"dlaczego piję? nie wiem. nie wiem, a raczej znam tysiąc odpowiedzi. żadna z nich nie jest do końca prawdziwa i w każdej jest łut prawdy. ale też nie da się do końca powiedzieć, że w sumie tworzą one jakąś jedną, wielką, cała prawdę. piję, bo piję. piję, bo lubie. piję, bo się boję. piję, bo jestem obciążony genetycznie. wszyscy moi przodkowie pili. poli moi pradziadowie i dziadowie, pije mój ojciec. nie mam braci ale jestem pewien: gdyby byli na świecie, wszyscy moi bracia by pili. piję, bo mam słaby charakter. piję, bo coś mi się przestawiło w głowie. piję, bo jestem zbyt spokojny i chcę się ożywić. piję, bo jestem nerwowy i chcę ukoić nerwy. piję, bo jestem smutny i chcę rozweselić duszę. piję, kiedy jestem szczęśliwie zakochany. piję, bo daremnie szukam miłości. piję, bo jestem zbyt normalny i potrzebuję odrobiny szaleństwa. piję, gdy coś mnie boli i chcę ukoić ból. piję z tęsknoty za kimś. i piję z nadmiaru spełnienia, kiedy ktoś przy mnie jest. piję, kiedy słucham mozarta i kiedy czytam Leibniza. piję z powodu cielesnego uniesienia i piję z powodu seksualnego głodu. piję, kiedy wypijam pierwszy kieliszek, i piję, kiedy wypijam ostatni kieliszek, wtedy piję tym bardziej, ponieważ ostatniego kieliszka nie wypiłem nigdy."
"moim skromnym zdaniem, człowiek jest doskonalszy od najdoskonalszej pralki, nie tylko od automatycznej, ale także od komputerowej pralki najnowszej generacji. człowiek jest w ogóle doskonalszy od najdoskonalszego komputera. tak jest, to prawda, komputer potrafi przewyższyć człowieka na wielu polach, na przykład - czytałem o tym kiedyś pomiędzy niegdysiejszymi utratami przytomności - na przykład swego czasu komputer wygrał w szachy z szachowym arcymistrzem garym kasparowem i ludzkość, a w każdym razie znaczna część ludzkości popadła z tego powodu w pesymizm, szachowe zwycięstwo komputera miało jakoby zwiastować dalsze zwycięstwa maszyn, kolejne, nieuniknione i coraz bardziej wszechogarniające i upokarzające klęski człowieka w starciu z maszynami, i istotnie w jakiejś mierze tak być może, byc może w niejednej jeszcze dyscyplinie komputer niejednego jeszcze arcymistrza położy na łopatki, ale moim skromnym, zapijaczonym zdaniem, dopóki nie znajdzie się taki komputer, co potrafi wypić więcej od człowieka, ludzkość nie powinna czuć się w swych pryncypiach zagrożona. prosze bardzo, ja mistrz, ja arcymistrz wyciągam dłonie! proszę bardzo, ja mistrz, ja arcymistrz podejmuję wyzwanie! dajcie mi maszynę genialnie skonstruowaną, dajcie mi komputer o niebywałych zasobach inteligencji, niech ma pojemność nieskończoną, niech jego halogeny świecą siłą tysiąca słońc, niech będzie wielki jak przedwojenna kamienica, niech będzie zaprogramowany na studzienne picie, niech będzie odporny na uzależnienie, niech ma wiekuistą tolerancję na gorzałę, niech ma specjalne podzespoły pozwalające na całkowitą kontrolę sytuacji, niech ma mózg mocny jak piec martenowski i niech ma prawo wyboru trunku. i postawcie pomiędzy nami skrzynke wybranego przezeń trunku i niechaj starter da znak, a wnet natenczas ujrzycie tryumf człowieczeństwa i humanizmu. jak długo on pił będzie ramię w ramię ze mną: miesiąc? dwa? pół roku? przecież prędzej czy później, po kolejnym zbawczym klinie, zanim mnie gorzała po kościach się rozejdzie, zanim zdąże się podnieść, rozgrzać, zarumienić i wygłosić pierwszą natchnioną myśl, on zgaśnie, padnie, straci przytomność i wyrzyga cały dysk twardy."
"był piękny lipcowy dzień, widziałem wszystko wyraźnie, jakbym tam był, i tu, gdzie byłem, też wszystko widziałem: okna w domach były otwarte, pojedyncze samochody o starożytnych opływowych kształtach sunęły ulicami, pod bankomatem stała kobieta w żółtej sukience. z wysokości wydała mi się piękna i mądra. nagle nabrałem pewności, że to ona jest ostatnia miłością mego życia. była to pewność wszechogarniająca, nie tylko moja pijana część, ale i moja trzeźwa część, a także wszystkie niesprecyzowane, wszystkie niedocieczone pod względem trzeźwości części duszy mojej zdawały się mieć pewność. natychmiast powinienem się błyskawicznie ubrać, skropić wodą kolońską i nie czekając na windę, zbiec na dół i ruszyć jej tropem. przez chwilę całkiem na serio wahałem się, czy tak nie postąpić, ale bankomat, bankomat przekreślał tę miłość. gdybym istotnie zbiegł na dół i ruszył jej tropem, działałbym tak, jak zawsze działałem: szedłbym za nią sprężystym i nieubłaganym krokiem seryjnego mordercy, szedłbym za nią przebiegle i wytrwale, szedłbym tak długo, aż by mnie spostrzegła, aż by nabrała pewnej popłochu pewności, że ktoś nieustępliwie podąża jej śladem. potem jeszcze przez chwilę, już przez nią widziany i zauważony, dalej z desperacją zdemaskowanego złoczyńcy kontynuowałbym uliczną pogoń, aż do chwili, gdy jej niepokój, lęk i zaciekawienie zaczęłyby sie łączyć w wybuchową substancję... wówczas - nie dopuszczając do eksplozji - przyspieszyłbym zdecydowanie i zrównawszy się z nią, skłoniłbym sie szarmancko i rzekłbym samczo obniżonym głosem:
- najmocniej panią przepraszam, najmocniej przepraszam, ale tak długo (tu mój samczo obniżony głos załamałby się, niby z nieśmiałości), ale tak długo, już tak długo idę pani śladem, że postanowiłem się do tego przynać...
Wtedy ona niezawodnie wybuchnęłaby perlistym śmiechem, w którym sucza sytość łączyłaby się z ulgą, że ten, co ją ściga, nie jest okrutnym zboczeńcem, co ściga ją dla zaspokojenia żądzy, ale wytrawnym koneserem, co ściga ją dla piekna.
- z jakiegoż to powodu, ach, z jakiegoż to powodu tak pan za mną pędzi? - zapytałaby usmiechając się uroczo, choć słychać by było jeszcze w jej głosie nerwowe echa.
- doprawdy, doprawdy, czyż tak trudno zrozumieć? - odparłbym ze swadą i z wielkim wigorem jąłbym do niej mówić, i gadanie moje byłoby jak obezwładniająca siłą rytmu metafor poemat miłosny, śpiewałbym do niej pieśń przekonującą i już po paru zwrotkach w pełno przekonaną, gotową, uległą, śmiertelnie zakochaną, już moją, moją na zawsze, wiódłbym ją jasną ścieżką naszego wspólnego żywota.
ale, niestety, nie mogłem tak postąpić, nie mogłem w danym momencie zastosować klasycznego zestawu chwytów. jakże iść krok w krok za kobietą, która przed chwilą podjęła gotówkę z bankomatu? jak potem wytłumaczyć wezwanym przez nią policjantom, że nie bandycka żądza grosza, ale miłość od pierwszego wejrzenia kierowała moimi poczynaniami? szkoda gadać, szkoda próbować, machnąłem ręką, skapitulowałem i smętnie spoglądałem z dwunastego piętra, jak kobieta, która powinna zostać moją żoną i matką moich dzieci - odchodzi. z wielkim żalem śledziłem, jak ostatnia miłość mojego życia odchodzi od bankomatu, jeszcze kawałek idzie i na zawsze, na zawsze skręca w poznańską. kolejny raz w dziejach wielkie uczucie przegrywało z pieniędzmi. nagle ogarnęła mnie potworna złość, byłem zły na bankomaty, których jeszcze parę lat temu nie było. ogarnęła mnie furia, przypomniałem sobie o upadku muru berlińskiego i byłem przeciwko upadkowi muru berlińskiego, wszyscy entuzjaści rozbijający murarskimi młotami mur berliński zabierali mi brunetkę w żółtej sukience, i byłem przeciwko "solidarności", bo "solidarność" zabierała mi brunetkę w żółtej sukience, i lech wałęsa zabierał mi brunetkę w żółtej sukience, i jan paweł II wołający: zstąp, duchu święty, zabierał mi brunetkę w żółtej sukience, i zstępujący i odmieniający oblicze ziemi duch święty zabierał mi brunetkę w żółtej sukience. boże mój, duchu święty - pomyślałem - gdyby wszystko było po staremu, gdyby komunizm nie upadł, gdyby nie było wolnego rynku, gdyby w tej części europy, w której się urodziłem, nie nastapiły rozliczne przemiany, nie byłoby tu teraz bankomatów, a jakby nie było bankomatów, wszystko pomiędzy mną a ciemnowłosą pięknością w żółtej sukience ułożyłoby się jak trzeba."
Jerzy Pilch
"Pod mocnym aniołem"
