homesick pisze:w dziecinstwie, to chyba no ten jak mu tam Michael Jackson, niekwestionowany hero, imaginary friend i lover w jednym.
Ja również w dzieciństwie uwielbiałam Mike'a, ale to był chyba dość krótki okres. Chyba, ponieważ dokładnie tego nie pamiętam. Jedyne, co głęboko zapadło mi w pamięć, to fakt, że będąc z rodzicami i starszym bratem (pozdrowienia! :*

) nad morzem, kupiłam (w sensie rodzice wyłożyli pieniądze, of kors) pocztówkę z Michaelem Jacksonem (jakieś zdjęcie z koncertu). Całymi dniami wpatrywałam się w ten mały kartonik, więc mój brat wpadł na genialny pomysł - poszedł do ksera szkolnego (wówczas chodził do szkoły

) i powiększył pocztówkę na rozmiar A4. Miałam - co prawda czarno-biały, ale jednak! - swój pierwszy plakat! Wisiał przez długi czas nad moim łóżkiem

No cóż, w każdym razie w przeciwieństwie do Ciebie,
homesick nigdy się z Michaelem nie przyjaźniłam, a tym bardziej nie pociągał mnie (zwłaszcza w głębokim dzieciństwie, kiedy to przebiegała moja "pierwsza faza fascynacji"), tak więc i loverem także nie był
homesick pisze:choc moze przed 16 rokiem zycia fascynowalam sie Zdzislawem Beksinskim
Ambitną nastolatką byłaś

Serio, szacun (tak to się mówi?).
Mandey pisze:Nie miałem tak jak większość z forum, manii przebierania się za Michaela, kapelusz, rękawiczki, oklejone palce jak to większość teraz robi bądź robiła.
Też tego nie miałam i nigdy tak nie robiłam! Właściwie to i pierwszy okres fascynacji Michaelem i drugi (który przebiega obecnie) to takie "fanowanie w cichości serca"

Żadnych koszulek, kapeluszy, rękawiczek. No, chyba że za przejaw pokazywania miłości do Jacksona światu, można uznać noszenie (od czasu do czasu) białych skarpetek :D
Mandey pisze:Fajny temat może się tu zrobić ciekawie... A, i fajnie że od 16 roku zycia.
My seniorzy, też musimy mieć jakiś wątek do pogadanek :D
Liberian Girl pisze:Zawsze z uśmiechem
na twarzy oglądałam Disneyowskie animacje. Wychowałam się na tych
bajkach.
O! Ja również. Zawsze uwielbiałam Disneya. A kochałam miłością prawdziwą, czystą i szczerą... Myszkę Miki

Pamiętam, jak kiedyś "przyjechała" do naszego miasta wraz ze swoją życiową partnerką Minnie. Nigdy nie zapomnę tego ogromnego tłumu, który zebrał się w miejscu spotkania z najsławniejszą myszą (zapewne gdybym widziała ten "wielki tłum" dziś, okazałoby się, że wcale nie był taki gigantyczny; ale wiadomo - skala się zmienia wraz z wiekiem

). W każdym razie zrobiło to na mnie wrażenie. Długi czerwony dywan, tłum ludzi i bohaterska piosenka, której słowa to "Mickey Mous, ooh Mickey Mous! Mickey, Minnie! Mickey Mous ooh i tak dalej).
Streetwalker pisze:Ci,którzy myślą,że muzyka nie ma wpływu na rozwój umysłowy człowieka,musieli słuchać w przeszłości jakiegoś strasznego badziewia.
Pewnie masz rację, ale ja w głębokim dzieciństwie (gdzieś do 8 roku życia), słuchałam straaasznego badziewia (nie licząc Michaela przez pewien czas), z disco polo i Kelly Family włącznie... No, ale później się nawróciłam na lepszą muzykę
majkelzawszespoko pisze:Alessandro Del Piero - piłkarz Juventusu Turyn. niesamowity talent, próbowałem go naśladować jako mało chłopiec. w kontekśie sportowym oczywiście.
Też go uwielbiałam! Bo piłkę nożna kocham

Brat mi wpoił tę (nieodwzajemnioną) miłość. Taka ciekawostka - od trzeciego roku życia, nie pominęłam
żadnego meczu MŚ i ME w piłce nożnej, zaś jedynie 3, w których grała nasza S-kadra (mecze towarzyskie). Dobra jestem, co? :p
Smooth_b pisze:samo bycie rodzicem nie robi autorytetu.
Święte słowa. Właściwie - jak słusznie zauważyłaś - to bardziej utarty slogan, który zdecydowanie
należy powtarzać, niż rzeczywisty fakt...
homesick pisze:rodzice mieli na mnie tylko taki wplyw w okresie dojrzewania i w dziecinstwie, ze stalam sie ich calkowitym przeciwienstwem, wiec na tym tez jakos uksztaltowala mi sie osobowosc.
O. Mam podobnie. Choć chyba "całkowitym przeciwieństwem" rodzicieli nie jestem (to się chyba nazywa 'geny'), ale faktycznie - moi również popełnili wiele błędów, których ja teraz wystrzegam się jak mogę. Czy byli moim autorytetem? Nie. Zdecydowanie nie. Nigdy nie myślałam o nich w taki sposób. Szanuję ich i kocham, to chyba jasne, ale nigdy nie byli dla mnie wzorem do naśladowania... Smutne to jakieś, ale prawdziwe.
W wieku nastoletnim absolutnie pokochałam (weźcie się nie śmiejcie)
Jarosława Kaczyńskiego oraz
Ryszarda Kulińskiego. To były moje autorytety na długie lata. Podziwiałam ich upór i determinację, oddanie dla kraju (bo jam jest jakaś taka patriotka zatwardziała; też nie wiem skąd mi się to wzięło, bo rodzice jakby zupełnie inny pogląd mają na tę sprawę).
Z wczesnej młodości - moim idolem był... mój brat

Chciałam go naśladować we wszystkim i mówiąc szczerze, to on mnie wychował, on wywarł największy wpływ na to jakim jestem teraz człowiekiem, on był dla mnie zawsze (chyba) ważniejszy niż rodzice. To wspaniały człowiek, którego zawsze będę cenić za to co robił dla mnie i dla innych oraz za to co nadal robi.
Jak jeszcze ktoś mi się przypomni, to napiszę
Jejku przepraszam, że tak się rozpisałam! Jeśli ktoś dotrwał do końca, to chyba postawię mu piwo
Pozdrawiam!
P.S.
homesick coś Ty zrobiła z avatarem! I z podpisem! Tyyy!