[Chriek] Pora się przywitać...
: pt, 26 lut 2010, 21:45
Witajcie!
Nie lubię przedstawiać się na forach internetowych. Wiem, że tak wypada, ale czuje się jakbym uczestniczył w spotkaniu jakiejś grupy wsparcia... No nic - wspierajcie mnie :)
Mam na imię Piotrek, lat 25, od pewnego czasu jestem szczęśliwym mężem give_in_to_me, która już półtora miesiąca wprowadza w życie forum ten sam pozytywny ferment, który w moje wprowadziła pięć lat temu. Ulokowany we Wrocławiu anglista - głównie nauczyciel, powoli coraz bardziej zapalony tłumacz.
Szczerze mówiąc nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się zarejestrować - przecież nie mogę się nazwać fanem Michaela Jacksona, a to forum stricte fanowskie. Trudno w to uwierzyć, ale MJ mnie po prostu ominął - w moim rodzinnym domu nigdy nie było zbyt wiele muzyki - nawet tak popularnej na świecie. Kiedy zacząłem świadomie słuchać muzyki, Jacksona ominąłem ja. Przez wiele lat dostawałem reakcji alergicznej na wszystko, co kojarzyło się ze słowem "pop". Tak, takie było ze mnie mroczne młode (ukłony dla H.P. Lovecrafta). Poza tym po prostu nie rozumiałem, jak można nazywać królem kogoś, kto właściwie nie robił nic ciekawego od dobrych kilku lat. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo ostatecznie twórczość Michaela Jacksona okazała się całkiem interesująca. Przekonałem się o tym po jego śmierci, kiedy moja (wtedy jeszcze przyszła) żona męczyła mnie nią bez przerwy. Potem któregoś dnia zaproponowałem jej spontaniczne wyjście w miasto; chodziło mi raczej o statyczny wieczór przy piwie, a ona bardzo chciała pójść na Michael Jackson Party. Przekonywała mnie z takim wdziękiem, że wylądowaliśmy w klubie przy muzyce MJ. Tam zdarzyło się coś, co mogłoby być dowodem w procesie beatyfikacyjnym Jacksona - z własnej woli ruszyłem na parkiet. Ja - filar każdej imprezy (i nie ma to nic wspólnego z tym, że beze mnie były kiepskie - po prostu wolałem podpierać ściany). Nie było już odwrotu - przyszedł czas na białe skarpetki, kapelusze, koszulę na zatrzaski, którą można było efektownie rozerwać. Po pewnym czasie naszego regularnego przychodzenia na tę cykliczną imprezę prawdziwe sobowtóry-imitatory zaczęły podawać nam ręce. Ogólnie muzyka Michaela Jacksona zaczęła mi się kojarzyć bardzo pozytywnie - nawet na stałe zagościła w moim odtwarzaczu.
Nie wiem tylko, czy to wystarczy, by móc nazywać się fanem. Ten tytuł przysługuje raczej tym, którzy słuchali tej muzyki od dawna, a nie komuś, kto nigdy w życiu (przynajmniej za życia samego zainteresowanego) tego nie robił i ciągle traktuje Michaela Jacksona przede wszystkim jako fenomen kulturowy - nie znać go to jak nie znać "Gwiezdnych wojen". W każdym razie jestem tu i mam nadzieję, że uda nam się pogadać o czymś ciekawym.
Nie lubię przedstawiać się na forach internetowych. Wiem, że tak wypada, ale czuje się jakbym uczestniczył w spotkaniu jakiejś grupy wsparcia... No nic - wspierajcie mnie :)
Mam na imię Piotrek, lat 25, od pewnego czasu jestem szczęśliwym mężem give_in_to_me, która już półtora miesiąca wprowadza w życie forum ten sam pozytywny ferment, który w moje wprowadziła pięć lat temu. Ulokowany we Wrocławiu anglista - głównie nauczyciel, powoli coraz bardziej zapalony tłumacz.
Szczerze mówiąc nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się zarejestrować - przecież nie mogę się nazwać fanem Michaela Jacksona, a to forum stricte fanowskie. Trudno w to uwierzyć, ale MJ mnie po prostu ominął - w moim rodzinnym domu nigdy nie było zbyt wiele muzyki - nawet tak popularnej na świecie. Kiedy zacząłem świadomie słuchać muzyki, Jacksona ominąłem ja. Przez wiele lat dostawałem reakcji alergicznej na wszystko, co kojarzyło się ze słowem "pop". Tak, takie było ze mnie mroczne młode (ukłony dla H.P. Lovecrafta). Poza tym po prostu nie rozumiałem, jak można nazywać królem kogoś, kto właściwie nie robił nic ciekawego od dobrych kilku lat. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo ostatecznie twórczość Michaela Jacksona okazała się całkiem interesująca. Przekonałem się o tym po jego śmierci, kiedy moja (wtedy jeszcze przyszła) żona męczyła mnie nią bez przerwy. Potem któregoś dnia zaproponowałem jej spontaniczne wyjście w miasto; chodziło mi raczej o statyczny wieczór przy piwie, a ona bardzo chciała pójść na Michael Jackson Party. Przekonywała mnie z takim wdziękiem, że wylądowaliśmy w klubie przy muzyce MJ. Tam zdarzyło się coś, co mogłoby być dowodem w procesie beatyfikacyjnym Jacksona - z własnej woli ruszyłem na parkiet. Ja - filar każdej imprezy (i nie ma to nic wspólnego z tym, że beze mnie były kiepskie - po prostu wolałem podpierać ściany). Nie było już odwrotu - przyszedł czas na białe skarpetki, kapelusze, koszulę na zatrzaski, którą można było efektownie rozerwać. Po pewnym czasie naszego regularnego przychodzenia na tę cykliczną imprezę prawdziwe sobowtóry-imitatory zaczęły podawać nam ręce. Ogólnie muzyka Michaela Jacksona zaczęła mi się kojarzyć bardzo pozytywnie - nawet na stałe zagościła w moim odtwarzaczu.
Nie wiem tylko, czy to wystarczy, by móc nazywać się fanem. Ten tytuł przysługuje raczej tym, którzy słuchali tej muzyki od dawna, a nie komuś, kto nigdy w życiu (przynajmniej za życia samego zainteresowanego) tego nie robił i ciągle traktuje Michaela Jacksona przede wszystkim jako fenomen kulturowy - nie znać go to jak nie znać "Gwiezdnych wojen". W każdym razie jestem tu i mam nadzieję, że uda nam się pogadać o czymś ciekawym.