: ndz, 06 cze 2010, 21:35
Jak to jest z powrotami po latach.. Mają sens? Burzyć legendę czy pozostawić ją w spokoju? A może dać fanom tę niepowtarzalną przyjemność, a legendzie przecież nic nie zaszkodzi..?

Jestem świeżo po obejrzeniu ostatniego DVD koncertowego Blur, No Distance Left To Run i nieodparcie mam skojarzenia z książką L. Gnoińskiego, Życie to surfing, o Myslovitz. Jak i tam, ekipa Damona Albarna próbuje zakreślić historię zespołu, ze swoimi wzlotami i upadkami. Przypominam, że Blur kojarzony z brit-popem, zaczął od bardziej pierwotnego brzmienia. Potem, na buncie wobec grunge'u, tworzyli muzykę, w której powołali się na dumę narodu, The Beatles, by podkreślić swoją tożsamość. Gdy zaczynali przegrywać z Oasis, zmienili kierunek. To jedna z najbardziej spektakularnych przemian- ich kolejne płyty, garażowe, eksperymentalne czy romansujące z world music okazały się, moim zdaniem, Wielkimi Albumami. Trzeba geniuszu, by z tanecznego Williama Orbita uczynić producenta mocno rockowej, psychodelicznej płyty.
Przy ostatniej studyjnej płycie doszło do rozłamu, odszedł od nich Graham Coxon. Zespół zamilkł na lata, Albarn zaangażował się w przybocznych projektach, święcąc artystyczne i komercyjne sukcesy, jeden za drugim.
Mogłoby nie być Blur. Ostatnio nagrali przyjemny singiel. Wystąpili przed setkami tysięcy fanów na dwóch koncertach. Nagrali DVD, na którym spowiadają się z przeszłości.
To poruszające, kiedy Coxon mówi, że gdy usłyszał tekst Albarna, z którym był skłócony, No Distance Left To Run (Nie ma już drogi do pokonania), popłakał się. Ja wzruszyłem się, gdy Damon mówi o tekście Tender, będącym ich wspólnym duetem- kompozycyjnym i wokalnym, że love's the greatest thing. Niczym duet pierwiastka męskiego i żeńskiego- jeden prowadzi nagranie, buduje konstrukcję, drugi nadaje mu rys emocjonalny, śpiewając po raz pierwszy w historii zespołu babe... Nie lubiłem tego utworu, teraz go rozumiem.
Coxon wrócił do zespołu jako trzeźwy alkoholik. Albarn też wrócił, choć, jak mówi- nie musiałem. Miał na koncie płyty, które potrafią się sprzedać w 7- milionowym nakładzie (Gorillaz). Ale my przecież jesteśmy jak bracia. W tekście to wygląda, jakby zrobił łaskę, na filmie tak to nie brzmi.

W książce Gnoińskiego Myslovitz poszli znacznie dalej, w szczerości i odsłanianiu nieporozumień w zespole. Dziwię się, że ona w sumie przeszła bez większego szumu- dawno nie czytałem tak szczerej biografii. Co ciekawe, happy end nie jest jasny, rozgrywa się dopiero. Wojtek Powaga i Przemek Myszor nie zatrzymując się na przybieraniu sobie i nie oglądaniu się na naznaczoną sukcesami poboczną działalność artystyczną Artura Rojka, też nagrali bardzo dobrą płytę No! No! No! Do tego, Myslovitze pracują nad nowym albumem, których postępy można tu śledzić.
Nie wiem, co myślicie o powrotach. The Police, którzy są wymieniani w dokumencie o Blur, się nie udało. Koncerty 2 lata temu były smakowite, ale nie zarażały zespołową atmosferą.
Jest taka linijka w jednej z moich ulubionych piosenek Mercury Rev: Bands. Those funny little plans. They never work quite right. Za każdym razem, gdy czytam czy oglądam- o The Beatles, o The Police właśnie, o jakimkolwiek zespole kumpli (a nawet braci), te historie smutno się kończą. Normalna kolej rzeczy?

Jestem świeżo po obejrzeniu ostatniego DVD koncertowego Blur, No Distance Left To Run i nieodparcie mam skojarzenia z książką L. Gnoińskiego, Życie to surfing, o Myslovitz. Jak i tam, ekipa Damona Albarna próbuje zakreślić historię zespołu, ze swoimi wzlotami i upadkami. Przypominam, że Blur kojarzony z brit-popem, zaczął od bardziej pierwotnego brzmienia. Potem, na buncie wobec grunge'u, tworzyli muzykę, w której powołali się na dumę narodu, The Beatles, by podkreślić swoją tożsamość. Gdy zaczynali przegrywać z Oasis, zmienili kierunek. To jedna z najbardziej spektakularnych przemian- ich kolejne płyty, garażowe, eksperymentalne czy romansujące z world music okazały się, moim zdaniem, Wielkimi Albumami. Trzeba geniuszu, by z tanecznego Williama Orbita uczynić producenta mocno rockowej, psychodelicznej płyty.
Przy ostatniej studyjnej płycie doszło do rozłamu, odszedł od nich Graham Coxon. Zespół zamilkł na lata, Albarn zaangażował się w przybocznych projektach, święcąc artystyczne i komercyjne sukcesy, jeden za drugim.
Mogłoby nie być Blur. Ostatnio nagrali przyjemny singiel. Wystąpili przed setkami tysięcy fanów na dwóch koncertach. Nagrali DVD, na którym spowiadają się z przeszłości.
To poruszające, kiedy Coxon mówi, że gdy usłyszał tekst Albarna, z którym był skłócony, No Distance Left To Run (Nie ma już drogi do pokonania), popłakał się. Ja wzruszyłem się, gdy Damon mówi o tekście Tender, będącym ich wspólnym duetem- kompozycyjnym i wokalnym, że love's the greatest thing. Niczym duet pierwiastka męskiego i żeńskiego- jeden prowadzi nagranie, buduje konstrukcję, drugi nadaje mu rys emocjonalny, śpiewając po raz pierwszy w historii zespołu babe... Nie lubiłem tego utworu, teraz go rozumiem.
Coxon wrócił do zespołu jako trzeźwy alkoholik. Albarn też wrócił, choć, jak mówi- nie musiałem. Miał na koncie płyty, które potrafią się sprzedać w 7- milionowym nakładzie (Gorillaz). Ale my przecież jesteśmy jak bracia. W tekście to wygląda, jakby zrobił łaskę, na filmie tak to nie brzmi.

W książce Gnoińskiego Myslovitz poszli znacznie dalej, w szczerości i odsłanianiu nieporozumień w zespole. Dziwię się, że ona w sumie przeszła bez większego szumu- dawno nie czytałem tak szczerej biografii. Co ciekawe, happy end nie jest jasny, rozgrywa się dopiero. Wojtek Powaga i Przemek Myszor nie zatrzymując się na przybieraniu sobie i nie oglądaniu się na naznaczoną sukcesami poboczną działalność artystyczną Artura Rojka, też nagrali bardzo dobrą płytę No! No! No! Do tego, Myslovitze pracują nad nowym albumem, których postępy można tu śledzić.
Nie wiem, co myślicie o powrotach. The Police, którzy są wymieniani w dokumencie o Blur, się nie udało. Koncerty 2 lata temu były smakowite, ale nie zarażały zespołową atmosferą.
Jest taka linijka w jednej z moich ulubionych piosenek Mercury Rev: Bands. Those funny little plans. They never work quite right. Za każdym razem, gdy czytam czy oglądam- o The Beatles, o The Police właśnie, o jakimkolwiek zespole kumpli (a nawet braci), te historie smutno się kończą. Normalna kolej rzeczy?