Specjalne wydanie Machiny nie jest ani złe ani dobre. Podobne do tonu TVN, tylko bardziej "douczone". Może i niektórzy mieli ochotę na sekcję tekstów i rozprawianie się z nieścisłościami- a jest ich sporo. Piszący grzeszą brakiem dokładnych studiów nad tematem. Brakuje wiedzy, która by wypłynęła z choćby kilku podstawowych książek o Michaelu.
Moonwalk i wywiad z Oprah nie wystarcza.
Zwykle rażą takie drobne przekłamania, jak to, że Elizabeth nie chciała po koncercie z trasy Bad powiedzieć Michaelowi, że jego muzyka jej się nie podobała. Podobała, tylko jako dama poczuła się znieważona, iż Michael nie zadbał o nią i nie zaprosił pod samą scenę. Wystarczyło przeczytać Taraborrelliego. Takich małych nieścisłości jest wiele, a są o tyle istotne, że kształtują emocjonalne podejście do artysty w trakcie czytania.
Ale zagraniczne czasopisma też nie grzeszą erudycją. Tyle że oni nie ruszają w ogóle wątków, o których nie wiedzą zbyt dużo. Polski grzech (zarówno w prasie jak i w telewizji) polega na tym, że wystarczy że coś wiemy, by się na ten temat wypowiadać, a niewiedzę uzupełniać banialukami, które pasują do naszego obrazu człowieka. Jakby trzeba pokazać, że wie się wszystko na temat wszystkiego i o wszystkim należy wspomnieć.
Żeby nie było... Nie ma redaktorów, do których mieliśmy zastrzeżenia. Większość tekstów dotyczy muzyki. Ciekawym jest artykuł na temat różnych artystów- jak popkultura zareagowała na Michaela.
Jacko i okładka to naprawdę detale. Nie oczekujmy głaskania, bo za chwilę my fani MJ stracimy dystans do czegokolwiek na temat swojego idola.
Ja wobec Machiny jeszcze niedawno miałem wysokie oczekiwania. Znam gazetę od samego początku, jak startowali w 1996 roku. To wtedy była świetna prasa. Mądre wywiady. Miałem z nią tak jak z rozmowami Piotra Kaczkowskiego- nieważne czy rozmawiał z kimś kogo lubiłem czy nie. Warto było posłuchać, bo Piotr traktował swoich rozmówców jako osoby ciekawe i tym samym mu się odwdzięczały. Podobnie z Machiną. Pamiętam numer z Pamelą Anderson, która była dla mnie dumb blonde, a po wywiadzie okazała się osobą, która jednak ma coś do powiedzenia.
Dlatego kiedy gazeta padła, było mi szkoda. Jak się
reaktywowali, ucieszyłem się. Zaczęli od kontrowersji. Później pojawiały się kolejne i kolejne numery. Merytorycznie było różnie, ale ceniłem sobie, gdy poruszali szerszy kontekst, odnoszący się do popkultury. Ostatnio jednak stępili swój kontrowersyjny wydźwięk i artykuły stawały się dość miałkie. Jakby brakowało im pomysłów.
"Najlepszy magazyn popkulturalny". Zastanawiałem się, jak przyłożą się do rewizji życia i śmierci króla popkultury. To miał być test papierka lakmusowego. I okazali się... Średni. Ten numer specjalny nie jest zły, bo porusza rzeczy które nie poruszały inne gazety. Ale też opisy są dość płytkie i nie skłaniają do dyskusji żadnej., bo- mam wrażenie, nie ma z czym dyskutować. To dobrze, że nie uciekli do języka bulwarowego, tyle że te teksty nie są zbytnio "skażone" wiedzą. Autorom nie chciało się zawężać do kilku wątków, ale zbadać je możliwie dokładnie. Albo choć postudiować każdy album Michaela, jak redaktorom tekstu czytać za dużo się nie chce. Słusznie trochę odczekali z wydaniem specjalnego numeru. Zyskali czas. Te teksty są jednak na sporym poziomie ogólności, nie widać by wykorzystali czasu dobrze.
Lazygoldfish zapodała cały numer Pulp, z art. nt. Michaela. Nie wiem czy forumowicze zauważyli pod koniec gazety tekst Bartka Chacińskiego (współpracującego zresztą kiedyś z Machiną). Autor pisze w nim, że wolał przez lata skupiać się na muzyce niezależnej, zbywając Michaela. Owszem, interesował się MJ w latach 80-tych, ale później go ignorował.
A Michael to artysta z potężną siłą rażenia. Nie pop-gwiazdka, wymyślona przez producentów. Jemu o coś chodziło, jego człowieczeństwo i twórczość ma znaczenie. Zasługuje na dokładne studium. W specjalnym wydaniu Rolling Stone dziennikarz napisał: "
Dangeorus zapamiętany jest przez kronikarzy historii pop jako album, który został znokautowany przez Nirvanę i ich CD
Nevermind, co sygnalizowało nadejście ery rocka alternatywnego. Ale lęk Jacksona, depresja, wrażliwość zranionego dziecka szukającego znaczenia dobra i zła miała więcej wspólnego z Kurtem Cobainem niż ktokolwiek wtedy był w stanie zauważyć".