zrobił z siebie wrak pod koniec życia i osierocił biedną lise.
przesada i to gruba. Akurat o tym mogę się wypowiedzieć, bo większość życia studiowałem dziesiątki książek/biografii/filmów o Elvisie, takie teksty szczególnie w odniesieniu do króla rock & rolla są nie na miejscu.
Elvis był człowiekiem bardzo ufnym, podobnie troche jak Michael wręcz dziecinnym. Jedyne, o czym sam decydował podczas swojej długoletniej kariery to fryzura i sposób śpiewania. Dyktowano mu gdzie ma występować, jak często, w jakich filmach ma grać. Leki zaczął brać na przełomie lat 60/70, kiedy menedżerowie zaplanowali mu mordercze wielomiesięczne trasy koncertowe, których normalny śmiertelnik bez wspomagaczy nie wytrzymałby. Nie umiał odmówić, bo uważał, że jest coś winien fanom, swoim agentom, wszystkim którzy przyczynili się do jego sukcesu. Druga sprawa że uwielbiał występować live.
Co do jego śmierci - sam kiedyś chciałem się łudzić, że Elvis ukrywa się gdzieś w Argentynie ;) i nawet jeśliby tak było, niech żyje długo, szczęśliwie i w spokoju. Prawda jest taka, że gdyby nie śmierć, czekałoby go przemijanie podobne jak obecnie MJ - szeregi plotek, nachalnych reporterów, kpiny z wyglądu (Elvis w ostatnich latach wyglądał mało atrakcyjnie).
A dokumenty? Śmiać mi się chce, gdy oglądam filmy, w któych główną rolę gra np. Priscilla, kobieta która go zostawiła w momencie, gdy jej najbardziej potrzebował. A teraz wspaniała, kochająca, która tak naprawde nigdy o nim nie zapomniała i zawsze go wspierała
ja wierzę i wiem, że nie była to śmierć w chwale, czy tragiczny mesjanizm.
a według mnei to była śmierć w chwale. Chyba wiem jaki dokument oglądałeś, na końcu przedstawione są również zdjęcia dzień po jego śmierci. Tłumy płaczących mezczyzn, kobiet, dzieci. Tak umierają tylko wielcy ludzie.