cóż, moja przygoda z Nim?
banalnie ;]
w wieku niemowlęcym podobno sobie raczkowałam do magnetefonu z którego leciało Billie Jean i podobno mi się podobało. Potem byłam młoda, głupia i obojętna na muzykę, potem Tata mi puścił trochę MJ (bo wiecie, Króla Popu dziecko musi znac, Tata fabem nie jest ale lubi niektóre piosenki i sznuje MJ) ale ja byłam małym metalem i nie chciałam słuchac "tego popu".
A potem koleżanka puściłą mi "They don't care about us" i "Dirty Diana". I się podjarałam niemiłosiernie, więc puściła więcej. przy "Earth Song" się poryczałyśmy.
Niedługi czas później ta koleżanka do mnie przybyła na noc. Rano wstajemy, idziemy na poranną fajkę, wracamy, włączmy neta, a tu...
"KRÓL POPU, MICHAEL JACKSON, NIE ŻYJE!"
Myślałam że mi kapcie spadną...
NIE WIERZYŁAM W TO I DALEJ NIE WIERZĘ!!!
