Ostatnio zakupione płyty - recenzje, wrażenia

Miejsce na tematy zupełnie nie związane z Michaelem Jacksonem. Tutaj możesz luźno podyskutować o czym tylko masz ochotę. Jedynie rozmowy te muszą być oczywiście kulturalne :) Zapraszam MJówki do pogawędek.
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Są nudne.
Przepadam za Jego wszelkimi produkcjami pobocznymi - występy gościnne na płytach kolegów i koleżanek; single bogate w nie wydane na albumach utwory- te wszelkie kompozycje jazzowe, reaggae, swingowe i wszelakie inne. Zgrane na cztery 80-minutowe płyty te wszystkie nagrania spoza albumów, można zasłuchiwać bez znudzenia- zainteresowani znają je też pewnie z audycji Marcina Kydryńskiego w radiowej Trójce.
Gdy Mistrz jednak bierze się za spójny album z muzyką nie-popową, jak choćby płyta z lutnią czy nagrania o zimie, wieje nudą. A ostatni pomysł, by nagrać swoje hity w orkiestrowej oprawie nawet nie zagnał mnie do sklepu- ani realnego ani wirtualnego.
A Ty je lubisz? Możesz napisać coś więcej?
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
polishblacksoul
Posty: 576
Rejestracja: czw, 11 gru 2008, 19:05

Post autor: polishblacksoul »

tak, lubie.

jesli chodzi o "if on a winter's night" to jest to po prostu plyta inteligentna. jesli ktos szuka rockowego pazura, z ktorego znany byl sting w the police, to sie oczywiscie nie doczeka. to krazek refleksyjny, totalnie basniowy, jakby odrealniony i z pewnoscia to nie muzyka dla niecierpliwych, szukajacych chwytliwych melodii ktore moga zanucic po pierwszym razie po odsluchaniu. to dzwieki kontemplacyjne, bardzo pieknie zgrywajace sie zreszta z okladka. to sting jako dorosly, dojrzaly facet, prawdziwy poeta a nie dzieciak z nastroszonymi wlosami.

co do "symphonicities" to uwazam te plyte za jeszcze lepsza niz "if on..." . klasyki z repertuaru stinga i the police zyskaly nowego szlifu, zyskaly cos czego nigdy te utwory nie osiagnelyby w aranzach rozpisanych na instrumenty wykorzystywane w muz. rozrywkowej. piekne symfoniczne wypelnienie dodaje swietnym melodiom skrzydel. to jest wlasnie prawdziwa glebia, to sa dzwieki ktore unosza cie wysoko. fantastyczny krazek, nie chce sie nawet szerzej rozpisywac na jego temat bo jesli ktos "tego" nie czuje to po prostu nie czuje, i juz. nie potrafie przekonywac innych do zmiany zdania w sprawach muzyki.
(no i plus za wokal stinga, wciaz fanastyczny!)
Awatar użytkownika
tadeyro
Posty: 114
Rejestracja: ndz, 04 wrz 2005, 10:37
Lokalizacja: Kraków

Post autor: tadeyro »

kaem pisze:Jak to jest z powrotami po latach.. Mają sens? Burzyć legendę czy pozostawić ją w spokoju? [...]
Rzadko kiedy się to udaje, ale czasem jednak.
Dowodem na to może być nowa płyta O.M.D - History Of Modern, która niedawno miała swoją premierę.

Obrazek

Nie boje się stwierdzić, że żaden wykonawca z lat 80'tych nie trzyma tak wysokiego poziomu jak OMD obecnie.
Każdy znajdzie na płycie coś dla siebie. Od tanecznych kawałków do spokojnych ballad. Od synthpopu poprzez delikatny electroclash do nigdy nie wychodzącego z mody newromantic.

Mój faworyt - Sister Mary Says.
Stare dobre OMD. Być może dlatego, że podobno kawałek to odrzut z czasów zamierzchłych :happy:

http://www.youtube.com/watch?v=ALQsqR1rmLM
Awatar użytkownika
billiejean89
Posty: 650
Rejestracja: pt, 23 paź 2009, 17:44
Lokalizacja: 2300 Jackson Street

Post autor: billiejean89 »

Semi Precious Weapons
You love you


Właśnie odsłuchałam płytę tego amerykańskiego zespołu i jestem pod ogromnym wrażeniem.
Nie jestem wielką fanką rocka ale ta płyta jest świetna. Każda piosenka ma coś w sobie, jest ostre pierdzielnięcie i spokojna ballada.
W ogóle cały ten zespól jest super. Polecam przyjrzeć się ich twórczości, bo fajnie chłopaki grają.
Miałam okazje zobaczyć ich na żywo (grali jako support przed Gagą) i stwierdzam, że są świetni.
Frontman jest najlepszy ;)
Polecam!

Tracklista :

1.Semi Presious Weapons
2.Put a diamond in it
3.Magnetic baby
4.Statues of ourselves
6.I could die
7.Leave your pretty to me
8. Rock n' roll never looked so beautiful
9.Look at me
5.Sticky with champagne
Obrazek
Awatar użytkownika
Agnieszkaaaaa
Posty: 293
Rejestracja: śr, 09 wrz 2009, 22:59
Lokalizacja: never-never land

Post autor: Agnieszkaaaaa »

W ciągu ostatniego miesiąca zakupiłam parę płyt. Wreszcie! bo dawno nic nowego nie przybyło do mojej kolekcji ;) Zakupiłam 3 krążki Jamesa Blunta. Pewnego pięknego choć zimnego dnia wstąpiłam do media marktu żeby tylko popatrzec czy jest coś ciekawego. Chodziła mi po głowie myśl aby kupić jeden krążek 'Chasing Time: The Bedlam Sessions' Blunta ale gdy tylko natrafiłam na regał z płytami poczułam wielka chęć posiadania też innych i mimo że wydałam wszystkie oszczędności to jestem szczęśliwa.

'Back to Bedlam'
Obrazek
Idealny album. Każdy utwór przypadł mi do gustu a w szczególności
You're Beautiful, Wisemen, Tears And Rain i Cry. Wprowadza niesamowity nastrój. Odkąd mam słucham codziennie.

'All the Lost Souls'
Obrazek
Drugi studyjny album Jamesa. Również wspaniały. Najbardziej uwielbiam Carry You Home, Annie, Same Mistake i 1973 ale polecam cały album.

'Chasing Time: The Bedlam Sessions'.
Obrazek

Zawiera 2 płytki CD ( Live in Ireland ) i DVD ( Koncert BBC, teledyski i bonusy)
Where Is My Mind
Awatar użytkownika
Amelia
Posty: 355
Rejestracja: czw, 06 sie 2009, 21:30
Lokalizacja: Jaworzno

Post autor: Amelia »

Ciągle kupuję płyty. Właściwie tylko na to wydaje pieniądze (ciuchy kupuję w second- handach. Wszystkim się podoba.)
Kupuję na zasadzie: słyszałam pochlebną recenzję, utwór który mnie zaintrygował. Kupuję w ciemno. Często się zawodzę, wtedy puszczam płytę dalej.
W tym miesiącu było tego trochę. Ostatni (wczorajszy) zakup to ARCHANDROID Janelle Monae.
Nie zawiodłam się. Płyta zostaje. To ciekawa mieszanka naprawdę elektryzujących rytmów z tak piorunująco pięknymi balladami jak 57821.
Płyta jest droga (ponad 60 zł w tym okrutnym empiku), ale warta każdej złotówki.
Czytałam dziś, że płyta zainspirowana jest filmem Fritza Langa "Metropolis" z 1927. Zaczyna się juz od okładki:

Obrazek

Obrazek
http://przeslodzonaherbata.blog.onet.pl
Dopiero zaczynam, ale...

Nie lubi słów: błogosławiony owoc żywota twego
Amelia Poulain
Awatar użytkownika
editt
Posty: 646
Rejestracja: wt, 26 gru 2006, 16:19
Lokalizacja: Starachowice, http://twitter.com/editt86

Post autor: editt »

Ostatnio zakupiłam płytę Josha Grobana "Illuminations" - napisałam o niej w temacie "Muzyka: Nowości i Zapowiedzi" -> http://www.forum.mjpolishteam.pl/viewto ... &start=120 Na prawdę polecam, płyta jest przepiękna. W ogóle kocham jego muzykę.

Nabyłam także przepiękna płytę Placido Domino "Amore Infinito" z 2008 r.- piosenki inspirowane są poezją Jana Pawła II.

Obrazek

Płyta jest piękna; w duetach z Placido wystąpili: Katherine Jenkins, Andrea Bocelli, Placido Domingo Jr., The Los Angeles Children's Choir, Josh Groban, Vanessa Williams.
Moje ukochane piosenki z tej płyty to 'La conscienza' http://www.youtube.com/watch?v=E69v0rbDtWM i 'La tua semplicita' http://www.youtube.com/watch?v=eNoS4dc9NK4 i
;-)
Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
SuperFlyB.
Posty: 393
Rejestracja: ndz, 11 kwie 2010, 22:03
Lokalizacja: z nienacka... a tak naprawdę z Warszawy

Post autor: SuperFlyB. »

Święta, święta i po świętach... Dostało się pod choinkę parę prezentów, w tym albumy muzyczne...

Po pierwsze:
Prince "COme"
Obrazek

Kocham tego człowieka. To mój pierwszy album Prince'a z lat 90. I jest świetny. Energiczny, nastrojowy... lubieżny...
Zdecydowanie zachęca do zgłębiania twórczości Księcia.

Ulubione utwory: 'Pheromone', Loose!(który z czymś mi się kojarzy
:knuje:), 'Space', 'Race', 'Solo'

O(+>

____________________________
Po drugie:

Florence + the Machine Between Two Lungs

Obrazek

Jeden z moich osobistych albumów roku. To przede wszystkim genialny wokal i świetne aranżacje.
Każda piosenka stanowi swoja własna historię, którą czuć całym ciałem.
Minusem jest kiepskie złożenie.
Ulubione tracki: 'Dog days Are over' (świetnie wykonane na... EMA bodajże), 'I'm Not calling You a liar', 'Cosmic Love'

Ale Between Two Lungs to jeszcze bonus disc.

Tu wymiata przede wszystkim 'Heavy in Your Arms', utwór stworzony na potrzeby sagi Zmierzch :-/

Dobrze brzmią też live'y, ale... ja bym to zrobił z o wiele większym rozmachem, akustycznie mi to nie brzmi :)

kaem-> po pierwsze nie kradniemy zdjęć z innych stron, powodując że tam strona się wolniej ładuje tylko wrzucamy na serwery ze zdjęciami, po drugie mniejsze formaty zdjęć. Poprawiłem, nast. razem po prostu usunę.
Obrazek
Awatar użytkownika
Justine
Posty: 611
Rejestracja: ndz, 28 cze 2009, 4:08
Lokalizacja: na zawsze z tobą Michael :*

Post autor: Justine »

Nie wiem ogolnie nie przepadam za obecna muzyka a juz napewno nie pochwalilabym muzyki Rihanny gdyz albowiem nienawidze jej PARASOLKI po prostu pamietam ze mi ja strasznie obrzydziła..
I nie mowie ze uwielbiam ją itp.
Jednak jej nowa plyta mi sie podoba , naprawde po jej metamorfozach dziwnych wyborach muzycznych chyba wkoncu trafiła w odpowiednie miejsce..
Co prawda duet z EM mi sie nie dokonca podoba ,ale juz jej Only Girl tak.. i jej LOUD jest naprawde dobrym dojrzalym albumem.

Podoba mi się strasznie California King Bed ,Fading i oczywiscie inne
JUSTICE 4 MICHAEL!!
Janet Translate -> http://janettranslate.tnb.pl
JJPT -> www.jjpolishteam.fora.pl
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Po Invincible nie biegłem w zachwycie i pośpiechu. Kupiłem za dość dużo wtedy, mam dalej naklejoną cenę 58,50zł. Michael muzycznie zdążył mnie dwukrotnie rozczarować. Pierwsze towarzyszyło singlowi On The Line. Spodziewałem się pałera, dostałem ckliwą balladę w tonie mielizny You Are Not Alone. Drugim był singiel i kfm do You Rock My World. Michael w nim wykonywał ruchy a'la Myszka Mickey i zaczął się powtarzać, jako że kompozycja brzmiała jak sequel Remember The Time, a giiiiirl w okolicach bridża to już niemal kopiuj+wklej z w/w piosenki.
Robiłem sobie wtedy jeszcze takie podsumowania najlepszych płyt roku i Invincible zajęło 26 miejsce. Pamiętam to. W 2001 roku zdecydowanie nie lubiłem nowej płyty Michaela. Podobało mi się jedynie 2000 Watts. Brzmiało fajnie, jak Blackstreet i ich kooperacja ze Slashem.
2001 i 2002 rok należał u mnie do muzyki alternatywnej, a top zajmowali polscy artyści. To naturalne, że z czasem porzucasz pop i szukasz czegoś więcej. Kiedy w 1997 roku pojawiły się tak potężne albumy jak Homogenic Bjork czy OK Computer, nie dało się ich zlekceważyć i nie pokochać, kiedy miało się choć średnio wprawione ucho. Wtedy jeszcze nazwy Radiohead i Bjork uchodziły za alternatywę, nieznaną każdemu dzieciakowi, który ma sprzęt hi-fi w domu. Winampa wtedy jeszcze nie znano.
I tak to szło. W tym samym roku siostra Janet nagrała płytę lepszą niż jej brat, ale jak można było nie świrować na punkcie Blood On The Dance Floor? Z czasem szala się przechylała. Michael był zajęty małżeństwami i ojcostwem, a mnie kolega Marek indoktrynował nazwami The Opposition, Karate, Afghan Whigs, Black Heart Procession i inne takie. I w 2001 roku właśnie szala się przechyliła i pop zmienił znaczenie. Oznaczał już wspomniane Radiohead czy Bjork, a Madonna, Prince czy Michael w tym szeregu plasowali się bliżej popeliny. Nie tracąc serca dla idola straciłem serce do jego nowego dzieła na jakieś 3 lata.

..A top zajmowali polscy artyści. W 2001 roku to była magiczna, szczera płyta Lenny Valentino, w 2002 roku Lech Janerka. Lecha uważam za największego poetę polskiego rocka. O Nosowskiej mówi się, że to Lech Janerka w spódnicy. Jego teksty, przepełnione ironią, dowcipem i realistycznymi do bólu, bezpardonowymi obserwacjami okazały się na tyle ciekawe, iż często są motywem przewodnim okresów w moim życiu. Muzyka zaś na tyle zadziorna, by wracać do niej przez lata z nieustanną przyjemnością.
fiu fiu.. jest najlepszą płytą Lecha Janerki, od czasów Historii Podwodnej, a może w ogóle. Wydana w 2002 roku wpierw doczekała się filmu ilustrującego każdy numer, podobnie jak kiedyś Dziewczyna Szamana Steczkowskiej. Rok potem materiał został wydany. Dziś w końcu zakupiłem DVD.
Co by nie być gołosłownym, podrzucę dwa linki:
Wieje
Wirnik

Obrazek

Lech Janerka pracował kiedyś jako fotograf w biurze geodezyjnym. Zostało mu. Materiał wizyjny jest skomponowany nie tyle z filmów, co z ruchomych zdjęć przypominających fotografie. Prowokują one do zweryfikowania dotychczasowego rozumienia tekstów, bo zastanawiasz się nad powiązaniem obrazka ze słowami piosenki, które słyszysz.
Efekt osiągnięty. DVD polecać nie będę, bo jest nie do kupienia. Mnie udało się jeszcze uchwycić na ebayu, kupując od Niemca polską płytę. Absurd, prawda? Tak, nakład się skończył.
Za to z mniejszym nakładem wysiłku, choć też nie bez starań nabyłem książkę z tekstami Lecha Janerki. Nie zdobędziesz ich w merlinie. Musisz pobuszować po sieci, by znaleźć odnośnik do wydawnictwa, które w ofercie na stronie książki nie ma a mieć powinno. Wystarczył jednak jeden email. A nazajutrz jeszcze telefon, czy chcę autograf, bo jeden z pośredników za chwilę będzie szedł koło studia. Takie rzeczy tylko we Wrocławiu.

Obrazek

Przeglądam tak sobie YT. Niewiele. Lech ma w sobie na tyle dużą autonomiczność, by pozostać odpornym na lans i stając się powoli artystą kultowym acz zapomnianym, że tym bardziej można spodziewać się jego odkrycia na nowo w przyszłości i dużego lansu właśnie. Będzie się podobał, jest wystarczająco nonszalancki i wierny sobie. Począwszy od Klausa Mitffocha w 1985 roku i przebojów Jezu jak się cieszę i o zakamarkach Wrocławia w Strzeż się tych miejsc, i najwyżej cenioną płytę polską lat 80. Historia podwodna w warstwie muzycznej i tekstowej odzwierciedlającej ponury nastrój lat 80., Lech Janerka był uważany za artystę wybitnego, ale niezauważanego.
Tydzień temu byłem na wystawie z pracami artystów z tej dekady i to samo tam można było znaleźć. Ponurość, czarny dowcip, tęsknotę za wolnością. Lech Janerka jeszcze dorzuca też dowcip w jaśniejszych barwach. W takim ujęciu to już nie walka z systemem, a walka o wolność. Już wtedy zadawano sobie pytanie, gdzie wolność będzie większa- w komunizmie czy kapitalizmie. W komunizmie sztuka była wolna od ograniczeń rynkowych, pozwalając niszom być popularnymi. Dziś mechanizmy wolnorynkowe, często okupione manipulacją i prawem ogłupionej byle czym większości, takiej możliwości nie dają.
Dlaczego Lech Janerka według mnie staje się artystą zapomnianym? Kolejne płyty właściwie są niedostępne. Piosenki do dziś nie ukazały się na płycie kompaktowej. Genialne Ur, w którym porzucił rock dla zupełnie innej palety instrumentów, wyprzedziło trendy muzyczne (które miały dopiero nadejść), kiedy to na początku lat 90. synthpop, soft rock, a potem garage był na topie i płyta nie trafiła w swój czas- obecnie też jest nie do kupienia. Mało dodać, że rozwiązania muzyczne, które tam proponował, potem wykorzystał Peter Gabriel.
I tak można dalej wymieniać. Bruhaha, moje ulubione Dobranoc. I w końcu fiu fiu.., wreszcie zauważone, choć z czasem znów zapomniane. Po drodze jeszcze był Rower z płyty Plagiaty, jedyne nagranie obecne na playlistach.
Teraz mamy premierę z serii Najmniejszy koncert świata. Warto przypomnieć sobie więc o Janerce.

Dla ciekawych, jak Lech mówi, mała paczka. I P.S.
A ów szala gdzie teraz się przechyla? Nie przechyla się nadto, bo nie trzeba już karmić się przez całe a.d. jednym gatunkiem, a można smakować jedno i drugie, w zależności od apetytu i nastroju. :-)
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
anja
Posty: 459
Rejestracja: sob, 19 gru 2009, 20:41
Lokalizacja: Kielce

Post autor: anja »

Czy słucha ktoś Kings Of Leon?
Przy ostatniej płycie recenzenci krzyczą, że to: „taktyczny atak na serca kolejnych zastępów fanek”.
Jeśli tak było, to w moim przypadku podziałało w 100%.
Już dawno żadna nowa płyta tak mnie nie oczarowała. Słucham jej od dłuższego czasu i myślałam, że może choć trochę przejdzie to uwielbienie, ale nic z tego, więc siadam i piszę co mnie tak ujęło.

Członkowie zespołu mają umiejętność komponowania utworów melodyjnych. Grana przez nich muzyka to wypadkowa trzech odmian rocka: indie, southern i country. Plusem jest to, że zespół używa tradycyjnych instrumentów (organy, trąbka, skrzypce, saksofon), które w dobie wszechobecnej elektroniki dają piękny naturalny efekt. W brzmieniu instrumentów i w głosach słychać zapamiętanie się.
Bardzo podoba mi się spójność brzmieniowa tej płyty i świetne charakterystyczne wokale.
Ciekawie się zapowiada, bo pierwszy utwór nosi tytuł The End. Fajny rockowy kawałek ze świetną melodią. Ale to nie koniec, nic podobnego.
Najbardziej podoba mi się Mary z „rozwlekłym” wokalem a jednocześnie z rockowymi zadziorami w głosie i oczywiście Pyro z jakże pięknymi gitarami.
Lubię także mające co nieco z klimatu Dzikiego Zachodu Back Down South. Co prawda nie lubię muzyki country, ale mnie osobiście ten kawałek kojarzy się trochę ze ścieżką dźwiękową do uwielbianego przeze mnie filmu Brokeback Mountain (może to gitara hawajska albo skrzypce dają takie skojarzenia z muzyką Gustavo Santaolalla?). O dziwo „to coś” w stylu country bardzo dobrze zabrzmiało na rockowej płycie.
Singlowy kawałek Radioactive z chórem gospel i natrętnym rytmem daje muzyczny odlot, tak jak Birthday z ekstatycznym wokalem i Mi Amigo z ciężkim rytmem.
W ogóle nie ma na tej płycie utworu, który by mi się nie podobał.

Niektórzy recenzenci twierdzą, że na tej płycie pobrzmiewają echa Joshua Tree U2. Coś w tym jest i może dlatego tak mi się podoba. Najbardziej je słyszę właśnie w The Face. W końcu wzorowanie się na najlepszych jest godne uznania.
W radiowej Trójce usłyszałam, że ta płyta jest przeprodukowana. Nic głupszego nie mogli powiedzieć. Łatwo siedzieć przed mikrofonem w fotelu w radiowym studiu i mądrzyć się, wtedy jest się panem sytuacji, bo można krytykować.
Ja tam wolę włączyć CD z muzyką Kings Of Leon. Myślę, że nie tylko dziewczynom słuchanie tej płyty sprawi radość.

Acha, jeszcze tytuł płyty: Come Around Sundown.

Pyro, lepszy dźwięk tutaj
The End (od 0:40)
Mary (od 0:16)
Radioactive
Back Down South i jeszcze wersja koncertowa

Obrazek
Ostatnio zmieniony śr, 05 wrz 2012, 22:38 przez anja, łącznie zmieniany 1 raz.
People say I’m crazy
Doing what I’m doing
Watching the wheels
- John Lennon
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Nieoczekiwane okoliczności spowodowały, iż pojawił się czas na nadrobienie zaległości. Wpierw obejrzałem dwa DVD Janet Jackson, co by przygotować się na jej europejską trasę.
Dwa koncerty- jeden z Nowego Jorku, z trasy The Velvet Rope. I drugi, z Hawajów, z trasy All For You. Oba koncerty już znałem, miło jednak było je sobie przypomnieć z płyty wizyjnej.
Można je sobie teraz porównać. I to są dwa różne występy. Pierwszy skonstruowany jest tak, że sprawia wrażenie kameralnego. Mnie nasunęło się skojarzenie z przedpremierowymi występami Madonny czy Timberlake'a w Londynie, w małych klubach, jeszcze przed trasą koncertową. Nie wiem, czy dlatego, że na koncercie w Nowym Jorku występ odbywa się w zamkniętej sali (Madison Square Garden nie jest jednak przecież małe), a bardziej chyba z charakterem występu, z kotarą teatralną i cyrkową oprawą, nieco przywołującą Girlie Show koleżanki Madonny (którą kiedyś Janet krytykowała).
Koncert, pomimo mniejszego rozmachu choreograficznego, bardziej uwodzi większym zaangażowaniem Janet, czasami sprawiającej nieco niepewnej, co myślę jednak jest złudzeniem.
Koncert na Hawajach, już w kolejnej dekadzie, ma więcej z występu openerowego (którym zresztą jest). Bardziej rozbudowane układy choreograficzne, szybka zmiana scenerii, Janet bardziej na dystans z widownią.

ObrazekObrazek

Przede wszystkim zaskakuje mnie to, że Janet potrafi odpuścić sobie konkretne układy taneczne- jak w Alright na pierwszym koncercie czy Together Again na drugim. Po drugie zakłada mało dopasowane ubrania, mniej przez to akcentujące jej ruchy. Owszem, cały czas tańczy, śpiewa bez playbacku (!), często zmienia scenerię i kostiumy. Buduje nastrój, zaczynając od piosenek szybkich, by potem wrócić z widownią do starych przebojów, potem zaprosić do jarmarcznej zabawy, pełnej wesołości i fajerwerków. Następnie zmienić nastrój i opowiedzieć o swojej samotności przy depresyjnych a nawet wykrzyczanych utworach. Na końcu pojawia się gniew, by po rozładowaniu wrócić do pogodnych, ale już nie rozhulanych, a bardziej stonowanych kompozycji, niosących krzepiące przesłanie. Tak wygląda konstrukcja obu koncertów. Przy The Velvet Rope, najlepszej moim zdaniem płyty Janet (w tym samym czasie ukazał się debiutancki krążek Eryki Badu i to była ta liga) i trasa była bardziej osobista. Przy kolejnej, bardziej celebrującej jej radość, Janet dla mnie niebezpiecznie poszła już w wizerunek beztroskiej trzydziestki, odsłaniając jakąś pustkę, ozdobioną fasadowym uśmiechem i posługując się erotyzmem znudzonej kobiety w wieku balzakowskim. Szkoda, bo Janet wielką gwiazdą jest.


Nie ma to jak położyć się przed godziną 23 w piątek, wstać z rana w sobotę i mieć cały dzień dla siebie. Z rana obejrzałam sobie DVD o Prince'ie, wydane niedawno w Polsce, z serii Rzeczpospolita poleca. Oczywiście, jako fan wychwytywałem każde merytoryczne pomyłki. Nie pamiętam filmu dokumentalnego ani artykułu w ostatnim czasie przeczytanego, dotyczącego analizy kariery któregoś z moich muzycznych faworytów, w których nie zdarzyłyby się pomyłki- i to rażące. Niewątpliwie dziennikarze muzyczni zwykle nie przykładają się do pracy. Wymagałaby ona już studiów nad danym wątkiem, tymczasem brakuje czasu i terminy gonią. Dla mnie żadne wytłumaczenie, dla nich pewnie tak. Czuję się już minionym pokoleniem, gdyż oczekuję rzetelności, bez ulg. Może też moi idole są nieaktualni? Marzy mi się dokładana analiza wizyjna, płyta po płycie, singiel po singlu. Z uwzględnianiem czasów, w którym one się ukazywały. Omówienie każdego niuansu wydawniczego, promocyjnego i związanego ze zmianami personalnymi w ekipie. Ale kogo to dziś zainteresuje?- pewnie zapytałby jakiś spec od marketingu. Powstają jednak takie książki o Mozarcie, Beethovenie, Chopinie. Prince stał się klasykiem, jak jakieś 80% moich idoli i przeszedł dla mas w krainę nudy, póki nie odkryje go na nowo jakiś młodzian. Tymczasem na opasłe opracowania czekam.
A może ten brak precyzji wynika z większego oczytania fanów, mających powszechny i stosunkowo łatwy dostęp do źródeł? :wtf:

Tymczasem oglądam ten program. Zaczyna się przyzwoicie. Odpuścili płytę Prince, pominęli większość singli. Soft And Wet zupełnie zignorowane. Ale nie liczyłem na dokładną dyskografię, a choć po kilka zdań na temat choćby 2/3 płyt. Tymczasem na wysokości płyty Around The World In A Day mamy już za sobą 2/3 filmu. Zostało pół godziny, a tu jeszcze tyle do omówienia..
Ostatecznie zatrzymali się na Batmanie, resztę sprowadzono do dwuzdaniowej puenty. Ignorowanie twórczości Prince'a z lat 90. to już dziennikarski stereotyp- a twierdzenie, że potem tylko okazyjnie nagrał coś dobrego śmierdzi dla mnie ignorancją, opartą na wyświechtanym haśle, który powtarzany setki razy stał się dla wielu faktem. Tym bardziej nieprawdziwie brzmi w ustach twórców filmu mówiących, że Prince przegrał z pojawiającą się muzyką rap, gdzie ten sam Prince z rapem eksperymentował już w 1988 roku na Black Albumie, a od singla New Power Generation to już w ogóle często i gęsto. Ciekawie też brzmi opinia, że Prince, wielbiący wysmakowany koktajl muzyki ponad podziałami; artysta który przebił się do mainstreamu dekadencką piosenką o zabawie aż po koniec wieku, który przesunął swoje zainteresowania również w sferę polityczną, pisząc najlepsze swe piosenki dla kobiet i nie odpuszczając sobie słownych igraszek z nimi, nie pasował do rapowego świata wulgaryzmów i pełnego od mizoginów posługujących się zredukowaną do minimum formą muzycznego przekazu.
Nasuwa się myśl, że rock w bogatej Prince'owej formie umarł. Umarł na płytach, nikt teraz nie ekscytuje się soczystymi solówkami gitarowymi. Bardziej chodzi o to by zgrzytało, by były poszarpane, nieharmonijne, neurotyczne, inkrustowane elektroniką.
Na koncertach jednak jest wciąż po staremu.

Obrazek

Czyli film mi się nie podobał? Nie. Po pierwsze zawiera oryginalne ścieżki. Niewiele, ale jednak (nie mogę już oglądać filmów o artystach, gdzie mówi się o danej piosence i w tle pobrzmiewa jakaś nieokreślona breja udająca ten utwór, bo wydawca chciał zaoszczędzić na tantiemach).
Kombinacja: krytyk i współpracownik artysty to najczęstszy patent wykorzystywany w nieautoryzowanych dokumentach. I jak słyszysz głównie peany pochwalne, to cię to zaczyna szybko nużyć. Tu nie uniknięto tej mielizny, ale na szczęście poza tym było o czym posłuchać.
Na korzyść tego filmu przemawia też, że jest pierwszym na naszym rynku. To takie wstępne kompendium o Prince'ie- Prince'ie z lat 70. i 80. Czekam na pełniejszy dokument.

Fenomen Prince'a pokazują przywołane w filmie anegdoty. Wypowiedź jednego z wczesnych menadżerów Prince'a:
W głowie mam miernik. Dużo piosenek powinno czy mogłyby się stać hitami. Mają być obiecujące, ale okazuje się, że nie są. Miernik w mojej głowie, gdy usłyszałem demo Prince'a, skoczył na koniec skali. Zespół brzmiał fenomenalnie. Zapytałem Chrisa, właściciela studia nagraniowego: "Co to za ludzie? Są niesamowici". Świetny gitarzysta. Perkusja jest na właściwym miejscu. Współpracuje z basistą, tworząc doskonałą sekcję rytmiczną. Do tego keyboard i nieprzeciętny wokal. Więc pytam, co to za zespół. On na to: "Lepiej usiądź". Mówię mu: "Nie. Co to za zespół?". Znów każe mi usiąść. "To jeden człowiek. Ma 17 lat. Gra na wszystkim. Sam wszystko napisał. I sam wszystko zaśpiewał". Dopiero wtedy usiadłem.

Inna anegdota:
Poszedłem go zobaczyć na koncercie w Audytorium. Nikt go nie znał w Wlk. Brytanii. "I Wanna Be Your Lover" było na liście, ale to nie był przebój. Poszedłem z Bobem Geldofem, Paulą Yates i Chrisem Hillem. Bilety się nie sprzedały. Uwierzycie? Koncert Prince'a w Londynie sie nie sprzedał. Audytorium było wtedy miejscem, gdzie się tańczyło. Prince doszedł do piosenki I wanna "Jack you off" (Chcę ci zrobić loda). Grał wersję rozszerzoną. Nigdy nie zapomnę, jak Chris Hill dyrektor muzyczny, krzyczy: "Chcę ci zrobić loda!". Muzycznie to było tak ekscytujące, że nie miało znaczenia, jakie to są słowa. Nikt się nad tym nie zastanawiał. Chris Hill, a znam go prywatnie, nie chciał robić loda Prince'owi. Ale ogólna ekscytacja, to co Prince potrafił wywołać, sprawiła, że wszyscy oszaleli, skandując: "zrobić ci loda!". Wyobrażacie sobie taki tłum? Prince to potrafił. Nie będąc jeszcze sławnym. Ale to był ten typ niezwykłego wykonawcy.
Wykonawcy łączącego wtedy niepasujące do siebie światy r'n'b i punk rocka. Artysty, który posługiwał się dwuznacznym wizerunkiem. To była wtedy duża odwaga, prezentować image mieszający prezencję mężczyzny i kobiety, heteroseksualisty i przerysowanego geja. Nikt wcześniej przed nim tego nie robił. A on wiedział, że to zwróci na niego uwagę.

A na koniec anegdota o Prince'ie i Michaelu Jacksonie:
Miksowałem film "Under The Cherry Moon". To było w Hollywood. Miałem ze sobą masę rolek z nagraniami. Zaparkowałem przed studiem nagraniowym. Wziąłem te wszystkie taśmy. Jakoś mi się udało. Zobaczyłem Prince'a rozmawiającego z kimś, kto stał do mnie tyłem. Podchodzę i widzę, że to Michael Jackson. Pomyślałem: "Nieźle!". Niedawno nagrałem dość popularną płytę z zespołem The Jets. Prince był z tego dumny, bo się przyjaźniliśmy. Podszedłem, a on pyta:
- David, znasz Michaela?
- Nie.
- Cześć, jak się masz?- Michael do mnie.
- Cześć.
Zaczęli omawiać jakieś wspólne przedsięwzięcie. Nie chciałem im przeszkadzać. Odwróciłem się i idę. I słyszę jak Prince mówi do Michaela Jacksona: "nie ma czasu by z Tobą porozmawiać. Nagrał przebój".
Jezu!
Wszedłem do studia i usiadłem. W filmie miksuje się muzykę, dialogi i efekty. Czterech ludzi siedzi za długą konsolą. Jest jak w kinie, tylko brakuje widowni. Miedzy ekranem i konsolą stal stół do ping- ponga. Miksujemy. Wszystko brzmi dobrze. Przyszedł Prince z ochroniarzem, Michael z ochroniarzem. Prince był podekscytowany, zadowolony z efektu. Podszedł do Michaela Jacksona. Dodam, że Prince uwielbia rywalizację. Zapytał:
- Chcesz zagrać w ping- ponga?
- Nie umiem w to grać, ale spróbuję- Michael na to.
Zaczęli grać. Odbijają piłeczkę, a my próbujemy pracować. To było wkurzające. Nie do wiary. Chciałem zadzwonić i komuś to opowiedzieć. Prince i Michael Jackson rozgrywają mecz ping- ponga tuż przed nami. Dźwiękowcy siedzą z taakimi minami.

Kto i jak wygrał- odpowiedź w filmie.
daria3891
Posty: 314
Rejestracja: pt, 03 gru 2010, 21:31
Lokalizacja: France

Post autor: daria3891 »

:smiech:
Prince i MJ w ping-pongowej rozgrywce... ;-)
Jakoś nie wyobrażam sobie tego...

Wracając do tematu, to kupiłam ostatnio Musique vol 1 1993-2005 Daft Punk. Jak na moje pierwsze doświadczenia z takim rodzajem muzyki, to jestem zadowolona. Ciekawe brzmienie, szczególnie Da funk i Robot rock. Polecam!
cut that out!
Awatar użytkownika
homesick
Posty: 1239
Rejestracja: wt, 15 sty 2008, 14:35
Lokalizacja: spode łba

Post autor: homesick »

Pank pisze:A na opisanie Radiohead przyjdzie jeszcze czas. Bo na to trzeba dobrego osłuchania się. Już nawet znalazłem kilka melodii.
u mnie chyba już czas.

Obrazek

The King Of Limbs - gdzieś wyczytałam, że ten album to jak układanka, słuchasz i głowisz się nad nią, zastanawiasz czy już załapałeś, odchodzisz i nadal wierci ci dziurę w brzuchu i nadal się zastanawiasz czy wszystko do siebie pasuje i musisz wrócić, żeby to sprawdzić.

A to przecież nie jest nawet pełen longplay, to zwykła epka, mini koncept album. Ostatnio miałam w ich wypadku wrażenie takiej spójności materiału przy Amnesiacu. Ma się poczucie, że całość jest jednym dziełem, każda piosenka bezboleśnie przechodzi w kolejną, czasem nawet nie zauważa się zmiany utworu. Przechadzasz się od szczegółu do ogółu, żeby potem znów skupić się na pojedyńczym dźwięku. Tylko skąd u mnie to rozczulenie, to nie jest ich najlepsza płyta, ale jakie bogactwo dźwięków.

Piosenek w klasycznej formie tu się nie uświadczy, można zapomnieć o podstawowej konstrukcji utworu, za to mamy wyraźny podział na dwie części płyty. Pierwszą trochę histeryczną, rozedrganą, moment przejścia i wyciszona, kojąca druga połowa. Smakuje to wyśmienicie, ale dopiero przy kolejnym z rzędu podejściu, jak już wreszcie nauczyłam się słuchać bez oczekiwania na fajerwerki, delikatnie płynąc przez cały album.
Radiohead nagrało eksperymentalną półgodzinną sesje i znów zarobi na tym miliony, bez podpisanej umowy z wytwórnią, posługując się do promocji głównie internetem i fanami.

Pytanie czy znów są odkrywczy, czy łamią jakieś muzyczne, czy choćby wydawnicze schematy? a no nie tym razem.
Zaczerpnęli pełnymi garściami z własnej twórczości i z artystów takich jak Burial, James Blake, Flying Lotus, ale czemu by nie... artystycznie nie zależą od nikogo, mogą wchodzić do studia i z pełną wolnością bawić się muzyką, realizować każdy pomysł, a widać że tym razem są to głównie pomysły Thoma, ewidentnie zawłaszczył sobie płytę. To już nie jest rockowy zespół, mamy tu elektronikę, miejscami jazz, dub-step, nawet kurna śpiewy ptaków :D ale po rockowym brzmieniu nawet wspomnienia.

Na posmakowanie Bloom -najdziwniejszy i moim zdaniem najlepszy utwór na płycie, dźwiękowa dekadencja nie na każde ucho ;p

Liczę jednak na więcej, może druga część pod koniec roku, może bonus cd już w marcu, King Of Limbs aż się prosi o kontynuację.

edit;
i już nadobowiązkowo dla trufanów.
Thom has the Rhythm... and Rhythm Is A Dancer
'the road's gonna end on me.'
Awatar użytkownika
SuperFlyB.
Posty: 393
Rejestracja: ndz, 11 kwie 2010, 22:03
Lokalizacja: z nienacka... a tak naprawdę z Warszawy

Post autor: SuperFlyB. »

Pobyt w Zjednoczonym Królestwie (God save the Queen!) był niewątpliwie błogosławieństwem dla mojej płytoteki.
Zaczęło się pięknie:

Obrazek

1.Santigold - Santogold

Jak ja mogłem tego wcześniej nie kupić? Było na merlinie, a ja się ociągałem... i dobrze, po przecenie wyszło znacznie taniej :P
ale wracając do muzyki:
Santi White to jest jakie lubię. Ciekawy, czasem pretensjonalny wokal. kłujące w uszy miksy, remixy, dźwięki. Utwór promujący płytę, L.E.S. Artistes, tak naprawdę nie za dobrze pokazuje czym ta płyta jest. Można by rzec, że Santi tworząc tę płytę taplała się w bagnie dźwięków i wyciągała z niego to co najlepsze.

Obrazek

2. Kanye West - 808s & Heartbreak

Syntezator. Tym słowem można opisać tę płytę. Bogate aranzacje, lodowate dźwięki. Krytycy zarzucali temu albumowi ilośc syntezatorowych wokali. Ale to własnie one dają niesamowity klimat. Bo rap Kanye potrafi znudzić, a tak przynajmniej dostajemy coś troszkę innego.
Warto usłyszeć 808s przed przesłuchaniem My Beautiful Dark Twisted Fantasy.
Szczególnie polecam Love Lockdown - moje ulubione

Obrazek

3. Paloma Faith - Do You Want The Truth Or Something Beautiful?

Troszkę się zawiodłem. Wokal a la Duffy, dźwięki z lat 60'. Troszkę nudno. Ale przyjemnie się słucha przy obiedzie lub kolacji.
Najlepszym utworem pozostaje singlowy 'Stone Cold Sober'. Może jeszcze 'Romance Is Dead'. Ale lepiej posłuchać Barbry Streisand :)

Obrazek

4. P!nk - I'm Not Dead
Cóż, kupiłem tę płytę dla jednej piosenki, U + Ur Hand. Ale okazało się, że całość jest niezła. Jak zawsze Różowa dostarcza fajnego pop/rocka...

Obrazek

5. P!nk - Funhouse
Kocham te piosenki. Pazur, a zarazem lekkość. Bo o to chodzi w P!nk. Być Rock Star, ale bez przesady. Nic więcej nie da się powiedzieć. Może to dobrze, może źle... So what?
Jeżeli ktoś ociągał się z zakupem: warto mieć, na pochmurne dni działa zadziwiająco dobrze.

Obrazek

6. Adele - 21
Dyffy niech spada. Adele już ją przegoniła i wszystko wskazuje na to, że nie da się dogonić. Wielkim plusem płyty są aranżacje. Duże, ale nie męczą ucha iloscią dźwięków. Na uwagę zasługują chórki. Jedne z lepszych.
Adele to niewątpliwie jedna z najseksowniejszych piosenkarek sezonu!
Rolling in The Deep

Obrazek

7. Rihanna - Loud
Jednak jej nowa plyta mi sie podoba , naprawde po jej metamorfozach dziwnych wyborach muzycznych chyba wkoncu trafiła w odpowiednie miejsce..
Co prawda duet z EM mi sie nie dokonca podoba ,ale juz jej Only Girl tak.. i jej LOUD jest naprawde dobrym dojrzalym albumem.
Przepraszam, ale się nie zgodzę. LOUD jest albumem niesamowicie nudnym. Ciągle umca umca, bez tego czegoś co inne umca umca mają. David Guetta chyba się już trochę przejadł. A szkoda, bo Rihanna ma talent, który pokazała na Good Girl Gone Bad.

Ale przyznam, że "Only Girl..." czasem słucham. Powrzeszczeć na imprezach można :)

Obrazek

8. Prince - Sign “☮” the Times
Prince, Prince, Prince... 'Sign...' to jeden z najbardziej docenianych przez krytyków albumów Prince'a. Numer 93 na liście najlepszych albumów Rolling Stone'a.
I słusznie. To jeden z tych albumów, które nigdy cię nie nudzą, ponieważ zawsze mają coś w zanadrzu. Dobra zabawa, sex, miłość, spokój, cisza i 2 płyty :)
Prince świetnie modyfikuje swój głos. Jak chocby w 'If I was Your Girlfriend'. Aż czasem śmiać się chce :)

Zastanawiam się tylko co by było gdyby Quincy zgodził się na dwu-płytowe wydanie Bad...
Obrazek
ODPOWIEDZ