kaem pisze:Tymczsem nastawiam się na wtorkowy koncert Radiohead u naszych zachodnich sąsiadów. Jedziemy sporą grupką, w której też jest nasza Homesick.
je je je je je !!!
"fifteen blows to the back of my head, fifteen blows to my mind!!!"
juz troche odpoczelam i lecze dol pokoncertowy przyklejona do youtuba :)
alez to radocha byla :D
Krzysiek tu pewnie niedlugo wysmaruje jakas profesjonalna i racjonalna recenzje...ja nie mam zamiaru...
pytales sie kaem przed wejsciem, czy to moj koncert zycia, nie wiem czy byl wlasnie taki, wiem ze spelnilo sie moje najwieksze muzyczne marzenie i nadal do konca w to nie wierze.
barierka, kurwa barierka !!! 3 metry od czerowonych rurek Thoma i jego rozpietego rozporka :P
Tomek ty mnie zabierz do tego swojego Oksfordu... jestem zbudowana z materialow ekologicznych, przyjaznych dla srodowiska, dla ciebie nawet ogranicze wydalanie dwutlenku wegla, razem uratujemy swiat przed efektem cieplarniamym :P
a wracajac do sedna sprawy...koncert idealny, brakowalo tylko paru ukochanych kawalkow w setliscie, ale to dobrze bedzie jescze na co czekac...ale bylo tez sporo smaczkow Wolf At The Door, Where I End And You Begin, Dollars & Cents, No Suprises, Everything In Its Right Place.
deszcz byl niestraszny, nawet francuska przodowniczka pracy i zalozycielka samozwanczego komitetu kolejkowego nie byla w stanie wyprowadzic mnie z rownowagi.
Thom przed koncertem podgladal tlum zza sceny a Colin robil nam zdjecia...nawet kolesie z supportu nie ssali na calej linii, calkiem ciekawie grali, mimo ze na dluzsza mete meczaco, to uwielbiam patrzec na ludzi, ktorzy bawia sie tym co robia...
a najzabawniejsze, ze z koncertu pamietam tylko poszczegolne momenty, za chiny ludowe nie umiem uszeregowac w pamieci kolejnosci utworow, nie umiem przypomniec sobie, co Thom mowil przed kazdym kawalkiem itp...
za duzo emocji, za to przecwiczylam dobrze miesnie twarzy, nigdy nie szcerzylam sie tak przez bite 2 godziny, nigdy... a najpiekniejsze jest to, ze oni tez smiali sie z nas i do nas, publika dopisala, pelno obcokrajowcow, pod scena niemcy w zasadzie byli w mniejszosci ;)
swietna wymiana energii miedzy zespolem a tlumem, a o to glownie chodzi w dobrym koncercie...o ten przeplyw, flow miedzy artysta a publicznoscia.
zachwyca mnie w nich jescze jedno, ze majac taki staz sceniczny, bedac uznawanymi za najwiekszy zespol naszego pokolenia, bedac kultowa kapela...nadal potrafia robic swoje... tak jakby dopiero zaczynali, cieszyc sie graniem, byc spontaniczni, nie jechac na jednym secie przez cala trase, caly czas chca zaskakiwac, a Thom caly czas z taka sama energia potrafi wyczyniac te swoje spazmy i epileptyczne tance....
bylam totalnie zahipnotyzowana, kazda jego mina szalenca, kazdym jego chaotycznym gestem...a to jak sie mylil przy poczatku Cymbal Rush i jak walil glowa w mikrofon, rozkosz ;)
<zwracam honor kaem ;) tu wlasnie widac jak silne emocje otumaniaja, bo gdy zasiadlam w domu przed kompem i wyszukalam berlinowa wersje na youtubie, od razu poznalam...taki stan to sie czysty high nazywa :P>
do tego wokalnie w bardzo dobrej kondycji...och...ach...uch :P
padam do nog w zachwycie i mam nadzieje, ze nigdy nie popadna w rutyne, ze zawsze im sie bedzie chcialo, dopoki tak bedzie, oddam dla nich nerke, watrobe...cokolwiek, bo moje serce maja juz od dawna.
a to mezczyzna mojego zycia

hit koncertu, tomaszowe gogle ;]
a przez chwile koncert wygladal tak;

jak to Yorke ujal;
"sorry for the rain, but ...you know...this is a radiohead gig" hihi
ale tez tak;
źródło
i dla smaczku...
Paranoid Android o Sw. Tomaszu, ja ten caly tlum mialam na swoich plecach
<woooooo kur** ciekawie zaczyna sie od 1 minuty>
pssst..
Krzysiek zadam fotek, ktore robiles...bo ja zielona jestem z jakiego internetowego zakatka pochodzi to dziewcze z aparatem i gdzie je ma zamiar wrzucic ;)
a co do
Openera;
Massive Attack to tez jedna z kapel mojego zycia...ale ich koncert, to byla spokojna kontemplacja dzwiekow, to jest klasa sama w sobie i z takim materialem jaki maja i poziomem jaki soba reprezentuja nie da rady, zeby zagrali slaby koncert...
ale gwiazda ostatniego dnia i tak zostana dla mnie
Chemical Brothers mimo, ze nie slucham ich na codzien...nie pamietam z historii moich koncertow Openerowych, zebym tak swietnie sie bawila...poltoragodzinny trans, plynne przejscia miedzy kawalkami, gigantyczne i genialne wizualizacje, lasery...gdy czlowiek juz sie wciagnie to odplywa na bita godzine, az zalowalam, ze nie jestem z tych co lykaja piguly ;) bo juz wiem dobrze, o co w tej zabawie chodzi, ale gdy sie tak juz zapatrzy w te schizoidalne obrazy z telebimow, prawie mdleje sie ze zmeczenia a pot zalewa oczy to i prochy nie sa potrzebne do naturalnego transu. a przy moim ulubionym Belive, przearanzowanym i wydluzonym, stanowiacym samo serce koncertu doznalam, symultaniczny i wielopoziomowy orgazm....a Block Rockin' Beats na bis, to juz bylo za duzo nawet jak dla mnie. tak wiec na Henku tez bylo mega, ale to i tak nic w porownaniu z eskapada berlinowa ;)