
Homesick, first you take Open'er then we take Berlin? Mnie się tym razem nie chce używać słów po tym koncercie. Bo rzeczywiście co można powiedzieć? Słucham Radiohead od 12 lat. Przeżyłem i oczarowanie ich muzyką, fascynację, obsesję, separację. Jak w dobrym małżeństwie, znów jesteśmy razem.
Thom Yorke i zespół to u mnie od tylu lat niezmiennie ścisła czołówka. 12 lat to nie byle co. Zdarzało się, że ich przeklinałem, bo jakaś płyta nie sponiewierała jak należy, tylko połechtała, a i tak jednak zawsze byli w okolicach podium.
We wtorek zrozumiałem emocje ostatniej płyty. We wtorek zobaczyłem zespół, który gra pięknie, gra czysto i perfekcyjnie, ale przede wszystkim gra intensywnie. Jest obecnie z jakaś setka niszowych zespołów grająca tak, że wbija cię w podłogę. Wczoraj jednak moim uszom i oczom ukazała się grupa ludzi, która potrafi mieć kilkunastoletnie doświadczenie sceniczne, być uważana właśnie za najważniejszy istniejący zespół i która wciąż gra bez zadęcia, z dystansem i pokorą ucznia, a wyraża uczucia w piosenkach jak mistrz.
Koncert odbył się w małym stadionie, ukrytym w lesie. Słuchajcie, czułem się jakbym szedł na imprezę rodzinną. Pełno zieleni i leśnych ścieżek, a tu nagle place zabaw i amfiteatr ukryty wśród drzew. I zupełnie anonimowe bramki.
Relaksujące.
Na koncert wybraliśmy się kilkunastosobową grupą. Mieliśmy bazę wypadową w mieście Maziego, czyli Szczecinie. Koncertowanie w paczce znajomych to wielka frajda. Jak się ma znanych sobie ludzi, można się cieszyć każdym aspektem- czekaniem przy bramkach, dojazdem na koncert pociągiem czy busem, wspólnym koczowaniu, w oczekiwaniu na dojazd. No bo jak można nie turlać się ze śmiechu, kiedy wśród ludzi którzy po-koncertowo są i rozanieleni i zmęczeni, nagle wyłania się taki dialog:
- Czy to może służyć jako wibrator?
- Hm, w ostateczności tak.
- Czy to jest cukinia?
Francuski numerek, o którym wspominała Marta, to też ciekawa anegdota. Grupa francuskich fanów, próbowała się zrzeszać przeciwko przybyłym krótko po nich pozostałym fanom, ale robili to tak niezgrabnie i zuchwale, że w ostateczności to my pojawiliśmy się pod samą sceną. Jak widać, solidarność to jednak nie ich specjalność. Mieli się brać za ręce i nas wypychać, próbowali namówić ochronę do ich pomysłów, a kompletnie nic im z tego nie wyszło.

To niesamowite wrażenie, jak dobiegasz do barierki i nagle patrzysz, że jesteś naprzeciw mikrofonu. To te momenty uwiecznione na dokumentach z trasy Bad MJ. I zawsze ten moment tak samo się przeżywa- niedowierzanie i radość.
A gdy się jeszcze doświadcza takiego koncertu... Centralnie prosto między oczy:


To żaden spektakl, wyreżyserowany i wykreowany. Setlista zmienia się z koncertu na koncert, i to znacznie. Zespół ma kontakt z widownią. Było prawie 30 piosenek, 2 bisy, w tym jeden z 5 piosenkami. Widać, że chcą dać z siebie jak najwięcej. Scenografia składała się z wiszących od sufitu podłużnych lamp, mieniących się kolorami tęczy, zgodnie z tytułem promowanej płyty. Telebim, dla bardziej oddalonych od sceny, był podzielony na kilka części, a na każdej z nich po jednym z członków zespołu. Sam sposób kamerowania to artystyczny majstersztyk- to, jak ujmowano muzyków. Jeżeli z tego koncertu nie ukaże się DVD, będzie to jednym z większych rozczarowań 2 połowy tej dekady.
I sami muzycy. Thom Yorke na scenie jest histeryczny w wyrażaniu się na scenie i nie wyobrażam sobie go inaczej. To, co u innych wydaje się śmieszne i przesadne, u niego jest zasadne i nie ma innej opcji. To staje się nie dziwne, a charakterystyczne. A mimo to wokal czysty, mający wyrażać, to co przekazuje piosenka.


Cały zespół grał. Nie było gwiazdy. Miałem poczucie, że to jeden organizm. Nie wiem jak oni to robią, że po takich fanfarach, jakich doświadczyli od prasy, krytyków i słuchaczy, wciąż im się chce być szczerymi i pracowitymi.
Obok tegorocznego koncertu PJ Harvey to dla mnie absolut. Ten sam miraż doświadczenia, charyzmy i autentyczności.
Jest mnóstwo niszowych, offowych wspaniałych muzyków stawiających na przekaz. Jest sporo megagwiazd, mogących pochwalić się warsztatem. Niewelu jest jednak takich, którzy łączą jedno z drugim, bez uszczerbku na jakiejkolwiek ze składowych. Przyjemność i geniusz.
Polaków było sporo. Po nas jeszcze dojechała grupa z shortcuta, a i sporo osób indywidualnych. I mamy polski widoczny akcent wśród widowni.

W 1993 roku podobny transport pojawił się na koncercie Michaela Jacksona w Istambule. 3 lata później...