Dziwne. Jeżeli w ostatnich miesiącach premiera jakiejkolwiek płyty wywarła na mnie większe wrażenie, to nowy
Hey chyba. Bo jak nazwać sytuację, kiedy dzień przed zapowiadaną premierą niemal wybiegam z pracy by sprawdzić czy w najbliższym sklepie nie czeka choć kilka egzemplarzy, może jeszcze nierozpakowanych w szarych kartonach, gdzieś na magazynie... A jakie przeżywam zaskoczenie, a jak twarz się weseli, gdy kilkanaście nowych albumów leży już na półce. Okładka biało-niebieska, biało-żółta, biało-kremowa, biało-różowa... W końcu! Do koszyka, byle do kasy! A jak dłuży się podróż do domu, a jak długo czeka się na autobus. Siedzę już w nim wygodnie, męczy mnie popołudniowy korek, dzierżę w dłoni nowy nabytek, zastanawiam się co znajdę w środku, wracam prędko z przystanku, już w kotłowni, rozpalam ogień, zaparzam herbatę, wkładam płytę do odtwarzacza. Książeczka przed oczami, leżę na łóżku. No wreszcie! Wciskam play.
I zostałem zamurowany w tej pościeli. Singiel - nijaki raczej - zwiastował zmiany, bo i Nosowska śpiewa niepokojąco wysoko, bo muzyka daleka nawet od ostatniego
Echosystemu, bo trochę elektroniki. A to dopiero początek nowego... Bo
Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! to krążenie między gatunkami, intrygujące aranżacje, czerpanie garściami chociażby z Radiohead (
Piersi ćwierć) czy współczesnego rocka (
Faza Delta), umiejętne eksponowanie klawiszy (vide: końcówka
Stygnę) czy Nosowska prezentująca niemal każdą barwę swojego głosu - choć słynną chrypkę pozostawiła wyłącznie w szalonym refrenie utworu tytułowego. A największe zaskoczenie czai się w zamykającym
Nie więcej... - zaaranżowanego wyłącznie na fortepian i przywołującego skojarzenia chociażby z... Anthony and The Johnsons. A ile detali z każdym przesłuchaniem! W
Boję się o nas rytm wybija, na przykład, odgłos klaskania i starej kasy. Skoczna, oparta na zapętlonej gitarze
Faza Delta zamienia się pod koniec w powolną, melancholijną balladę, jakby ze snu właśnie... Z kolei w otwierającym
Vanitas słychać tylko trochę klawiszy, trzaski jak z płyty winylowej i kilka akordów rodem z muzyki country. Nad wszystkim góruje głos Nosowskiej, zdającej się prezentować współczesną wersję
Marności:
Muszel z mórz i kamyków z gór
Ptasich piór i kolekcji ciał
Panów i pań, matki, ojca, sióstr
Nawet mnie - gdybyś chciał...
Kamieniczki i uliczki z latarenką nie zabierzesz t a m
Jeżeli komuś podobało się
UniSexBlues i
Osiecka, to będzie podobać się i
Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! Wspominam o dwóch ostatnich projektach solowych Nosowskiej właśnie, bo granice między płytami Kaśki a Heya straciły już właściwie na znaczeniu. I nie do końca dlatego, że i tu, i tu dużo elektroniki, i to już w końcu nie rock, i Marcin Bors... Zaskoczeniem dla mnie były przede wszystkim teksty, w większości dalekie od ostatnich albumów Heya a bliższe solowym dokonaniom właśnie. Po zmierzeniu się z tekstami Agnieszki Osieckiej, Nosowska wspięła się chyba na wyżyny swoich możliwości. Tak pięknie dotąd nie było. A jeszcze kokietuje, że nie jest z nich do końca zadowolona... Nie wierzę.
Hej, poczęstuję cię dziś rozgoryczeniem
Będziesz spijać je wprost z mych ust
Dom... - to nie miejsce, lecz stan
Jestem bezdomna, ćwiercią piersi oddycham znów
Hej, guru w szaliku z piór
Ten złoty piach, ten za paskiem lotosu kwiat
Sens... - ty sensem nie czaruj mnie
Nie próbuj uwieść sztuczką tanią jak łach
Gdzie?
No gdzie 'to' jest? Gdzie?
Tylko dołączony do płyty film rozczarował. Nie dotrwałem nawet do końca, może innym razem. Zapamiętałem z niego, że Nosowska znowu pali. A się chwaliła niedawno na koncertach, jak to rzuciła...
O metamorfozie
Agnieszki Chylińskiej nie napiszę, bo sprawa wydaje się oczywista. Jeżeli jest to szczere - jestem na tak. Nowej płyty słuchałem dość intensywnie i... brzmi w porządku. Zasługa w tym pewnie bardziej Planu B niż wokalistki, bo muzycznie w kilku momentach nie dość że znośnie, to jeszcze całkiem miło. Narastająca
Zima chociażby, z świetnym, pulsującym beatem. Albo intensywny, drapieżny
Foch, nawiązujący do co bardziej skocznych momentów Goldfrapp. Z kolei
Niebo spokojnie mogłoby się nawet znaleźć na ostatniej płycie O.N.A. I ten nieszczęsny singiel z przesłuchania na przesłuchania zyskuje...
Ale! Latka lecą i dzieje się coś nie w porządku, kiedy tak intrygująca osobowość jak Chylińska pisze teksty na granicy banału. Tym bardziej, gdy ma się na koncie wiele ciekawszych, dojrzalszych tekstów napisanych nawet dobre kilkanaście lat temu. I jak na pierwszej solowej płycie bywała wulgarna (że przytoczę
no i co? no i pstro! chujów sto!), tak na
Modern Rocking jest po prostu nieznośnie monotonna z opisywaniem relacji damsko-męskich. Może stąd brak tych tekstów w książeczce...