Dzień Dobry. ;)
: ndz, 03 sty 2010, 0:20
Uprzedzam, że to będzie długie. Ale czuję, że powinnam o tym napisać właśnie tutaj, właśnie teraz, kiedy się wam przedstawiam.
A więc. Gdyby nie Michael Jackson, byłabym zupełnie innym człowiekiem. Banalne, ale to prawda. Zmienił moje życie diametralnie, przekręcił je o 360 stopni.
A wszystko zaczęło się 2001 roku, kiedy rodzice zakupili dekoder telewizji cyfrowej o wdzięcznej nazwie „Wizja TV”. Bawiłam się pilotem i przez przypadek przełączyłam telewizor na MTV (Tak, to były jeszcze te wspaniałe czasy, kiedy na MTV leciały teledyski, a nie programy randkowe). Zaintrygowana zaczęłam oglądać teledysk po teledysku, kiedy nagle…
Mężczyzna w kapeluszu, śpiewający i tańczący jak nikt inny na świecie. „Wow, jest dobry”- pomyślałam. Mężczyzna klepnął jakąś ładną dziewczynę po pupie, a potem ktoś go ścigał, były wybuchy, na końcu pocałowali się i odjechali w roziskrzoną noc samochodem – to właśnie zapamiętałam. To i fakt, że strasznie, strasznie chciałam być tą dziewczyną, strasznie chciałam pojechać z tym panem samochodem gdzieś na koniec świata, gdzie mógłby mi śpiewać tę fajną, rytmiczną piosenkę.
Na drugi dzień cały czas czekałam na tę piosenkę. Kiedy wreszcie ją puścili zawołałam mamę do pokoju. „Mamo, mamo, zobacz, jaki fajny pan, jak fajnie tańczy i w ogóle” – strasznie byłam podniecona, skakałam wokół mojej matki jak nienormalna, a ona skrzywiła się tylko i powiedziała, że nie powinnam się interesować tym brzydkim facetem, który robi okropne rzeczy z dziećmi w moim wieku. Miałam 10 lat. Dziesięciolatki zazwyczaj słuchają swoich mam. Ale ja zawsze byłam małą oportunistką. Następnego dnia przystawiłam odtwarzacz kaset do telewizora, i nagrałam ją sobie, a potem słuchałam do momentu, w którym nauczyłam się słów na pamięć.
Ach, no i poznałam wreszcie imię tego fajnego pana. Nazywał się Michael Jackson.
Nagrywałam jego piosenki na kasety i słuchałam do upadłego aż do 2003 roku, kiedy zaczął się proces. Wtedy stwierdziłam, że moja mama miała rację. Płakałam cały dzień. Wyrzuciłam kasety na śmietnik. Wydawało mi się, że życie nie ma sensu – do dziś pamiętam to uczucie. Uczucie, że wszystko, w co wierzyłeś i kochałeś, jest jednym wielkim kłamstwem. Okazało się jednak, że kłamstwem nigdy nie było, ale o tym zaraz.
Po moim zerwaniu z Michaelem długo nie mogłam znaleźć swojego ulubionego zespołu. Z czasem zaczęłam iść w stronę szeroko pojętej alternatywy (wyobraźcie sobie tylko, jak śmiesznie teraz wyglądają na mojej playliście takie zespoły jak IAMX, Ulver, A Perfect Circle lub Soul Coughing przy MJ’u ;) ) której słucham do dziś, jednak idola jakoś znaleźć sobie nie mogłam. Przed 25 czerwca parę razy przesłuchałam „Dirty Dianę” – stwierdziłam, że to w sumie fajny kawałek, ale fakt, że nagrał go tak zły i zdeprawowany człowiek zdecydowanie działał na jego niekorzyść. Dwa miesiące przed jego śmiercią kolega, który go uwielbia trochę mi o nim opowiadał, próbował parę rzeczy przyznam jednak szczerze, że raczej mnie to nie obchodziło, wiedziałam swoje i tyle. 25 czerwca parę minut przed północą weszłam na portal Onet.pl . „Michael Jackson nie żyje” – głosił wielki banner na samej górze strony. „Fajny dowcip” – pomyślałam, po czym położyłam się spać. Rano mówiono o tym w każdej telewizji. „Co o tym sądzisz?”- zapytała mnie mama. „Madonna pewnie napompuje się dodatkową porcją botoksu z przerażenia” – odpowiedziałam. Nic we mnie nie drgnęło, dopóki w radiu nie usłyszałam „They Don’t Care About Us” – drugi, zaraz po „You Rock My World” mój ulubiony kawałek z dzieciństwa. Zawsze bardzo poruszał mnie jego rytm, jego melodyka, cały ogrom emocji w nim zawarty. Coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać.
Tak właśnie zaczęło się moje zainteresowanie muzyką MJ’a – w przeciągu trzech miesięcy poznałam i pokochałam całą jego dyskografię. O jego osobie nie wiedziałam praktycznie nic, poza tym, że oczyszczono go z zarzutów o molestowanie (o czym w telewizji nie mówiło się oczywiście tak głośno, jak o rozpoczęciu procesu).
W październiku w księgarniach pojawiło się wznowienie „Moonwalka”. Swój egzemplarz kupiłam dopiero pod koniec listopada. Przeczytałam go w dwie godziny. Płakałam w trakcie i już po przeczytaniu. Płakałam nie za wspaniałym muzykiem, tak, jak 26 czerwca. Płakałam za wspaniałym człowiekiem, niezwykle skromnym, mądrym i pracowitym, obdarzonym nieprzeciętną inteligencją i poczuciem humoru. Potem byłam na „This Is It”. Dwa razy, chociaż wiedziałam, że tak naprawdę to tribune nie dla niego, a dla wytwórni; filmie, który ukazał mi artystę, wiedzącego dokładnie, co ma do powiedzenia, rozważnego, potrafiącego zmotywować do pracy całą grupę. Od tego są próby. Uśmiech Jeszcze raz. – to było niesamowite, po prostu niesamowite. Od tamtego momentu zauroczenie MJ’em trwa, mało tego, myślę, że trwać nigdy nie przestanie.
Jego mądrość życiowa, przesłanie dla świata, dążenie do perfekcji i niezłomność charakteru są dla mnie niezwykle inspirujące.
Marzę o tym, aby pracować w teatrze. Przede mną matura i mordercze egzaminy na studia. Nie wiem, czy dam radę spełnić swoje marzenia, wiem jednak, że (tak, tak, to dziecinne, ale może właśnie o to chodzi, może po prostu jestem dziecinna) z nim gdzieś obok mnie może mi się to udać. Wcześniej, wracając z prób, czułam się wypalona i nieszczęśliwa. Teraz, kiedy tylko dopada mnie takie „zmęczenie materiału” przypominam sobie, co mówił na temat perfekcji w każdej dziedzinie, powiedzmy, twórczości artystycznej. Wiele z jego myśli stało się moimi mottami. Czuję, że czerpiąc z jego słów, uczę się od najlepszych. Jestem mu niezwykle wdzięczna za to, co dla mnie zrobił i niezwykle żałuję, że już nigdy nie będę mogła powiedzieć mu moją łamaną angliszczyzną chociaż głupiego „thank you”.
A więc, tak to było ze mną.
Mam jeszcze wielką prośbę do „starych” fanów, którzy często uważają, że takie osoby jak ja to pozerzy – kochani. Z najprostszego punktu widzenia: ludzie z mojego pokolenia i młodsi nie znali dotychczas innego MJ’a niż ta dziwna, gwałcąca dzieci i wymachująca nimi przez okno istota bez płci, rasy i imienia, w którą prasa tak chciała, żebyśmy uwierzyli. Dlaczego więc mieliśmy lubić kogoś, kto był tak zły, dlaczego mielibyśmy się nim interesować, dlaczego mielibyśmy sprawdzać, czy to prawda, czy nie, skoro wszyscy tak mówią?
MJ nauczył mnie jeszcze jednej, ważnej rzeczy. Skoro masz mózg, warto go używać i nie we wszystko, co mówią media, trzeba wierzyć.
Tak więc, to moja historia. Miło mi was poznać i mam nadzieję, że choć trochę zagrzeję tutaj miejsce.
Pozdrawiam. ;)
A więc. Gdyby nie Michael Jackson, byłabym zupełnie innym człowiekiem. Banalne, ale to prawda. Zmienił moje życie diametralnie, przekręcił je o 360 stopni.
A wszystko zaczęło się 2001 roku, kiedy rodzice zakupili dekoder telewizji cyfrowej o wdzięcznej nazwie „Wizja TV”. Bawiłam się pilotem i przez przypadek przełączyłam telewizor na MTV (Tak, to były jeszcze te wspaniałe czasy, kiedy na MTV leciały teledyski, a nie programy randkowe). Zaintrygowana zaczęłam oglądać teledysk po teledysku, kiedy nagle…
Mężczyzna w kapeluszu, śpiewający i tańczący jak nikt inny na świecie. „Wow, jest dobry”- pomyślałam. Mężczyzna klepnął jakąś ładną dziewczynę po pupie, a potem ktoś go ścigał, były wybuchy, na końcu pocałowali się i odjechali w roziskrzoną noc samochodem – to właśnie zapamiętałam. To i fakt, że strasznie, strasznie chciałam być tą dziewczyną, strasznie chciałam pojechać z tym panem samochodem gdzieś na koniec świata, gdzie mógłby mi śpiewać tę fajną, rytmiczną piosenkę.
Na drugi dzień cały czas czekałam na tę piosenkę. Kiedy wreszcie ją puścili zawołałam mamę do pokoju. „Mamo, mamo, zobacz, jaki fajny pan, jak fajnie tańczy i w ogóle” – strasznie byłam podniecona, skakałam wokół mojej matki jak nienormalna, a ona skrzywiła się tylko i powiedziała, że nie powinnam się interesować tym brzydkim facetem, który robi okropne rzeczy z dziećmi w moim wieku. Miałam 10 lat. Dziesięciolatki zazwyczaj słuchają swoich mam. Ale ja zawsze byłam małą oportunistką. Następnego dnia przystawiłam odtwarzacz kaset do telewizora, i nagrałam ją sobie, a potem słuchałam do momentu, w którym nauczyłam się słów na pamięć.
Ach, no i poznałam wreszcie imię tego fajnego pana. Nazywał się Michael Jackson.
Nagrywałam jego piosenki na kasety i słuchałam do upadłego aż do 2003 roku, kiedy zaczął się proces. Wtedy stwierdziłam, że moja mama miała rację. Płakałam cały dzień. Wyrzuciłam kasety na śmietnik. Wydawało mi się, że życie nie ma sensu – do dziś pamiętam to uczucie. Uczucie, że wszystko, w co wierzyłeś i kochałeś, jest jednym wielkim kłamstwem. Okazało się jednak, że kłamstwem nigdy nie było, ale o tym zaraz.
Po moim zerwaniu z Michaelem długo nie mogłam znaleźć swojego ulubionego zespołu. Z czasem zaczęłam iść w stronę szeroko pojętej alternatywy (wyobraźcie sobie tylko, jak śmiesznie teraz wyglądają na mojej playliście takie zespoły jak IAMX, Ulver, A Perfect Circle lub Soul Coughing przy MJ’u ;) ) której słucham do dziś, jednak idola jakoś znaleźć sobie nie mogłam. Przed 25 czerwca parę razy przesłuchałam „Dirty Dianę” – stwierdziłam, że to w sumie fajny kawałek, ale fakt, że nagrał go tak zły i zdeprawowany człowiek zdecydowanie działał na jego niekorzyść. Dwa miesiące przed jego śmiercią kolega, który go uwielbia trochę mi o nim opowiadał, próbował parę rzeczy przyznam jednak szczerze, że raczej mnie to nie obchodziło, wiedziałam swoje i tyle. 25 czerwca parę minut przed północą weszłam na portal Onet.pl . „Michael Jackson nie żyje” – głosił wielki banner na samej górze strony. „Fajny dowcip” – pomyślałam, po czym położyłam się spać. Rano mówiono o tym w każdej telewizji. „Co o tym sądzisz?”- zapytała mnie mama. „Madonna pewnie napompuje się dodatkową porcją botoksu z przerażenia” – odpowiedziałam. Nic we mnie nie drgnęło, dopóki w radiu nie usłyszałam „They Don’t Care About Us” – drugi, zaraz po „You Rock My World” mój ulubiony kawałek z dzieciństwa. Zawsze bardzo poruszał mnie jego rytm, jego melodyka, cały ogrom emocji w nim zawarty. Coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać.
Tak właśnie zaczęło się moje zainteresowanie muzyką MJ’a – w przeciągu trzech miesięcy poznałam i pokochałam całą jego dyskografię. O jego osobie nie wiedziałam praktycznie nic, poza tym, że oczyszczono go z zarzutów o molestowanie (o czym w telewizji nie mówiło się oczywiście tak głośno, jak o rozpoczęciu procesu).
W październiku w księgarniach pojawiło się wznowienie „Moonwalka”. Swój egzemplarz kupiłam dopiero pod koniec listopada. Przeczytałam go w dwie godziny. Płakałam w trakcie i już po przeczytaniu. Płakałam nie za wspaniałym muzykiem, tak, jak 26 czerwca. Płakałam za wspaniałym człowiekiem, niezwykle skromnym, mądrym i pracowitym, obdarzonym nieprzeciętną inteligencją i poczuciem humoru. Potem byłam na „This Is It”. Dwa razy, chociaż wiedziałam, że tak naprawdę to tribune nie dla niego, a dla wytwórni; filmie, który ukazał mi artystę, wiedzącego dokładnie, co ma do powiedzenia, rozważnego, potrafiącego zmotywować do pracy całą grupę. Od tego są próby. Uśmiech Jeszcze raz. – to było niesamowite, po prostu niesamowite. Od tamtego momentu zauroczenie MJ’em trwa, mało tego, myślę, że trwać nigdy nie przestanie.
Jego mądrość życiowa, przesłanie dla świata, dążenie do perfekcji i niezłomność charakteru są dla mnie niezwykle inspirujące.
Marzę o tym, aby pracować w teatrze. Przede mną matura i mordercze egzaminy na studia. Nie wiem, czy dam radę spełnić swoje marzenia, wiem jednak, że (tak, tak, to dziecinne, ale może właśnie o to chodzi, może po prostu jestem dziecinna) z nim gdzieś obok mnie może mi się to udać. Wcześniej, wracając z prób, czułam się wypalona i nieszczęśliwa. Teraz, kiedy tylko dopada mnie takie „zmęczenie materiału” przypominam sobie, co mówił na temat perfekcji w każdej dziedzinie, powiedzmy, twórczości artystycznej. Wiele z jego myśli stało się moimi mottami. Czuję, że czerpiąc z jego słów, uczę się od najlepszych. Jestem mu niezwykle wdzięczna za to, co dla mnie zrobił i niezwykle żałuję, że już nigdy nie będę mogła powiedzieć mu moją łamaną angliszczyzną chociaż głupiego „thank you”.
A więc, tak to było ze mną.
Mam jeszcze wielką prośbę do „starych” fanów, którzy często uważają, że takie osoby jak ja to pozerzy – kochani. Z najprostszego punktu widzenia: ludzie z mojego pokolenia i młodsi nie znali dotychczas innego MJ’a niż ta dziwna, gwałcąca dzieci i wymachująca nimi przez okno istota bez płci, rasy i imienia, w którą prasa tak chciała, żebyśmy uwierzyli. Dlaczego więc mieliśmy lubić kogoś, kto był tak zły, dlaczego mielibyśmy się nim interesować, dlaczego mielibyśmy sprawdzać, czy to prawda, czy nie, skoro wszyscy tak mówią?
MJ nauczył mnie jeszcze jednej, ważnej rzeczy. Skoro masz mózg, warto go używać i nie we wszystko, co mówią media, trzeba wierzyć.
Tak więc, to moja historia. Miło mi was poznać i mam nadzieję, że choć trochę zagrzeję tutaj miejsce.
Pozdrawiam. ;)