moje 3 grosze, o ile można...
W związku z tym, że w powyższej dyskusji poczułam posmak nietzscheanizmu, a teraz również freudyzmu…sięgnęłam po kilka aforyzmów..
Aforyzmy wybrałam tak trochę na ślepo, chociaż wiadomo, że sam Nietzsche nie stworzył jednolitego i opartego o chronologię systermu filozoficznego..
Hmmm, właściwie nie powinnam zabierać głosu, bo przy okazji natrafiłam na taki oto aforyzm Nietzsche:
"Albo dzieci, albo książki."
haha, ja juz od kilku lat przerzuciłam się na literaturę dziecięcą na przemian z książkami potrzebnymi mi w mojej pracy..No cóż, nie żałuję..
Może trochę z innej beczki, ponieważ odniosę się przy okazji do zjawisk, które obserwuję na forach o MJ. Jednak myślę, że ma to wszystko ze sobą nieco wspólnego.
po kolei, Nietzsche:
" Nie istnieją fakty, istnieja tylko ich interpretacje"
Ten aforyzm można poniekąd odnieść do dyskusji toczonej na forach o faktach z życia MJ
Biorąc pod lupę całą sytuację i zażartość debaty, wzajemnie obrażanie się, należałoby pozwolić jednak ludziom mieć różne opinie , nie wprowadzać dyktatury, bo jak dotąd - nikt patentu na prawdę nie ma..
Do tego rózniez mozna odniesc ten aforyzm:
"Powiadacie mi przyjaciele, że o gusty i o smaki spierać się niepodobne? Ależ wszelkie życie jest waśnią o gusty i o smaki".
A zahaczając o bieżącą rozmowę..
Mam przeczucie, że dyskusja dotyczy nie tyle wiary bądż niewiaary w Boga (chociaż od tego się zaczęła), ale tego - jak po odrzuceniu Boga okreslić czym jest zło i dobro..czyli jakimi zasadami moralnymi sie kierować, o ile w ogóle się jakimiś zasadami moralnymi kierować….Po odrzuceniu aksjologii ufundowanej przez rózne systemy religijne musimy sobie sami narzucić jakieś wartościowanie…Więc tutaj, analizujemy zachowania zwierząt, i poprzez odniesienia do biologizmu próbujemy usankcjonować, czy uzasadnić ludzkie zachowania…Zmierza to w dość niebezpiecznym kierunku.
Rozumiem, że analiza jest próbą odpowiedzi na pytanie - czy zło i dobro istnieje..Jeżeli wszystko sprowadzimy do podstatwowych odruchów - i nie spolaryzujemy dobra i zła, ale zamażemy ich granice - to moralność staje się rzeczą względną i zależną od przypadku.
Wiemy, że Raskolnikow wyznaczył swój własny kodeks moralny…i wiemy, jak to się skończyło..
Nietzsche:
"Mam skłonności do tego, że inni mnie okradają, do stawania się ofiarą wyzysku. Ale gdy zauważyłem, że to wszystko miało na celu oszukanie mnie, stałem się egoistą"
Egoizm nie jest rzeczą złą. Mówi się o zdrowym egoizmie, takim który konstytuuje nas od środka..Jednak egoizm może być ucieczką przed narzuconymi normami społecznymi, które nas uwierają, są jak źle dopasowana odzież - więc pogrążamy się w tym egozmie - traktując go niczym antitodum..Wychodząc od siebie, jako centrum wszechświata, wyznaczamy swój kodeks moralny - ale ten kodeks może, bez osadzenia w jakimś bardziej ogólnym kodeksie, być samowolką po prostu..Uważam, że to daje złudne poczucie wolności…Musielibyśmy chyba żyć na bezludnej wyspie - aby móc wprowadzać swój kodeks bez ryzyka kanibalizmu i zdziczenia..
"W warunkach pokojowych człowiek wojowniczy atakuje siebie samego".
To można odniesć do cytatu z Ziemkiewicza..że społeczeństwo syte i znudzone zaczyna przejawiać zachowania agresywne…
Więc konieczny jest niedosyt, niedostatek, byśmy mieli jakieś dążenia, które ustawią nasz imperatyw wewnętrzny i zapomnimy o agresji bardziej skupeini na budowaniu mechanizmów koniecznych do przetrwania…
Jednak ludźmi głodnymi (ubogimi) jest łatwo manipulować. Historia sie powtarza i dotyczy to wszelkich rewolucji, ale również zjawisk o mniejszym kalibrze, bardziej jednostkowych… Wszakże, to ludzie syci wykorzystują społeczny gniew, by ukierunkować go w dla siebie korzystnym celu...
Ci ludzie zazwyczaj ustalają normy moralne i dają wytyczne postępowania..
i na potwierdzenie:
"By flegmatyczne natury ogarnął zapał, trzeba je sfanatyzować".
Swoją drogą, jak blisko fanowaniu do sfanatyzowania..a wszystko w oparciu o walkę o gusta i guściki…Będziemy walczyć do upadłego, bo coś jawi nam się być nieestetycznym, w zależnosci od tego, jaka estetyka nas ukształtowała..
i jeszcze jedno:
"W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byśmy to mogli dowodami obalić?"
Wiara w tym rozumieniu oznacza całkowite zamknięcie się…Sfanatyzowany tłum ze swoją, wpojoną wiarą, jest jak zaprogramowana grupa fanatyków na jedyną i słuszną drogę…Ktoś, kto by chciał wbić kij i twierdzić coś na wspak przyjetej oficjalnej linii - jest w rozumieniu tłumu, szaleńcem, odszczepieńcem - jest, wrogiem, hatersem..
"Przekonania są bardziej niebezpiecznymi wrogami prawdy, niż kłamstwa."
Logika jest wykorzystywana do maniplacji, a nie budowania argumentów…
Kodeks w oparciu o tak przyjętą logikę, jest również narzędziem manipulacji, ponieważ grupa, większość, ma patent na rostrzyganie o moralności…
Jednostka, która wbija przysłowiowy kij w grupę, też ma swoją morlaność, jednak całkowicie zakwestionowaną przez tłum. Jest podejrzanym typem, który mąci, przeszkadza, rozbija schematy - niszczy społeczność. A przecież liczy się masa.
To teraz o moralności "ich" i moralności "naszej"..
Oficjalny kodeks wykorzystywany do utrzymywania grupy w dyscyplinie, w imię partykaluranych celów jednostek stojących na czele tłumu, jest z gruntu fałszywy.
Myslę, że moralność, czyli odróżnienie dobra od zła, usankcjonowane przez jednostki stojące na czele grupy, w imię ich korzyści, np: zbijania własnego kapitału - prowadzi do degradacji moralnej, ale jednocześnie scala grupę, a oto przecież chodzi…Ludzie potrzebują utożsamiać się z grupą dla wlasnego komfortu i dla spokoju ducha…Ktoś za nas myśli i czujemy się się bezpieczni w grupie..Jednak jak ktoś ośmiela się niszczyć ten samozachwyt i dobrostan - staje się zagrożeniem. To rodzi nienawiść do odszczepieńca…Jeżeli do odszczepieńca dołączą się kolejni odszczepieńcy - to już mamy podziały, podsycane przez przywódców grupy posiadajacej patent na moralność..Grupę odszczepieńców należy nienawidzić- a nienawiść konstutuuje grupę i ją wzmacnia..
"Jeżeli ktoś żyje z tego, że zwalcza wroga, jest zainteresowany tym, aby wróg pozostał przy życiu."
Więc może nie o moralność tu chodzi, a moralność traktowaną instrumentalnie…Tu jesteśmy my, tam sa oni..No i mamy zdyscyplinowane społeczeństwo…
"W nienawiści jest strach."
no właśnie, strach. Strachem jesteśmy karmieni, by nas utrzymać w ryzach..Przyczyną strachu może być zagrożenie zniszczeniem bezpiecznych schematów myślowych.
Wszelkie dyktatury wykorzystywały swoje kodeksy moralne, by czynić ludzi poddanymi…Jeżeli dołączyć do tego różne kościoły, to wiemy z historii, że Kościół Katolicki miał zawsze solidne zapędy dyktatorskie..jednak z tym co jest dobrem a złem, niewiele to miało wspólnego..
"Nie ma żadnych zjawisk moralnych - istnieje tylko moralna interpretacja zjawisk."
Nietzsce ogłosił śmierć Boga- jednak myślę, że bardziej odnosiło się do systemu religijnego oferujacego taki a nie inny obraz Boga, a nie do czystych, rzeczywistych wartości (mogę się mylić)
Uderzyło mnie kilka aforyzmów Nietzschego..(zaznaczam, że Nietzsche zaproponował zastąpinie Boga oficjalnego- sobą samym)
"Ostatni Chrześcijanin umarł na krzyżu."
chcociaż pisał również tak:
"Bóg chrześcijański jest tak absurdalnym Bogiem, że powinien zostać zniesiony nawet jeśli istnieje."
Nietzsche nie krytykował Chrystusa…, tylko chrześcijaństwo.
i kolejne:
"Ten, kto gardzi samym sobą, nadal szanuje siebie jako tego, który pogardza."
"Z największej rozpaczy można uczynić najbardziej niezwyciężoną nadzieję".
"Bo trzeba umieć zatracić siebie na pewien czas, jeśli się chcemy nauczyć czegoś, od rzeczy, którymi nie jesteśmy".
"Ze szkoły wojennej życia. Co mnie nie zabija, to czyni mnie silniejszym".
Mi tutaj pobrzmiewają wartości chrześcijańskie…Trzeba obumrzeć, by wydać plon..?
Więc Nietzsche odżegnując się od chrzescijaństwa, sam tym wartościom hołdował?
Nietzsche napisał:
"Zaprawdę, ludzie sami nadali sobie wszelkie swe zło i dobro. Zaprawdę, nie przejęli go, ani go nie znaleźli, nie spadło im też ono jako głos z nieba"
Nie poczuwam się, by analizować systemy religijne, bo ich nie znam..Jednak, z tego co pamiętam, podstawowe wartości w tych systemach sie pokrywają, są uniwersalne (różnią się interpretacjami, i w różny sposob ukierunkowanym fanatyzmem)..Więc jeżeli nie spadły z nieba, to skąd się wzięły? Czy powstały jako efekt uboczny ewolucji?
Czy potrzebne nam są do przetrwania? Czy tak można tłumaczyć "nie zabijaj"? Jednak, żeby przetrwać trzeba zabijać, żeby przetrwała homogeniczna grupa, trzeba nienawidzić…
Skąd się wzięły te wartości i dlaczego ludzie przez stulecia mieli poczucie podobnych wartości, jeszcze zanim zrodziło się chrześcijaństwo (Sokrates, który uważany jest za pierwowzór Chrystusa)
Uważam, że zamazywanie czym jest dobro i zło - jest niebezpieczne i stanowi podwalinę do powstawnia dyktatur, przemocy i zbrodni, do samowoli i nadinterpretacji..Dla mnie istnieje dobro w czystej postaci i zło w czystej postaci - i nie wiem skąd to się wzięło..czy od Boga, czy zostało w jakiś sposób zaprogramowane w umysłach ludzi..
A skąd się bierze empatia, współczucie?… Może z narcyzmu, tak jak twierdzi Freud - miłość do drugiej osoby jest efektem narcyzmu. Czyli współczując komuś, współczujemy samym sobie - bo sami albo kiedyś tego doswiadczyliśmy, albo tego się obawiamy, że nas spotka..Czyli jest to czysta biologia? Może na tej podstawie zostały ufundowane wartości ? Nie mam pojęcia. A co ze współczuciem dla zwierząt?
"Nietzsche zobaczył woźnicę okładającego bezlitośnie batem konia. Płacząc, rzucił się koniowi na szyję. Następnie, zdruzgotany, położył się do łóżka. Dwa dni później wypowiedział swe ostatnie słowa: "Mutter, ich bin dumm" (Matko, jestem głupi), po czym popadł w chorobę psychiczną, z której nie wyszedł już do śmierci."
Wiele lat temu czytałam dzienniki Gombrowicza…Facynowała mnie ta jego bezwględność i bezkresny egoizm..Ale najbardziej z tych dzienników zapamietałam scenę, kiedy Gombrowicz znalazł się na plaży...
cytat jest długi, ostrzegam:
Leżałem w słońcu, sprytnie zaszyty w łańcuchu górskim, jaki tworzy piasek naniesionv wiatrem na krańcu plaży. Są to góry piaskowe, wydmy, obfite w przełęcze, zbocza, doliny, labirynt obły i sypki, gdzieniegdzie porosły krzakiem wibrującym pod nieustannym parciem wiatru. Zasłaniała mnie spora Jungfrau, szlachetnie kubiczna, wyniosła — ale o dziesięć centymetrów od mojego nosa rozpoczynał się wicher, sieczący bez wytchnienia Saharę, paloną słońcem. Żuki jakieś — nie wiem, jak je nazwać — pracowicie snuły się po tej pustyni w celach niewiadomych. I jeden z nich, nie dalej niż na odległość mojej ręki, leżał do góry nogami. Wiatr go przewrócił. Słońce piekło mu brzuch, co zapewne było wyjątkowo nieprzyjemne zważywszy, że ten brzuch zwykł zawsze pozostawać w cieniu — leżał przebierając łapkami i wiadomo było, że nic innego mu nie pozostaje jak tylko to monotonne i rozpaczliwe przebieranie łapkami — i już omdlewał, po wielu może godzinach, już konał.
Ja, olbrzym, niedostępny mu swoim ogromem, który to ogrom czynił mnie dla niego nieobecnym — przyglądałem się temu machaniu... i, wyciągnąwszy rękę, wydobyłem go z kaźni. Ruszył naprzód, przywrócony w jednej sekundzie życiu.
Zaledwie to uczyniłem, ujrzałem trochę dalej identycznego żuka, w identycznym położeniu. I wymachiwał łapkami. Nie chciało mi się ruszać... Ale — dlaczego tamtego uratowałeś, a tego nie?... Dlaczego tamten... gdy ten?... Uszczęśliwiłeś jednego, drugi ma się męczyć? Wziąłem patyk, wyciągnąłem rękę — uratowałem.
Zaledwie to uczyniłem, ujrzałem nieco dalej identycznego żuka, w identycznym położeniu. Przebierającego łapkami. A słońce paliło mu brzuch.
Czyż miałem przemieniać moją sjestę w karetkę Pogotowia dla konających żuków? Ale zanadto już zadomowiłem się w tych żukach, w ich wymachiwaniu cudacznie bezbronnym... i chyba zrozumiecie, jeśli już zacząłem to ratowanie, nie miałem prawa zatrzymać się w dowolnym miejscu. Byłoby zbyt straszne wobec tego trzeciego żuka — zahamować akurat na progu jego klęski... zbyt okrutne i niemożliwe jakieś, nie do popełnienia... Ba! Gdybyż pomiędzy nim a tymi, których wybawiłem, była jakaś granica, coś co mogłoby upoważnić mnie do zaprzestania — ale właśnie nie było nic, tylko dalszych 10 cm piasku, ciągle ta sama przestrzeń piaskowa, „trochę dalej” wprawdzie, ale tylko „trochę”. A przebierał łapkami tak samo! Jednakże rozejrzawszy się, ujrzałem „trochę” dalej jeszcze cztery żuki, wymachujące i palone słońcem — nie było rady, wstałem w całym ogromie swoim i uratowałem wszystkie. Poszły.
Wtedy oczom moim ukazał się stok lśniąco-gorąco-piaszczysty sąsiedniego zbocza, a na nim z pięć lub sześć punkcików wymachujących: żuki. Pośpieszyłem z ratunkiem. Wybawiłem. I już tak sparzyłem się z ich męką, tak bardzo w nią wsiąkłem, że widząc opodal nowe żuki na równinach, przełęczach, w wąwozach, ową wysypkę torturowanych punkcików, jąłem po tym piasku ruszać się, jak oszalały, z pomocą, z pomocą, z pomocą! Ale, wiedziałem, to nie może trwać wiecznie — wszak nie tylko ta plaża, ale całe wybrzeże, jak okiem sięgnąć, było nimi usiane, więc musi nadejść moment, w którym powiem „dość” i musi nastąpić ten pierwszy żuk nie uratowany. Który? Który? Który? Co chwila mówiłem sobie „ten” — i ratowałem go nie mogąc się zdobyć na tę straszną, nikczemną prawie arbitralność — bo i dlaczego ten, dlaczego ten? Aż wreszcie dokonało się we mnie załamanie, nagle, gładko, zawiesiłem w sobie współczucie, stanąłem, pomyślałem obojętnie „no, dość tego”, rozejrzałem się, pomyślałem „gorąco” i „trzeba wracać”, zabrałem się i poszedłem. A żuk, ten żuk, na którym przerwałem, pozostał wymachując łapkami (co właściwie było mi już obojętne, jak gdybym zraził się do tej zabawy — ale wiedziałem, że ta obojętność jest mi narzucona przez okoliczności i niosłem ją w sobie, jak rzecz obcą).
i na koniec
Nietzsche:
"Człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od Boga".
tylko jakiego Boga?