777 pisze:Ze mną już wszystko OK., za tydzień zdejmą mi szwy i będzie jak dawniej.
Tym co liczyli że mi się polepszy
to informuję iż OPCJONALNIE nie mają na co liczyć
Uff… A wiesz, Erwinie, że się już przestraszyłam?

Ale skoro będzie bez zmian to już mi lepiej

Anyway- cieszę się, że wszystko jest w porządku
Archi pisze:Zaskoczyła mnie M.Dż a raczej jej strój. Otóż do tej poru na tego typu spotkania ubierała się jak MJ(wiem ze zdjęć) a teraz była ubrana jak większość dziewczyn.

Oj Archi, Archi....
Nie, ja nie na wszystkich tego typu imprezach jestem w mundurze
Bo widzisz, myślę, że to kwestia tego, kim chcę się w danej chwili być.
Przede wszystkim czuję się kobietą, a dopiero potem Majkelem

Ale zaskakiwać lubię, to inna sprawa
Archi pisze:Maestro, oczywiście wracaj do zdrówka tylko szybko i oczywiście M.Dż wspominała ze też na zdrowie nażeka jej również życzenia powrotu do zdrowia.
Dziękuję

Już jest zdecydowanie lepiej
A czy zupełnie dobrze, to się okaże jutro
Luis_Makrela pisze:Jeżeli chodzi o "starszyznę" to poznałam tylko Kingę,z którą wymieniłam krótkie "cześć" i "pa".Trochę głupio mi było tak podchodzić do nich i po koleij mówić "Cześć,mam na imię..." Może za rok....
Ooooo.....
Właśnie się dowiedziałam, że byłaś na Zlocie

Ty się nie bój, Ty podchodź. Nie ma, że "głupio"- wszyscy w pewnym momencie wyglądamy "głupio" ( w pewnym momencie....?

)
Maciej 1989 pisze:Kaska to poprstu zawodostwo,w tym co robi osiagnela klase swiatowa.Mam nadzieje ze nie klade za duzo wazeliny.
Ależ nie przeszkadzaj sobie- nie mam nic przeciwko temu

Jak tak się zastanowię, to ja nawet lubię wazeliniarzy
billie_jean pisze:zamieszczam upragnioną przez wielu relację z MJOWISKA 2005 oczami bilie_jean. enjoy!
Rany, billie_jean!
Jak ja uwielbiam Twoje relacje
Czytając Twój tekst, najpierw zaczęłam dławić się arbuzem, potem naszło mnie (no, nie będę mówić co, bo co kogo interesują moje sprawy fizjologiczne

), potem z kolei Aneta mnie trzasnęła po plerach, bo nie słyszała swojego rozmówcy w telefonie, aż w końcu zamknęła mi komuter.
Kobieto, zabijasz mnie ilekroć postujesz na tym forum.
Much LOVE (and you know that

)
billie_jean pisze:M.Dż.*- Kasiu jesteś cudownym człowiekiem. dlaczego świat się nie składa z samych takich ludzi? bo wtedy musiałby być idealny...albo wszyscy poumieraliby ze śmiechu . kocham cię jak siostrę której nigdy nie miałam ale to chyba wiesz. dziękuję- tylko tyle przychodzi mi do głowy.
Miałam nie komentować, ale nie potrafię- za bardzo się wzruszam....
Dziękuję Ci, Kachna.

A nawiązując do Twojego pytania, gdyby wszyscy byli tacy, jak ja....
Hmmm....
Atak klonów Majkel Dżeksona* chyba byś ciężko zniosła
DirtyDiana pisze:M.Dż... juz Ci to kiedys powiedziałam ale powtórze ra jeszcze.. Fajnie ze jesteś... ...do zobaczenia !!

Fajnie, że JESTEŚMY
Nie miałyśmy za bardzo okazji porozmawiać, czego bardzo żałuję....
Może następnym razem? W końcu nie mamy do siebie tak daleko
Mazi pisze:Kasiu <M.Dż> nie dość że taniec to i śpiew zarazem, "dla rodziny"; musze przyznac że naprawdę chciałem się ptrzekonać jak śpiewasz do kawałków MJ'a i mówie toz cała odpwowiedzialnością wyszło ci to bardzo poprawnie
No, może nie było to mistrzostwo świata (chyba, że w ćwierkaniu

), ale co ja poradzę, że nie potrafię w miejscu usiedzieć

Poza tym W KOŃCU udało mi się wziąć udział w konkursie!
Mazi pisze:naprawde dobrze nawet tam końcówka z "Billie Jean" jakaś taka inna fajna ;)
"Look what you did, baby!", "She lives the Pepsi way"

Pomyślałam, że dla MJówek warto coś dodać, bo Wy zauważycie różnicę
MJowitek pisze:Zbierałam się, zbierłam, ale wreszcie napisałam MJowitkową relację.
A to kolejna relacja, która spowodowała u mnie spazmatyczny śmiech, a w efekcie końcowym, niekontrolowaną zmianę pozycji do "podstołowej".
MJowitku- Ty nasz nadworny Poeto
thewiz pisze:To ja juz uciekam,bo mi smutno sie zrobilo.
Agatko Kochana, wierzę, że nadrobimy zaległości.
Brakowało nam Ciebie, Twojego czarnego spojrzenia i "pieprzonego śniegu" (pozdro dla kumatych

).
W przyszłym roku lecimy świętować do Sandusky.
Cieszysz się?

Wiedziałam, że tak!
Lika pisze:M.Dż.* Jesteś niesamowita! Szalona, pogodna, spontaniczna! Im dłużej Cię znam, tym większe robisz na mnie wrażenie! No i masz niezłą pamięć do ludzi
Przestań, bo się czerwienię
A co do zapamiętywania ludzi....
No cóż, niestety różnie to bywa
Ale są tacy, których zapamiętuję, bo są warci, aby o nich pamiętać
------------------------
Po ponad dwóch tygodniach dochodzenia do stanu używalności (niewątpliwy dowód na to, że impreza się udała

), nadszedł czas, aby i moje sprawozdanie ujrzało światło dzienne.
Sprawozdanie niejako "od kuchni", czyli "facts that you never meant to know".
Będzie długo i momentami nudno, więc zanim zaczniecie czytać to, co pod tą grubą linią się znajduje polecam upewnić się, czy macie 5 godzin wolnego czasu do zmarnowania.
Ponadto polecam zaopatrzyć się w:
- wodę do picia,
- chleb do zagryzania,
- ciepły koc,
- poduszkę,
- coś sensownego do poczytania, w przerwach poniższej lektury.
Now....
Open the lance door
------------------------
Z mojego punktu widzenia, MJowisko rozpoczęło się już w piątek z rana.

To, że tego dnia nie będzie mnie już w pracy, nie miałam wątpliwości od samego początku, o czym zresztą bezczelnie poinformowałam swojego szefa na długo długo przed. Powiedziałam mu, że mam „imprezę”- zrozumiał.

Nie wiem tylko, czy przytaknąłby z takim samym zrozumieniem, gdybym poinformowała go, że jadę na urodziny Michael’a Jackson’a.

Szefa mam świetnego, ale serce ma słabe, więc pewnych „faktów” wolę mu nie przedstawiać- niech sobie jeszcze chłopina na tym świecie pożyje, szczerze życzę mu jak najlepiej.
Moja podróż relacji Warszawa- Łódź miała odbyć się w wyśmienitym towarzystwie, bo z Kachną popularnie wśród MJówek zwaną billie_jean oraz Rafałem, lepiej znanym jako Tyran, względnie Majkel.
Mimo notorycznego chodzenia spać o jakiś nienormalnych godzinach dnia (ekhm… nocy znaczy się

), w mój pierwszy dzień urlopu również nie dane mi było się wyspać. Wprawdzie umówiłam się z MJóweczkami na 13-ą, jednak nie mogłam dopuścić, żeby zobaczyły jak wygląda mój samochód przed sprzątaniem.
Toteż zwlekłam się wcześniej, aby zaoszczędzić im zbierania włosów moich niewątpliwie kochanych, ale jednak mocno futrzanych psów, z ubrań (skądinąd robota bardzo przyjemna

).
Nie ważne, że sprzątanie zajęło mi całą wieczność, że nic więcej zrobić nie zdążyłam, że Rafał zastał mnie w stanie….

Nieprzygotowanym?
To nic, że całe pakowanie, odstawiłam przy nim, skacząc na jednej nodze, żeby sprawdzić po raz ostatni tego dnia (bo tak mi się przynajmniej wydawało) swoje mail’e.
Rafał, choć Tyran nieziemski, to jednak bardzo cierpliwy jest.
W międzyczasie, jeszcze dwa telefony- Kachna informuje, że musi coś jeszcze załatwić i się spóźni, odbierzemy ją na mieście (nie ma co, ona to jednak moja bratnia dusza jest

), a Kinia_MJówka_Głównodowodząca relacjonuje, że folderów nie uda się dzisiaj jednak wydrukować, bo jej drukarka powiedziała „dość!”.
Koniec końców, nie musimy się więc śpieszyć, bo przecież pośpiech był nam potrzebny, aby zdążyć wszystkie materiały na czas zabindować jeszcze w piątek. Ale skoro drukarka Kini się na to nie zgadza (w końcu z drukarką Szefowej nie ma co dyskutować, nie?

), to my się tu na spokojnie jeszcze pogrzebiemy. My, znaczy ja.
Rafał cierpliwy, że się aż dziwię, ale co mi tam- natura kobiety jest przecież taka, że jak facet pozwala, to się go nie pyta, czy mu to odpowiada (Rafałku, uwielbiam Cię- wiesz przecież

).
Wyjechalimy z domu, pędzimy po billie_jean via praca Anetki (u której gości Matisse J.

), gdzie odebrać mamy keyboard, potrzebny do występu Małego Diabełka i spółki.
Dojeżdżamy, a tam…. Impreza na całego. No tośmy troszkę zostali, pogadali.
Troszkę? No w międzyczasie, billie_jean dzwoni, żeby się dowiedzieć, czy my o niej zapomnieli….
Żartuje sobie czy jak?

MY? Zapomnieli O NIEJ?
Dobry dowcip
Biegniem dalej- kierunek chałupa billie_jean.
Trójka MJówek skompletowana, możemy gnać na Łódź, ale….
Czy ja jadłam dziś śniadanie?
Zapomniałam.
Rafał nie zapomniał, ale też czuje, że chętnie zjadłby konia z kopytami, gdyby tylko takiego gdzieś uwidział.
I tak trzeba zatankować paliwo, więc przy okazji wizyty na stacji BP, w oczekiwaniu na mycie, pożarliśmy (

tak, zdecydowanie „pożarliśmy” to odpowiednie słowo) hot-dogi, czy jakieś inne firmowe cudaki.
No, to teraz, żyć nie umierać, możemy wyjechać z miasta….
Korki.
Nic to- mamy czas, jesteśmy na wakacjach, luzik-bluzik….
KURNA KIEDY TEN KOREK SIĘ SKOŃCZY, NOOOOOO!!!!
Dojechalimy w końcu do Łodzi, co nie znaczy, że od razu obraliśmy kierunek Łódzki Dom Kultury.

Po drodze (czyli przejechawszy miasto wzdłuż, wszerz i w poprzek- to się nazywa wakacje!

), postanowiliśmy zasilić lodówkę Kini, bo dotarło do nas, że w końcu wizyta wojska może nieco zrujnować jej domowy budżet.
Pomijając jedenastokilogramowego arbuza (bo mniejszych nie było, a krojonych nie zwykłam kupować

) oraz naszego spaceru po sklepie w celu odnalezienia swoich myśli (czyli, „po cośmy tu w zasadzie przyjechali?”), prawdziwym szokiem było poznanie nagiej prawdy z życia Rafała- czyli historii o chlebie.
Przewędrowawszy przez niemal wszystkie działy sklepowe i poszukując jeszcze w zasadzie nie wiadomo czego, Rafała olśniło- „to jeszcze chleba potrzebujemy!”
Ja: „Mam Rafałku, mam. Wzięłam już.”- odparłam z satysfakcją
Rafał (wyraźnie zdziwiony

): „Wzięłaś? Nie widzę”
Ja: „No, nie chleb, ale bułki wzięłam”
Rafał: „A chleb?”
Ja: „A nie wolisz bułeczek? Myślałam, że są smaczniejsze….”
Rafała (zaglądając do wózka z miną spaniela): „Ale… To za mało będzie, nie?”
Ja: „Spoko, Rafałku- wzięłam 8. Dla 4 osób na kolację powinno wystarczyć”- powiedziałam znów z satysfakcją, podziwiając swój geniusz i umiejętność kalkulacji.
Rafał: „Ale…. Ja na samą kolację to pół, albo i cały bochenek zjadam :/”
Moje oczy były wielkości pięciozłotówek, bo trudno mi uwierzyć, że taki chudzielec, jak Rafał ma TAKI potencjał. Żądam równouprawnienia również w tej kwestii!
Po wyczerpujących nas wszystkich zakupach, czyli o godzinie, o której Kinia w zasadzie miała wychodzić już z pracy dotarliśmy w końcu do założonego celu, czyli do pracy Kini.
Kinia z miejsca wiedziała, jak zorganizować nam czas: billie_jean i Majkel zostają składać i ciąć foldery, M.Dż.* jedzie ze mną do Media Markt- moja drukarka już działa, ale klawiatura od komputera przestała….
Mnie to nawet rozbawiło,

Kinię troszkę mniej.
Zakup klawiatury okazał się najszybszym zakupem sprzętu elektronicznego, jaki kiedykolwiek widziałam.
Nota bene, klawiatura, która miała być srebrno- czarna, okazała się być biało-czarna, ale to nic- Kinia i tak co trzy miesiące zmienia klawiaturę, bo…. Jej się wygląd „szybko nudzi”.
Wracamy do biura, tam wszystkie materiały poskładane, elegancko pocięte (kosztem odcisków na
prawej ręce Rafała- pozdro dla kumatych

), MJówki- Pracowitki….. zwinięte w paragraf, śpią na fotelach biurowych.
Zebraliśmy towarzystwo i pojechaliśmy do domu Kini, aby przekonać jej komputer do współpracy, grożąc przy tym odpowiedzialnością karną za konsekwencje wynikające z ewentualnej odmowy.

Komputer zrozumiał, przekonał klawiaturę i drukarkę, że warto z nami współpracować. Uruchomiliśmy zatem podziemie drukarskie po raz kolejny, dzięki czemu prawie wszystkie elementy kolorowe folderu ujrzały światło dzienne.
Z premedytacją piszę „prawie”, ponieważ, drukarka, postanowiła z nami współpracować jedynie na pół gwizdka, ogłaszając dobrze wszystkim w Polsce znany, tzw. „strajk włoski”, czyli pracuję, ale tak dokładnie, żebyście mnie znienawidzili.
Siwinia- jak to się u mnie w pracy mówi.
Kinia, która od kilku wieczorów nie słucha, żadnej innej muzyki, jak tylko skrzeczenie swojej drukarki plujki, już nawet kiwać się zaczęła w jej rytm,

co wszystkich nas zgromadzonych (billie_jean, Majkela, mnie i siadeh_ included) zaczęło mocno martwić.

Podjęliśmy zatem decyzję, aby drukowanie pozostałych elementów, przeprowadzić w warunkach profesjonalnych, czyli zwalić robotę na jakiś zakład usług poligraficznych, który i tak mieliśmy w końcu odwiedzić, żeby zabindować tę całą wyprodukowaną przez nas makulaturę.
Wniosek przeszedł jednogłośnie, czemu w sumie trudno się dziwić, skoro wysunęliśmy go wszyscy razem (ależ ja mundra jestem, normalnie

).
Zatem laba.

Laba, czyli uzgadniana wcześniej balanga, na którą mieliśmy się udać w towarzystwie kilku innych MJówek goszczących już w Łodzi, choć pod innym adresem.
Jednak część MJówek, niejednokrotnie wykończona po długiej podróży, postanowiła nabrać sił przed sobotnią nocą.

Jak się później okazało, średnio im to wyszło, ale i tak okazali się być w tym temacie mądrzejsi od nas.
Klub.
Klub był BOSKI- uwielbiam takie lokale
Kinia, Królowa Nocy, niezmordowanie pląsała po parkiecie, niczym „dancing machine”,

czym wzbudzała entuzjazm nie tylko tej męskiej części publiczności
billie_jean, normalnie….. „DOOOOBRA JEST! DOOOOOBRA JEST!”
Mimo to- dziękuję, nie biorę, jestem zajęta

(pozdro dla kumatych

).
Rafałek….Nooo…. cicha woda, że hej!
By the way- czuję się zazdrosna o tego osobnika, który krążył wokół Ciebie, niczym satelita.
Ale Ty….? Oh! Nieczuły!
Ja, jak zwykle po dniu pełnym emocji, trochę przywiędłam i jak warzywo siedziałam za stolikiem siorbiąc soczek pomarańczowy

i obserwując ludzi wkoło.

Rany! Jak ja to lubię robić, szkoda tylko, że patrzyłam, ale mało co już o tej porze widziałam
Były takie chwile, kiedy usiedzieć się nie dało, a to za sprawą DJ’a, który raz na jakiś czas puszczał muzykę gostka, którego normalnie uwielbiam.

Kiedyś Wam powiem, kto to, ale na razie „sza”, bo nie chcę być uważana za niemodną
Niemniej jednak, wtedy, kiedy leciał ON, niczym sylwestrowe race wyskakiwaliśmy z naszego kącika sączy-soczka.

Jednak, dobra muzyka, to jest to, co pozwala żyć.
Mimo zmęczenia ogółu wieczór był fajowy
Powrót do domu i narada bojowa, kto gdzie śpi.
Ja wylądowałam w łóżku z Kinią.

Spokojnie, nic między nami nie zaszło
billie_jean w samotności zasnęła w pokoju sąsiednim, a Rafał, jako dżentelmen, zadowolił się dywanem w pokoju gościnnym.
Kini kicia, która jak wiadomo uwielbia gości tak, bardzo, że najchętniej spędzałaby wtedy noce w łazience lub w szafie, nieco zgłupiała, widząc, że Kinia chce tych wszystkich intruzów naraz ugościć.
Nic to- musiała się biedaczyna z tym pogodzić.
Poranek był za to jej- miauczała tak długo, aż się z Kinią zwlekłyśmy z łóżka, w celu udostępnienia kici jej ulubionego wejścia do wersalki.

To właśnie w tym miejscu, kicia postanowiła spędzić resztę czasu, w którym pałętaliśmy się po jej domu.
Ranek był od razu bardzo pracowity- oprócz odebrania z dworca kilku nowych tudzież „starych” MJóweczek, musieliśmy dokończyć to, co powinno zostać zrobione wczoraj, czyli foldery identyfikatory i wszelkie inne robótki, które trzeba było zrobić z okazji MJowiska.
Pierwszy przystanek to zakład poligraficzny, który okazał się być zamknięty już o 13-ej, chociaż był otwarty do 14-ej

Dziwne, ale prawdziwe.
Rafała i billie_jean odstawiliśmy do ŁDK’u, na wypadek, gdyby MJóweczki mające tam nocować, zjawiły się wcześniej.
Kinia i ja rozpoczęłyśmy akcję „Drukarnia”, czyli gdzie co i jak, żeby było dobrze.
W międzyczasie dojechało kilka naszych zgub, czyli LitteDevil wraz z Niką (reprezentcją Izraela) oraz Schmittk’iem i keam’em. Z powodu korków, nie byli w stanie do nas dołączyć dzień wcześniej, chociaż tak było pierwotnie planowane.
W „meeting point” zwanym drzwiami wejściowymi do ŁDK’u trafiliśmy niemal w tym samym czasie na Anetę i Matisse J., które dopiero co dotarły do Łodzi.
Nie było jednak czasu na wylewne powitania, bo groziło nam, że wszelkie drukarnie w tym mieście nam zamkną, a co za tym idzie, nie będzie folderów na MJowisko.
Bosz…. Straszne to by było, jak tak sobie teraz pomyślę
No więc, koniec z dygresjami, wracamy na pole walki.
Kinia biegnie do swojego biura po telefon zaprzyjaźnionej i teoretycznie, „pewnej”, drukarni, ja zostaję w samochodzie i z telefonem i książką telefoniczną poszukuję innych tego typu lokali, na wypadek „gdyby”.
Nasz tzw. „pewniak” okazał się być jednak w istocie pewniakiem, więc pognaliśmy ile sił, żeby zdążyć przed zamknięciem.
W międzyczasie (jak tak sobie teraz pomyślę, to nie mam pojęcia kiedy i jakim cudem nam się to wszystko udało

), podjechaliśmy na dwa samochody do domu Kini, aby wyładować kilka MJówek, żeby nie stały jak te kołki pod ŁDK’iem.
Tak więc, analityczny umysł Kini znów zarządza: Mały Diabełek, Nika, Aneta i Matisse J. zostają w domu i czekają na sygnał, billie_jean i Majkel kontynuują dyżur w ŁDK’u, a Schmittko, keam, M.Dż.* i siadeh_ pędzą w te pędy (jakiż ciąg logiczny mi wyszedł

) do drukarni.
Zawieźliśmy chłopaków na miejsce akcji, gdzie dostali ważne zadanie, aby nadzorować żmudny proces końcowej fazy produkcji folderów.
Ja z Kinią, ruszyłyśmy za to do klubu, o którym już wszystkie MJówki wiedzą, a zwanego „After Dark”, aby powywieszać nadesłane na konkurs prace plastyczne, naszych Mjóweczek- Talentek, tudzież pozostawić instrumenty niezbędne niektórym MJówkom do późniejszego występu.
Wszystko odbywało się w tempie ekspresowym, ponieważ co i rusz napływały do nas wieści o przybyciu coraz to nowych MJóweczek do miasta Łódź.
Wracamy do drukarni po chłopaków, którzy już niemal zasypiali na ladzie, bo pani, która podjęła się zadania wydrukowania dla nas materiałów, wcale się nie śpieszyła

i mimo późnych godzin sobotnich, nie wyglądał na taką, co się za swoim domem stęskniła. Pokłuciła się z chłopem, czy jak?
Wracamy do domu, po drodze tankowanie paliwa, bo zapomnieliśmy, że samochodzik też o głodzie chodzić nie może.
Po zatankowaniu uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie ani grosza- zapomniałam swoich pieniędzy w kurtce, w której balowałam dzień wcześniej
Ale to nic- mam przecież kartę…..
Która też jest w kurtce wesoło wiszącej sobie w domu Kini
Na szczęście MJówki są z natury narodem bogatym (taki „joke”- może trochę niesmaczny, ale zawszeć jakiś

), więc poratowały MJówkę- Pierdołę w tej jakże niezręcznej sytuacji. Dziękuję Wam za to bardzo serdecznie.
Pędzim dalej, czyli chałupa Kini. Tu, na prędce zamawiamy pizzę, po czym robimy zamianę keam’a i Schmittka na Anetkę (nie wiem, czy to dobry biznes, ale tak zarządziła Matka_MJówka

).
Odwożę obie dziewczyny do ŁDK’u, gdzie lada chwila rozpocznie się oficjalne przyjmowanie MJóweczek z całej Polski, a nawet spoza niej.
Zostawiam Anetę i Kinię, zabieram z ŁDK’u sparagrafowanych na fotelach, głęboko już śpiących Majkela i billie_jean.

Jadziem z powrotem do chałupy w celach przygotowawczych, a stąd prosto do kina, w którym już od dawna gospodarzą Kinia i Anetka.
Tu spotykamy już całą armię MJóweczek- tych mniej lub bardziej nam znanych- nie ważne. Ważne jest to, że to nasze MJówki, na widok których aż się gęba sama uśmiecha, bo jakże by mogło być inaczej.
Rozpoczyna się seans filmowy.
Jak to stwierdziła Matisse J.- jesteśmy samowystarczalni, bo nawet jak Michael niczego nowego nie nagra, to bawimy się równie dobrze oglądając samych siebie.
Jest w tym trochę prawdy, bo mimo, że oglądałam duży fragment filmu z manifestacji już wiele razy przedtem, to jednak zauważyłam u siebie niezmienne konwulsje śmiechowe i chwile wzruszeń, wciąż w tych samych momentach.
Ten film jest dla mnie swego rodzaju dokumentalnym geniuszem. Świetna robota THRILLER’a, którego chyba nikt z nas, pod tym względem, nie doceniał – świetny montaż, niesamowite wyczucie i genialne prowokacje odbiorcy. Mistrzu, chylę przed Tobą czoła.
Jednak film ten pokazuje również, co można zrobić RAZEM. Pokazuje fanów, ale nie fanatyków. W porównaniu z materiałami (zdjęciowymi), jakie dane mi było oglądać z innych krajów, MJ Polish Team wypada naprawdę pozytywnie i to mnie szalenie cieszy.

Film pokazuję naszą wiarę w to, co chcemy ludziom uświadomić, pokazuje również nasze szaleństwo, ale w tym pozytywnym znaczeniu

- siłę do budowania czegoś z rozsądkiem, za pomocą argumentów, a nie irracjonalnych krzyków.
Następnie „The making of „We are the World””. Dane mi było obejrzeć jedynie krótki fragment, czego bardzo żałuję. Muszę, ale to MUSZĘ nabyć to DVD, bo aż mnie nosi, żeby obejrzeć ten materiał.
Szkoda tylko, że w chwili, kiedy narrator przedstawiał poważne, prawdziwe i bardzo smutne fakty, ktoś na sali kinowej wybuchał co i rusz śmiechem. Jakoś pozostawiło to dziwny niesmak w mojej duszy…..
Nevermind…..
Dla kilku z nas, nadeszła pora, aby lecieć dalej, to znaczy, przygotować grunt do przybycia naszych gości.
Klara vel LittleDevil wsiadła w samochód, aby pokierować kolejną reprezentację naszych gości z zagranicy, czyli fanów z Łotwy, do właściwego miejsca.
Ja wraz z Anetą, Schmittkiem, keam’em i billie_jean udaliśmy się z kolei, ponownie do klubu, aby uruchomić przygotowaną przez Schmicia play-listę, tudzież dowiedzieć się od właściciela lokalu, do czego który guziczek może nam posłużyć

- wiedza skądinąd dość istotna, jeśli brać pod uwagę, że od tychże informacji zależeć miała cała impreza
No, więc, my kierunek „After Dark”, Klara na miasto.
W zasadzie, niewiele czasu nam zostało tym bardziej, że co i rusz mieliśmy telefon od Klary z zapytaniem, „jak trafić do klubu?” (Klarito- LOVE*

), a zaraz potem otrzymaliśmy od Kini informację, że MJówki kino już opuściły i są obecnie na etapie „Żabki” (kto był ten wie, o co biega

). Niemniej jednak, zaczęłam się gorąco modlić,

aby te nasze MJóweczki, w tej żabce, jak najdłużej balowały, bo Klara, która chciała jeszcze przed imprezą zrobić próbę do swojego występu, co i rusz meldowała, że krąży gdzieś w okolicy, ale ni cholery nie może trafić.

Nasze nawoływania, aby stanęła gdzieś w jednym miejscu i podała nam nazwę ulicy, okazały się bezskuteczne
Nie pytajcie jak, bo w końcu nie pamiętam, ale ważne, że jakimś cudem ekipa do klubu dotarła.
Klara dopada keyboard’a, na którym za parę godzin ma zagrać swój utwór konkursowy, Nika zgarnia mikrofon, z którym też, jak na profesjonalistkę przystało, musi się przecież oswoić.
W tym samym czasie, do lokalu wpada armia MJóweczek uzbrojonych w prowiant wszelaki.
Aneta siłą zgarnia Klarę zza konsoli- czas przecież zacząć grać Michael’a, a do mnie właśnie dociera, że kierowca, który przywiózł nam łotewskich fanów, prowadząc samodzielnie przez kilkanaście godzin wypożyczonego busa, ledwo widzi na oczy i błagalnym wzrokiem prosi, aby go odstawić w jakieś miejsce, w którym mógłby się przespać.
Historia Łotyszy zasługuje według mnie na oddzielne opowiadanie, bo jest tego warta.
Wszystko zaczęło się od niejakiej magic, która pełni odpowiedzialną funkcję na MJJForum Europe. Magic pogilgotana przez Małego Diabełka,

napaliła się na naszą imprezę jeszcze na wiele tygodni przed.

Opowiadałyśmy jej o naszych akcjach i naszych MJówkach w samych superlatywach, więc magic coraz bardziej nie mogła sobie wyobrazić, że kolejne urodziny Micheal’a (i to jakie!) spędzi w domu, ze swoim chłopakiem, sącząc drinka przed telewizorem.
Powiedziała „nie” i tego trzymała się do końca.
Mimo, że podobnie, jak większość polskich MJówek, również i fani łotewscy muszą liczyć każdy grosz, udało się magic skompletować kilkuosobową grupę, która zrzuciła się na busa i na paliwo TYLKO po to, aby wziąć udział w naszym MJowisku. Według mnie to cudowne.
Oprócz fanów z Łotwy, namówiła również dwóch Litwinów. Niestety, w chwili, gdy mieli ich odebrać, okazało się, że Ci…. zapomnieli paszportów, więc trzeba ich było zostawić na Litwie
Z informacji, które Kinia otrzymała jeszcze po południu, wynikało, że Litwini, po paszporty wrócili i mimo solidnego opóźnienia, próbowali się do nas dostać- niestety nie udało im się to
Na szczęście dotarli Łotysze, którzy okazali się być grupą uśmiechniętych od ucha do ucha i szalenie sympatycznych ludzisków. Uwielbiam takich szaleńców- chapeau bas.
A wracając do sobotniego wieczoru….
Kierowcą, który dowiózł łotewskich fanów na miejsce, był właśnie chłopak magic- Ivers.
On również jest fanem Michael’a i również chętnie pobawiłby się z nami, ale niestety, po prostu i zwyczajnie- nie miał siły.
Chłopak wykonał kawał dobrej roboty, poświęcając swój weekend na to, żeby inni fani mogli spędzić miło wieczór- czyż to nie piękne?
Ponieważ zmęczenie Ivers’a było do przewidzenia, nasza Kochana Matka MJówka, z góry zapowiedziała, że udostępni swoją chałupę, aby chłopak mógł wypocząć przed podróżą powrotną. Ivers okazał się być tak zmęczony, że nawet nie chciał ryzykować jadzą swoim samochodem do domu Kini- pojechaliśmy zatem jednym samochodem.
Ivers mimo szczerych chęci, ledwo trzymał oczy otwarte, ale postanowił, że zachowa twarz do końca.
Co prawda, mocno mu to utrudniałam, bo po dojechaniu do domu Kini, okazało się, że….
Zapomniałam kluczy od chałupy (pierdoła po raz drugi

). Wracamy, Ivers już odlatuje.
Wpadam do klubu, biorę klucze i pędzę do samochodu. Odjeżdżamy.
W międzyczasie, Ivers, po raz pięćdziesiąty ósmy, pyta mnie, czy ich samochód jest bezpieczny tu, w środku miasta

- jest pożyczony i gdyby cokolwiek mu się stało, to oni będą musieli za niego płacić. Za każdym razem odpowiadam „spoko- tu jest bezpieczny”. Nie mogę się nadziwić niepewności chłopaka, ale w sumie, to chyba miał jakieś przeczucie….
Odwożę Iversa. Zostawiam go ze swoim telefonem oraz planem działania, na wypadek, gdyby wypoczął szybciej i chciał, abym po niego przyjechała i zawiozła go na imprezę.
Wracam do klubu- zabawa na całego.
Z rozkoszą siadam przy stoliku, Aneta podsuwa mi soczek pomarańczowy-

po całym dniu biegania, smakuje, jak nektar bogów….
Czuję to miejsce, zaczynam się wciągać w rytmy….
Ni stąd ni zowąd pochyla się nade mną Kinia szepcząc do ucha, że trzeba działać, bo….
Nie ważne „bo co?”- to niech pozostanie naszą zakulisową tajemnicą

Ważne, że nagle znajduję się za konsolą- uwielbiam tę zabawę, zawsze marzyłam, aby grać jako DJ.

Niestety ilekroć stojąc za plecami DJ’a zaglądałam mu przez ramię i próbowałam coś kombinować, zawsze dostawałam po łapach.

A to jest takie fajowskie….!
Tak więc, ku mojej ogromnej uciesze, na pewien czas, z M.Dż.*’ej, stałam się DJ’em.
Moja radość trwała jednak krótko, bo znów z pewnych powodów (i znów, niech one pozostaną między MJówkami- Zakuliskami

) Kinia zaczęła szarpać mnie za rękaw, że musimy jechać do domu po

i po
Zatem w drogę. Dobrze pamiętam, to było o 23:40.
Wpadamy do domu Kini, Ivers śpi jak dziecko- trochę hałasu zrobiłyśmy, ale jemu to nic a nic nie przeszkadza
Kicia Kini, jest w wniebowzięta, że pańcia w końcu wróciła do domu, ale trzeba było zobaczyć jej minę, kiedy zgarnąwszy wszystko po, co przyjechałyśmy, odwróciłyśmy się na pięcie i pognałyśmy dalej.
No tak, trzeba było się śpieszyć, bo już za chwilę północ, więc tort urodzinowy czas było kroić.
Wpadłyśmy do klubu za pięć północ, barmani już przygotowali tort i szampana, tudzież wszystko, co potrzebne, aby się nimi nacieszyć (tortem i szampanem, a nie barmanami, rzecz jasna

).
I wtedy nadejszla wiekopomna chwiła.
Kinia, ubrana, jak na MJówkę_Głównodowodzącą przystało, w biały mundur, zaprosiła wszystkie MJóweczki do sali, nazwijmy to „barowej”, aby odśpiewać co należy, tudzież poczęstować wszystkich tortem i szampanem.
Nie wiem dlaczego na mnie, ale jak zwykle w wyniku „spontonu”, to na mnie padło, aby powiedzieć coś mądrego, z okazji krojenia tortu.

Mówić mi się (jak zwykle zresztą

) udało, gorzej z definicją pojęcia „mądrze”. Pozostawmy to tak, jak jest, czyli bez komentarza.
Po moim jakże uroczym bla bla bla, nastąpiło odśpiewanie „Happy Birthday” oraz ze względu na obecność naszych gości z zagranicy, jedynie króciutkiego „Sto Lat” w języku polskim. Na szczęście, bo gdybyśmy się rozśpiewali tak, jak w latach ubiegłych, to pewnie zasnęlibyśmy na śpiewająco
Oczywiście, mieliśmy namacalny dowód tegoż jubileuszu, w postaci kaem’a, który przecież jest naszą jubileuszową maskotką, bo swoje urodziny obchodzi dokładnie tego samego dnia co nasz Michael.
Dlatego właśnie, nasze pięknie odśpiewane „Happy Birthday” nie było, jak na całym świecie, skierowane w sufit, a do konkretnej istoty żywej, z krwi i kości.
Happy Birthday, Krzysiu
Wystrzały korków od szampana i krojenie tortu.
Korzystając z nieśmiałości Krzysztofa, tudzież z tego, że wszystkie oczy skierowane są w naszą stronę, dokonałam aktu psychicznej przemocy na jego osobie prosząc go ładnie (

), aby to on pokroił pierwszy kawałek tortu. Jakoś poszło, proces destrukcyjny dokończyłam już ja.
Rozbawił mnie widok niektórych MJóweczek oczekujących na swój kawałek tortu.
Było go aż nadto, jednak ze względu na różne smaki poszczególnych „pięter”, tudzież rozmaitą dekorację, każdy miał swoje preferencje. Jeden czekał na lukrową różyczkę, inny wolał kandyzowane owoce, a inny najchętniej by je komuś oddał. Nie ma to jednak, jak Ryan, który czekał na tort śmietankowy- czekoladowego nie chciał, bo jak stwierdził…. on „nie lubi czarnych”. No kochany on jest, naprawdę.
Po zjedzeniu tortu i obaleniu kilku litrów szampana (ekhm! No dobra- wina musującego

), zabawa wróciła do swojego pierwotnego rytmu.
W końcu, dane mi było się napatrzyć, napodziwiać, naelektryzować muzyką i całą atmosferą.
Bo czyż jest, dla fana Michael’a coś piękniejszego, jak grająca w jakimś klubie muzyka naszego Króla i widok szalejących w jej rytm ludzi?
Dla mnie osobiście, to wielka radość w sercu. No…. I pewnego rodzaju duma również.
Mało tego wieczora tańczyłam, bo zwyczajnie dopadło mnie zmęczenie.
Jednak patrzeć na bawiące się MJówki mogłabym godzinami.
Patrzeć, patrzeć, patrzeć….
Ileż my mamy talentów, to aż trudno zliczyć. Jeden świetnie tańczy technicznie,

inny cudownie czuje muzykę,

jeszcze inny potrafi stworzyć własną niepowtarzalną interpretację tego, co słyszy.

Boskie! Michael byłby z Was naprawdę dumny.
I nadeszła pora na konkursy.
Najpierw konkurs wokalny. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego billie_jean, nie zaśpiewała jednak swojej ulubionej piosenki…..?
Kasiu, wiesz sama- „przygoda, przygoda, przygoda….”

To genialny utwór, szczególnie, w Twoim wykonaniu (pozdro dla kumatych

).
Po długich okrzykach publiczności „Billie Jean! Billie Jean!”, po przedłużającym się chowaniu onieśmielonej artystki za moimi plecami, tudzież po wielokrotnych pertraktacjach stało się coś dla mnie do dziś nie zrozumiałego.
Kasia, odwróciła kota ogonem i stwierdziła, że jak „Billie Jean”, to ja to mam zaśpiewać.
Ups!
Jejku, jak ja bardzo chciałam wziąć udział w tym konkursie….
Niestety gardło wzięło sobie wolne, a głos pojechał na wakacje- zostałam sama ze swoimi chęciami.
No, ale! Żyje się tylko raz
MJówki są jak rodzina- pal sześć, jeśli od czasu do czasu sobie zaskrzeczę- miłość ci wszystko wybaczy, a jak nie, to trudno
Poszło! „Billie Jean” zaryczałam- to tyle relacji z tego występu.
Na kolejny ogień poszedł Mike, który podjął się karkołomnego zadania zaśpiewać „Blond on the Dancefloor”. Pod względem modulacji głosu i rozpiętości skali, to jedna z najtrudniejszych piosenek Michael’a, zatem brawa za odwagę, Mike.
Następnie, w występie pozakonkursowym, zaśpiewała Ania (dobrze pamiętam? Bo ja skleroza stara jestem…

)- swoje tłumaczenie „Little Susie”.
Uwielbiam ten utwór, budzi on we mnie niespotykane emocje, skłania do łez i refleksji.
Duże brawa za tłumaczenie i za odwagę- śpiewanie a’capella to wcale nie łatwe wyzwanie.
Na deser występ duetu zagranicznego, czyli LittleDevil from Austria and Nika from Israel!
Dziewczyny zarzekały się, że nie miały żadnych prób razem i że w ogóle, to one już teraz przepraszają, bo to będzie okropne itp. itd.
I było super! Klara na keyboard’zie odstawiała „Smile” tak, że nam wszystkim kapelusze z głów pospadały, a Nika…. Nika, to normalnie….
JEEEEJKU! Nika zaśpiewała swoją własną, jazz’ową interpretację tegoż utworu.
No, ja normalnie umarłam, a widziałam, że większość publiczności też długo nie mogła pozbierać swoich zębów z podłogi.
To było coś! Kto nie był, niech żałuje- powtórki raczej nie będzie

Konkurs, oczywiście, wygrał nasz duet z zagranicy, bo nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej- naprawdę klasa, a jeśli rzeczywiście coś było nie tak, jak sądzi Klara, to nasze zwichnięte uszy na pewno tego nie wyłapały- możesz być pewna
Potem był bis, do którego śpiewania (o zgrozo!

), dziewczyny zaprosiły mnie

Tak więc, bis został wykonany w trójkę i nie był już taki przyjemny dla ucha, ale co mi tam- nie ja go słuchałam
No i kolejny konkurs, równie emocjonujący, a mianowicie konkurs tańca.
Jako pierwszy, scenę rozgrzewał Mazi, który to poprzesadzał towarzystwo tak, żeby móc tańczyć do obrazu w antyramie, który, jak stwierdził, mu zamiast lustra wystarczy
Mazuniu Kochany, Ty mi powiedz, co Ty tam takiego w tych lustrach widzisz, bo mnie to strasznie intryguję, a widzę, że one Ci faktycznie jakąś nieludzką siłę dostarczają

Mazi, jak zwykle dał niezły popis tańca, choć z pewnością lepiej by wyglądał, gdyby dane nam go było oglądać od przodu, a nie od tyłu, tudzież boku
Niemniej jednak
Kolejnym uczestnikiem konkursu był Mike, który, jak zwykle, gdy tańczy mnie zadziwił.
Pomijam pomysł z koszulką, który choć wydawać by się mógł banalny, jest po prostu genialny i doskonale zagrany. To, co mnie naprawdę ujmuje w Twoim tańcu, to lekkość z jaką wykonujesz niektóre kroki i sposób, w jaki czujesz muzykę.
Chłopie! Mało który biały fan Michael’a to potrafi.
Dla mnie bomba- zdecydowanie najlepszy występ tego wieczoru.
Zachęcam Cię, Mike, do dalszych ćwiczeń i rozwijania się w tym kierunku, bo jesteś naprawdę dobry i obiecuję Ci, że wiele jeszcze przed Tobą. Gratuluję!
I na koniec, Erwin vel 777.
Erwinie Drogi, Ty to wiesz, jak zrobić szoł

Nie wiem tylko, czy te trzy „7” w twoim nicku są na pewno szczęśliwe

Kto Erwina zna, ten wie, że to człowiek, któremu bateria się w zasadzie nigdy nie kończy, a jak się kończy to trzeba sprawdzić, czy na pewno jeszcze oddycha
Erwin chciał stworzyć HIStorię, a wyszła mu krew na parkiecie.
Chociaż, gdyby się tak głębiej zastanowić, to w sumie Historię też, żeś , Chłopie stworzył

Dla niewtajemniczonych, napiszę tylko, że Erwin, brykając w rytm utworu „HIStory”, fajtnął na kolana wczuwając się w muzykę tak bardzo, że z całym impetem przyfasolił łepetyną w metalowy słupek, który się za nim znajdował.
Nie wiem, co czuł Erwin, ale mnie na sam widok powypadały wszystkie zęby.
No, ale Erwin, jak to Erwin- pognał dalej
Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy strużka krwi zaczęła mu zamazywać obraz, co spowodowało, że chłopak miał ograniczoną widoczność. W takich warunkach faktycznie nie da się tańczyć, trzeba było przestać.

Muzykę wyłączono, Erwin pognał do sali barowej, za nim Mazi.
Salę zalała konsternacja, bo w zasadzie nikt jeszcze nie ogarniał tego, co się stało- wielu nawet nie zauważyło, KIEDY to się stało.
Anetka ratuje sytuację swoim bla bla bla, próbuje wyciągnąć kolejnych chętnych do konkursu, ale teraz to już chyba wszyscy się boją.
Jej wzrok pada na mnie, wciąga mnie,

Matisse J. równie rozkazującym tonem nakazuje mi wejść na parkiet i tańczyć

- ja nie chcę, nie mam dziś siły.
Z opresji wyrywa mnie Kinia, która podbiegłszy, pochyla się nade mną i szepce: „trzeba Erwina zawieść na pogotowie”.

Lecę.
Skompletowaliśmy reprezentację na pogotowie- jedzie oczywiście Erwin, któremu Mazi wykombinował zimny okład na głowę, jedzie Kinia, jedzie Zelia (przepraszam Zelio, że nazwałam Cię per „pani”- takie małe faux-pas, o tej porze czasem mi się zdarza

) no i ja, jako kierowca mojej rajdówki- Ford Sierra, 1.8, rocznik ’85, wcześniej przez billie_jean zwanym „Speed Demon”

(bez sarkazmów proszę

)
Na pogotowie dojechaliśmy bez problemów, w czym absolutną zasługę miała Zelia, która co do kropeczki mówiła mi, jak mam jechać.
Erwin dostawał już skurczu karku, bo ileż można siedzieć z ręką do góry, a głową do dołu?

Wpadliśmy na pogotowie i tu zdaliśmy sobie sprawę z naszego wyglądu: Erwin ewidentnie dał komuś w papę, ale dostał zwrotkę,

Kinia uciekła z jakiegoś wesela,

ja z jakiego balu przebierańców,

a jedynie Zelia wyglądała, jak człowiek, którego bez przeszkód można zaliczyć do grona normalnych.
Nic to, w sumie jesteśmy MJówkami, nasza inność jest na miejscu dziennym.
Na pogotowiu, same „miłe” przeżycia.
Pani w recepcji nas zabiła swoim podejściem do sprawy i pytaniami. Najpierw zakwalifikowała Erwina do grupy „bójki”,

a potem domagała się od niego wszelkich możliwych danych- czekaliśmy tylko na pytanie dotyczące obwodu klatki piersiowej jego dziewczyny- chyba nic by nas już nie zdziwiło
To nic, że chłopak zalewa się krwią, bo czerwona strużka już dawno zaczęła przebijać się przez zimny okład, to nic, że nie wiadomo, czy zaraz nam przed tym okienkiem nie fajtnie- pani musi mieć dane.

Stwierdziliśmy, że już lepiej umrzeć od razu niż się leczyć.
Potem jeszcze Erwin ostatnią wolną ręką, którą miał, musiał zanieść kartę pacjenta do gabinetu, bo pani miała ważniejsze sprawy na głowie.
Kiedy tak sobie siedzieliśmy w poczekalni i zapoznawaliśmy się z dwoma panami, którzy zalewali się łzami jeden, bo miał złamany palec, a drugi, bo miał zostać hospitalizowany, doszliśmy do wniosku, że nasz Erwin, choć szalony, to jednak dzielny jest
Potem wizyta w gabinecie, w której Erwinowi towarzyszyłam.
To tu padło ze strony pana doktora pytanie (O rany! A jednak padło!

), czy nastąpiła utrata świadomości i czy nie ma zamroczenia. Tu również Erwin pozbył się kilku kępek włosów, które pielęgniarka mu wygoliła,

aby odsłonić ranę. Również tu, Erwin zapytał mnie, czy rana jest duża, a ja odpowiedziałam „coś ty!”.
No więc, Drogi Erwinie, teraz zapewne szwy masz już zdjęte, więc prawdę mogę Ci powiedzieć

Tak naprawdę miałeś w głowie dziurę na jakieś 15 cm, zupełnie, jakby Ci ktoś niemałych rozmiarów siekierką w łepetynę przyłożył
Do wesela się, w każdym bądź razie, zagoi

Po wstępnej diagnozie, pan doktor wysłał jeszcze Erwina na zrobienie kilku zdjęć rentgenowskich, na których wyszedł (Erwin, nie pan doktor) wyjątkowo urodziwie.

(może będzie więcej czsu, aby jedno z nich tutaj zamieścić

)
Potem jeszcze szycie, gustowny opatrunek i powrót na imprezę, gdzie Erwin witany był przez wszystkich niczym bohater wieczoru, bo i wyglądał, jak weteran wojenny
Uffff! Mogę spokojnie usiąść….
Udało mi się przeprowadzić kilka bardzo sympatycznych rozmów z moimi znajomymi MJówkami, ale również poznać kilku nowych fantastycznych ludzi.
Cudownie wspominam choćby rozmowę z Niką, która okazała się być bardzo ciepłą, serdeczną, inteligentną i niesamowicie bystrą osobą. Pozdrowienia i uściski dla niej.
Zaczynałam właśnie upajać się atmosferą MJowiska, kiedy podeszła do mnie MJówka łotewska, magic z informacją, że dzwonił Ivers- jest już wyspany, gotowy do drogi.
Zabieram się zatem znów w drogę- jadę po Iversa. Faktycznie, dziś wygląda zdecydowanie lepiej niż wczoraj- widać, że nie tylko patrzy, ale i widzi

Mieliśmy kilka minutek, aby sobie porozmawiać- w końcu mogę choć trochę poznać tego, z pewnością, wartościowego człowieka.
Dojechaliśmy do „After Dark’u”- tu dopiero Ivers może poznać kilka nowych MJówek. Jednocześnie daje znać swojej ekipie, że czas się zbierać do domu- rzeczywiście, jeśli chcą dotrzeć do Rygi na 20-ą tak, jak planują, trzeba się niestety żegnać.
Pożegnanie, jak zwykle, nie należało do najmilszych chwil tego wieczoru, ale niestety wszyscy rozumieją, że czas biegnie nieubłaganie i co dobre, zbyt szybko się kończy.
Kilka ostatnich uścisków- mimo zmęczenia, Łotysze zapewniają nas, że spędzili cudowny wieczór, poznali wielu ciekawych ludzi i chcieliby do nas dołączyć również w przyszłym roku. Na samą myśl cieszę się, jak dziecko.
Póki co, czas powiedzieć sobie pa pa- szkoda.
Nasze MJówki polskie też po mału zaczynają myśleć o powrocie do domów, zaczynają krążyć informacje nt. rozkładu pociągów do poszczególnych miast.

W lokalu zaczyna robić się wyraźnie puściej, ciszej i jakby smutniej.
W chwili, gdy chcę wysączyć kolejny soczek, napada na mnie Kinia z informacją, że i na nas przyszedł czas. Tak szybko….?

Przecież ja dopiero zaczynam się bawić…..
Trudno- mus to mus, nie ma zmiłuj.
Zbieramy się wszyscy z klubu, zastanawiamy się, jakim cudem mamy zmieścić 6 osób do jednego samochodu?
Ale co tam- nie ma rzeczy niemożliwych- mój Speed Demon, choć siadł, jak Ferrari z Formuły1, zmieścił wszystkich „bez problemu”.

Jedynie Aneta musiała położyć się jak długa, na kolanach billie_jean, Kini i Rafała, Matisse J. i ja jedziemy z przodu- po raz kolejny cieszę się, ze to ja jestem kierowcą, ale i trzymam kciuki, żeby nie zgubić jakiegoś elementu podwozia, jak to mi się już wielokrotnie zdarzało przy takich baletach
W domu, okazuje się, że Aneta i Matisse J. przyjechały jedynie po to, żeby wziąć swoje rzeczy i że ich pociąg odjeżdża za 26 minut

Zatem- jazda nazad.

Tym razem odwożę dziewczyny na dworzec, zamieniając się w prawdziwego demona prędkości, żeby nie powiedzieć pirata drogowego- złamałam chyba wszystkie przepisy, jakie na drodze dom Kini- dworzec Łódź Fabryczna, obowiązywały. Mam tylko nadzieję, że w niedzielę, o godzinie 6 rano, mało komu to przeszkadzało.
Po powrocie do domu Kini, zastałam zwalisko ludzi zaliczających tak zwanego zgona.

Jedynie billie_jean rozsądnie położyła się spać, dwóch osobników (że nie będę wymieniać z nazwiska, wszystko i tak widać na zdjęciach

) leżało w jakiś z pewnością mało komfortowych pozach na rozłożonej i na wpół pościelonej wersalce, a reszta bez życia legła na podłodze, część w śpiworach, część tak, jak stała.
Tej nocy spałam sama- nie wiem, co między nami zaszło, że Kinia nie chciała już więcej spać ze mną
Kicia, tym razem, spała w szafie ze szkłem, ponieważ weszła do niej w celach eksploracyjnych, po czym przypadkowo została w tejże szafie zamknięta przez jakąś nogę (bodajże Schmittka, ale nie dam głowy

). Obudziła wszystkich wczesnym rankiem, kiedy zaczęła przeżywać depresję klaustrofobiczną z powodu ciemności i samotności w zajmowanym przez siebie miejscu.
Nad ranem, znów królowała kicia, która z całą stanowczością domagała się ode mnie, abym wpuściła ją do jej ulubionej wersalki.

Ustąpiłam, bo i co miałam zrobić- z kotami się nie dyskutuje
Kiedy stanęłam na nogi, Kinia już dyskretnie buszowała po domu, próbując normalnie funkcjonować i starając się zarazem nikogo nie obudzić.
Wkrótce potem zarządziłyśmy generalną pobudkę.
Sporo czasu upłynęło, zanim wszyscy zaczęliśmy wyglądać jak ludzie. Pierwsza kawa, potem śniadanie- wszyscy uśmiechają się w duszy, choć po naszych twarzach widać, jakbyśmy raczej umierali, niż przeżywali okres niezapomnianych radości.
Trudno pisać o wszystkim, co działo się pomiędzy pobudką, a wyjściem na miasto. Nie działo się wtedy kompletnie nic konstruktywnego, choć to „nic” zajęło nam całą wieczność.
Wojsko zebrane do kupy, więc pada decyzja o zjedzeniu obiadu (tak, tak- właśnie tyle zabrało nam tego ranka myślenie

).
Strategia jest prosta, jak konstrukcja cepa- jedziemy w stronę Piotrkowskiej, tam parkujemy samochody i znajdujemy, jakąś restaurację, która by nam wszystkim odpowiadała. Kilka Mjówek z góry błagało, żeby nie była to pizza, bo one już pizzy nie mogą.

OK.- grupa się zgadza, nie ma problemu.
Po zwiedzeniu ulicy Piotrkowskiej wzdłuż, wszerz i w poprzek oraz obejrzeniu jadłospisów połowy lokali w okolicy, stwierdziliśmy, że z pewnych powodów (;-)) nam one nie odpowiadają.
Pada decyzja, że jednak pizza nie byłaby taka znów zła, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę wszelkie „za” i „przeciw”, czyli smak vs. cena.
Koniec końców, lądujemy w pizzerii „da Grasso”, gdzie pizza jest naprawdę przednia, a ceny bardzo niewygórowane.
Jest nas siódemka (siadeh_, LittleDevil, billie_jean, kaem, Majkel, Schmittko i ja, czyli M.Dż.*). Nie ma mocnych, nawet najmniejsze pizze są w tym lokalu pokaźnych rozmiarów, więc postanawiamy kupić jedną sztukę na dwie osoby. Jedna osoba pozostaje bez pary, czyli ja- nie szkodzi dam radę

Okazało się, że z pomocą przyszli mi jeszcze kaem i Schmittko- prawdziwi dżentelmeni- to lubię
W tym czasie, zaczynała nas dopadać druga faza śpiączki,

Majkel stwierdził, że nie da rady z nami dłużej (a niby dlaczego?

) i musi jechać do domu się przespać. Jednocześnie trwało esemesowe umawianie się z drugą częścią MJówkowej załogi, która nocowała u Marty, na wieczorne spotkanie- jedynie przy kawie, bo balować nikt już nie miał siły.
Zatem postanawiamy, że odwozimy Rafała na dworzec, co by się chłopak sam po mieście nie pałętał, Matka_MJówka by na to nie pozwoliła, a potem jadziem na spotkanie z MJówkami.
Najedzeni, napici i nieco już przypominający warzywa, wsiadamy do samochodów, ruszamy, po czym odzywa się telefon Kini…. kaem dzwoni.
„Pogięło chłopa? Stęsknił się za nami już po dwóch minutach?”- pomyślałam.
Kinia przekazuje nam informację- jadąc za nami Klara nic nie widzi, bo…. ukradli jej lusterka

OK. Jedziemy wolno tak, żeby zaoszczędzić dziewczynie piruetów, bo bez lusterek bocznych faktycznie trochę, jak bez ręki.
Dojeżdżamy do dworca, Klara cała się trzęsie, odpala papierosa za papierosem- trudno się jej dziwić. Ja też się trzęsę, ale raczej dlatego, że bym sukinkotowi nogi z czterech liter powyrywała- mam alergię na złodziei.
Po krótkiej naradzie, ustalamy plan działania- zostawiamy Rafała i pędzimy na posterunek policji, a potem robić rozeznanie możliwości kupna lusterek- przecież Klara musi jeszcze wrócić do Austrii, a w dłuższą drogę to nie bardzo wiadomo, jak bez tych z pozoru błahych szkiełek jechać.
OK. Zajeżdżamy pod komisariat. Kilka MJówek pozostawiliśmy na czatach, bo przecież nie wiadomo, co jeszcze mogłoby się polskim złodziejom przydać- obawiam się, że wiele.
Krzysztof, Klara i ja lecimy na posterunek złożyć doniesienie o dokonaniu przestępstwa.
Nerwy nam po mału puszczają, zaczynamy się bardziej śmiać, niż wkurzać.

Z czasem zaczniemy wyglądać, jak osobniki po wypaleniu niemałej ilości trawy, choć jak babcię w kapciach, niczego żeśmy nie palili

Państwo na komendzie okazali się kontrastami w stosunku do łódzkiej służby zdrowia.
Byli bardzo rzeczowi i sympatyczni- potraktowali nas poważnie, chociaż chwilami zastanawiałam się, jaką oni mają gwarancję, że nie robimy ich w jajo?
Po spisaniu protokołu oraz oświadczenia Klary, po ubawieniu się po pachy, pstryknięciu kilku zdjęć na komisariacie i bezowocnej próby wyduszenia od pana policjanta, gdzie by tu można swoje własne lusterka odkupić,

ruszyliśmy z powrotem.
Wszystko to trwało jednak tak długo, że zrezygnowaliśmy już ze spotkania z pozostałymi MJówkami. Nie mieliśmy już siły na mocne wrażenia.
W międzyczasie postanowiliśmy jednak, że ten dzień, który się tak dziwnie zaczął, trzeba zakończyć równie dziwnie.
Może nie zabrzmi to zbyt pedagogicznie, ale mieliśmy tak wszystkiego dość, że stwierdziliśmy, że mamy ochotę się zwyczajnie uwalić, jak meserszmity.
Kierunek „Tesco”. Tu działy się takie sceny, że trochę się boję opowiadać ze szczegółami. Myślę, że wszyscy uczestnicy tychże zakupów woleliby, aby większość szczegółów tej wycieczki pozostała między nami.
Kilka „screen-shot’ów”:
- Schmittko z kaem’em szarpią się wózkiem- nie pytajcie po co, nie to jest istotą sprawy
- Klara próbuje sprayu do włosów, bynajmniej nie na włosy
- ja przymierzam koszulkę, która mi przypadła szczególnie do gustu, ale jest w rozmiarze 12 (sama noszę 42)
- moon-walk z koszykiem, w dziale z wodą mineralną, to był genialny pomysł
- Schmittko zaiwania komuś wózek, choć ma pełną świadomość, że nasz jest ten, którym opiekuje się właśnie kaem. Jego mina, kiedy mówił z satysfakcją, że zwinął komuś wózek, mnie zabiła.
- kaem zachwycony „swoją kiełbaską” miał minę nie mniej genialną.
- „Jam, jam, there comes the man”- piłki do koszykówki leżały w najmniej odpowiednim miejscu, bo aż się prosiły, żeby ich użyć
- końcowa zabawa w kowbojów w dziale z owocami podobała mi się najbardziej- szczególnie strzelanina z użyciem bananów i pozorowany atak orzechami włoskimi
- siadeh_ próbuje pozbierać swoje dzieci do kupy, ale nijak jej to nie wychodzi- jesteśmy rozbisurmanionymi bachorami (trzeba było nas lepiej wychować, Mamo

)
Warto wspomnieć również o tym, co mogliśmy zrobić, ale nie zrobiliśmy:
- nie turlaliśmy słoikami z sosem słodko-kwaśnym, chociaż mieliśmy na to wielką ochotę
- nie rzucaliśmy się konserwami z przecierem pomidorowym, chociaż wydawały się do tego stworzone
Czy było coś jeszcze czego NIE zrobiliśmy, choć mieliśmy na to ochotę? Siostry? Bracia? Pomóżcie!
Po opuszczeniu sklepu, jako ostatni klienci, zastanawialiśmy się, czy dane nam będzie znaleźć jakiś działający wyjazd z parkingu. Nie udało nam się znaleźć żadnego dzyndzelka, dzięki któremu odzyskałabym swoją jedno złotówkę z wózka, zatem postanowiliśmy, jak to wcześniej napisała billie_jean, wyzwolić chociaż ten jeden wózek z opresji właściciela supermarketu.

Zostawiliśmy gostka na środku parkingu krzycząc „Run, baby! Run!”, a on jedynie zatoczył kilka kółek i podjechał do nas. Najwyraźniej nas polubił
Po okrążeniu CAŁEGO parkingu, w poszukiwaniu wyjazdu, natrafiliśmy po drodze na naszego przyjaciela, wózek. Kiedy my zajęci byliśmy podpychaniem naszego kolegi, zderzakiem, w stronę wyjścia, samochód Klary, dzięki parkingowym wybojom, przechodził właśnie krótki kurs lotów podniebnych.
Nie ma co- jeszcze żeśmy nic nie wypili, a było fajnie
Wieczorem….
I tu nastąpi wielokrotny wielokropek, bo to zdecydowanie nie powinno wyjść poza nasze grono

A więc:
….
….
….
….
….
Następnego dnia rano, Kinia miała iść do pracy, co ku mojemu ogromnemu zdziwieniu bez oporów uczyniła.
Reszta obudziła się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy Kinia zadzwoniła do nas z pracy.
Kicia Kini, oczywiście, próbowała dopominać się o swoje tapczanowe prawa, ale tym razem, z jakichś niewyjaśnionych powodów, pozostawałam głucha na jej miauczenie.
Ostatecznie dziewczyna postanowiła spędzić resztę poranka w łazience, co w pewnym momencie o mało jej nie zabiło (a dokładnie wtedy, gdy zobaczyła nagiego kaem’a i niczym kula armatnia wyleciała z przerażeniem przez okienko lądując na moich plecach- ku przerażeniu nas obydwu zresztą).
Z rana, nic nie miało u nas takiego wzięcia, jak arbuz
Bosz…. Ależ on nam tego ranka smakował….
Ranka, jak ranka- to było gdzieś tak ok. 12-ej, kiedy zaczęliśmy przypominać ludzi.
Moje początkowe plany, aby wyjechać z Łodzi ok. 10-ej z przyczyn oczywistych, legły w gruzach
Problem polegał na tym, że trzeba było jeszcze wykombinować jakieś lusterka dla Klary, żeby ta mogła spokojnie wrócić do domu.
Z pomocą przyszła nam Marta vel mystery , która dzielnie wyszukała skądś trzy miejsca, w których takie rzeczy można by było kupić.
Postanowiliśmy zatem, że zostawiamy część i tak ledwo żyjącej ekipy w domu, a wraz Klarą i billie_jean jedziemy do Marty po adresy, no i po Nikę, która u niej gościła.
I tu kolejna niespodzianka

Okazało się, że mój stojący pod blokiem samochód został doszczętnie splądrowany- złodzieje w poszukiwaniu radia i dokumentów, wywalili wszystko do góry nogami, na szczęście nie niszcząc niczego. Ukradli niewiele, bo dwa żetony do wózka w supermarkecie
Serce mi na chwilę stanęło, bo przypomniałam sobie, że w bagażniku miałam keyboard, na którym dzień wcześniej grała Klara. Keyboard nie mój, lecz pożyczony od Anety z pracy.

Zaglądam- jest. Uff! Te złodzieje to jednak pierdoły saskie były, bo nic tak łatwo się w moim samochodzie nie otwiera, jak właśnie bagażnik
Nic to- przywykłam do wizyt intruzów w swoim samochodzie.
Posprzątałam i ruszyliśmy w drogę.
Mimo, że Marta z założenia miała się w tym czasie uczyć do ważnego i niełatwego, jak mniemam, egzaminu (by the way- Marto, jak tam poszedł Ci czwartkowy egzamin?

), postanowiła nam maksymalnie pomóc i pokierować nas do pierwszego ze wskazanych sklepów, w którym mieliśmy nadzieję kupić lusterka do Klary samochodu.
Panowie byli niesamowici- lusterek do Mercedesa 220, który się zresztą okazał Mercedesem 124

, wprawdzie nie mieli, ale pan wykonał przy nas parę telefonów, wydał polecenie, aby „coś skołować” i kazał się nam skontaktować po 21-ej. Sam urok
Wzięliśmy wizytówkę- może się nam przyda
Marty nie mieliśmy już sumienia ciągać po całej Łodzi- niech się dziewczyna uczy, szkoda by było, żeby nam się taki talent mjówczy zmarnował
Odwieźliśmy ją do domu i ruszyliśmy w dalsze poszukiwania lusterek.
W kolejnym sklepie dowiedzieliśmy się, że istnieje możliwość zamówienia lusterek „na jutro”- tym razem chyba legalnie. Kolejna wizytówka do kolekcji, kolejne poszukiwania.
W trzecim i ostatnim punkcie (dlaczego, to zawsze w tym ostatnim punkcie jest to, czego szukamy?

) okazało się jednak, że lusterka są do kupienia od ręki
Raju! Kiedy wychodziłyśmy z dwoma lusterkami dzierżonymi w dłoniach i zwycięsko uniesionymi w górze, czułyśmy się jak zwycięzcy rajdu Paryż-Dakar. Taka mała rzecz, a jak cieszy
W międzyczasie, jako, że nic nie zapowiadało, że uda nam się tego dnia zakupić potrzebne lusterka, a wręcz zanosiło się na kolejny nocleg w Łodzi, Klara gorączkowo poszukiwała kogoś, kto mógłby się jeszcze przez ten dzień zająć jej psiulami.
Ja również dostałam błogosławieństwo Anetki, żeby zostać w Łodzi jeden dzień dłużej- ona zajmie się moimi potworkami.
Jednak, po tym niewątpliwie godnym odnotowania sukcesie, plany ni stąd ni zowąd się zmieniły- padło hasło: jedziemy wszyscy do Warszawy.
No…. No… Dobrze! Czemu nie?
Po drodze do domu Kini, postanowiliśmy jeszcze wpaść na komisariat, aby dać cynk, że do mnie też się włamano i choć raczej nic mi nie zginęło, to czuję się w obowiązku poinformować nasze władze, że statystyki jednak są trochę przekłamane
Okazało się, że komisariat, na którym urzędują nasi wczorajsi „znajomi”, to nie jest komisariat „właściwy dla miejsca zdarzenia”.
Niemniej jednak, wręczyliśmy panom policjantom wizytówkę pana Czesia, który to obiecał nam skombinować lusterka na ten wieczór. Wizytówka na pewno bardziej przyda się panom z policji niż nam.
Pojechaliśmy dalej, czyli do domu Kini, gdzie przysypiający kaem i Schmittko dowiedzieli się, że nie będą tej nocy nocować w swoich domach, jak do tej pory sądzili, lecz u mnie, w Warszawie. Mieli miny zdziwione, ale ich stan umysłu nie pozwalał na protesty
W międzyczasie wróciła Kinia, więc poszliśmy na obiad, którego z powodu ataków głupawki za nic nie byliśmy w stanie dokończyć.
Nadszedł czas pożegnań i to szybkich, bo zaczynało się już ściemniać, a ja po ciemku za kierownicą jestem średnio ten tego.
Smutne pożegnania- dlaczego one muszą mieć zawsze miejsce….?
Powrót z Łodzi do Warszawy okazał się najdłuższą podróżą, jaką odbyłam na tej trasie.
To za sprawą mojego pilota, który dotychczas zawsze odznaczał się niebywałą orientacją w terenie i bystrością umysłu, jednak i jego dopadł kryzys, co wyraźnie dało się zauważyć.
billie_jean, bo o niej mowa, miała nas poprowadzić do swojego domu, czyli przez tereny, których nigdy w życiu nie będę w stanie opanować- próbowałam wiele razy, ta część stolicy mnie zwyczajnie dobija i gubię się w niej zawsze, kiedy tam jestem.
billie_jean prowadziła nas (a wraz z nami, jadący za nami samochód z drugą partią Mjówek_Niewarszawek) przez te gąszcze płynnie i zwinnie, aż do momentu, kiedy….
Nadszedł kryzys i to w sumie nikogo nie dziwi. Dziwi natomiast rozmiar tego kryzysu, ale mniejsza o to. Zwiedziliśmy cały Ursynów wzdłuż, wszerz i w poprzek, jeździliśmy tymi samymi ulicami w tę i nazad, pokładałyśmy się ze śmiechu, w konwulsjach wgryzając się w deskę rozdzielczą.

Nasze umysły zdecydowanie nie funkcjonowały poprawnie, ale była jedna rzecz, która interesowała nas bardzo- czy jadące za nami MJówki JUŻ się połapały, że nie mamy pojęcia dokąd jedziemy?
Nevermind- po dwóch godzinach jazdy z Łodzi do Warszawy, przez kolejne dwie jeździliśmy po Warszawie, choć to wcale nie takie znowu wielkie miasto

billie_jean jesteś urocza- wiesz, że mimo Twoich kryzysów Cię uwielbiam
W moim domu, oprócz ukochanych psów, czekały na nas już Anetka i Matisse J., które nie mogły wyjść z podziwu, ile czasu można jeździć po Warszawie
Posiedziały z nami krótko, bo w końcu zbliżała się północ, więc czas najwyższy był, żeby pójść spać.
Czas najwyższy, czasem najwyższym, ale po wyjściu dziewczyn, trudno było się pozbierać.
Schmicio, który pod wpływem głośnej śpiewaniny w samochodzie, zaczął po mału się rozchorowywać, poprosił o kołderkę, jako pierwszy. Po zaaplikowaniu mu kilku leków z babcinej apteki, pozwoliliśmy mu zasnąć w spokoju.
Następnie kaem przyznał się, że trochę, jakby niedomaga fizycznie, więc i jemu daliśmy spokój.

A przynajmniej my- ludzie. Moje psy, w odróżnieniu od kici Kini, były wniebowzięte nowymi gośćmi, a tym bardziej, że kilkoro z nich spało na podłodze, więc stwarzali cudowny materiał do przytulania

Jagienka zadurzyła się (chyba z wzajemnością

) w śpiącym na podłodze kaem’ie, a Bursztyn udawał, że jest głuchy w chwili, gdy Nika próbowała ściągnąć go ze swojego posłania.

Nota bene zasnęli razem

Przepraszam za moje zwierzątka- niektórych rzeczy wyperswadować im nigdy nie umiałam
Nad ranem….
Cóż tu dużo pisać, skoro wtorkowy poranek to tylko wspólne śniadanie i kolejne pożegnanie?
W moim domu pozostały tego dnia tylko Matisse J. i Anetka.
Cóż mogę w skrócie napisać?
Nie wiem, czy to, że spędziłam jedne z najweselszych dni w swoim życiu, cokolwiek odda z tego, co chciałabym przekazać….
Nie wiem, czy to, że napiszę, że brakuje mi Was, będzie wystarczające, aby Was przekonać, jak dobrze mi z Wami jest….
Anyway- jak to powiedział kiedyś Mazi, MJ Polish Team to fantastyczni ludzi i jedna wielka rodzina.
Podziękowań indywidualnych, tym razem nie będzie.
Jest kilka MJówek wybitnie zasłużonych dla mojego dobrego samopoczucia i wierzę, że wiecie, o kogo mi chodzi.
Jest wiele MJówek, w towarzystwie których czuję się tak cudownie, bo to Wy tworzycie MJ Polish Family.
Są i tacy, których nie dane mi było poznać, ale wszyscy razem tworzymy MJ Polish Team.
Kiedy kilka lat temu, po raz pierwszy nawiązałam z Wami kontakt, nie przypuszczałam, że wytworzą się TAKIE przyjaźnie, że dane mi będzie spędzić z Wami TAK fantastyczne chwile.
A jednak….
DZIĘKUJE!
------------------------
Fakty oraz osoby przedstawione w niniejszym opowiadaniu są fikcyjne.
Wszelkie podobieństwa do postaci rzeczywistych są przypadkowe i niezamierzone….
Idę się leczyć….
Ale najpierw zrobię „X”….
