Ok. Spróbuję ratować temat, bo może to być fajna zabawa. Dawno chodziło mi to po głowie…
Thriller. Ale nie ze względu na to, że MJ fajnie tańczy. Gdzie on fajnie nie tańczy. Choć taniec też się liczy.
Thriller, bo to PRZEOGROMNE poczucie humoru. Jedna wielka zabawa.
Gdyby chodziło tylko o wilkołaki tak uwielbiane przeze mnie w dzieciństwie, ale już od jakiegoś czasu jakby mniej kochane, to ten filmik nic by mi nie robił. A tak to te nagłe zwroty akcji ciągle zapierają mi dech w piersiach.
Wilkołak zbliża się z łapami do dziewczyny i łaaaaa… jestem w kinie i krzyczę z Olą Ray, i czuję strach (hihihi) i ulgę, że to jednak tylko thriller- no wiecie, taki film kina grozy.
I ten dziecinny śliczny chłopak co to wychodzi z kina z ociąganiem z poczucia obowiązku za dziewczyną, bo najchętniej to on dalej by tam siedział na filmie i jadł popcorn. Kurczę a tu dziewczyna, którą wypada się zaopiekować jak się poszło na randkę!
No a kiedy już jest dobrze i robi się nawet romantycznie podczas powrotu z kina, znowu niespodzianka. Znowu wyłażą te monstra. I taki kochany ten chłopak, tak obejmuje dziewczynę, a chwilę potem… ojej, on też jest jednym z nich.
A gdy oddycham z ulgą, bo wszystko przecież dobrze się kończy (hihihi), szelmowski uśmiech i pionowe źrenice w żółtych oczach Michaela zawsze powodują, że po plecach chodzą mi ciarki i przypomina mi się
Dziecko Rosemary.
Napisy końcowe to też parodia: wiadomo, zupełnie przypadkowe jest wszelkie podobieństwo do osób żyjących, zmarłych (lub niezmarłych???).
A jeszcze konwencja lat 60-tych i słowa Michaela „Nie jestem taki jak inni chłopcy”. Przecież my fani to wiemy. Uwielbiam!!!
Zabawa konwencją przednia.
Ale tak naprawdę, mój ulubiony teledysk to zupełnie inna bajka.
Dirty Diana.
O ile piosenkę lubię umiarkowanie, to filmik zapiera mi dech w piersiach.
To co najbardziej mnie urzeka w tym obrazie, to takie misterne tkanie atmosfery.
Konwencja koncertu rockowego ma swój urok, ale to nie wystarczy. Bo ja nie lubię teledysku do GITM mimo , że to moja najukochańsza piosenka. Tam wolę swoją wyobraźnię.
Uprzedzam, że teraz będzie coś dla widzów o mocnych nerwach. Ci nadwrażliwi niech więc zamkną oczy i nie czytają.
W
Dirty Diana, w filmiku wyłapuję takie niuansiki, takie malutkie perełki kiedy rzucany jest na mnie czar.
Jest taki moment: Michael robi fajny krok zaraz po podniesieniu się z kolan i następny kadr pokazuje nogi Lisy Dean. Jej nogi w tym samym rytmie robią taki sam krok a potem ona wsiada do samochodu. Chwilę później zakłada nogę na nogę. To jest tak fantastycznie sfilmowane, że w przyciemnionym świetle widać delikatne włoski na jej udach. Majstersztyk.
Jestem kobietą, ale to jest mocny erotyczny moment.
Fascynujące zakończenie: wsiądzie czy nie wsiądzie do niej do samochodu? Oprze się pokusie?
Ale mój number1 to początek teledysku. Michael stojący tyłem, włosy, loczki, leniwy obrót kamery, wzruszenie ramion, ujęcie z boku, twarz z takim wyrazem…
Tak są dodawane kolejne kadry w tym filmie, taki niespieszny rytm kroków Lisy Dean/Dirty Diany i szaleństwo koncertu rockowego, że poddaję się magii kina.
Taka podwójna akcja kojarzy mi się z filmami Coppoli. W
Ojcu Chrzestnym idylliczna atmosfera wesela przeplatana jest dynamicznymi kadrami mafijnych porachunków.
No dobrze, dzisiaj piłam wino. Jutro wyprę się tego wszystkiego co napisałam.