Pozwólcie, że skopiuje swoją wypowiedź z innego wątku. Nie dam rady jeszcze raz opisywać co czuje...
Siłą Michaela chyba jest to, ze po kilkunastu latach intesowania się przeze mnią muzyką (ogólnie) poczułam niesamowitą potrzebę bycia wśród ludzi, z którymi mnie coś łączy. Nigdy nie byłam częścią żadnego fanclubu, nigdy nałogowo nie zbierałam wszelkich informacji o muzykach. Ot, słuchałam. Teraz czuje ta potrzebę i wiem, ze Wy to rozumiecie.
Pozdrawiam
Kamila
kamuszka pisze:Długo się zbierałam, żeby do Was dołączyć. Z góry przepraszam jeśli moja wypowiedź bedzie się trochę plątać. Mam mnóstwo mysli w sobie...nie wiem czy umiem je przekazać, ale muszę je wreszcie z siebie wyrzucić, a kto mnie lepiej zrozumie jak nie Wy.
Mnie również 25.06 wyrwało kawał serducha. Duży kawał...do dziś się z tym nie pogodziłam i pewnie długo jeszcze nie pogodzę, cały czas boli.
Fanką stałam się w sumie dość nagle, przypadkowo ok. roku temu. Gdzieś w tv zobaczyłam teledysk do Black or White, który przypomniał mi dzieciństwo - mój pierwszy zapamiętany muzyczny obraz. MJ zawsze gdzieś tam był w moim życiu, obok, lubiłam posłuchac, poogladać teledyski, ale jakoś głębiej sie nie interesowałam. Zresztą dorastałam już w czasach kiedy Jego niszczono. Nigdy też nie miałam w sobie (do jakiegokolwiek wykonawcy) zapędów jednoczenia się w fan cluby itp. - nie czułam takiej potrzeby. I tak jakiś rok temu się zaczęło...nie z fajerwerkami, ale odkurzyłam muzykę stwierdzając jakże odkrywczo ;) że przecież znam o wiele więcej piosenek niż Thriller, Billie Jean, Beat it, czy wspomniane BoR. Trafiłam również na Wasze forum, podczytywałam czasami w wolnej chwili co piszecie - wiele sie dowiedziałam, powierdziło się moj intuicyjne uniewinnienie Majka. Pokochałam, ale po cichu, spokojnie, zaczął mi towarzyszyć swoją muzyką w codziennym życiu, tak życie się toczyło. Tak samo jak Wy z wypiekami na policzkach czekałam na wielki powrót. I również dostałam niesamowitym obuchem w łeb...TEN wieczór (bo o smierci dowiedziałam się jeszcze przed pójściem spać) również spędziłam na Waszym forum przy dźwiękach MJa...
Jak koje ból? Przez 2 tygodnie praktycznie byłam w jakimś amoku...przy "normalnym" funkcjonowaniu trzymała mnie jedynie obrona licencjatu. Aktualnie jestem na etapie wyparcia...tzn. wiem, że Go fizycznie nie ma, ale odgrodziłam się od tych myśli, nie dopuszczam ich do siebie, bo wtedy łapię doła (ciężko mi teraz pisać, naprawdę). Celebruję, celebruję zycie, muzykę, oglądam zdjęcia, wywiady, koncerty...wiem, że zabrał częśc mojego serducha ze sobą na górę i trzyma je mocno, coś mi z niego jednak pozostało i będzie w nim zawsze miejsce dla MJa.
Trcohę się teraz afirmuję, ale tak napradę średnio sobie radzę. W moim otoczeniu raczej nikt Jego śmierci nie przeżył jakoś specjalnie. Mam jedną osobę - przyjaciółkę, która jak do tej pory nie powiedziała mi "zamknij się" - nawet idzie jutro ze mną na koncert. Z mamą z kolei oglądamy różne materiały, koncerty, ale mimo wszystko czuje się wyobcowana. Czas mi się mocno zatrzymał i nie wiem kiedy wrócę do rzeczwistości...
Na koniec chciałabym Wam napisać, że myslę, ze takich osób jak ja jest więcej. Osób, które być może chowają się nieco ze swoim bólem, może boją się tu odezwać ( ja sama miałam takie opory-chciałam dołączyć jeszcze w końcówce czerwca, ale czułam się dość niestosownie - jakbym wchodziła do jakiejś rodziny w nieodpowiednim momencie), może nie wiedzą jak sobie poradzić ze stratą...
Wiem, że Wy zrozumiecie i gorąco Was pozdrawiam i jestem z Wami całym sercem w tych ciężkich dla nas czasach. Mam nadzieję, że przyjmiecie mnie do swojego grona.