Kasiu...
Był poniedziałek trzynastego. Od samego rana ten dzien wydawał mi się dośc dziwny. Chodząc po miejście słyszałam, jak jakieś dziewczyny debatują o tym, że dziś 13. Nie wierzę w przesądy, a 13 był ze mną prawie przez całe życie, gdyż jak byłam w podstawówce przez cały czas miałam taki numerek w dzienniku
Wróciłam do domu, mój kochany braciszek nie chciał mnie za nic dopuścić do komputera

ale na CNN zajrzałam i stwierdziłam-nadal spokój, czekamy. Nerwy poszarpane mam jak nie wiem co, każdego dnia wyobrażałam sobie- to musi być dziś. Każdego dnia, tylko nie w poniedziałek, było za spokojnie
Aż tu nagle, po 21 włączam CNN i widzę JACKSON VERDICT. Serce podkoczyło mi do gardła.
W domu wszyscy spali. A ja w moim małym pokoiku siedziałam z zaciśniętymi pięściami wpatrując sie w relacje CNN, w jazdę czterech czarnych samochodów zmierzających do sądu. Modliłam się, aby mógł wrócić do Neverland, bo to jego dom, jego miejsce.
Wierzyłam w Michaela, łzy spływały mi po policzkach bo widziałam oczami wyobraźni jego w jednym z aut, naszą kruszynkę, który zapewne siedział trzymając mame za rękę i patrząc w ślepy punkt. Jak się cały trzęsie ze strachu, smutku, żalu, że musi przechodzić przez to całe piekło...
Dojechali. W całym domu cisza. Ja siedzę skulona ze splecionymi dłońmi. Ochroniarze rozkładają parasol, wychodzi mama, pojawia się Michael. 'Boże, Michael, trzymaj się, wierze w Ciebie', powtarzałam przez cały czas. Gdy przechodził przez bramkę, kamerzysta zbliżył jego twarz. Pojawiły się łzy, widziałam ogromny ból na jego twarzy, ale i spokój. 'Będzie dobrze Michael, zobaczysz, nikt Cię nie skrzywdzi...'
Później znów dłuższa chwila oczekiwania.
Zaczynają odczytywac wyrok. Przy pierwszych kilku punktach obserwowałam uważnie co się dzieje, potem spuściłam głowę i tylko nasłuchiwałam.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Not guilty.
Nie dotarło do mnie tak od razu, ale gdy zobaczyłam reakcję fanów, uświadomiłam sobie, że to koniec tego półmiesięcznego cierpienia. Koniec cierpienia dla Michaela. Dla mnie. Dla nas wszystkich tutaj.
Później jeszcze obserwowałam przez moment co się dzieje, chwilę 'odprowadziłam wzrokiem' autka udające sie do Neverland, potem modliłam sie przez dłuższa chwilę, w tej modlitwie zdecydowanie przeważało słowo -dziękuję.
Przez ten cały czas byłam sama, siedziałam cichutko skulona i pogrążona w modlitwie i nadziei. U mnie w domu nie rozmawia się o MJu, po tym jak usłyszałam kilka nieprzychylnych (delikatnie powiedziane

)uwag moich rodziców pod Jego adresem.
Byłam sama, lecz tylko fizycznie. Czułam się cudownie, czułam, że jestem tam, przed sądem, z tymi rozradowanymi fanami. Czułam łącznośc ze wszystkimi fanami na świecie, wszystkimi, którzy do końca uwierzyli w niewinność Michaela. Czułam więź z Michaelem.
Kasiu, nie da się nikogo zmusić na siłę żeby kogoś lubić lub nie. Taki jest już ten świat. Lecz spróbuj spojrzeć na niego przez MJowe okulary

, oczami małego dziecka, dla którego wszystko jest takie piekne i niesamowite, bez wad. Uwierz, tak jak wierzy Michael, że pewnego dnia wszyscy ludzie złapią sie za ręce i zaśpiewają zgodnym głosem piosenkę...
Co do twojej koleżanki, która nie wie kto to MJ... słyszałam, że Michaela Jacksona zna ponad 90 % ludzi żyjących na naszej planecie. Cóż, ktoś musiał należeć do tych pozostałych 10%
Gazet nie czytaj, nie wchodź na interie itp, nie włączaj polskich wiadomości, a świat od razu stanie się piękniejszy!
Głowa do góry! Michael jest wolny!
