Ostatnio oglądałam "Little Ashes"- niestety bez polskiego tłumaczenia (nie ma nawet angielskich napisów, choć film wyszedł na DVD, a do tego zamiast hiszpańskiego, wtrącono łamaną angielszczyznę- czyżby to przez nieznającego owego języka pana Pattisona, a także samego reżysera?). Dodam- kwestie recytowane przez Lorcę (przenoszące nas jego cudowny świat Andaluzji) przyprawiają o dreszcze- jak dziwnie pulsuje jego twórczość, ta dynamika, rytm, nie da się tego przełożyć na polski, nie znam hiszpańskiego, a bardzo żałuję. Pomimo to nawet po polsku jego zapierające dech w piersiach dzieła poruszają (za sprawą świetnych tłumaczy, notabene).
Wątpię, by film ukazał się w Polsce. Uwielbiam zarówno Federico Garcia Lorcę jak i Salvadora Dali (ajć, nie mam nawet teraz kasy, żeby kupić wydany niedawno - ponownie- "Dziennik Geniusza", a co dopiero biografie czy "Myśli i Anegdoty"- ha, kupuję :D).
Film mnie jednak pozytywnie zaskoczył. Zakończenie było przewidywalne, bowiem znałam kilka faktów z życia Federico Garcia Lorca, ale i tak szokujące, a finał całkiem ciekawie zrobiony (chyba najbardziej prawdziwa scena z filmu; dramatyzm, z oczywistych powodów, osiąga apogeum).
Średnio podobała mi się gra pana Pattisona- powiedzmy sobie szczerze, aktorem to on nie jest. Ale... I tak pozytywnie mnie zaskoczył- nie było AŻ tak źle (rola Dalego jest dla niego ZA TRUDNA- tak oryginalna postać dla takiego, przepraszam za wyrażenie, podlotka, to jednak nie lada wyzwanie).
Javier Beltran jest niesamowicie podobny do genialnego hiszpańskiego poety. Jego gra aktorska bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.
Dobra, przegięłam... Po obejrzeniu filmu z napisami, ponownym "odgrzebaniu", mogę naświetlić czy jak ktoś woli wytłuścić kilka zdań, jakie nasuwają mi się po tym seansie.
Ten film jest- delikatny, nienachalny, czytelnik może wczuć się zarówno w rolę Lorci jak i Dalego, podążającego za chęcią bycia zauważonym, studiującego swój własny geniusz (który zresztą był wielki, oj, wielki).
Kiepska gra pana Pattisona nie zepsuła mi obrazu filmu jako całości, po obejrzeniu filmu o związku (pomimo iż platonicznym) zawsze związku homoseksualnym, nie mam, jak to bywa czasem w przypadku tego typu filmów, odruchu wymiotnego. Nie chcę być źle zrozumiana, ale po prostu niektórzy reżyserzy są zbyt nachalni, nie mówię tutaj tylko o filmach o takiej tematyce, ale także o kwestiach heteroseksualnych obrazów (tak, tak, często filmy o homoseksualistach są zbliżone formą do tych mniej ambitnych...).
Pozostaje mi jedynie tę historię poznać i się w nią wgłębić. Przede wszystkim w końcu sięgnąć po dzienniki i biografie pana Dalego, no i jakimś cudem zakupić tomik Federico Lorca (odgrzebałam tomik z biblioteki, cudem znaleziony, z lat 60, czyham na kolejne, "Marię Pinedę" zakupię).