Witam!
: śr, 01 lip 2009, 22:01
Nigdy nie uważałam się za fankę Michaela Jacksona. Nie było plakatu nad moim łóżkiem, nie było dyskografii, nie byłam na koncercie, nie pożądałam autografu.
Jednak od pierwszej chwili, gdy ujrzałam go w TV (do tej pory to pamiętam, a miałam może 5, może 6 lat... ) pokochałam go! Naprawdę pokochałam. Zawsze czułam jakby był częścią mnie, źródłem niezmierzonej dobroci. Jeżeli słuchałam jego muzyki to w zupełnie inny sposób niż każdego innego wykonawcy. Raczej jako źródła ukojenia, głosu bliskiej osoby, gdy było mi źle. Niezmiernie bolało mnie wszystko to co się wokół niego działo, a jeszcze bardziej to, że w żaden sposób nie mogłam pomóc, choć bardzo bym chciała ukryć go przed całym tym złym światem.
Dlaczego nie uważałam się za fankę? Zawsze wydawało mi się, że bycie fanem (mam nadzieję, że nikt tu nie poczuje się urażony) oznacza właśnie te wspomniane plakaty, darcie się w niebogłosy na widok idola, marzenia o posiadaniu choćby jego włosa, itd. Ja byłam od tego jak najdalsza. Kochałam przede wszystkim tego człowieka (nie gwiazdę POP, chociaż był geniuszem), od którego wprost emanowała tak wielka dobroć!Koncert? Mogłabym obejrzeć na video. Włosy? Części garderoby? Po co mi? Nie! Ja chciałam choć raz jeden jedyny móc z nim porozmawiać. Poznać. Mieć szanse pomóc, ochronić. Te uczucia towarzyszyły mi całe życie. I całe życia traktowałam to jako jakąś swoją przypadłość, odskocznię dla myśli. Miałam wrażenie, że sobie to z jakiegoś powodu, w jakiś dziwny sposób wmówiłam. Że to nie jest realne, bo jak można tak bardzo kochać kogoś, kogo nigdy się nie spotkało?
Gdy dowiedziałam się o Jego śmierci, przekonałam się, że TO zawsze było realne. Przekonałam się jak rzeczywista i prawdziwa była moja miłość do tego Wielkiego człowieka!Poczułam jakby ktoś wyrwał mi serce, zabrał część mnie. Poczułam się tak pomimo, że od dawna myślałam, iż lepiej dla Niego byłoby, gdyby odszedł. Świat tak bardzo go ranił! Ktoś na onecie słusznie zauważył z jak wielką agresją spotkać się można było jedynie stając w obronie Michaela. A co dopiero będąc nim? Ale cóż, człowiek jest egoistą... i gdy Bóg odbiera mu kogoś tak wspaniałego, nie potrafi przestać rozpaczać.
Po śmierci Michaela przekonałam się również, że pomyliłam się co do jego fanów. Wy naprawdę go kochaliście. Może fani Britney czy innych gwiazdeczek skupiają się na piszczeniu... ale Wy kochaliście go tak jak ja całe swoje życie. Przeżywacie teraz dokładnie ten sam ból co ja. Choć dla niektórych nasze uczucia mogą wydać się dziwne... teraz wiem, że tak nie jest. Dlatego dołączam tu teraz, tak późno...ale jednak i pragnę Wam coś zaproponować:
http://www.forum.mjpolishteam.pl/viewtopic.php?t=6411
Jednak od pierwszej chwili, gdy ujrzałam go w TV (do tej pory to pamiętam, a miałam może 5, może 6 lat... ) pokochałam go! Naprawdę pokochałam. Zawsze czułam jakby był częścią mnie, źródłem niezmierzonej dobroci. Jeżeli słuchałam jego muzyki to w zupełnie inny sposób niż każdego innego wykonawcy. Raczej jako źródła ukojenia, głosu bliskiej osoby, gdy było mi źle. Niezmiernie bolało mnie wszystko to co się wokół niego działo, a jeszcze bardziej to, że w żaden sposób nie mogłam pomóc, choć bardzo bym chciała ukryć go przed całym tym złym światem.
Dlaczego nie uważałam się za fankę? Zawsze wydawało mi się, że bycie fanem (mam nadzieję, że nikt tu nie poczuje się urażony) oznacza właśnie te wspomniane plakaty, darcie się w niebogłosy na widok idola, marzenia o posiadaniu choćby jego włosa, itd. Ja byłam od tego jak najdalsza. Kochałam przede wszystkim tego człowieka (nie gwiazdę POP, chociaż był geniuszem), od którego wprost emanowała tak wielka dobroć!Koncert? Mogłabym obejrzeć na video. Włosy? Części garderoby? Po co mi? Nie! Ja chciałam choć raz jeden jedyny móc z nim porozmawiać. Poznać. Mieć szanse pomóc, ochronić. Te uczucia towarzyszyły mi całe życie. I całe życia traktowałam to jako jakąś swoją przypadłość, odskocznię dla myśli. Miałam wrażenie, że sobie to z jakiegoś powodu, w jakiś dziwny sposób wmówiłam. Że to nie jest realne, bo jak można tak bardzo kochać kogoś, kogo nigdy się nie spotkało?
Gdy dowiedziałam się o Jego śmierci, przekonałam się, że TO zawsze było realne. Przekonałam się jak rzeczywista i prawdziwa była moja miłość do tego Wielkiego człowieka!Poczułam jakby ktoś wyrwał mi serce, zabrał część mnie. Poczułam się tak pomimo, że od dawna myślałam, iż lepiej dla Niego byłoby, gdyby odszedł. Świat tak bardzo go ranił! Ktoś na onecie słusznie zauważył z jak wielką agresją spotkać się można było jedynie stając w obronie Michaela. A co dopiero będąc nim? Ale cóż, człowiek jest egoistą... i gdy Bóg odbiera mu kogoś tak wspaniałego, nie potrafi przestać rozpaczać.
Po śmierci Michaela przekonałam się również, że pomyliłam się co do jego fanów. Wy naprawdę go kochaliście. Może fani Britney czy innych gwiazdeczek skupiają się na piszczeniu... ale Wy kochaliście go tak jak ja całe swoje życie. Przeżywacie teraz dokładnie ten sam ból co ja. Choć dla niektórych nasze uczucia mogą wydać się dziwne... teraz wiem, że tak nie jest. Dlatego dołączam tu teraz, tak późno...ale jednak i pragnę Wam coś zaproponować:
http://www.forum.mjpolishteam.pl/viewtopic.php?t=6411