MJwroc pisze:Kocham historię Hiszpanii, geografię Hiszpanii, konwersacje z hiszpańskiego i język hiszpański, czyli nasze profilowe przedmioty. Na tych lekcjach czuję że moje horyzonty się poszerzają, a ta często przygnębiająca polska rzeczywistość znika na 45 minut, kiedy mówimy po hiszpańsku i oglądamy turystyczne plakaty rozwieszone w sali. Nasz nauczyciel Hiszpan zawsze mówi, że przekraczając próg jego klasy jesteśmy w Granadzie i mamy mówić tylko po hiszpańsku ;)
Droga
MJwroc, chciałabym choć w ten sposób poznać piękno Andaluzji. Bardzo zazdroszczę znajomości hiszpańskiego, sama teraz po tych (prawie) 3 latach żałuję, że nie wybrałam się do szkoły z tego typu profilem. No ale odstraszyła mnie nieco perspektywa 4 lat nauki w liceum. Uwielbiam Federico Garcia Lorcę, także jakbyś kiedyś naprawdę udała się do Granady, to proszę, błagam o jakąś relację, jeśli wstąpisz do muzeum poświęconego jego osobie.
Poszłam więc sobie do najbliższego liceum, jakie miałam w okolicy, bo stwierdziłam, że nie chce mi się taszczyć autobusem. No i tak szczerze, muszę powiedzieć, że mam wrażenie, jakbym umiała mniej niż po gimnazjum. Poszłam sobie na profil humanistyczny (o zgrozo, z filozofią w trzeciej klasie, która jest arcyciekawa, przynajmniej w wykonaniu mojej nauczycielki). No i przyszłam tam z nadzieją, że może będę zdawała historię na maturze, jako, że wydawałam się być (można tak to określić) być w jakimś stopniu jej pasjonatką. Niestety to wrażenie było tylko pozorne, bo dopiero w tej szkole dostrzegłam, że to nie jest taka prosta sprawa. Ile indywidualnego wysiłku kosztowałoby mnie porządne zdanie tego przedmiotu, oczywiście mówię o tym, uwzględniając poziom historii w mojej szkole, a raczej sposób, w jaki prowadzone są lekcje. Raz- zupełnie można się zniechęcić, dwa- trzeba by włożyć w naukę naprawdę dużo wysiłku. Dostrzegłam, jak trudne jest to wyzwanie, kiedy się zorientowałam, że w innych szkołach do tej matury przygotowują się od samego początku- już w pierwszej klasie wypracowania maturalne, powtórki. Tutaj co najwyżej mogłam liczyć na jakąś tam aprobatę bądź wyrzuty: "Wy znowu nic nie wiecie", "Toż to wstyd, wy się uważacie za uczniów szkoły średniej?". Zresztą podobne hasła słyszy się na wielu innych przedmiotach, w tym na nielubianej przeze mnie geografii. Uwierzycie, że przez te trzy lata ani razu nie zajrzeliśmy do atlasu? Hm, właściwie to z jednej strony mnie to cieszyło, a z drugiej przerażało. To tak średnio geografię przypomina, jeśli mam być szczera. Poza tym sporo nerwów mnie kosztuje ta jedna godzina tygodniowo. Bardzo nerwowa jestem, no i bardzo się stresuję, nawet podświadomie. No, a te lekcje do najmilszych nie należą, ale to już inna sprawa.
Żałuję, że przez te lata nie zajęłam się lepiej szlifowaniem angielskiego, bo aktualnie nie ma za bardzo czego szlifować. Na maturę się coś tam szykuję rozszerzoną, ale raczej (czyt. na pewno) to będzie rzeź niż łatwizna ;). Ponadto na polski rozszerzony też się machnęłam, ale to już w ogóle nierealne, zważając na mój ubogi zasób słownictwa i liczne błędy wszelakiej maści (to trochę denerwujące, kiedy na próbnej maturze masz podkreślone na czerwono 2/3 kartki, no ale cóż, takie są uroki tego egzaminu, no i genialność klucza przy okazji).
To schematyczne myślenie też jakoś mi nie przypasowuje, w ogóle zazwyczaj sytuacje stresowe ograniczają mnie na tyle, że nie jestem w stanie sklecić porządnie choćby zdania.
Nawiązując do lat poprzednich, no, gimnazjum bardzo dobrze wspominam. Nauczyciele byli o wiele bardziej sympatyczni i pomocni. No i niektórzy naprawdę dużo nas nauczyli. Pomijając fakt, iż klasę miałam dosyć, hm, specyficzną (bez bójek między dziewczynami się nie obyło, no i dosyć specyficznymi pyskówkami z nauczycielami od czasu do czasu). Najbardziej oryginalne pod tym względem były chyba lekcje fizyki, kiedy to padały naprawdę dziwne pytania (no, właściwie czasem nawet stwierdzenia typu :"Pan jest gejem"), wiecznie panował harmider, ale chyba on całkiem dobrze wspomina te dziewczyny, które były przyczyną tego ciągłego chaosu na zajęciach. Poza tym miło było chodzić wciąż do klasy z osobami znanymi już z podstawówki, które były ci bardzo bliskie, z którymi dużo cię łączyło.
Podstawówka także była całkiem przyjemnym okresem, naprawdę dobrze wspominam te lata

. Zdarzały się także różne nieciekawe sytuacje (oczywiście znowu ze strony "koleżanek" z klasy), ale to i tak nie wpłynęło jakoś szczególnie na te wszystkie przeżycia i wspomnienia. Co złego to nie ja

.
Myślę, że warto docenić okres nauki w szkole. Nawet jeśli często są to lata bezsensownego klepania tych samych frazesów bez przekonania, to można poznać wielu sympatycznych ludzi, no i może przypadkiem odkryć jakąś pasję. Czasem w końcu zdarza się poznać jakiegoś dobrego nauczyciela, którego na długo się zapamięta.