Caly czas jestem w Londynie. Duzo sie dzialo, ale cala relacje zdam Wam po powrocie do domu. W Polsce bede juz jutro, ale reportaz obiecuje na poniedzialek
edit.
Dodaję pierwszą część tego co chcę Wam opowiedzieć. Przepraszam, że tak kawałkami, ale nie miałam jakoś dzisiaj weny..
25 czerwiec 2011, Londyn
Od czego by tu zacząć.. Pod Arenę przyjechalam rano, ok.10.00 metrem. Już jak jechałam i automatyczna babeczka mówiła "...to Arena O2" to ciarki przechodziły.. :? Po wyjściu ze stacji strasznie mnie to wszystko jakoś przytłoczyło. Po lewej stronie znajdowało się miejsce, które powinno być symbolem czegoś innego, spełnienia marzeń, a nie tego czym jest teraz. Smutku, niepewności i żalu

Stałam tak przed nią i stałam i tak naprawdę.. to chciało mi się płakać ..
Pod Areną kręciło się całe mnóstwo ludzi, ale ja przecież wiedziałam kogo mam wypatrywać

Fani powoli zbierali się, zapoznawali ze sobą i rozmawiali. I wtedy po raz kolejny przekonałam się o tym, że jesteśmy jedną wielką rodziną. I zawdzięczamy to Michaelowi. Bo to On pokazał nam jak kochać drugiego człowieka i to On pokazał nam, że podziały nie istnieją. Tych ludzi widziałam pierwszy i pewnie ostatni raz w życiu, a oni przyjęli mnie jak kogoś dawno już wyczekiwanego, kogoś bliskiego

Przytulali mnie, przedstawiali się i zagadywali. Od razu poczułam się lepiej. Nie czułam się już samotna, a wręcz byłam szczęśliwa. Tak strasznie mocno czuło się tam Michaela i Jego słowa:
We are the one..


Trochę ochłonęłam i poszłam zwiedzić O2. Tego samego dnia był koncert "Glee", więc kręciło się mnóśtwo roześmianych dzieciaków, ludzi pobrzebieranych za Smurfy i ludzi, którzy mieli torebkę, koszulkę czy coś innego związanego z Michaelem pomimo tego, że nie byli fanami i nie zostali z nami potem. Po prostu pamiętali, że tego dnia coś się wydarzyło..


CDN.....
