Ja nie mam nic przeciwko temu.Dama Kameliowa pisze:Jeśli byście chcieli, mogę zaprezentować Wam kawałek,
Twórczość Damy Kameliowej (dziksza niż poprzednio!)
- Dama Kameliowa
- Posty: 374
- Rejestracja: pn, 24 sie 2009, 12:52
- Dama Kameliowa
- Posty: 374
- Rejestracja: pn, 24 sie 2009, 12:52
Obiecałam, że będzie proza, i proza jest. Tak na próbę. Krótka bajeczka, z Michaelowym akcentem, bez patosu i głębszego sensu. Chętnych zapraszam do przeczytania :)
Mirabella nigdy nie miała przyjaciół. Już w przedszkolu zawsze siedziała na uboczu, zerkając w stronę śmiejących się dziewczynek. Ona rzadko się uśmiechała. I to nie dlatego, że miała taki charakter-po prostu nie miała do kogo.
Ojciec zostawił jej matkę, kiedy miała niespełna roczek. Spakował się i nie wrócił. Nie walczyła o alimenty, zawsze chciała być niezależną bizneswoman. Zawodowo powodziło jej się znakomicie. Mogła pozwolić sobie na wszystko-duży dom, markowe ciuchy, wakacje w egzotycznych krajach. Ale zapomniała o pewnym małym, nieistotnym wariancie. Niewielkiej przeszkodzie na drodze kariery. Ta przeszkoda miała na imię Mirabella, jasne włosy i bladą cerę.
Wychowywały ją opiekunki. Jedna za drugą przetaczały się przez ich dom. Mira żadnej nie wspominała z przyjemnością-wszystkie takie same. W podeszłym wieku, surowe, bez odrobiny czułości.
Wiele godzin dziennie przesiadywała w swoim pokoju. Praktycznie z niego nie wychodziła. Nie jadała obiadów w kuchni, bo nikt nie zapraszał jej do stołu. Nie wychodziła korzystać ze słońca, bo żadna grupka dzieciaków nie wołała jej z pod okna. Czasami mówiła do siebie, żeby zabić uczucie pustki w środku. Słuchała bardzo dużo muzyki, mimo że nie miała żadnego wyczucia rytmu. Miała swojego ulubionego wykonawcę. Jego podobizna zdobiła ścianę obok łóżka. Kiedy kładła się spać, nikomu nie mogła powiedzieć "Dobranoc!", więc obracała się na prawy bok i szeptała, zamykając oczy:
-Miłych snów, Michael…
Niedługo po swoich dwunastych urodzinach zapisała się na balet. Niewiele mogła od siebie oczekiwać w tej dziedzinie. Zaczęła o wiele za późno, a muzykalność była niezbędna do bycia dobrą tancerką.
Mimo wszystko przychodziła na treningi. Lubiła to, bo wtedy nie musiała być sama. Inne dziewczynki nie odzywały się do niej, ale sam fakt tego, że może być między nimi, i od czasu do czasu zamienić kilka słów, był dla niej zbawienny.
Ósmego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku Mirabella miała czternaste urodziny. W tym dniu nie było jednak nic niezwykłego. Jak codziennie wróciła ze szkoły i przekręciła klucz w zamku. Dom był pusty. Matka pojechała w delegację. Na lodówce była przyczepiona żółta karteczka:
"Wszystkiego najlepszego. Obiad jest w zamrażarce. Wracam w sobotę. Całuski.
Abigail"
Abigail. Tak kazała córce na siebie mówić. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak Mira chciałaby powiedzieć do niej "Mamo".
Złapała torbę i pobiegła na trening. Mijała małe domki i duże domy, wąskie uliczki i ruchliwe ulice. Droga do klubu tanecznego zajęła jej niecałe piętnaście minut. Wszystko tak samo, jak codziennie.
Ale coś jednak się zmieniło. Do grupy dołączyła nowa tancerka. Pierwszy raz od dwóch lat.
Miała długie, czarne włosy związane w kucyk i mlecznobiałą cerę, nawet bledszą, niż Mirabella. Była drobnej budowy, nieco drobniejszej niż reszta dziewcząt. Nie miała jeszcze dobrze wyćwiczonych mięśni.
Zobaczyła siedzącą w rogu sali Mirę. Podeszła.
-Cześć-rzuciła na wydechu-Jestem Bree McBride.
Mira podniosła głowę. Czarne oczy Bree lustrowały ją w taki sposób, że aż się zarumieniła. Spojrzenie Miry tak ich unikało, że w ciągu paru sekund obiegło całą salę gimnastyczną.
-A ja Mirabella Mincelt…Hej.-nie była przyzwyczajona do przedstawiania się.
Bree usiadła obok niej.
-Ten na twojej koszulce.-rzuciła spojrzenie na talię Miry.-to Michael Jackson?
-Tak.
Zapadła chwila ciszy.
-Dlaczego podsunęłaś do klatki kolana?-zapytała ze spokojem Bree.
Nie umiała odpowiedzieć jej na to pytanie. Czyżby wstydziła się swojego idola? Pierwszy raz w życiu…
-Nie musisz tego robić. Też go lubię.-ciemnowłosa puściła do niej "oczko"
Mira rozluźniła się trochę. Na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
The end. Ciągu dalszego raczej nie będzie. Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam, drogi czytelniku ;)
Mirabella nigdy nie miała przyjaciół. Już w przedszkolu zawsze siedziała na uboczu, zerkając w stronę śmiejących się dziewczynek. Ona rzadko się uśmiechała. I to nie dlatego, że miała taki charakter-po prostu nie miała do kogo.
Ojciec zostawił jej matkę, kiedy miała niespełna roczek. Spakował się i nie wrócił. Nie walczyła o alimenty, zawsze chciała być niezależną bizneswoman. Zawodowo powodziło jej się znakomicie. Mogła pozwolić sobie na wszystko-duży dom, markowe ciuchy, wakacje w egzotycznych krajach. Ale zapomniała o pewnym małym, nieistotnym wariancie. Niewielkiej przeszkodzie na drodze kariery. Ta przeszkoda miała na imię Mirabella, jasne włosy i bladą cerę.
Wychowywały ją opiekunki. Jedna za drugą przetaczały się przez ich dom. Mira żadnej nie wspominała z przyjemnością-wszystkie takie same. W podeszłym wieku, surowe, bez odrobiny czułości.
Wiele godzin dziennie przesiadywała w swoim pokoju. Praktycznie z niego nie wychodziła. Nie jadała obiadów w kuchni, bo nikt nie zapraszał jej do stołu. Nie wychodziła korzystać ze słońca, bo żadna grupka dzieciaków nie wołała jej z pod okna. Czasami mówiła do siebie, żeby zabić uczucie pustki w środku. Słuchała bardzo dużo muzyki, mimo że nie miała żadnego wyczucia rytmu. Miała swojego ulubionego wykonawcę. Jego podobizna zdobiła ścianę obok łóżka. Kiedy kładła się spać, nikomu nie mogła powiedzieć "Dobranoc!", więc obracała się na prawy bok i szeptała, zamykając oczy:
-Miłych snów, Michael…
Niedługo po swoich dwunastych urodzinach zapisała się na balet. Niewiele mogła od siebie oczekiwać w tej dziedzinie. Zaczęła o wiele za późno, a muzykalność była niezbędna do bycia dobrą tancerką.
Mimo wszystko przychodziła na treningi. Lubiła to, bo wtedy nie musiała być sama. Inne dziewczynki nie odzywały się do niej, ale sam fakt tego, że może być między nimi, i od czasu do czasu zamienić kilka słów, był dla niej zbawienny.
Ósmego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku Mirabella miała czternaste urodziny. W tym dniu nie było jednak nic niezwykłego. Jak codziennie wróciła ze szkoły i przekręciła klucz w zamku. Dom był pusty. Matka pojechała w delegację. Na lodówce była przyczepiona żółta karteczka:
"Wszystkiego najlepszego. Obiad jest w zamrażarce. Wracam w sobotę. Całuski.
Abigail"
Abigail. Tak kazała córce na siebie mówić. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak Mira chciałaby powiedzieć do niej "Mamo".
Złapała torbę i pobiegła na trening. Mijała małe domki i duże domy, wąskie uliczki i ruchliwe ulice. Droga do klubu tanecznego zajęła jej niecałe piętnaście minut. Wszystko tak samo, jak codziennie.
Ale coś jednak się zmieniło. Do grupy dołączyła nowa tancerka. Pierwszy raz od dwóch lat.
Miała długie, czarne włosy związane w kucyk i mlecznobiałą cerę, nawet bledszą, niż Mirabella. Była drobnej budowy, nieco drobniejszej niż reszta dziewcząt. Nie miała jeszcze dobrze wyćwiczonych mięśni.
Zobaczyła siedzącą w rogu sali Mirę. Podeszła.
-Cześć-rzuciła na wydechu-Jestem Bree McBride.
Mira podniosła głowę. Czarne oczy Bree lustrowały ją w taki sposób, że aż się zarumieniła. Spojrzenie Miry tak ich unikało, że w ciągu paru sekund obiegło całą salę gimnastyczną.
-A ja Mirabella Mincelt…Hej.-nie była przyzwyczajona do przedstawiania się.
Bree usiadła obok niej.
-Ten na twojej koszulce.-rzuciła spojrzenie na talię Miry.-to Michael Jackson?
-Tak.
Zapadła chwila ciszy.
-Dlaczego podsunęłaś do klatki kolana?-zapytała ze spokojem Bree.
Nie umiała odpowiedzieć jej na to pytanie. Czyżby wstydziła się swojego idola? Pierwszy raz w życiu…
-Nie musisz tego robić. Też go lubię.-ciemnowłosa puściła do niej "oczko"
Mira rozluźniła się trochę. Na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
The end. Ciągu dalszego raczej nie będzie. Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam, drogi czytelniku ;)
- Agnieszkaaaaa
- Posty: 293
- Rejestracja: śr, 09 wrz 2009, 22:59
- Lokalizacja: never-never land
Byłam ciekawa jak poradzisz sobie z prozą i nie przeliczyłam się jest naprawdę super :))
Wiesz dobre, krótkie zdania o wiele lepiej docierają do współczesnego odbiorcy.
Pomysł na opowiadanie również ciekawy i woła o ciąg dalszy :D
A taka mała uwaga:
Wiesz dobre, krótkie zdania o wiele lepiej docierają do współczesnego odbiorcy.
Pomysł na opowiadanie również ciekawy i woła o ciąg dalszy :D
A taka mała uwaga:
Może lepiej zabrzmiałoby: "Dlaczego podsunęłaś do piersi kolana?". Ale to juz sama rozważ :)Dama Kameliowa pisze:Dlaczego podsunęłaś do klatki kolana?-zapytała ze spokojem Bree.
- DooDoo Forever
- Posty: 203
- Rejestracja: śr, 25 lis 2009, 12:03
- Lokalizacja: Neverland
- Dama Kameliowa
- Posty: 374
- Rejestracja: pn, 24 sie 2009, 12:52
Damo moja :)
Pamiętam opowiadania z SC ;] Kurczę, talencioch masz, ukryć się nie da. Rozwijaj go jak najbardziej możesz. Masz bardzo ciekawy styl pisania, a fabuły nie zrozumiałam. Tak... jakby czegoś mi zabrakło. Zakończenia chyba. Skupiasz się głównie na opisywaniu postaci, ok, robisz to bardzo dobrze, chętnie przeczytam coś dłuższego, z fabułą :) Nie mogę się doczekać tej powieści fabularnej! ;]
Pamiętam opowiadania z SC ;] Kurczę, talencioch masz, ukryć się nie da. Rozwijaj go jak najbardziej możesz. Masz bardzo ciekawy styl pisania, a fabuły nie zrozumiałam. Tak... jakby czegoś mi zabrakło. Zakończenia chyba. Skupiasz się głównie na opisywaniu postaci, ok, robisz to bardzo dobrze, chętnie przeczytam coś dłuższego, z fabułą :) Nie mogę się doczekać tej powieści fabularnej! ;]

Sygnaturka i avek wykonane przez Pointrox. Dziękuję ;]
'But if Rooselvelt was livin' he wouldn't let this be, no, no!' (Michael Jackson; They don't care about us)
- Dama Kameliowa
- Posty: 374
- Rejestracja: pn, 24 sie 2009, 12:52
Shiny pisze:Pamiętam opowiadania z SC ;]

Ale ja na SC nie dawałam opowiadań, na CS dałam jedno jak miałam bodajże 9 lat, i tyle :D
EDIT: A no facepalm xD Dawałam, dawałam, i to niejedno, wybacz! :D
Tak więc...Miało być, to będzie. Nie oczekujcie cudów na kiju. Zapraszam na wprowadzenie :)
Na imię mam Emily, nazywam się Goldman. Urodziłam się wiosną tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego roku, w małej miejscowości w stanie Floryda, około godziny drogi na północ od Miami. Razem z rodzicami i starszą siostrą, Susie, mieszkaliśmy w niewielkim, bardzo niezamożnym domku. Moja mama prowadziła sklep z używanymi ciuchami, a tato pracował w jakejś firmie. Nigdy nie wiedziałam, czym zajmowała się ta firma. I nigdy mnie to nie interesowało. Wiedziałam tylko, że codziennie musiał dojeżdżać do Miami.
Mimo tego, że często brakowało nam funduszy a rodziców do późna nie było w domu, byłam szczęśliwym dzieckiem. Zajmowała się mną Susie. Była starsza o równo pięć lat, jednak pełniła rolę "drugiej mamy". Wracała ze szkoły, gotowała obiad, sprzątała...Robiła wszystko, żeby ulżyć mamie, która wracała do domu zmęczona ciągłym ustawianiem towaru, bieganiem po sklepie i wyłapywaniem nielicznych klientów.
Nie miałam wielu przyjaciółek. Nie dlatego, że nikt mnie nie lubił. W okolicy nie było dzieci w moim wieku, dlatego kiedy jeszcze nie chodziłam do szkoły, moją jedyną przyjaciółką była Susie. Ją lubiło wiele osób i miała dużo koleżanek, ale chyba tylko mnie uważała za swoją przyjaciółkę.
Nie było pytania, na jakie nie potrafiłaby odpowiedzieć mi Susie. Była bardzo dobrą uczennicą, bo była pilna. Ciężko pracowała na swoje oceny, chociaż nauczycielom wydawało się, że wszystko przychodzi jej bez wysiłku. Tak nigdy nie było.
Do szkoły poszłam w wieku sześciu lat, tak jak wszystkie amerykańskie dziewczynki. Mama wtedy wcześniej wstała, żeby trochę ze mną pobyć. Dzień wcześniej fryzjer ściął mi włosy i zrobił grzywkę. Kiedy rano wstałam i poprawiłam fryzurę grzebieniem, bardzo się sobie podobałam. Nie dałam się nawet przeczesać Susie.
Wtedy strasznie się ekscytowałam. Starannie dobrałam-a raczej stwierdziłam, że to, co przygotowała moja siostra bardzo mi się podoba-strój na mój "wielki dzień". Niebieska sukienka z białą wstążką, czarne lakierki i rajstopy. Mama bardzo nabiegała się, żeby znaleźć dla mnie rajstopy. Wtedy dziewczynki chodziły tylko w długich, białych skarpetkach.
Bardzo wyróżniałam się spośród grupy dziewczynek. Wszystkie miały czarne spódniczki, białe bluzki z mlecznymi kołnieżykami i czarne buciki, które teraz nazywa się "baletkami".
Okropnie zawiodłam się pierwszego dnia szkoły. Kiedy przyszedł czas dobierania miejsc, dziewczynki biegały po klasie i z chichotem siadały obok swoich przyjaciółek. Nie miałam przyjaciółki. Wszystkie mieszkały na jedynym blokowisku w całym miasteczku, i bardzo dobrze znały się z pod podwórkowego trzepaka. Mnie żadna nie znała, i chyba nie chciała znać.
Podczas przerwy wygoniono nas z klasy. Na korytarzu zobaczyłam moją siostrę. W otoczeniu innych jedenastolatek przeglądała popularne wówczas pismo "TeenStyle", zanosząc się śmiechem i komentując ubiór modelek.
-Susie!-krzyknęłam uradowana.
Podniosła głowę. Długie, ciemnokasztanowe włosy opadły jej na oczy, a ona swoim charakterystycznym ruchem odgarnęła je za ucho. Obejrzała się na boki, zmarszczyła brwi i wróciła do przeglądania czasopisma.
Nie dałam za wygraną.
-Hej! Susie!-próbowałam dalej.
Tym razem mnie zauważyła. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała mi.
Miałam nadzieję, że podejdzie i zagada. Ale ona znów zwróciła twarz w kierunku Sary, jej jasnowłosej koleżanki, która trzymała TeenStyle na kolanach.
Było mi przykro. Ale nie mogłam przecież zabronić siostrze mieć przyjaciółek, prawda?
To tak na wstępie. Akcja nie będzie się toczyć w szkole, akurat na ten pierwszy...Hm. Rozdzialik, tak to nazwijmy, spodobała mi się właśnie szkoła (do której dzisiaj nie poszłam, zwracając uwagę na dość wczesną godzinę).