytał, widząc minę Tilla.
On jednak nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Chodźmy stąd. – rzucił Michael. – Już zbliża się dwunasta.
Wyszli z lasu na drogę. Till już trochę się uspokoił i opowiedział obu Michaelom, co mu się przytrafiło.
- Ja wiem, kto to był. – odezwał się Michael II. – Kiedyś słyszałem taką bajkę, którą dorośli straszą małe dzieci. Podobno jak ktoś nie słucha rodziców, to może spotkać dziewczynkę ze świecącymi oczami. Nigdy w to nie wierzyłem. Chociaż…
- To na pewno ona! – Till skulił się i zaczął w duchu przepraszać rodziców za wszystkie te razy, kiedy nie wykonywał ich poleceń.
- No, nie wiem. – Michael nie był przekonany. – Moim zdaniem w tej historii jest jakaś luka. Przecież Till już od dawna nie mieszka z rodzicami. To chyba tak nie działa.
- Wczoraj tata prosił mnie o pomoc przy odśnieżaniu przed domem. – wyznał Till. – Powiedziałem, że mi się nie chce. To na pewno przez to! Teraz będzie mi się śnić po nocach! – złapał się za głowę i zaczął nią potrząsać.
- Spokojnie, kupię ci nowy miotacz ognia z opcją zmiany koloru płomienia, jeśli chcesz. – zapewnił Michael wspaniałomyślnie.
- Dziękuję! Od razu mi lepiej. A czy będzie miał kształt…
- Będzie taki, jak chcesz. Nie mówmy już o tym. – przerwał mu Michael, wiedząc, o jaki kształt chodzi Tillowi.
Wreszcie doszli na miejsce. Pięć minut później pojawił się tam wehikuł czasu. Weszli do środka i ustawili rok 1969, a miejsce docelowe – Gary w stanie Indiana. Zanim maszyna ruszyła, wydała z siebie dziwny dźwięk i zapaliła się lampka z napisem ‘Rezerwa’.
- Kończy się paliwo. – stwierdził Michael. – No tak, w sumie logiczne. To przecież nie może być napędzane powietrzem. Na szczęście, to nasza przedostatnia podróż. Miejmy nadzieję, że wystarczy.
Po chwili dotarli do celu. Wysiedli…i prawie zwalił ich z nóg niespodziewany i niepokojąco bliski odgłos klaksonu samochodowego. Jak się okazało, zmaterializowali się na środku głównej ulicy. Ostatecznie wyszli na zewnątrz. Wehikuł zniknął, a oni odsunęli się z drogi. Przejeżdżający kierowca pokazał im na odchodnym środkowy palec.
- Witamy w domu. – mruknął Michael. – Tędy! – zakomenderował.
Po dziesięciominutowym spacerku dotarli na Jackson Street pod numer 2300. Stał tam mały domek o białych ścianach i dachu obłożonym szarą dachówką. Do drzwi dochodziło się krótkim chodnikiem. Michael przypatrzył mu się ze łzami wzruszenia w oczach. Wtem usłyszeli krzyki, a ze środka wybiegło trzech chłopców.
‘Jackie, Tito i Jermaine.’ pomyślał Mike.
- Hej, Michael! – zawołał Tito. – Gdzieś się włóczył przez tyle czasu?
- I z kim? – Jackie przypatrzył się niepewnie Michaelowi i Tillowi.
- Idziemy grać! Dołączysz? – spytał Jermaine.
- Jasne, za chwilę. – odparł Michael II.
Chłopcy oddalili się, a Michael II pożegnał się z Tillem i Michaelem.
- Szkoda, że już się nie zobaczymy. To były najbardziej szalone miesiące w moim życiu. –powiedział na koniec.
Michael i Till odeszli, zostawiając za sobą Jackson Street.
- No i co teraz robimy? – spytał Till. – Warto by się czymś zająć. Mamy cały dzień.
Gdy tak szli, zastanawiając się nad tym, minęli miejsce, w którym ukazał się wcześniej wehikuł czasu. Tam czekała ich bardzo niemiła niespodzianka.
Na środku ulicy, dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej, stała maszyna, tamując całkowicie ruch. Kierowcy opuścili samochody, oglądając ze wszystkich stron dziwny obiekt. Michael wszedł do środka, Till za nim. Teraz paliła się lampka ‘Zbiornik paliwa pusty’.
- No to koniec. Jak teraz wrócimy do domu? Nie wiemy przecież, co to jest za paliwo. – Till usiadł na ławeczce, przyjmując całkowicie bezradną pozycję.
- Musimy odnaleźć Henry’ego Madmana. Pewnie nie wynalazł jeszcze wehikułu, ale może będzie umiał nam pomóc.
- Tylko gdzie on teraz mieszka? Nie znajdziemy go tak łatwo.
- Najlepiej pojedźmy do Germantown i sprawdźmy, czy już się tam nie wprowadził. Jeśli się okaże, że nie…istnieje jeszcze plan B.
- Jaki plan B?
- Przecież Elvis Presley nadal żyje. Znał Madmana. Możemy się od niego dowiedzieć o jego adres. Musimy tylko pojechać do Memphis.
- I co? Tak po prostu chcesz z nim porozmawiać?
- Coś się wymyśli.
Till, przemierzając leśny gąszcz, przypominał sobie wszystkie swoje stare kąty. To tu po raz pierwszy spotkał się twarzą w twarz z dzikiem, tam znalazł błyszczący pierścionek, tu wpadł w ogromną, błotną kałużę… Postanowił jednak zostawić wspomnienia i skupić się na teraźniejszości. Zaczął nucić jakąś piosenkę, ale po chwili zorientował się, że ktoś za nim idzie. Śledzi go. Odwrócił się powoli.
Pięć metrów za nim stała mała dziewczynka, ubrana w szary płaszczyk i wełnianą czapkę. Patrzyła na niego wyczekująco.
- Co? – spytał Till, odrobinę zaniepokojony i speszony tym spojrzeniem. I wtedy mu się przypomniało. Jako mały chłopiec bał się tego lasu, od czasu, gdy spotkała go bardzo dziwna przygoda.
Pewnego dnia spacerował sobie w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia, gdy nagle z gęstwiny wyłoniła się ta dziewczynka. Chciał coś do niej powiedzieć, ale nie odpowiadała. W pewnym momencie jej oczy zaświeciły się na czerwono. Till wrzasnął i rzucił się biegiem w stronę domu. Nigdy więcej nie wrócił do lasu.
Teraz stał jak sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć. Dziewczynka wyciągnęła przed siebie rękę…
- AAAAAAAA!!!!!! – krzyk Tilla poniósł się daleko. Zaczął uciekać w nieokreślonym kierunku, byle jak najdalej od tego miejsca. Nagle wpadł na Michaela.
- Co ty wyprawiasz?! – zawołał Mike, oburzony. – Patrz, gdzie biegniesz! Co ci się stało? – spytał, widząc minę Tilla.
On jednak nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Chodźmy stąd. – rzucił Michael. – Już zbliża się dwunasta.
Wyszli z lasu na drogę. Till już trochę się uspokoił i opowiedział obu Michaelom, co mu się przytrafiło.
- Ja wiem, kto to był. – odezwał się Michael II. – Kiedyś słyszałem taką bajkę, którą dorośli straszą małe dzieci. Podobno jak ktoś nie słucha rodziców, to może spotkać dziewczynkę ze świecącymi oczami. Nigdy w to nie wierzyłem. Chociaż…
- To na pewno ona! – Till skulił się i zaczął w duchu przepraszać rodziców za wszystkie te razy, kiedy nie wykonywał ich poleceń.
- No, nie wiem. – Michael nie był przekonany. – Moim zdaniem w tej historii jest jakaś luka. Przecież Till już od dawna nie mieszka z rodzicami. To chyba tak nie działa.
- Wczoraj tata prosił mnie o pomoc przy odśnieżaniu przed domem. – wyznał Till. – Powiedziałem, że mi się nie chce. To na pewno przez to! Teraz będzie mi się śnić po nocach! – złapał się za głowę i zaczął nią potrząsać.
- Spokojnie, kupię ci nowy miotacz ognia z opcją zmiany koloru płomienia, jeśli chcesz. – zapewnił Michael wspaniałomyślnie.
- Dziękuję! Od razu mi lepiej. A czy będzie miał kształt…
- Będzie taki, jak chcesz. Nie mówmy już o tym. – przerwał mu Michael, wiedząc, o jaki kształt chodzi Tillowi.
Wreszcie doszli na miejsce. Pięć minut później pojawił się tam wehikuł czasu. Weszli do środka i ustawili rok 1969, a miejsce docelowe – Gary w stanie Indiana. Zanim maszyna ruszyła, wydała z siebie dziwny dźwięk i zapaliła się lampka z napisem ‘Rezerwa’.
- Kończy się paliwo. – stwierdził Michael. – No tak, w sumie logiczne. To przecież nie może być napędzane powietrzem. Na szczęście, to nasza przedostatnia podróż. Miejmy nadzieję, że wystarczy.
Po chwili dotarli do celu. Wysiedli…i prawie zwalił ich z nóg niespodziewany i niepokojąco bliski odgłos klaksonu samochodowego. Jak się okazało, zmaterializowali się na środku głównej ulicy. Ostatecznie wyszli na zewnątrz. Wehikuł zniknął, a oni odsunęli się z drogi. Przejeżdżający kierowca pokazał im na odchodnym środkowy palec.
- Witamy w domu. – mruknął Michael. – Tędy! – zakomenderował.
Po dziesięciominutowym spacerku dotarli na Jackson Street pod numer 2300. Stał tam mały domek o białych ścianach i dachu obłożonym szarą dachówką. Do drzwi dochodziło się krótkim chodnikiem. Michael przypatrzył mu się ze łzami wzruszenia w oczach. Wtem usłyszeli krzyki, a ze środka wybiegło trzech chłopców.
‘Jackie, Tito i Jermaine.’ pomyślał Mike.
- Hej, Michael! – zawołał Tito. – Gdzieś się włóczył przez tyle czasu?
- I z kim? – Jackie przypatrzył się niepewnie Michaelowi i Tillowi.
- Idziemy grać! Dołączysz? – spytał Jermaine.
- Jasne, za chwilę. – odparł Michael II.
Chłopcy oddalili się, a Michael II pożegnał się z Tillem i Michaelem.
- Szkoda, że już się nie zobaczymy. To były najbardziej szalone miesiące w moim życiu. –powiedział na koniec.
Michael i Till odeszli, zostawiając za sobą Jackson Street.
- No i co teraz robimy? – spytał Till. – Warto by się czymś zająć. Mamy cały dzień.
Gdy tak szli, zastanawiając się nad tym, minęli miejsce, w którym ukazał się wcześniej wehikuł czasu. Tam czekała ich bardzo niemiła niespodzianka.
Na środku ulicy, dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej, stała maszyna, tamując całkowicie ruch. Kierowcy opuścili samochody, oglądając ze wszystkich stron dziwny obiekt. Michael wszedł do środka, Till za nim. Teraz paliła się lampka ‘Zbiornik paliwa pusty’.
- No to koniec. Jak teraz wrócimy do domu? Nie wiemy przecież, co to jest za paliwo. – Till usiadł na ławeczce, przyjmując całkowicie bezradną pozycję.
- Musimy odnaleźć Henry’ego Madmana. Pewnie nie wynalazł jeszcze wehikułu, ale może będzie umiał nam pomóc.
- Tylko gdzie on teraz mieszka? Nie znajdziemy go tak łatwo.
- Najlepiej pojedźmy do Germantown i sprawdźmy, czy już się tam nie wprowadził. Jeśli się okaże, że nie…istnieje jeszcze plan B.
- Jaki plan B?
- Przecież Elvis Presley nadal żyje. Znał Madmana. Możemy się od niego dowiedzieć o jego adres. Musimy tylko pojechać do Memphis.
- I co? Tak po prostu chcesz z nim porozmawiać?
- Coś się wymyśli.
W myśl planu A postanowili udać się do Germantown i poszukać ich ukochanego profesora. Wehikuł czasu ukryli parę przecznic dalej, w szopie, którą znaleźli. Doszło do niewielkiej sprzeczki przy wyborze środka transportu, ale w końcu posanowili pojechać autostopem. Michael wątpił, że ktokolwiek wyrazi chociaż chęć zatrzymania się.
Till z entuzjazmem stanął przy drodze i wyciągnął rękę z kartką z napisem ''Germantown''. Pesymistycznie nastawiony Michael usiadł obok na rozkładanym krześle i zajął się Iryskiem. Chomik dał mu do zrozumienia, że czuje się zaniedbywany i rząda misia.
Nagle, zgniło zielone kombi zatrzymało się obok nich. Z okna pasażera wyjrzała starsza kobieta o absurdalnie pomarańczowym kolorze natapirowanych włosów, w okularach słonecznych i ewidentnie nadużywająca czerwonej szminki.
- Albercie! Widziałeś to? - zawołała najwyraźniej do osoby, siedzącej na miejscu kierowcy. - Ten pan dysponuje pięknym okazem Chomikus Brutalis!
Till zrobił minę, która była najdoskonalszym, bezgłośnym wyrażeniem słów ''ale o co chodzi?!''
- Till, pani chodzi o Iryska - wyjaśnił Tillowi Michael.
- Chomik, który właśnie gryzie pana w palec - zaczęła tłumaczyć kobieta - jest okazem jednego z najrzadszych gatunków tych gryzoni. Rozmnażają się tylko w pełnie , w nieparzystych miesiącach, przy flamenco. Obecnie wiem, że w Stanach przebywają tylko dwa - ośwadczyła. - A mi było dane zobaczyć jednego z nich! - dodała radośnie.
- Pani jest jakąś znawczynią chomików, czy coś... - zapytał się niezręcznie Till.
- Amanda Penn - przedstawiła się. - Założycielka klubu ''Przytul chomika'', pomysłodawczyni akcji ''Dla chomików z niższych sfer'' i najlepsza hodowczyni chomików roku 1965 - wyciągnęła rękę do Tilla i Michaela przez okno. Przywitali się z nią. Podali swoje prawdziwe nazwiska, bo w tych czasach nikt z nich nie był jakoś szczególnie znany.
- A panowie gdzieś się wybierają? - zapytała się Amanda.
- Tak. Do Germantown do starego znajomego. - odpowiedział Michael.
- To się pięknie składa! - wykrzyknęła Amanda. - W naszej podróży przez Stany, to przecież nasz następny przystanek! Prawda, Albercie?
- Prawda, prawda - odezwała się smętna postać z siedzenia kierowcy.
- Wsiadajcie! - zaprosiła ich.
Wpakowali się na tylne siedzenie. Odczuwali pewne niewygody, bo Irysek, który przed chwilą dowiedział sie o swojej wyjątkowości, postanowił zająć większość tylnej kanapy.
- Jestem taka szczęśliwa, że jest mi dane podróżować z waszym chomikiem - mówiła radośnie Amanda. - Mam prośbę. Może przejdziemy na ty?
- Jasne - zgodził się Michael. - Michael.
- Till - dopowiedział Till.
- No i pięknie - stwierdziła Amanda.
- A twój mąż to...? -zagadnął Michael.
- Albert. Ale nie rozpraszajcie go jak prowadzi.
Amanda włączyła radio i w czwórkę ruszyli w Podróż Przez Stany.
Michael nie mógł powiedzieć, że podróż była nieprzyjemna. Wręcz przeciwnie. W samochodzie panowała całkiem sympatyczna atmosfera, ale... czuł się z lekka porażony entuzjazmem Amandy na niemal każdym polu. Jeszcze bardziej czuł się porażony jej dzikimi próbami śpiewania hitów z lat 60 - tych, lecących w radiu.
Po paru godzinach Amanda zażądziła postój w przydrożnym motelu. Niewielki przybytek o nazwie ''U wuja Toma'' nie porażał ekskluzywnością, ale na pewno mógł zajmować miejsce w czołówce w kateorii na najtańszą, budżetową alternatywę noclegową. Amanda z Albertem zajęli jeden, dwuosobowy pokój. Michael i Till mieli w końcu okazję przyjrzeć się Albertowi w całej okazałości. Był niemal łysym, chudym mężczyzną, z olbrzymimi wąsami i spodniami na szelkach.
Michael z Tillem dostali swoje pokoje i od razu chcieli iść się wykąpać i spać. Michael odnalazł swój ręcznik, gumową kaczuszkę i mydło. Udał się do łazienki. W ulotce, którą znalazł przy recepcji pisało, że każdy pokój dysponuje TV i łazienką z wanną! Pełan entuzjazmu Michael otworzył drzwi właśnie do łazienki i stanął jak wryty. Wanna była po brzegi wypełniona mlekiem, a w nim pływały płatki róż. Michaelowi by to w ogóle nie przeszkadzało, jednak oprócz tego większą część wanny zajmowała Amanda, trzymająca kieliszek z winem. Posłała mu tak dwuznaczne spojrzenie, że aż jednoznaczne i powiedziała:
- Od razu, gdy cię zobaczyłam, wiedziałam, że musimy być razem. To nasze przeznaczenie.
Michael zrobił minę bezgranicznego zdziwienia i krzyknął:
- AAAAAAAAAA! - wybiegł z łazienki i niemal wyskoczył z pokoju. Z ręcznikiem na biodrach i w czepku zaczął dobijać się do pokoju Tilla. Przez chwilę słyszał z wewnątrz głosy mówiące ''chowaj się'', ''gdzie?'', ''za szafę'', a nestępnie dźwięk przekręcanego klucza. Drzwi otworzył Till, nieco zmieszany.
- Wpuść mnie do środka! - niemal błagał Michael - Amanda mnie ściga! Była w mojej wannie!
Till z wahaniem wpuścił go do pokoju. Michael wchodząc do środka minął się z dziewczyną wychodzącą ze środka w pośpiechu.
- A to kto...? - zapytał
- Znajoma - odparł Till.
Till z entuzjazmem stanął przy drodze i wyciągnął rękę z kartką z napisem ''Germantown''. Pesymistycznie nastawiony Michael usiadł obok na rozkładanym krześle i zajął się Iryskiem. Chomik dał mu do zrozumienia, że czuje się zaniedbywany i rząda misia.
Nagle, zgniło zielone kombi zatrzymało się obok nich. Z okna pasażera wyjrzała starsza kobieta o absurdalnie pomarańczowym kolorze natapirowanych włosów, w okularach słonecznych i ewidentnie nadużywająca czerwonej szminki.
- Albercie! Widziałeś to? - zawołała najwyraźniej do osoby, siedzącej na miejscu kierowcy. - Ten pan dysponuje pięknym okazem Chomikus Brutalis!
Till zrobił minę, która była najdoskonalszym, bezgłośnym wyrażeniem słów ''ale o co chodzi?!''
- Till, pani chodzi o Iryska - wyjaśnił Tillowi Michael.
- Chomik, który właśnie gryzie pana w palec - zaczęła tłumaczyć kobieta - jest okazem jednego z najrzadszych gatunków tych gryzoni. Rozmnażają się tylko w pełnie , w nieparzystych miesiącach, przy flamenco. Obecnie wiem, że w Stanach przebywają tylko dwa - ośwadczyła. - A mi było dane zobaczyć jednego z nich! - dodała radośnie.
- Pani jest jakąś znawczynią chomików, czy coś... - zapytał się niezręcznie Till.
- Amanda Penn - przedstawiła się. - Założycielka klubu ''Przytul chomika'', pomysłodawczyni akcji ''Dla chomików z niższych sfer'' i najlepsza hodowczyni chomików roku 1965 - wyciągnęła rękę do Tilla i Michaela przez okno. Przywitali się z nią. Podali swoje prawdziwe nazwiska, bo w tych czasach nikt z nich nie był jakoś szczególnie znany.
- A panowie gdzieś się wybierają? - zapytała się Amanda.
- Tak. Do Germantown do starego znajomego. - odpowiedział Michael.
- To się pięknie składa! - wykrzyknęła Amanda. - W naszej podróży przez Stany, to przecież nasz następny przystanek! Prawda, Albercie?
- Prawda, prawda - odezwała się smętna postać z siedzenia kierowcy.
- Wsiadajcie! - zaprosiła ich.
Wpakowali się na tylne siedzenie. Odczuwali pewne niewygody, bo Irysek, który przed chwilą dowiedział sie o swojej wyjątkowości, postanowił zająć większość tylnej kanapy.
- Jestem taka szczęśliwa, że jest mi dane podróżować z waszym chomikiem - mówiła radośnie Amanda. - Mam prośbę. Może przejdziemy na ty?
- Jasne - zgodził się Michael. - Michael.
- Till - dopowiedział Till.
- No i pięknie - stwierdziła Amanda.
- A twój mąż to...? -zagadnął Michael.
- Albert. Ale nie rozpraszajcie go jak prowadzi.
Amanda włączyła radio i w czwórkę ruszyli w Podróż Przez Stany.
Michael nie mógł powiedzieć, że podróż była nieprzyjemna. Wręcz przeciwnie. W samochodzie panowała całkiem sympatyczna atmosfera, ale... czuł się z lekka porażony entuzjazmem Amandy na niemal każdym polu. Jeszcze bardziej czuł się porażony jej dzikimi próbami śpiewania hitów z lat 60 - tych, lecących w radiu.
Po paru godzinach Amanda zażądziła postój w przydrożnym motelu. Niewielki przybytek o nazwie ''U wuja Toma'' nie porażał ekskluzywnością, ale na pewno mógł zajmować miejsce w czołówce w kateorii na najtańszą, budżetową alternatywę noclegową. Amanda z Albertem zajęli jeden, dwuosobowy pokój. Michael i Till mieli w końcu okazję przyjrzeć się Albertowi w całej okazałości. Był niemal łysym, chudym mężczyzną, z olbrzymimi wąsami i spodniami na szelkach.
Michael z Tillem dostali swoje pokoje i od razu chcieli iść się wykąpać i spać. Michael odnalazł swój ręcznik, gumową kaczuszkę i mydło. Udał się do łazienki. W ulotce, którą znalazł przy recepcji pisało, że każdy pokój dysponuje TV i łazienką z wanną! Pełan entuzjazmu Michael otworzył drzwi właśnie do łazienki i stanął jak wryty. Wanna była po brzegi wypełniona mlekiem, a w nim pływały płatki róż. Michaelowi by to w ogóle nie przeszkadzało, jednak oprócz tego większą część wanny zajmowała Amanda, trzymająca kieliszek z winem. Posłała mu tak dwuznaczne spojrzenie, że aż jednoznaczne i powiedziała:
- Od razu, gdy cię zobaczyłam, wiedziałam, że musimy być razem. To nasze przeznaczenie.
Michael zrobił minę bezgranicznego zdziwienia i krzyknął:
- AAAAAAAAAA! - wybiegł z łazienki i niemal wyskoczył z pokoju. Z ręcznikiem na biodrach i w czepku zaczął dobijać się do pokoju Tilla. Przez chwilę słyszał z wewnątrz głosy mówiące ''chowaj się'', ''gdzie?'', ''za szafę'', a nestępnie dźwięk przekręcanego klucza. Drzwi otworzył Till, nieco zmieszany.
- Wpuść mnie do środka! - niemal błagał Michael - Amanda mnie ściga! Była w mojej wannie!
Till z wahaniem wpuścił go do pokoju. Michael wchodząc do środka minął się z dziewczyną wychodzącą ze środka w pośpiechu.
- A to kto...? - zapytał
- Znajoma - odparł Till.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Michael wzruszył ramionami i wszedł do pokoju. Till zamknął drzwi i spytał:
- No więc o co chodzi?
- Amandzie się wydaje, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ja mam odrobinę odmienne zdanie na ten temat.
- No to jej powiedz, że...już kogoś masz!
- A jak mi każe udowodnić? Z resztą, nie sądzę, żeby wtedy przestała mnie nachodzić.
- Masz rację, ale nie do końca. Gdybyś był z dziewczyną tu, w tym hotelu, nie miałaby wyboru - musiałaby zostawić cię w spokoju.
- Jaką dziewczyną?! Skąd mam ją niby wziąć?
- Idź do baru i kogoś zapoznaj. - zaproponował Till z miną osoby wielce doświadczonej.
Michael chwilę wahał się, lecz wreszcie, nie widząc innego rozwiązania, wyjrzał na korytarz przez uchylone drzwi. I wtedy zrozumiał, że popełnił błąd.
Przy schodach stała szukająca go Amanda. Gdy tylko ujrzała Mike'a, od razu rzuciła się w jego stronę. On krzyknął i pobiegł w kierunku windy. Miał szczęście - akurat ktoś z niej wysiadał. Michael wpadł do środka, ledwo mijając się z gościem, który wydał mu się znajomy. Mężczyzna odwrócił się jeszcze i spojrzał dziwnie na Jacksona. Nie co dzień spotyka się w windzie ludzi w samym ręczniku i czepku kąpielowym.
"Marlon Brando!" pomyślał Michael, gdy zdał sobie sprawę, kogo spotkał. Jednak drzwi windy już się zamknęły. Zjechał na parter, wysiadł i popędził do baru. Kiedy tylko tam dotarł, stracił pewność siebie. W środku unosił się gęsty dym papierosowy. Ludzie grali w billard i ruletkę. Muzykę zapewniał zespół jazzowy, parę osób tańczyło. Wszyscy byli tacy eleganccy...czego nie można było powiedzieć o nim! Jednak usłyszał już za sobą kroki Amandy, więc, z duszą na ramieniu, wkroczył do baru.
Rozejrzał się. Pierwszą osobą, jaka wpadła mu w oko, była blondynka w czerwonej sukience. Miała około 20 lat, usta pomalowane szminką, na głowie kapelusik. W dłoni trzymała kieliszek z winem i popijała powoli, przyglądajac się grze.
Michael podszedł do niej pewnym siebie krokiem.
- Cześć. - przywitał się. - Udawaj, że jesteśmy razem.
- Co? - zdziwiła się, wyrwana z zamyślenia.
- Błagam cię, musisz mi pomóc. Ściga mnie jedna kobieta. Udawaj, że jesteś moją dziewczyną, tylko przez chwilę.
Amanda już ich zauważyła i zbliżyła się z czarującym, w jej mniemaniu, uśmiechem na twarzy.
- Mickey, jesteś wreszcie. Tak długo cię szukałam. Chodźmy do pokoju. Przeziębisz się w tym ręczniku.
- Wybacz, ale jestem zajęty. - odparł Michael, perfekcyjnie wczuwając się w rolę. - Właśnie przyjechała moja dziewczyna i chcę z nią spędzić trochę czasu.
- Twoja...dziewczyna? - Amanda wyraźnie nie dowierzała. Popatrzyła na nich podejrzliwie. - A jak się nazywa, co?
- Agatha. - podał pierwsze lepsze imię, jakie przyszło mu do głowy.
- Jesteście razem? - spytała blondynkę Amanda.
- Tak. Od dwóch lat.
Wtedy Amanda, obrażona na cały świat, odeszła i opuściła lokal.
- Dzięki. - Michael odetchnął z ulgą. - Naprawdę, dzięki.
- Drobiazg. A tak w ogóle, nazywam się Nicoletta.
- Ładne imię. - rzekł Michael i przypadkowo popatrzył jej w oczy. Nagle poczuł, że nogi się pod nim uginają. Miał ochotę paść na kolana i błagać ją, by to, co wcześniej powiedziała, stało się prawdą. W środku roztapiał się jak kostka lodu umieszczona w piekarniku. Przeszły mu ciarki po plecach i całkowicie stracił głos. Nagły przypływ gorąca sprawił, że Michael zaczął spazmatycznie łapać powietrze.
- Co ci jest? - spytała Nicoletta, przekrzywiając lekko głowę. - Zadławiłeś się czymś?
Michael energicznie zaprzeczył ruchem ręki. Kiedy odzyskał mowę, powiedział łamiącym się głosem:
- Ty masz takie piękne oczy....
Dziewczyna zaśmiała się perliście.
- A więc ta historia ze ścigającą cię kobietą to był tylko pretekst, żeby mnie poderwać, tak?
- Nie, nie! Ja tylko...- zastanowił się, co mógłby zrobić. Nagle doznał przypływu natchnienia.
Wbiegł na scenę, pomiędzy muzyków. Odebrał mikrofon wokaliście. Reszta przestała grać, patrząc na niego ze szczerym zdumieniem. On natomiast począł śpiewać balladę o miłości, którą układał na poczekaniu. Z początku oburzona takim bezceremonialnym wtargnięciem widownia, teraz była zachwycona brzmieniem jego głosu i słowami pieśni. Muzycy zaczęli improwizować jakąś melodię.
Gdy Michael skończył śpiewać, otrzymał gromkie brawa. W tym momencie jednak stwierdził, iż stanie na scenie w tym stroju stanowczo mu nie odpowiada. Szybko wyszedł tylnym wyjściem i pobiegł do swojego pokoju.
Kiedy dotarł do drzwi, zawahał się chwilę przed naciśnięciem klamki. A co, jeśli Amanda ciągle tam jest? Powoli wszedł do środka. Pomieszczenie było puste. Zamknął drzwi na klucz.
- No więc o co chodzi?
- Amandzie się wydaje, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ja mam odrobinę odmienne zdanie na ten temat.
- No to jej powiedz, że...już kogoś masz!
- A jak mi każe udowodnić? Z resztą, nie sądzę, żeby wtedy przestała mnie nachodzić.
- Masz rację, ale nie do końca. Gdybyś był z dziewczyną tu, w tym hotelu, nie miałaby wyboru - musiałaby zostawić cię w spokoju.
- Jaką dziewczyną?! Skąd mam ją niby wziąć?
- Idź do baru i kogoś zapoznaj. - zaproponował Till z miną osoby wielce doświadczonej.
Michael chwilę wahał się, lecz wreszcie, nie widząc innego rozwiązania, wyjrzał na korytarz przez uchylone drzwi. I wtedy zrozumiał, że popełnił błąd.
Przy schodach stała szukająca go Amanda. Gdy tylko ujrzała Mike'a, od razu rzuciła się w jego stronę. On krzyknął i pobiegł w kierunku windy. Miał szczęście - akurat ktoś z niej wysiadał. Michael wpadł do środka, ledwo mijając się z gościem, który wydał mu się znajomy. Mężczyzna odwrócił się jeszcze i spojrzał dziwnie na Jacksona. Nie co dzień spotyka się w windzie ludzi w samym ręczniku i czepku kąpielowym.
"Marlon Brando!" pomyślał Michael, gdy zdał sobie sprawę, kogo spotkał. Jednak drzwi windy już się zamknęły. Zjechał na parter, wysiadł i popędził do baru. Kiedy tylko tam dotarł, stracił pewność siebie. W środku unosił się gęsty dym papierosowy. Ludzie grali w billard i ruletkę. Muzykę zapewniał zespół jazzowy, parę osób tańczyło. Wszyscy byli tacy eleganccy...czego nie można było powiedzieć o nim! Jednak usłyszał już za sobą kroki Amandy, więc, z duszą na ramieniu, wkroczył do baru.
Rozejrzał się. Pierwszą osobą, jaka wpadła mu w oko, była blondynka w czerwonej sukience. Miała około 20 lat, usta pomalowane szminką, na głowie kapelusik. W dłoni trzymała kieliszek z winem i popijała powoli, przyglądajac się grze.
Michael podszedł do niej pewnym siebie krokiem.
- Cześć. - przywitał się. - Udawaj, że jesteśmy razem.
- Co? - zdziwiła się, wyrwana z zamyślenia.
- Błagam cię, musisz mi pomóc. Ściga mnie jedna kobieta. Udawaj, że jesteś moją dziewczyną, tylko przez chwilę.
Amanda już ich zauważyła i zbliżyła się z czarującym, w jej mniemaniu, uśmiechem na twarzy.
- Mickey, jesteś wreszcie. Tak długo cię szukałam. Chodźmy do pokoju. Przeziębisz się w tym ręczniku.
- Wybacz, ale jestem zajęty. - odparł Michael, perfekcyjnie wczuwając się w rolę. - Właśnie przyjechała moja dziewczyna i chcę z nią spędzić trochę czasu.
- Twoja...dziewczyna? - Amanda wyraźnie nie dowierzała. Popatrzyła na nich podejrzliwie. - A jak się nazywa, co?
- Agatha. - podał pierwsze lepsze imię, jakie przyszło mu do głowy.
- Jesteście razem? - spytała blondynkę Amanda.
- Tak. Od dwóch lat.
Wtedy Amanda, obrażona na cały świat, odeszła i opuściła lokal.
- Dzięki. - Michael odetchnął z ulgą. - Naprawdę, dzięki.
- Drobiazg. A tak w ogóle, nazywam się Nicoletta.
- Ładne imię. - rzekł Michael i przypadkowo popatrzył jej w oczy. Nagle poczuł, że nogi się pod nim uginają. Miał ochotę paść na kolana i błagać ją, by to, co wcześniej powiedziała, stało się prawdą. W środku roztapiał się jak kostka lodu umieszczona w piekarniku. Przeszły mu ciarki po plecach i całkowicie stracił głos. Nagły przypływ gorąca sprawił, że Michael zaczął spazmatycznie łapać powietrze.
- Co ci jest? - spytała Nicoletta, przekrzywiając lekko głowę. - Zadławiłeś się czymś?
Michael energicznie zaprzeczył ruchem ręki. Kiedy odzyskał mowę, powiedział łamiącym się głosem:
- Ty masz takie piękne oczy....
Dziewczyna zaśmiała się perliście.
- A więc ta historia ze ścigającą cię kobietą to był tylko pretekst, żeby mnie poderwać, tak?
- Nie, nie! Ja tylko...- zastanowił się, co mógłby zrobić. Nagle doznał przypływu natchnienia.
Wbiegł na scenę, pomiędzy muzyków. Odebrał mikrofon wokaliście. Reszta przestała grać, patrząc na niego ze szczerym zdumieniem. On natomiast począł śpiewać balladę o miłości, którą układał na poczekaniu. Z początku oburzona takim bezceremonialnym wtargnięciem widownia, teraz była zachwycona brzmieniem jego głosu i słowami pieśni. Muzycy zaczęli improwizować jakąś melodię.
Gdy Michael skończył śpiewać, otrzymał gromkie brawa. W tym momencie jednak stwierdził, iż stanie na scenie w tym stroju stanowczo mu nie odpowiada. Szybko wyszedł tylnym wyjściem i pobiegł do swojego pokoju.
Kiedy dotarł do drzwi, zawahał się chwilę przed naciśnięciem klamki. A co, jeśli Amanda ciągle tam jest? Powoli wszedł do środka. Pomieszczenie było puste. Zamknął drzwi na klucz.
Znużony wydarzeniami minionego, burzliwego wieczoru, padł na kanapę. Wydawała mu się zadziwiająco wygodna, jak na najtwardzszą kanapę, na jakiejkolwiek siedział, jednak gdy człowiek jest zmęczony, to nie zwraca uwagi na takie szczegóły, jak rzeczywisty stan umeblowania. Całkowicie bezwiednie, zaczął drzemać. Przed oczami przewijały mu się jakieś absurdalne obrazy o kucykach pony i Arnoldzie Schwrzeeneggerze, gdy usłyszał dyskretne pukanie do drzwi. Nigdy wcześniej nie uważał, że istnieje coś takiego jak dyskretne pukanie do drzwi, ale tego nie dało się inaczej opisać. Zniechęcony zwlekł się z kanapy, był jednak na tyle przytomny, by upewnić się przez judasza, czy to przypadkiem nie Amanda czychała jeszcze raz na swoją zdobycz. Zdziwiony stwierdził, że za drzwiami stoi nie kto inny, jak Nicoletta. Lekko zdezorientowany otworzył drzwi. Nicoletta pewnym siebie krokiem weszła do pokoju, mówiąc:
- Zamknij drzwi.
Michael posłusznie wykonał jej rozkaz, onieśmielony jej widokiem. Ona rozsiadła się na kanapie i zaczęła mówić:
- Cieszę się, że w końcu cię znalazłam, agencie 008. Wywiad liczy na twoją pomoc.
Używała tak przekonującego tonu głosu, że Michael nie mógł jej nie słuchać, mimo że nie rozumiał ani słowa.
- Nie przypuszczałam - kontynuowała - że wykonasz znak co do joty, jednak tym sposobem nie mogłam cię pomylić z nikim innym. - Wstałą i wyciągnęła z torebki dość sporą teczkę - Tu znajdują się całe akta sprawy, którą nam przydzielono. Doktor Samo Zło planuje Coś, a my mamy się dowiedziać co. - podała mu teczkę. Michael, ciągle w szoku, odebrał ją jej, po czym zadał dręczące go od jakiegoś czasu pytanie:
- Co???
Nicoletta, spojrzała na niego dziwinie.
- Nie jesteś... agentem 008? - spytała podejrzliwie.
- Nie! - odparł już całkiem otrzeźwiony Michael.
- O nie... - usiadła na kanapie, zaniepokojona. - W tej sytuacji, chyba muszę... - przerwało jej pukanie do drzwi, które w żadnym razie nie było dyskretne.
- Michael! - usłyszał głos Tilla, zza drzwi. - Jakiś facet teraz w barze śpiewa piosenkę w samym ręczniku i czepku! Musisz to zobaczyć!
- Kto to jest? - zapytała Nicoletta. Zza drzwi rozległ się już bardziej donośny głos Tilla.
- Michael? Jesteś tam?
- Odpowiedz, że tak - przykazała Nicoletta.
- Tak! - odkrzyknął Michael. - Nie wchodź! - dodał.
- Okej! To wchodzę! - przez chwilę słychać było szarpanie się z klamką, później z drzwiami, a na końcu z tasakiem, w szczwanie ukrytym futerale. Po chwili w pokoju pojawił się Till, zostawiając za sobą wyciętą dziurę w drzwiach, dokładnie swojego kształtu. W ręce trzymał aparat.
- Och - westchnął zawiedziony. - To do niczego nie doszło? Byłyby świetne zdjęcia do jakiegoś brukowca.
- To paparazzi? - spytała Nicoletta - Co on tu robi?
- Nie jestem żadnym paparazzim - sprostował Till - po prostu w różne sposoby zarabiam na życie.
- Ona jest agentką! - krzyknął Michael Po ostatniej aferze związanej z tajną agencją, której był członkiem, miał już powyżej uszu szpiegowania.
- No nie! Nie mogłeś trzymać języka za zębami? - Nicoletta miała już dość tego wieczoru. Miał przecież przebiec całkiem inaczej! - Teraz obu muszę skasować pamięć! - wyciągnęłą z torebki tajemniczy sprej i Michael zobaczył ciemność.
Till stał niewzruszony, wpatrując się w Nicolettę, siłującą się ze sprejem.
- Czemu na ciebie nie działa? - zapytała zrozpaczona, potrząsając sprejem.
- Już gorszymi rzeczami pryskali mi po twarzy - wyjaśnił.
- Wolę nie wnikać - stwierdziła Nicoletta - Poczekaj chwilę... - pogrzebała w torebce. Wyciągnęła z niej zieloną pałkę.
- A to co jest? - spytał Till.
- Pałka - zapominajka. Kiedy już obaj stracicie przytomność, zabiorę was do tajnej bazy, gdzie skasujemy wam ostatnie godziny z pamięci i... czemu ja ci to wszystko mówię? - zorientowała się po chwili.
- Możliwe, że to przez mój wrodzony urok - zastanowił się Till - Nie chciałabyś możeoooeecharkooooaaaaaakhuekhue - Till wylądował na ziemi, po ciosie pałką-zapominajką, precyzyjnie wymierzonym przez Nicolettą.
- Zamknij drzwi.
Michael posłusznie wykonał jej rozkaz, onieśmielony jej widokiem. Ona rozsiadła się na kanapie i zaczęła mówić:
- Cieszę się, że w końcu cię znalazłam, agencie 008. Wywiad liczy na twoją pomoc.
Używała tak przekonującego tonu głosu, że Michael nie mógł jej nie słuchać, mimo że nie rozumiał ani słowa.
- Nie przypuszczałam - kontynuowała - że wykonasz znak co do joty, jednak tym sposobem nie mogłam cię pomylić z nikim innym. - Wstałą i wyciągnęła z torebki dość sporą teczkę - Tu znajdują się całe akta sprawy, którą nam przydzielono. Doktor Samo Zło planuje Coś, a my mamy się dowiedziać co. - podała mu teczkę. Michael, ciągle w szoku, odebrał ją jej, po czym zadał dręczące go od jakiegoś czasu pytanie:
- Co???
Nicoletta, spojrzała na niego dziwinie.
- Nie jesteś... agentem 008? - spytała podejrzliwie.
- Nie! - odparł już całkiem otrzeźwiony Michael.
- O nie... - usiadła na kanapie, zaniepokojona. - W tej sytuacji, chyba muszę... - przerwało jej pukanie do drzwi, które w żadnym razie nie było dyskretne.
- Michael! - usłyszał głos Tilla, zza drzwi. - Jakiś facet teraz w barze śpiewa piosenkę w samym ręczniku i czepku! Musisz to zobaczyć!
- Kto to jest? - zapytała Nicoletta. Zza drzwi rozległ się już bardziej donośny głos Tilla.
- Michael? Jesteś tam?
- Odpowiedz, że tak - przykazała Nicoletta.
- Tak! - odkrzyknął Michael. - Nie wchodź! - dodał.
- Okej! To wchodzę! - przez chwilę słychać było szarpanie się z klamką, później z drzwiami, a na końcu z tasakiem, w szczwanie ukrytym futerale. Po chwili w pokoju pojawił się Till, zostawiając za sobą wyciętą dziurę w drzwiach, dokładnie swojego kształtu. W ręce trzymał aparat.
- Och - westchnął zawiedziony. - To do niczego nie doszło? Byłyby świetne zdjęcia do jakiegoś brukowca.
- To paparazzi? - spytała Nicoletta - Co on tu robi?
- Nie jestem żadnym paparazzim - sprostował Till - po prostu w różne sposoby zarabiam na życie.
- Ona jest agentką! - krzyknął Michael Po ostatniej aferze związanej z tajną agencją, której był członkiem, miał już powyżej uszu szpiegowania.
- No nie! Nie mogłeś trzymać języka za zębami? - Nicoletta miała już dość tego wieczoru. Miał przecież przebiec całkiem inaczej! - Teraz obu muszę skasować pamięć! - wyciągnęłą z torebki tajemniczy sprej i Michael zobaczył ciemność.
Till stał niewzruszony, wpatrując się w Nicolettę, siłującą się ze sprejem.
- Czemu na ciebie nie działa? - zapytała zrozpaczona, potrząsając sprejem.
- Już gorszymi rzeczami pryskali mi po twarzy - wyjaśnił.
- Wolę nie wnikać - stwierdziła Nicoletta - Poczekaj chwilę... - pogrzebała w torebce. Wyciągnęła z niej zieloną pałkę.
- A to co jest? - spytał Till.
- Pałka - zapominajka. Kiedy już obaj stracicie przytomność, zabiorę was do tajnej bazy, gdzie skasujemy wam ostatnie godziny z pamięci i... czemu ja ci to wszystko mówię? - zorientowała się po chwili.
- Możliwe, że to przez mój wrodzony urok - zastanowił się Till - Nie chciałabyś możeoooeecharkooooaaaaaakhuekhue - Till wylądował na ziemi, po ciosie pałką-zapominajką, precyzyjnie wymierzonym przez Nicolettą.
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
Kiedy Michael otworzył oczy, zobaczył, że leży na podłodze w...łazience!
-Co to ma być? - spytał sam siebie. - Gdzie ja jestem?
- Też się nad tym zastanawiam. - usłyszał głos Tilla, siedzącego przy ścianie pod umywalką.
Wyglądało to na publiczne WC, było tu kilka kabin oraz umywalek. Nagle drzwi otworzyły się i do środka weszła Nicoletta.
- Wstawać! - rozkazała. - I za mną!
- Kochanie, co tu się dzieje? - Michael zadał to pytanie odrobinę nieświadomie.
- Uważaj na słowa, koleś. - odparła z irytacją w głosie. - Zaraz nie będziesz tego pamiętał, więc wyjaśnienia nie są potrzebne.
- No tak! Chcą nam skasować pamięć! - uświadomił sobie Till.
- Co?! - Mike zerwał się na równe nogi. - Nie zezwalam!
Wtedy do łazienki wkroczyli dwaj faceci o dość potężnej budowie. Mieli na sobie uniformy, przypominające mundury służb specjalnych. Twarze zasłaniały im potężne okulary przeciwsłoneczne. Faceci podeszli do nich, by siłą zaprowadzić ich na miejsce przeznaczenia. Till próbował się przeciwstawiać, ale nie poszło mu najlepiej. Dorobił się tylko paru siniaków i rozbitego nosa. Michael natomiast przygotował się i...dał jednemu z mężczyzn potężnego kopniaka prosto w twarz. Drugiego, trzymającego Tilla, powalił paroma ciosami z pięści i wreszcie z główki w czachę. Następnie oswobodził Tilla z kajdanek, które mu założono. Spojrzał na Nicolettę.
- Na pewno nie jesteś agentem 008? - spytała zszokowana jego umiejętnościami.
- Nie. A teraz pokaż nam wyjście.
- Wierz mi, mamy tu więcej takich goryli. Tak, czy siak, powalenie dwóch nie wystarczy.
Podczas tej ich rozmowy Till zdążył wyjść z łazienki i podejrzliwie popatrzeć na drzwi od zewnątrz.
- Wiedziałem! - zawołał. - To damska toaleta! Cały czas czegoś mi tu brakowało!
- A właściwie, dlaczego zamknęliście nas w łazience? - spytał Jackson, rozpraszając się na moment.
- Ludzie różnie reagują na spray obezwładniający i pałkę-zapominajkę. - odparła Nicoletta.- Woleliśmy nie ryzykować...
- Till, gdzie leziesz?! - przerwał jej Michael. Wybiegł z łazienki i znalazł się w długim korytarzu, oświetlonym kiepskimi żarówkami. Na drugim końcu dojrzał sporą szybę, na której tle rysowała się postać Tilla.
- Poczekaj na mnie! - krzyknął i pognał za nim. Gdy obaj stanęli przed oknem, zrozumieli, że z ucieczką będzie problem. Baza była bowiem zbudowana na czymś w rodzaju platformy wiertniczej, a dookoła morze.
- Ups... - wyrwało się im obu w tym samym momencie.
Nicoletta dołączyła do nich spokojnym krokiem.
- To kolejny powód, dla którego powinniście poddać się zabiegowi. Po jego zakończeniu odstawimy was do hotelu. Nie rozumiem, dlaczego koniecznie chcecie uciec. Nie macie w tym żadnego interesu.
Till wahał się przez chwilę, aż wreszcie powiedział:
- W sumie...no dobra. Nic nie stracę, tylko parę godzin, których w większości nie pamiętam. Chodź, idziemy! - zwrócił się do Michaela.
Ten jednak odczuwał rosnący opór. Nie zależałoby mu specjalnie na tych paru godzinach, ale...NICOLETTA! NICOLETTA!! Ciągle słyszał to imię, jakby ktoś krzyczał mu je do ucha. Nie chciał o niej zapomnieć. Nie chciał zapomnieć widoku jej oczu, jej głosu, jej twarzy, jej...
- No to jak? - spytała. - Idziesz, czy mam zawołać ochronę?
Michael, zrozumiawszy, że teraz nic nie może zrobić, spuścił głowę i podążył za nimi. Przeszli długim korytarzem, po schodach trzy piętra na dół, znowu korytarz, skręt w lewo, dwuskrzydłowe, różowe drzwi. Różowe?!
"Czy wszystko tu musi być takie...takie...babskie?!" pomyślał zniesmaczony Till, widząc namalowane na ścianach pomieszczenia motylki i kwiatuszki.
- Wystrój dobrze wpływa na pacjentów po kasacji pamięci. - odpowiedziała na jego niewypowiedziane pytanie Nicoletta.
W pokoju były również cztery łóżka, przedpotopowy telewizor oraz stolik. Przeszli przez kolejne drzwi. Znaleźli się w sali do złudzenia przypominającej operacyjną.
- Proszę się położyć. - zwróciła się do nich, wskazując na stół, kobieta w fartuchu i masce na twarzy. - Może pan pierwszy? - dodała, wskazując na Tilla.
Lindemann posłusznie wykonał polecenie. Michael gorączkowo starał się coś wymyślić, ale wypchnięto go na zewnątrz. Został sam na sam z Nicolettą. Wtedy złapał się ostatniej deski ratunku.
- Jeśli mnie oszczędzicie, zdradzę wam pewną tajemnicę.
- Jaką tajemnicę?
- Tajemnicę podróży w czasie. Przybyliśmy tu z przyszłości.
Nicoletta zaśmiała się.
- Błagam, nie bądź żałosny. Nie uda ci się tak łatwo.
- Nastepny proszę! - rozległo się z sali operacyjnej. Tilla wywieziono nieprzytomnego i położono na jednym z łóżek.
- Teraz twoja kolej. - ponagliła Michaela Nicoletta.
-Co to ma być? - spytał sam siebie. - Gdzie ja jestem?
- Też się nad tym zastanawiam. - usłyszał głos Tilla, siedzącego przy ścianie pod umywalką.
Wyglądało to na publiczne WC, było tu kilka kabin oraz umywalek. Nagle drzwi otworzyły się i do środka weszła Nicoletta.
- Wstawać! - rozkazała. - I za mną!
- Kochanie, co tu się dzieje? - Michael zadał to pytanie odrobinę nieświadomie.
- Uważaj na słowa, koleś. - odparła z irytacją w głosie. - Zaraz nie będziesz tego pamiętał, więc wyjaśnienia nie są potrzebne.
- No tak! Chcą nam skasować pamięć! - uświadomił sobie Till.
- Co?! - Mike zerwał się na równe nogi. - Nie zezwalam!
Wtedy do łazienki wkroczyli dwaj faceci o dość potężnej budowie. Mieli na sobie uniformy, przypominające mundury służb specjalnych. Twarze zasłaniały im potężne okulary przeciwsłoneczne. Faceci podeszli do nich, by siłą zaprowadzić ich na miejsce przeznaczenia. Till próbował się przeciwstawiać, ale nie poszło mu najlepiej. Dorobił się tylko paru siniaków i rozbitego nosa. Michael natomiast przygotował się i...dał jednemu z mężczyzn potężnego kopniaka prosto w twarz. Drugiego, trzymającego Tilla, powalił paroma ciosami z pięści i wreszcie z główki w czachę. Następnie oswobodził Tilla z kajdanek, które mu założono. Spojrzał na Nicolettę.
- Na pewno nie jesteś agentem 008? - spytała zszokowana jego umiejętnościami.
- Nie. A teraz pokaż nam wyjście.
- Wierz mi, mamy tu więcej takich goryli. Tak, czy siak, powalenie dwóch nie wystarczy.
Podczas tej ich rozmowy Till zdążył wyjść z łazienki i podejrzliwie popatrzeć na drzwi od zewnątrz.
- Wiedziałem! - zawołał. - To damska toaleta! Cały czas czegoś mi tu brakowało!
- A właściwie, dlaczego zamknęliście nas w łazience? - spytał Jackson, rozpraszając się na moment.
- Ludzie różnie reagują na spray obezwładniający i pałkę-zapominajkę. - odparła Nicoletta.- Woleliśmy nie ryzykować...
- Till, gdzie leziesz?! - przerwał jej Michael. Wybiegł z łazienki i znalazł się w długim korytarzu, oświetlonym kiepskimi żarówkami. Na drugim końcu dojrzał sporą szybę, na której tle rysowała się postać Tilla.
- Poczekaj na mnie! - krzyknął i pognał za nim. Gdy obaj stanęli przed oknem, zrozumieli, że z ucieczką będzie problem. Baza była bowiem zbudowana na czymś w rodzaju platformy wiertniczej, a dookoła morze.
- Ups... - wyrwało się im obu w tym samym momencie.
Nicoletta dołączyła do nich spokojnym krokiem.
- To kolejny powód, dla którego powinniście poddać się zabiegowi. Po jego zakończeniu odstawimy was do hotelu. Nie rozumiem, dlaczego koniecznie chcecie uciec. Nie macie w tym żadnego interesu.
Till wahał się przez chwilę, aż wreszcie powiedział:
- W sumie...no dobra. Nic nie stracę, tylko parę godzin, których w większości nie pamiętam. Chodź, idziemy! - zwrócił się do Michaela.
Ten jednak odczuwał rosnący opór. Nie zależałoby mu specjalnie na tych paru godzinach, ale...NICOLETTA! NICOLETTA!! Ciągle słyszał to imię, jakby ktoś krzyczał mu je do ucha. Nie chciał o niej zapomnieć. Nie chciał zapomnieć widoku jej oczu, jej głosu, jej twarzy, jej...
- No to jak? - spytała. - Idziesz, czy mam zawołać ochronę?
Michael, zrozumiawszy, że teraz nic nie może zrobić, spuścił głowę i podążył za nimi. Przeszli długim korytarzem, po schodach trzy piętra na dół, znowu korytarz, skręt w lewo, dwuskrzydłowe, różowe drzwi. Różowe?!
"Czy wszystko tu musi być takie...takie...babskie?!" pomyślał zniesmaczony Till, widząc namalowane na ścianach pomieszczenia motylki i kwiatuszki.
- Wystrój dobrze wpływa na pacjentów po kasacji pamięci. - odpowiedziała na jego niewypowiedziane pytanie Nicoletta.
W pokoju były również cztery łóżka, przedpotopowy telewizor oraz stolik. Przeszli przez kolejne drzwi. Znaleźli się w sali do złudzenia przypominającej operacyjną.
- Proszę się położyć. - zwróciła się do nich, wskazując na stół, kobieta w fartuchu i masce na twarzy. - Może pan pierwszy? - dodała, wskazując na Tilla.
Lindemann posłusznie wykonał polecenie. Michael gorączkowo starał się coś wymyślić, ale wypchnięto go na zewnątrz. Został sam na sam z Nicolettą. Wtedy złapał się ostatniej deski ratunku.
- Jeśli mnie oszczędzicie, zdradzę wam pewną tajemnicę.
- Jaką tajemnicę?
- Tajemnicę podróży w czasie. Przybyliśmy tu z przyszłości.
Nicoletta zaśmiała się.
- Błagam, nie bądź żałosny. Nie uda ci się tak łatwo.
- Nastepny proszę! - rozległo się z sali operacyjnej. Tilla wywieziono nieprzytomnego i położono na jednym z łóżek.
- Teraz twoja kolej. - ponagliła Michaela Nicoletta.
Michael, pełen wątpliwości, położył się na łóżku. Tak naprawdę nie mógł... nie chciał... po prostu zapomnienie takiej osoby jak Nicoletta w ogóle nie wchodziło w grę! Sam zdziwił się swoją uległością, gdy pozwolił przypiąć swoje ręce skórzanymi paskami do metalowego stelarzu łóżka. Poczuł, jak ktoś przykłada mu do twarzy urządzenie, mające go uśpić... i zasnął.
Biel... Michael widział głównie biel. Później biel zmieniła się w róż. Róż? Prawdziwy róż, działający na oczy jak kret na zatkaną rurę. Po jakimś czasie mógł rozróżnić pojedyncze kształty, przedstawiające głównie motylki i kwiatki. Czyżby wrócił do przedszkola? Tak, to były piękne czasy. Nikt nic od niego nie chciał. Jednak... przed oczami zaczęły mu się przewijać obrazy. Hotel... ręcznik... kaczuszka...? Później stawały się coraz wyraźniejsze. Przedstawiały platformę weirtniczą... salę operacyjną... Tak! Michael wszystko pamiętał! Ale czemu? Przecież ostatnie godziny miały zniknąć bezpowrotnie z jego pamięci. Czyżby Nicoletta nie chciała, by ją zapomniał? Tak, to była piękna perspektywa, ale mało prawdopodobna. Najbardziej możliwe było stwierdenie...
- Wywieziemy ich do strefy 41. - usłyszał zdecydowany głos Nicoletty. Drzwi otworzyły się i w pokoju pojawiła się we własnej osobie. Za nią stali dwaj mężczyźni w strojach laboratoryjnych.
- Zabierzcie ich do samolotu - przykazała i Michael poczuł, że jego łóżko rusza z miejsca. Przez jakiś czas było pchane po korytarzach platformy wiertniczej, aż w końcu Michael wywnioskował, że dotarli do wspomnianego wcześniej samolotu. Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi i ostrożnie otworzył oczy. Znajdowali się w pomieszczeniu, będącym czymś w rodzaju składzika. Ściany stanowił nagi metal, a drzwi przypominały drzwi do sejfu.
- Till...? - ostrożnie zapytał Michael. Till ani drgnął. ''Pewnie jeszcze śpi'' pomyślał. Nagle, Till sztywno usiadł na łóżku. Jego ruchy przypominały ruchy robota, dotkniętego korozją. Już bardziej płynnie, rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Till, słuchaj - zaczął Michael - zabierają nas do jakiejś strefy 41, a ja nie jestem pewien... - Michael przyjrzał się twarzy Tilla. Nic nie wyrażała. Było to dziwne zjawisko. Zwykle po Tillu widać było emocje, jakby miał je wypisane na twarzy, a Till rzadko kiedy pozbawiony był jakichkolwiek uczuć. Zwykle wyrażał minę bezgranicznego znudzenia, psychopatycznej fescynacj, albo czegoś innego w tym stylu, ale teraz... nic.
- Till... wszystko okej? - spytał zaniepokojony Michael. Till spojrzał na niego badawczo.
- Czemu... - zaczął ostrożnie - nazywasz mnie Till? Przecież nazywam się Michael. Michael Jackson.
Było parę momentów bezgranicznie dziwnych w życiu Michaela. Ten na pewno stał na podium
- Eeee... - odparł elokwentnie Michael - A może nie? - zasugerował.
- W jakim sensie? - spytał podejżliwie Till.
- No... - zaczął oryginalny Król Popu - zawsze mi się zdawało, że to ja...
- Niedorzeczność! - Till przerwał mu. ''Ja kiedykolwiek użyłem słowa 'niedorzeczność'?'' zastanowił się Michael. Uznał rozmowę z Tillem w tym momencie za całkowicie bezsensowną i wstał z łóżka. Wybrał najprostszą drogę do kontaktu z kimś normalnym i zaczął walić pięściami w drzwi, krzycząc:
- Wypuśćcie mnie! Błagam! - niewielka zasówka w drzwiach odsunęła się i dokładnie przed sobą ujrzał parę przenikliwych oczu.
- Czego? - usłyszał pytanie.
- Żądam spotkania się z Nicloettą! - oświadczył stanowczo.
- To masz szczęście - stwierdziła osoba za drzwiami - właśnie tu idzie.
Wrota otworzyły się i w nich stanęła właśnie Nicoletta.
- Widzę, że już nie śpicie - zaczęła - i że już zorientowałeś się, że nie usunęłam ci pamięci. Za bardzo zaintrygowała mnie twoja propozycja dotycząca podróży w czasie. A twój kolega...
- No właśnie. - przerwał jej Michael. - Co z Tillem.
- Widzisz... aktualna operacja jest powiedzmy... nieoficjalna. Dowództwo dostało raport o tym, że zostaliście odesłani do hotelu, ze skasowaną pamiecią. Uważam jednak, że powinieneś powiedzieć więcej o tej swojej tajemnicy. Ale pojawił się pewien szkopuł... maszyna do kasacji wspomnień rejestruje liczbę operacji. Musieliśmy wykonać dwa zabiegi, a że ty musiałeś zachować pamięć, to troszkę... ucierpiał na tym twój przyjaciel. Usuneliśmy mu pamięć dwukrotnie.
- Co to oznacza? - spytał przerażony Michael.
- Nie mam pojęcia! Nigdy jeszcze nie robiliśmy czegoś takiego!
Biel... Michael widział głównie biel. Później biel zmieniła się w róż. Róż? Prawdziwy róż, działający na oczy jak kret na zatkaną rurę. Po jakimś czasie mógł rozróżnić pojedyncze kształty, przedstawiające głównie motylki i kwiatki. Czyżby wrócił do przedszkola? Tak, to były piękne czasy. Nikt nic od niego nie chciał. Jednak... przed oczami zaczęły mu się przewijać obrazy. Hotel... ręcznik... kaczuszka...? Później stawały się coraz wyraźniejsze. Przedstawiały platformę weirtniczą... salę operacyjną... Tak! Michael wszystko pamiętał! Ale czemu? Przecież ostatnie godziny miały zniknąć bezpowrotnie z jego pamięci. Czyżby Nicoletta nie chciała, by ją zapomniał? Tak, to była piękna perspektywa, ale mało prawdopodobna. Najbardziej możliwe było stwierdenie...
- Wywieziemy ich do strefy 41. - usłyszał zdecydowany głos Nicoletty. Drzwi otworzyły się i w pokoju pojawiła się we własnej osobie. Za nią stali dwaj mężczyźni w strojach laboratoryjnych.
- Zabierzcie ich do samolotu - przykazała i Michael poczuł, że jego łóżko rusza z miejsca. Przez jakiś czas było pchane po korytarzach platformy wiertniczej, aż w końcu Michael wywnioskował, że dotarli do wspomnianego wcześniej samolotu. Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi i ostrożnie otworzył oczy. Znajdowali się w pomieszczeniu, będącym czymś w rodzaju składzika. Ściany stanowił nagi metal, a drzwi przypominały drzwi do sejfu.
- Till...? - ostrożnie zapytał Michael. Till ani drgnął. ''Pewnie jeszcze śpi'' pomyślał. Nagle, Till sztywno usiadł na łóżku. Jego ruchy przypominały ruchy robota, dotkniętego korozją. Już bardziej płynnie, rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Till, słuchaj - zaczął Michael - zabierają nas do jakiejś strefy 41, a ja nie jestem pewien... - Michael przyjrzał się twarzy Tilla. Nic nie wyrażała. Było to dziwne zjawisko. Zwykle po Tillu widać było emocje, jakby miał je wypisane na twarzy, a Till rzadko kiedy pozbawiony był jakichkolwiek uczuć. Zwykle wyrażał minę bezgranicznego znudzenia, psychopatycznej fescynacj, albo czegoś innego w tym stylu, ale teraz... nic.
- Till... wszystko okej? - spytał zaniepokojony Michael. Till spojrzał na niego badawczo.
- Czemu... - zaczął ostrożnie - nazywasz mnie Till? Przecież nazywam się Michael. Michael Jackson.
Było parę momentów bezgranicznie dziwnych w życiu Michaela. Ten na pewno stał na podium
- Eeee... - odparł elokwentnie Michael - A może nie? - zasugerował.
- W jakim sensie? - spytał podejżliwie Till.
- No... - zaczął oryginalny Król Popu - zawsze mi się zdawało, że to ja...
- Niedorzeczność! - Till przerwał mu. ''Ja kiedykolwiek użyłem słowa 'niedorzeczność'?'' zastanowił się Michael. Uznał rozmowę z Tillem w tym momencie za całkowicie bezsensowną i wstał z łóżka. Wybrał najprostszą drogę do kontaktu z kimś normalnym i zaczął walić pięściami w drzwi, krzycząc:
- Wypuśćcie mnie! Błagam! - niewielka zasówka w drzwiach odsunęła się i dokładnie przed sobą ujrzał parę przenikliwych oczu.
- Czego? - usłyszał pytanie.
- Żądam spotkania się z Nicloettą! - oświadczył stanowczo.
- To masz szczęście - stwierdziła osoba za drzwiami - właśnie tu idzie.
Wrota otworzyły się i w nich stanęła właśnie Nicoletta.
- Widzę, że już nie śpicie - zaczęła - i że już zorientowałeś się, że nie usunęłam ci pamięci. Za bardzo zaintrygowała mnie twoja propozycja dotycząca podróży w czasie. A twój kolega...
- No właśnie. - przerwał jej Michael. - Co z Tillem.
- Widzisz... aktualna operacja jest powiedzmy... nieoficjalna. Dowództwo dostało raport o tym, że zostaliście odesłani do hotelu, ze skasowaną pamiecią. Uważam jednak, że powinieneś powiedzieć więcej o tej swojej tajemnicy. Ale pojawił się pewien szkopuł... maszyna do kasacji wspomnień rejestruje liczbę operacji. Musieliśmy wykonać dwa zabiegi, a że ty musiałeś zachować pamięć, to troszkę... ucierpiał na tym twój przyjaciel. Usuneliśmy mu pamięć dwukrotnie.
- Co to oznacza? - spytał przerażony Michael.
- Nie mam pojęcia! Nigdy jeszcze nie robiliśmy czegoś takiego!
- Pretty Young Thing
- Posty: 54
- Rejestracja: czw, 31 mar 2011, 16:54
- I co zamierzacie teraz z nami zrobić?
Nicoletta nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ rozmowę przerwał im wrzask Tilla.
- Co się dzieje?! - spytał Michael.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, co się ze mną stało?!
Jak się okazało, Till właśnie zobaczył swoje odbicie w metalowej ścianie samolotu. Na jego twarzy malowało się szczere przerażenie.
- Ale o co chodzi?
- Wyglądam jak jakiś...jakiś... - nie mógł znaleźć odpowiedniego porównania.
- Moim zdaniem wyglądasz jak Till Lindemann.
- Właśnie!...Zaraz...dlaczego znowu wspominasz o jakimś Tillu? A tak w ogóle, to... - przyjrzał się dokładniej Michaelowi. Wcześniej nie zrobił tego, ze względu na słabe światło. - AAAAAAAAAAA!!!!!! Ty wyglądasz jak ja!! Co ze mną zrobiliście?! Oddajcie mi natychmiast moje ciało!!
- Bądź wreszcie cicho! - zganiła go Nicoletta. - Coś ci się w głowie pomieszało. Siedź w kącie i nie przeszkadzaj!
Till, na granicy załamania psychicznego, siadł na podłodze i zaczął się kiwać w przód i w tył.
- A ty - Nicoletta zwróciła się do Michaela. - Teraz powiedz mi coś więcej o tych podróżach w czasie.
Michael opowiedział jej dokładnie o wehikule, o celu ich podróży, a przy okazji również o Michaelu II i Tillu II. Kiedy mówił o tym, jak wyszli z wulkanu, Nicoletta uniosła lekko brwi, ale nie przerwała mu. Wspomniał również o Elvisie, no i oczywiście o Henry'm Madmanie.
- Czyli mówisz, że z którego jesteście roku?
- Z 2009.
- No to...daleko się przenieśliście. Gdzie teraz jest wehikuł?
- W Gary, w jakiejś szopie przy drodze.
- Pojedziemy tam i wytłumaczysz nam, jak się go obsługuje.
- A później pozwolicie nam wrócić do domu?
- No coś ty! Przecież wtedy stracimy wehikuł!
- W takim razie, co z nami będzie?
- Wcielimy was do naszej organizacji. Nie mamy wyboru. A kiedy przestaniecie być potrzebni, usuniemy wam pamięć i wypuścimy. Ale nie wrócicie do domu.
Michael poczuł, że cały drętwieje. Nie, nie zamierzał tu zostać. Ale jak mieli uciec? Przecież nie wyskoczą z samolotu. No chyba...że mają tu spadochrony.
Nicoletta wyszła i zamknęła drzwi. Michael spojrzał na Tilla. Ten wyglądał nie najlepiej. Budził wręcz swego rodzaju niepokój.
- Zaśpiewaj coś. - poprosił Mike. Pewien pomysł mu do głowy.
- Teraz? Nie jestem w nastroju.
- Proszę! Może być coś smutnego.
Till chwilę się zastanawiał. Wreszcie wybrał piosenkę. Wstał, wyprostował się i przybrał pozę z serii "Ból i cierpienie". Zaczął:
- What about sunrise? What about rain? What about all the things that you said we were to gain?
Michael, słysząc to, momentalnie zatkał sobie uszy. Till zawodził tak potwornie, że nie dało się tego słuchać. Ale o to właśnie chodziło.
Lindemann wczuwał się coraz bardziej w "Earth song". Początkowo spokojna zwrotka przchodziła w refren. Głośniej i głośniej.
- Co tu się dzieje?! - do pomieszczenia wpadł strażnik. Wtedy został powalony przez Michaela, który czekał już za drzwiami.
- Chodź! - krzyknął na Tilla. - Pięknie śpiewasz, naprawdę, ale musimy się zbierać.
Obaj wypadli na zewnątrz. Na szczęście nikt jeszcze nie zauważył tego, co się stało. Jackson rozejrzał się.
- Spadochrony! Wiedziałem! - wziął dwa. Jeden z nich założył, a drugi podał Tillowi.
- Jak to się zakłada? - Lindemann był lekko skonsternowany.
Michael westchnął ciężko. Pomógł mu włożyć spadochron. Następnie podszedł do drzwi samolotu i otworzył je gwałtownym szarpnięciem. Szybko złapał się jakiejś rury, żeby go nie wywiało. Wtedy z kabiny pilotów wypadła Nicoletta z dwoma facetami.
- Zatrzymać ich! - krzyknęła.
Michael wypchnął Tilla na zewnątrz, rzucił jeszcze:
- Pa, skarbie! - i skoczył.
Dopiero w czasie lotu wśród chmur przyszło mu do głowy, że przecież mogą właśnie przelatywać nad morzem. A wtedy mieliby spory problem po wylądowaniu w wodzie.
W pewnym momencie dostrzegł lecącego kilkadziesiąt metrów niżej Tilla. Lecącego, a raczej spadającego całkowicie niekontrolowanie. Ustawił ciało w odpowiedni sposób, dzięki czemu, opadając szybko, zrównał się z nim po chwili. Jak dobrze, że nauczył się tego w tajnej organizacji wywiadowczej. Till wyglądał na nieprzytomnego. Michael złapał się go, żeby znów się nie rozłączyli.
Wreszcie wylecieli z chmur. Mike odetchnął z ulgą. Pod nimi było jakieś pole. Kiedy byli już wystarczająco nisko, pociągnął za linkę rozkładającą spadochron Tilla i puścił go. Lindemannem szarpnęło i został w górze. Michael również otworzył spadochron. Teraz obaj opadali powoli.
"Żeby go tylko nie zniosło na jakieś drzewo, bo go później nie ściągnę." pomyslał z niepokojem.
Po kilku minutach wylądował twardo na ziemi. Przeturał się kilka metrów, a potem podjął próby wyplątania się z materiału. Till wylądował kawałek dalej. Michael poszedł go uwolnić. Na szczęście, nic mu się nie stało. Nagle, ocknął się.
- Gdzie ja jestem? - spytał, rozglądajac się nieprzytomnie dookoła.
- Nie mam pojęcia. Trzeba będzie dostać się do jakiejś cywilizacji.
Nicoletta nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ rozmowę przerwał im wrzask Tilla.
- Co się dzieje?! - spytał Michael.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, co się ze mną stało?!
Jak się okazało, Till właśnie zobaczył swoje odbicie w metalowej ścianie samolotu. Na jego twarzy malowało się szczere przerażenie.
- Ale o co chodzi?
- Wyglądam jak jakiś...jakiś... - nie mógł znaleźć odpowiedniego porównania.
- Moim zdaniem wyglądasz jak Till Lindemann.
- Właśnie!...Zaraz...dlaczego znowu wspominasz o jakimś Tillu? A tak w ogóle, to... - przyjrzał się dokładniej Michaelowi. Wcześniej nie zrobił tego, ze względu na słabe światło. - AAAAAAAAAAA!!!!!! Ty wyglądasz jak ja!! Co ze mną zrobiliście?! Oddajcie mi natychmiast moje ciało!!
- Bądź wreszcie cicho! - zganiła go Nicoletta. - Coś ci się w głowie pomieszało. Siedź w kącie i nie przeszkadzaj!
Till, na granicy załamania psychicznego, siadł na podłodze i zaczął się kiwać w przód i w tył.
- A ty - Nicoletta zwróciła się do Michaela. - Teraz powiedz mi coś więcej o tych podróżach w czasie.
Michael opowiedział jej dokładnie o wehikule, o celu ich podróży, a przy okazji również o Michaelu II i Tillu II. Kiedy mówił o tym, jak wyszli z wulkanu, Nicoletta uniosła lekko brwi, ale nie przerwała mu. Wspomniał również o Elvisie, no i oczywiście o Henry'm Madmanie.
- Czyli mówisz, że z którego jesteście roku?
- Z 2009.
- No to...daleko się przenieśliście. Gdzie teraz jest wehikuł?
- W Gary, w jakiejś szopie przy drodze.
- Pojedziemy tam i wytłumaczysz nam, jak się go obsługuje.
- A później pozwolicie nam wrócić do domu?
- No coś ty! Przecież wtedy stracimy wehikuł!
- W takim razie, co z nami będzie?
- Wcielimy was do naszej organizacji. Nie mamy wyboru. A kiedy przestaniecie być potrzebni, usuniemy wam pamięć i wypuścimy. Ale nie wrócicie do domu.
Michael poczuł, że cały drętwieje. Nie, nie zamierzał tu zostać. Ale jak mieli uciec? Przecież nie wyskoczą z samolotu. No chyba...że mają tu spadochrony.
Nicoletta wyszła i zamknęła drzwi. Michael spojrzał na Tilla. Ten wyglądał nie najlepiej. Budził wręcz swego rodzaju niepokój.
- Zaśpiewaj coś. - poprosił Mike. Pewien pomysł mu do głowy.
- Teraz? Nie jestem w nastroju.
- Proszę! Może być coś smutnego.
Till chwilę się zastanawiał. Wreszcie wybrał piosenkę. Wstał, wyprostował się i przybrał pozę z serii "Ból i cierpienie". Zaczął:
- What about sunrise? What about rain? What about all the things that you said we were to gain?
Michael, słysząc to, momentalnie zatkał sobie uszy. Till zawodził tak potwornie, że nie dało się tego słuchać. Ale o to właśnie chodziło.
Lindemann wczuwał się coraz bardziej w "Earth song". Początkowo spokojna zwrotka przchodziła w refren. Głośniej i głośniej.
- Co tu się dzieje?! - do pomieszczenia wpadł strażnik. Wtedy został powalony przez Michaela, który czekał już za drzwiami.
- Chodź! - krzyknął na Tilla. - Pięknie śpiewasz, naprawdę, ale musimy się zbierać.
Obaj wypadli na zewnątrz. Na szczęście nikt jeszcze nie zauważył tego, co się stało. Jackson rozejrzał się.
- Spadochrony! Wiedziałem! - wziął dwa. Jeden z nich założył, a drugi podał Tillowi.
- Jak to się zakłada? - Lindemann był lekko skonsternowany.
Michael westchnął ciężko. Pomógł mu włożyć spadochron. Następnie podszedł do drzwi samolotu i otworzył je gwałtownym szarpnięciem. Szybko złapał się jakiejś rury, żeby go nie wywiało. Wtedy z kabiny pilotów wypadła Nicoletta z dwoma facetami.
- Zatrzymać ich! - krzyknęła.
Michael wypchnął Tilla na zewnątrz, rzucił jeszcze:
- Pa, skarbie! - i skoczył.
Dopiero w czasie lotu wśród chmur przyszło mu do głowy, że przecież mogą właśnie przelatywać nad morzem. A wtedy mieliby spory problem po wylądowaniu w wodzie.
W pewnym momencie dostrzegł lecącego kilkadziesiąt metrów niżej Tilla. Lecącego, a raczej spadającego całkowicie niekontrolowanie. Ustawił ciało w odpowiedni sposób, dzięki czemu, opadając szybko, zrównał się z nim po chwili. Jak dobrze, że nauczył się tego w tajnej organizacji wywiadowczej. Till wyglądał na nieprzytomnego. Michael złapał się go, żeby znów się nie rozłączyli.
Wreszcie wylecieli z chmur. Mike odetchnął z ulgą. Pod nimi było jakieś pole. Kiedy byli już wystarczająco nisko, pociągnął za linkę rozkładającą spadochron Tilla i puścił go. Lindemannem szarpnęło i został w górze. Michael również otworzył spadochron. Teraz obaj opadali powoli.
"Żeby go tylko nie zniosło na jakieś drzewo, bo go później nie ściągnę." pomyslał z niepokojem.
Po kilku minutach wylądował twardo na ziemi. Przeturał się kilka metrów, a potem podjął próby wyplątania się z materiału. Till wylądował kawałek dalej. Michael poszedł go uwolnić. Na szczęście, nic mu się nie stało. Nagle, ocknął się.
- Gdzie ja jestem? - spytał, rozglądajac się nieprzytomnie dookoła.
- Nie mam pojęcia. Trzeba będzie dostać się do jakiejś cywilizacji.
Michael ocenił sytuację. Znajdowali się na środku jakiegoś pola. Ewidentnie było to cywilizowane pole, ponieważ podzielone było na poszczególne części, z czego na każdej dojrzewało coś innego. W zasięgu wzroku nie było jednak żadnych budynków. Michael wiedział jednak, że dotarcie do ludzi to kwestia nie więcej niż godziny. Gdy był już pełen optymizmu, przypomniał sobie o Tillu. Zerknął na niego kątem oka i zobaczył, że jego choroba sieroca przybrała na sile, przez co wyglądał trochę jak bańka wstańka. Jego mina była obrazem zagubienia i depresji. Michael, mocno zaniepokojony, powiedział:
- Wstawaj. Musimy dotrzeć do jakiejś cywilizacji.
Till spojrzał na niego oczami pełnymi łez.
- Nigdzie nie idę - odpowiedział. Zadrżała mu broda.
- Może jak zajmiesz się czymś konkretnym... - zaczął niepewnie Michael - ...na przykład... -zastanowił się - ...chodzeniem, to będzie ci lepiej?
- Może - Till spojrzał w przestrzeń i wstał. Obrali jakiś kierunek, żeby nie chodzić w kółko, po czym ruszyli przed siebie. Till właściwie milczał przez całą drogę, co bardzo zmartwiło Michaela. Milczał nawet wtedy, gdy zastali króliki w intymnej sytuacji, co było już kompletnie nienaturalne. Po jakimś czasie dotarli do lasu. Znaleźli ścieżkę i postanowili się jej trzymać. Z każdym kilometrem las stawał się coraz mroczniejszy. Nagle, Michael zauważył ruch w krzakach. Już chciał podejść i sprawdzić, czy to nie akieś dzikie zwierzę, gdy usłyszał za sobą głos:
- Stop! Nicht bewegen! - na plecach poczół lufę. Zauważył, że Till stoi obok niego z przerażeniem w oczach.
- Till! Co on powiedział? - zapytał się go.
- Skąd mam wiedzieć? Przecież nie mówię po niemiecku! - spojrzał na niego ze zdiwieniem, jakby ktoś się go zapytał, czemu dwa razy dwa to cztery.
- Och... - Michael odczuł chwilową niemoc w stosunku do Tilla. Usłyszał za sobą kolejny głos.
- Haben sie die Erlaunis, im diesen Wald zu sein? - Michael sięgnął do najgłębszych zakamarków swojej pamięci i przypomniał sobie zdanie, które warto znać w każdym języku.
- Ich... moment... spreche Deutsch nicht! - z wyrazem dzikiej satysfakcji odwrócił się ostrożnie do napastnika. Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem, wymienił parę zdań ze swoim towarzyszem i zaczął mówić łamanym angielskim.
- To być las prywatny. My móc was wywieźć i zawieźć do miasto.
- Bylibyśmy bardzo wdzięczni - poweidział pełem ulgi Michael. Zostali zaprowadzeni do podrdzewiałej furgonetki.
- Wy siadać na paka - powiedział jeden z myśliwych, a oni posłusznie wykonali rozkaz. Usadowili się wygodnie, a samochód ruszył.
- Więc... - zaczął Till - ...skoro mamy trochę czasu, to możesz mi wyjaśnić o co właściwie chodzi i co się dzieje.
Michael zebrał się w sobie i opowiedział Tillowi wszystko co zdarzyło się od ich pierwszego spotkania, kim jest i czemu myśli, że jest kimś innym.
- Teraz nie wiem tylko, czy da się to odkręcić - zakończył Michael.
- Czyli mówisz, że ja...
- Tak.
- I nie jestem...?
- Nie.
- I że jak się...?
- Till Lindemann.
- No to się porobiło - skwitował Till. Przejechali właśnie obok tabliczki z napisem ''Wittenberg''. Zostali wysadzeni niedaleko katedry. Till stał w miejscu i wpatrywał się w przestrzeń.
- Wstawaj. Musimy dotrzeć do jakiejś cywilizacji.
Till spojrzał na niego oczami pełnymi łez.
- Nigdzie nie idę - odpowiedział. Zadrżała mu broda.
- Może jak zajmiesz się czymś konkretnym... - zaczął niepewnie Michael - ...na przykład... -zastanowił się - ...chodzeniem, to będzie ci lepiej?
- Może - Till spojrzał w przestrzeń i wstał. Obrali jakiś kierunek, żeby nie chodzić w kółko, po czym ruszyli przed siebie. Till właściwie milczał przez całą drogę, co bardzo zmartwiło Michaela. Milczał nawet wtedy, gdy zastali króliki w intymnej sytuacji, co było już kompletnie nienaturalne. Po jakimś czasie dotarli do lasu. Znaleźli ścieżkę i postanowili się jej trzymać. Z każdym kilometrem las stawał się coraz mroczniejszy. Nagle, Michael zauważył ruch w krzakach. Już chciał podejść i sprawdzić, czy to nie akieś dzikie zwierzę, gdy usłyszał za sobą głos:
- Stop! Nicht bewegen! - na plecach poczół lufę. Zauważył, że Till stoi obok niego z przerażeniem w oczach.
- Till! Co on powiedział? - zapytał się go.
- Skąd mam wiedzieć? Przecież nie mówię po niemiecku! - spojrzał na niego ze zdiwieniem, jakby ktoś się go zapytał, czemu dwa razy dwa to cztery.
- Och... - Michael odczuł chwilową niemoc w stosunku do Tilla. Usłyszał za sobą kolejny głos.
- Haben sie die Erlaunis, im diesen Wald zu sein? - Michael sięgnął do najgłębszych zakamarków swojej pamięci i przypomniał sobie zdanie, które warto znać w każdym języku.
- Ich... moment... spreche Deutsch nicht! - z wyrazem dzikiej satysfakcji odwrócił się ostrożnie do napastnika. Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem, wymienił parę zdań ze swoim towarzyszem i zaczął mówić łamanym angielskim.
- To być las prywatny. My móc was wywieźć i zawieźć do miasto.
- Bylibyśmy bardzo wdzięczni - poweidział pełem ulgi Michael. Zostali zaprowadzeni do podrdzewiałej furgonetki.
- Wy siadać na paka - powiedział jeden z myśliwych, a oni posłusznie wykonali rozkaz. Usadowili się wygodnie, a samochód ruszył.
- Więc... - zaczął Till - ...skoro mamy trochę czasu, to możesz mi wyjaśnić o co właściwie chodzi i co się dzieje.
Michael zebrał się w sobie i opowiedział Tillowi wszystko co zdarzyło się od ich pierwszego spotkania, kim jest i czemu myśli, że jest kimś innym.
- Teraz nie wiem tylko, czy da się to odkręcić - zakończył Michael.
- Czyli mówisz, że ja...
- Tak.
- I nie jestem...?
- Nie.
- I że jak się...?
- Till Lindemann.
- No to się porobiło - skwitował Till. Przejechali właśnie obok tabliczki z napisem ''Wittenberg''. Zostali wysadzeni niedaleko katedry. Till stał w miejscu i wpatrywał się w przestrzeń.