"Regulamin" filozoficzny

Miejsce na tematy zupełnie nie związane z Michaelem Jacksonem. Tutaj możesz luźno podyskutować o czym tylko masz ochotę. Jedynie rozmowy te muszą być oczywiście kulturalne :) Zapraszam MJówki do pogawędek.
Awatar użytkownika
homesick
Posty: 1239
Rejestracja: wt, 15 sty 2008, 14:35
Lokalizacja: spode łba

Post autor: homesick »

cicha pisze:A to nie jest tak, że zwierzęta zachowują się agresywnie / atakują tylko wtedy, gdy czują się zagrożone / napadnięte / zaatakowane przez agresora lub gdy czują się głodne?
tak jak napisała Talitha, agresja wewnątrzgatunkowa występuje u większości zwierząt, czasem bywa zupełnie niezrozumiała dla człowieka, bo atakują też z nieznanych nam przyczyn. sporo i ciekawie jest o tym w książce Konrada Lorenza "Tak zwane zło" naukowe czytadło, ale napisane przystępnym, potocznym językiem. wyjaśnia sporo zależności między ludzkimi a zwierzęcymi zachowaniami, analizuje zwierzęce zachowania przez pryzmat ludzkich emocji, niekiedy znajdując ciekawe źródła podstawowych dla nas pobudek.
i tak na przykład śmiech ponoć też ma źródło w zachowaniach agresywnych, takich jak grożenie czy krzyk triumfalny.
buduje silne braterskie więzi, ale też w ten sam sposób wyklucza niechcianych osobników z grupy.
większości naszych zachowań nie rozumiemy do końca, albo mylnie interpretujemy, więc jak tu w pełni świadomie możemy wytyczać jakieś twarde granice moralne.
[...] obowiązek moralny jest tylko mechanizmem kompensacyjnym, który dostosowuje nasz zasób instynktów do wymagań życia kulturalnego i razem z nim tworzy całość funkcjonalnego systemu. [...]
Wszyscy cierpimy wskutek przymusu opanowywania własnych popędów, jedni więcej, inni mniej, w zależności od bardzo różnego stopnia, w jakim jesteśmy wyposażeni w instynkty czy skłonności społeczne. Według dobrej starej definicji psychiatrycznej psychopatą jest człowiek, który pod wpływem wymagań stawianych mu przez społeczeństwo albo sam cierpi, albo ze swojej strony powoduje że cierpi społeczeństwo. W pewnym sensie jesteśmy więc wszyscy psychopatami, każdy z nas bowiem cierpi wskutek konieczności rezygnacji z popędów, czego wymaga od nas dobro ogółu.
wychodzi na to, że jesteśmy często "dobrzy" z przymusu i czasem wysoce nieszczęśliwi z tego powodu :D
'the road's gonna end on me.'
triniti
Posty: 468
Rejestracja: pt, 30 paź 2009, 14:09

Post autor: triniti »

moje 3 grosze, o ile można...

W związku z tym, że w powyższej dyskusji poczułam posmak nietzscheanizmu, a teraz również freudyzmu…sięgnęłam po kilka aforyzmów..

Aforyzmy wybrałam tak trochę na ślepo, chociaż wiadomo, że sam Nietzsche nie stworzył jednolitego i opartego o chronologię systermu filozoficznego..

Hmmm, właściwie nie powinnam zabierać głosu, bo przy okazji natrafiłam na taki oto aforyzm Nietzsche:
"Albo dzieci, albo książki."
haha, ja juz od kilku lat przerzuciłam się na literaturę dziecięcą na przemian z książkami potrzebnymi mi w mojej pracy..No cóż, nie żałuję..

Może trochę z innej beczki, ponieważ odniosę się przy okazji do zjawisk, które obserwuję na forach o MJ. Jednak myślę, że ma to wszystko ze sobą nieco wspólnego.

po kolei, Nietzsche:
" Nie istnieją fakty, istnieja tylko ich interpretacje"
Ten aforyzm można poniekąd odnieść do dyskusji toczonej na forach o faktach z życia MJ
Biorąc pod lupę całą sytuację i zażartość debaty, wzajemnie obrażanie się, należałoby pozwolić jednak ludziom mieć różne opinie , nie wprowadzać dyktatury, bo jak dotąd - nikt patentu na prawdę nie ma..

Do tego rózniez mozna odniesc ten aforyzm:
"Powiadacie mi przyjaciele, że o gusty i o smaki spierać się niepodobne? Ależ wszelkie życie jest waśnią o gusty i o smaki".
A zahaczając o bieżącą rozmowę..

Mam przeczucie, że dyskusja dotyczy nie tyle wiary bądż niewiaary w Boga (chociaż od tego się zaczęła), ale tego - jak po odrzuceniu Boga okreslić czym jest zło i dobro..czyli jakimi zasadami moralnymi sie kierować, o ile w ogóle się jakimiś zasadami moralnymi kierować….Po odrzuceniu aksjologii ufundowanej przez rózne systemy religijne musimy sobie sami narzucić jakieś wartościowanie…Więc tutaj, analizujemy zachowania zwierząt, i poprzez odniesienia do biologizmu próbujemy usankcjonować, czy uzasadnić ludzkie zachowania…Zmierza to w dość niebezpiecznym kierunku.
Rozumiem, że analiza jest próbą odpowiedzi na pytanie - czy zło i dobro istnieje..Jeżeli wszystko sprowadzimy do podstatwowych odruchów - i nie spolaryzujemy dobra i zła, ale zamażemy ich granice - to moralność staje się rzeczą względną i zależną od przypadku.

Wiemy, że Raskolnikow wyznaczył swój własny kodeks moralny…i wiemy, jak to się skończyło..

Nietzsche:
"Mam skłonności do tego, że inni mnie okradają, do stawania się ofiarą wyzysku. Ale gdy zauważyłem, że to wszystko miało na celu oszukanie mnie, stałem się egoistą"
Egoizm nie jest rzeczą złą. Mówi się o zdrowym egoizmie, takim który konstytuuje nas od środka..Jednak egoizm może być ucieczką przed narzuconymi normami społecznymi, które nas uwierają, są jak źle dopasowana odzież - więc pogrążamy się w tym egozmie - traktując go niczym antitodum..Wychodząc od siebie, jako centrum wszechświata, wyznaczamy swój kodeks moralny - ale ten kodeks może, bez osadzenia w jakimś bardziej ogólnym kodeksie, być samowolką po prostu..Uważam, że to daje złudne poczucie wolności…Musielibyśmy chyba żyć na bezludnej wyspie - aby móc wprowadzać swój kodeks bez ryzyka kanibalizmu i zdziczenia..
"W warunkach pokojowych człowiek wojowniczy atakuje siebie samego".
To można odniesć do cytatu z Ziemkiewicza..że społeczeństwo syte i znudzone zaczyna przejawiać zachowania agresywne…
Więc konieczny jest niedosyt, niedostatek, byśmy mieli jakieś dążenia, które ustawią nasz imperatyw wewnętrzny i zapomnimy o agresji bardziej skupeini na budowaniu mechanizmów koniecznych do przetrwania…
Jednak ludźmi głodnymi (ubogimi) jest łatwo manipulować. Historia sie powtarza i dotyczy to wszelkich rewolucji, ale również zjawisk o mniejszym kalibrze, bardziej jednostkowych… Wszakże, to ludzie syci wykorzystują społeczny gniew, by ukierunkować go w dla siebie korzystnym celu...

Ci ludzie zazwyczaj ustalają normy moralne i dają wytyczne postępowania..

i na potwierdzenie:
"By flegmatyczne natury ogarnął zapał, trzeba je sfanatyzować".
Swoją drogą, jak blisko fanowaniu do sfanatyzowania..a wszystko w oparciu o walkę o gusta i guściki…Będziemy walczyć do upadłego, bo coś jawi nam się być nieestetycznym, w zależnosci od tego, jaka estetyka nas ukształtowała..

i jeszcze jedno:
"W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byśmy to mogli dowodami obalić?"
Wiara w tym rozumieniu oznacza całkowite zamknięcie się…Sfanatyzowany tłum ze swoją, wpojoną wiarą, jest jak zaprogramowana grupa fanatyków na jedyną i słuszną drogę…Ktoś, kto by chciał wbić kij i twierdzić coś na wspak przyjetej oficjalnej linii - jest w rozumieniu tłumu, szaleńcem, odszczepieńcem - jest, wrogiem, hatersem..
"Przekonania są bardziej niebezpiecznymi wrogami prawdy, niż kłamstwa."
Logika jest wykorzystywana do maniplacji, a nie budowania argumentów…
Kodeks w oparciu o tak przyjętą logikę, jest również narzędziem manipulacji, ponieważ grupa, większość, ma patent na rostrzyganie o moralności…
Jednostka, która wbija przysłowiowy kij w grupę, też ma swoją morlaność, jednak całkowicie zakwestionowaną przez tłum. Jest podejrzanym typem, który mąci, przeszkadza, rozbija schematy - niszczy społeczność. A przecież liczy się masa.

To teraz o moralności "ich" i moralności "naszej"..

Oficjalny kodeks wykorzystywany do utrzymywania grupy w dyscyplinie, w imię partykaluranych celów jednostek stojących na czele tłumu, jest z gruntu fałszywy.
Myslę, że moralność, czyli odróżnienie dobra od zła, usankcjonowane przez jednostki stojące na czele grupy, w imię ich korzyści, np: zbijania własnego kapitału - prowadzi do degradacji moralnej, ale jednocześnie scala grupę, a oto przecież chodzi…Ludzie potrzebują utożsamiać się z grupą dla wlasnego komfortu i dla spokoju ducha…Ktoś za nas myśli i czujemy się się bezpieczni w grupie..Jednak jak ktoś ośmiela się niszczyć ten samozachwyt i dobrostan - staje się zagrożeniem. To rodzi nienawiść do odszczepieńca…Jeżeli do odszczepieńca dołączą się kolejni odszczepieńcy - to już mamy podziały, podsycane przez przywódców grupy posiadajacej patent na moralność..Grupę odszczepieńców należy nienawidzić- a nienawiść konstutuuje grupę i ją wzmacnia..
"Jeżeli ktoś żyje z tego, że zwalcza wroga, jest zainteresowany tym, aby wróg pozostał przy życiu."
Więc może nie o moralność tu chodzi, a moralność traktowaną instrumentalnie…Tu jesteśmy my, tam sa oni..No i mamy zdyscyplinowane społeczeństwo…
"W nienawiści jest strach."
no właśnie, strach. Strachem jesteśmy karmieni, by nas utrzymać w ryzach..Przyczyną strachu może być zagrożenie zniszczeniem bezpiecznych schematów myślowych.

Wszelkie dyktatury wykorzystywały swoje kodeksy moralne, by czynić ludzi poddanymi…Jeżeli dołączyć do tego różne kościoły, to wiemy z historii, że Kościół Katolicki miał zawsze solidne zapędy dyktatorskie..jednak z tym co jest dobrem a złem, niewiele to miało wspólnego..
"Nie ma żadnych zjawisk moralnych - istnieje tylko moralna interpretacja zjawisk."
Nietzsce ogłosił śmierć Boga- jednak myślę, że bardziej odnosiło się do systemu religijnego oferujacego taki a nie inny obraz Boga, a nie do czystych, rzeczywistych wartości (mogę się mylić)

Uderzyło mnie kilka aforyzmów Nietzschego..(zaznaczam, że Nietzsche zaproponował zastąpinie Boga oficjalnego- sobą samym)
"Ostatni Chrześcijanin umarł na krzyżu."
chcociaż pisał również tak:
"Bóg chrześcijański jest tak absurdalnym Bogiem, że powinien zostać zniesiony nawet jeśli istnieje."
Nietzsche nie krytykował Chrystusa…, tylko chrześcijaństwo.

i kolejne:
"Ten, kto gardzi samym sobą, nadal szanuje siebie jako tego, który pogardza."
"Z największej rozpaczy można uczynić najbardziej niezwyciężoną nadzieję".
"Bo trzeba umieć zatracić siebie na pewien czas, jeśli się chcemy nauczyć czegoś, od rzeczy, którymi nie jesteśmy".
"Ze szkoły wojennej życia. Co mnie nie zabija, to czyni mnie silniejszym".
Mi tutaj pobrzmiewają wartości chrześcijańskie…Trzeba obumrzeć, by wydać plon..?
Więc Nietzsche odżegnując się od chrzescijaństwa, sam tym wartościom hołdował?

Nietzsche napisał:
"Zaprawdę, ludzie sami nadali sobie wszelkie swe zło i dobro. Zaprawdę, nie przejęli go, ani go nie znaleźli, nie spadło im też ono jako głos z nieba"
Nie poczuwam się, by analizować systemy religijne, bo ich nie znam..Jednak, z tego co pamiętam, podstawowe wartości w tych systemach sie pokrywają, są uniwersalne (różnią się interpretacjami, i w różny sposob ukierunkowanym fanatyzmem)..Więc jeżeli nie spadły z nieba, to skąd się wzięły? Czy powstały jako efekt uboczny ewolucji?
Czy potrzebne nam są do przetrwania? Czy tak można tłumaczyć "nie zabijaj"? Jednak, żeby przetrwać trzeba zabijać, żeby przetrwała homogeniczna grupa, trzeba nienawidzić…

Skąd się wzięły te wartości i dlaczego ludzie przez stulecia mieli poczucie podobnych wartości, jeszcze zanim zrodziło się chrześcijaństwo (Sokrates, który uważany jest za pierwowzór Chrystusa)

Uważam, że zamazywanie czym jest dobro i zło - jest niebezpieczne i stanowi podwalinę do powstawnia dyktatur, przemocy i zbrodni, do samowoli i nadinterpretacji..Dla mnie istnieje dobro w czystej postaci i zło w czystej postaci - i nie wiem skąd to się wzięło..czy od Boga, czy zostało w jakiś sposób zaprogramowane w umysłach ludzi..

A skąd się bierze empatia, współczucie?… Może z narcyzmu, tak jak twierdzi Freud - miłość do drugiej osoby jest efektem narcyzmu. Czyli współczując komuś, współczujemy samym sobie - bo sami albo kiedyś tego doswiadczyliśmy, albo tego się obawiamy, że nas spotka..Czyli jest to czysta biologia? Może na tej podstawie zostały ufundowane wartości ? Nie mam pojęcia. A co ze współczuciem dla zwierząt?
"Nietzsche zobaczył woźnicę okładającego bezlitośnie batem konia. Płacząc, rzucił się koniowi na szyję. Następnie, zdruzgotany, położył się do łóżka. Dwa dni później wypowiedział swe ostatnie słowa: "Mutter, ich bin dumm" (Matko, jestem głupi), po czym popadł w chorobę psychiczną, z której nie wyszedł już do śmierci."
Wiele lat temu czytałam dzienniki Gombrowicza…Facynowała mnie ta jego bezwględność i bezkresny egoizm..Ale najbardziej z tych dzienników zapamietałam scenę, kiedy Gombrowicz znalazł się na plaży...

cytat jest długi, ostrzegam:
Leżałem w słońcu, sprytnie zaszyty w łańcuchu górskim, jaki tworzy piasek naniesionv wiatrem na krańcu plaży. Są to góry piaskowe, wydmy, obfite w przełęcze, zbocza, doliny, labirynt obły i sypki, gdzieniegdzie porosły krzakiem wibrującym pod nieustannym parciem wiatru. Zasłaniała mnie spora Jungfrau, szlachetnie kubiczna, wyniosła — ale o dziesięć centymetrów od mojego nosa rozpoczynał się wicher, sieczący bez wytchnienia Saharę, paloną słońcem. Żuki jakieś — nie wiem, jak je nazwać — pracowicie snuły się po tej pustyni w celach niewiadomych. I jeden z nich, nie dalej niż na odległość mojej ręki, leżał do góry nogami. Wiatr go przewrócił. Słońce piekło mu brzuch, co zapewne było wyjątkowo nieprzyjemne zważywszy, że ten brzuch zwykł zawsze pozostawać w cieniu — leżał przebierając łapkami i wiadomo było, że nic innego mu nie pozostaje jak tylko to monotonne i rozpaczliwe przebieranie łapkami — i już omdlewał, po wielu może godzinach, już konał.
Ja, olbrzym, niedostępny mu swoim ogromem, który to ogrom czynił mnie dla niego nieobecnym — przyglądałem się temu machaniu... i, wyciągnąwszy rękę, wydobyłem go z kaźni. Ruszył naprzód, przywrócony w jednej sekundzie życiu.
Zaledwie to uczyniłem, ujrzałem trochę dalej identycznego żuka, w identycznym położeniu. I wymachiwał łapkami. Nie chciało mi się ruszać... Ale — dlaczego tamtego uratowałeś, a tego nie?... Dlaczego tamten... gdy ten?... Uszczęśliwiłeś jednego, drugi ma się męczyć? Wziąłem patyk, wyciągnąłem rękę — uratowałem.
Zaledwie to uczyniłem, ujrzałem nieco dalej identycznego żuka, w identycznym położeniu. Przebierającego łapkami. A słońce paliło mu brzuch.
Czyż miałem przemieniać moją sjestę w karetkę Pogotowia dla konających żuków? Ale zanadto już zadomowiłem się w tych żukach, w ich wymachiwaniu cudacznie bezbronnym... i chyba zrozumiecie, jeśli już zacząłem to ratowanie, nie miałem prawa zatrzymać się w dowolnym miejscu. Byłoby zbyt straszne wobec tego trzeciego żuka — zahamować akurat na progu jego klęski... zbyt okrutne i niemożliwe jakieś, nie do popełnienia... Ba! Gdybyż pomiędzy nim a tymi, których wybawiłem, była jakaś granica, coś co mogłoby upoważnić mnie do zaprzestania — ale właśnie nie było nic, tylko dalszych 10 cm piasku, ciągle ta sama przestrzeń piaskowa, „trochę dalej” wprawdzie, ale tylko „trochę”. A przebierał łapkami tak samo! Jednakże rozejrzawszy się, ujrzałem „trochę” dalej jeszcze cztery żuki, wymachujące i palone słońcem — nie było rady, wstałem w całym ogromie swoim i uratowałem wszystkie. Poszły.
Wtedy oczom moim ukazał się stok lśniąco-gorąco-piaszczysty sąsiedniego zbocza, a na nim z pięć lub sześć punkcików wymachujących: żuki. Pośpieszyłem z ratunkiem. Wybawiłem. I już tak sparzyłem się z ich męką, tak bardzo w nią wsiąkłem, że widząc opodal nowe żuki na równinach, przełęczach, w wąwozach, ową wysypkę torturowanych punkcików, jąłem po tym piasku ruszać się, jak oszalały, z pomocą, z pomocą, z pomocą! Ale, wiedziałem, to nie może trwać wiecznie — wszak nie tylko ta plaża, ale całe wybrzeże, jak okiem sięgnąć, było nimi usiane, więc musi nadejść moment, w którym powiem „dość” i musi nastąpić ten pierwszy żuk nie uratowany. Który? Który? Który? Co chwila mówiłem sobie „ten” — i ratowałem go nie mogąc się zdobyć na tę straszną, nikczemną prawie arbitralność — bo i dlaczego ten, dlaczego ten? Aż wreszcie dokonało się we mnie załamanie, nagle, gładko, zawiesiłem w sobie współczucie, stanąłem, pomyślałem obojętnie „no, dość tego”, rozejrzałem się, pomyślałem „gorąco” i „trzeba wracać”, zabrałem się i poszedłem. A żuk, ten żuk, na którym przerwałem, pozostał wymachując łapkami (co właściwie było mi już obojętne, jak gdybym zraził się do tej zabawy — ale wiedziałem, że ta obojętność jest mi narzucona przez okoliczności i niosłem ją w sobie, jak rzecz obcą).

i na koniec

Nietzsche:
"Człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od Boga".
tylko jakiego Boga?
Awatar użytkownika
homesick
Posty: 1239
Rejestracja: wt, 15 sty 2008, 14:35
Lokalizacja: spode łba

Post autor: homesick »

o dzięki Ci za Gombrowicza, to o dziwo też mój ulubiony fragment z dzienników, no może z wyjątkiem filozoficznych rozkminek z patrzenia w oczy krowie ;p
Wiara w tym rozumieniu oznacza całkowite zamknięcie się…Sfanatyzowany tłum ze swoją, wpojoną wiarą, jest jak zaprogramowana grupa fanatyków na jedyną i słuszną drogę…Ktoś, kto by chciał wbić kij i twierdzić coś na wspak przyjetej oficjalnej linii - jest w rozumieniu tłumu, szaleńcem, odszczepieńcem - jest, wrogiem, hatersem..
oj jak często to całe fanowanie przypomina mały kościół ;]
posiadanie idola jest zgubne dla osobowości, w tym bezkrytycznym zagarnianiu od drugiego człowieka, pożeraniu go żywcem.
posiadanie inspiracji natomiast rozwija, ciężko jednak wyczuć granicę.
triniti pisze:Nie poczuwam się, by analizować systemy religijne, bo ich nie znam..Jednak, z tego co pamiętam, podstawowe wartości w tych systemach sie pokrywają, są uniwersalne (różnią się interpretacjami, i w różny sposob ukierunkowanym fanatyzmem)..Więc jeżeli nie spadły z nieba, to skąd się wzięły? Czy powstały jako efekt uboczny ewolucji?
Czy potrzebne nam są do przetrwania? Czy tak można tłumaczyć "nie zabijaj"? Jednak, żeby przetrwać trzeba zabijać, żeby przetrwała homogeniczna grupa, trzeba nienawidzić…
powstały z przymusu, by ograniczać destrukcyjne wewnętrzne zapędy danej społeczności, to podwalina każdego systemu. kontrola i porządek, nic więcej. ale praktycznie każdy kodeks i każda wiara (może za wyjątkiem buddyzmu i pochodnych) pozwala ukierunkowywać agresje na zewnątrz społeczności, w obronie, bądź żeby narzucać własne zasady. tak więc zazwyczaj z "nie zabijaj" tworzy się "nie zabijaj, ale..."

Skąd się wzięły te wartości i dlaczego ludzie przez stulecia mieli poczucie podobnych wartości, jeszcze zanim zrodziło się chrześcijaństwo (Sokrates, który uważany jest za pierwowzór Chrystusa)
najprościej po Kantowsku "niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie", ja odbieram to w taki sposób, że istnieją jakieś naturalne mechanizmy, które blokują nas przed popełnianiem odrażających czynów. zabicie kogoś na ten przykład wiąże się z tym że trzeba podjąć się rzeczy obrzydzających z biologicznego punktu widzenia, trzeba "ubabrać się" w czyjejś krwi, mieć kontakt z tą odrażającą cielesnością, z cudzym cierpieniem.
żeby wbić komuś nóż prosto w trzewia trzeba przełamać w sobie tę odrazę, albo inaczej mówiąc ten wewnętrzny imperatyw. tyle że współczesność dała nam wiele nowych możliwości i co za tym idzie moralnych dylematów.
przynajmniej kiedyś żeby kogoś zabić trzeba się było bardziej postarać, teraz wszystko można przeprowadzić w białych rękawiczkach, zrzucić bombę i nie mieć bezpośredniego kontaktu z krzykami i bólem ofiar, zatraca się prawidłowe postrzeganie przyczyn i skutków naszych działań.
łatwiej nie myśleć w jaki sposób jedzenie wylądowało na naszym talerzu i w jakich fabrykach cierpienia zostało wyprodukowane. tak jak Gombrowicz, w pewnym momencie musimy dać sobie spokój...bo nie ogarniemy swoim współczuciem całego świata.
ale można i iść w drugą stronę, teraz jesteśmy bardziej uwrażliwieni, bardziej czuli i nieprzygotowani na śmierć, mniej zahartowani, życie samo w sobie jest mniej okrutne. ciężej nam się godzić z naturalnymi procesami choroby, rozkładu itp.
może więc ta moja wewnętrzna odraza wynika z mojego udelikatnienia, z moich szklarniowych warunków wychowania, nie zdążyłam się po prostu znieczulić, a ten cały imperatyw to tylko efekt wygodnickiego życia.

Uważam, że zamazywanie czym jest dobro i zło - jest niebezpieczne i stanowi podwalinę do powstawnia dyktatur, przemocy i zbrodni, do samowoli i nadinterpretacji..Dla mnie istnieje dobro w czystej postaci i zło w czystej postaci - i nie wiem skąd to się wzięło..czy od Boga, czy zostało w jakiś sposób zaprogramowane w umysłach ludzi..
no ale teraz tak, ja rozróżniam dobro od zła dzięki temu co czuję, co mi mówi moja natura, zwalczam to na co się ona nie godzi i przeciwko czemu się buntuję, ale mogę ufać tu tylko sobie i temu, że nie zejdę na intelektualne manowce jak Raskolnikow. nigdy nie przyjmę tego co mi ktoś odgórnie przykażę jeśli będzie to sprzeczne z moim własnym poczuciem dobra, piękna, miłości, rozsądku, jeśli będzie się to rozmijać z moim doświadczeniem życiowym, nie ważne ilu wiekowa tradycja by za tym stała. jest to rodzaj egoizmu, ale bardziej szacunku do siebie samego. bo komu innemu mam niby zaufać jak nie sobie.
tylko mój wewnętrzny imperatyw różni się zapewne od twojego i każdej innej jednostki, o ile możemy zgadzać się co do podstaw, że np. morderstwo jest złe, to zapewne będziemy się rozmijać w motywacjach takiego naszego twierdzenia, a co za tym idzie czyste idee dobra i zła nie istnieją.
triniti pisze:Nietzsche:

Cytat:
"Człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od Boga".


tylko jakiego Boga?
ja bym raczej powiedziała, że gdy wyzbyje się strachu przed wolnością i odpowiedzialnością, jaka po odrzuceniu Boga spoczywa już tylko na człowieku. odpowiedzialnością za siebie samego, za innych, za swoją moralność, za nasze postępowanie i ich konsekwencje.
to jest ciężkie wyzwanie dla osoby myślącej i świadomej.
inna sprawa, że niewiele osób motywuje swoje działania dążeniem do samopoznania, a raczej wygodą, przyjmując lub odrzucając to co sprawia, że życie jest łatwiejsze.
a zatem większość analizuje obecność religii w swoim życiu na zasadzie co im może ona zaoferować, jeśli potrzebują wsparcia i pocieszenia i daje im to religia, biorą to, jeśli potrzebują poczucia wolności i samostanowienia a daje mi to odrzucenie religii, również chwytają się tego.
w sumie mechanizm prosty jak budowa cepa, wkurza tylko że przez tak prozaiczne schematy zachowań tworzą się opresyjne systemy religijne, albo opresyjne ateistyczne dyktatury.
i trochę ta wiara w człowieka więdnie, jeśli motywacją zwykle jest strach, strach przed samym sobą.
'the road's gonna end on me.'
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Lokalizacja: silent world

Post autor: cicha »

Wasze wypowiedzi się bardzo wyczerpujące i celne (momentami wydają się być takie oczywiste). Nie jest się trudno z Wami zgodzić, bo uważam podobnie. Natomiast zastrzegam, że nie znam się na filozofii, bo zwyczajnie nie czuję się humanistką, by czytać te wszystkie humanistyczne mądrości, tych wszystkich mędrców, od których można zjeść wszystkie rozumy, a nawet nabawić się piany z mózgu ;p

Odnośnie tej zagadki logicznej na istnienie i braku dobra. Przytoczyłam ją, bo bardzo interesująca jest argumentacja dotycząca zimna, że nie można oziębić ciała poniżej zera absolutnego, bo zatraca całą energię i przestaje być mierzalną wartością. Naukowy fakt, który jest nie do podważenia i nie sposób go zrelatywizować. To samo dotyczy ciemności.
Talitha pisze:Często atakują też w celu zdobycia dominacji w grupie. Osobnik, który przegrywa w starciu z agresorem opuszcza stado. Wiąże się to z uzyskaniem określonych przywilejów, poczuciem bezpieczeństwa, dostępem do pożywienia (grupie jest łatwiej), przewodnictwem, dzięki któremu ma się możliwość dowolnego wyboru samicy, itd.
Czyli wracamy do doboru naturalnego, w którym mogą przetrwać tylko najsilniejsze i najzdrowsze osobniki danej populacji. Czy zatem zdolności przywódcze najinteligentniejszych/ najsilniejszych osobników, które pretendują do roli "Panów" mogą stanowić czynnik wyzwalający agresora wśród poddanych, tylko dlatego, że 'polityka/ system' dominujących jest nie po myśli zdominowanych?
A czy sam 'przywódca' nie stanowi jakiegoś dyktatora-agresora, który, na swoim terytorium, narzuca stadu, gdzie ich miejsce i jaka ich rola?
triniti pisze:Jeżeli wszystko sprowadzimy do podstawowych odruchów
Wręcz do prymitywnych odruchów. Czysty behawioryzm. W warunkach zarówno zniewolenia (w klatce) jak i w warunkach naturalnych (ogromnego ekosystemu).

W warunkach naturalnych wyodrębniamy np
- pasożytnictwo / destrukcyjne współżycie organizmów;
- symbiozę / konstruktywne współżycie, w której organizmy nawzajem czerpią korzyści.

W naturze obserwowany jest też komensalizm, w którym komensal nie przynosi ani szkody, ani pożytku gospodarzowi, a czerpie wyłącznie korzyści dla siebie.
triniti pisze:wiemy z historii, że Kościół Katolicki miał zawsze solidne zapędy dyktatorskie
Historia to też jest dyscyplina, w której bardzo łatwo dokonywać manipulacje faktami i fałszerstwa faktów. Weźmy dla przykładu propagandę historyczną z czasów stalinowskich, który był agresywnym antagonistą Kościoła Katolickiego. Ludzie, którzy pod reżimem stalinowskim / bolszewickiej zawały, czuli nieustanne zagrożenie życia, brak bezpieczeństwa materialnego, głód - tylko dlatego, że narzucony obcy system stalinowski był niezgodny z ich wartościami, kulturą. Szukali oparcia właśnie w prześladowanych Kościołach, bo tam mogli mówić z ambony o sprawach zakazanych przez stalinizm (np. wspominać swoich bliskich poległych w masowych / bestialskich mordach; wysiedlonych na nieludzką ziemię; o osobistych doświadczeniach jawnej niesprawiedliwości systemu uwłaczającego ludzkiej godności; o zaborczej polityce wynaradawiający np Naród Polski przez blisko 200 lat itp), co groziło utratą życia, torturami, jeśli ludzie nie chcieli kolaborować, współpracować, być posłuszni obcemu zaborcy.

No i w tym konkretnym przypadku mam kompletny dysonans poznawczy, bo gdzie tu zapędy dyktatorskie duchownych Kościoła Katolickiego, jeśli sami padali ofiarami systemu stalinowskiego?

No ale każdy buduje swoją argumentację, opierając się na źródłach, które w/g swojej oceny uznaje za wiarygodne.

Nuży mnie ten ostry atak na wartości chrześcijańskie, na Kościół, na Boga. To nie jest sekta. Nie ma żadnego przymusu bycia wiernym tym Sprawom. Człowiek ma wolną wolę i świadomie może podejmować wybory, odrzucając trudną! wymagającą! naukę Kościoła. Bóg jednak w swojej sprawiedliwości i miłosierdziu też ma prawo do sprzeciwu i gniewu, i to zapewne z taką gorliwością stosują niektórzy duchowni w Jego imieniu. Co niektórzy uważają za mocne nadużycie i manipulację, bo też chcą podyskutować i polemizować z Panem Bogiem ;p

Swoją drogą taka odpowiedź księdza, w temacie wolnej woli:

http://mateusz.pl/pow/060505.htm

Przykład Matki Teresy z Kalkuty, która przygarniała do siebie wszystkich potrzebujących, pokazuje, że istnieje Kościół i duchowni z autentycznego powołania, czystego i szlachetnego serca, bez krucjaty, bez fanatyzmu, bez złych, ukrytych, pazernych intencji.
triniti pisze:Jednak egoizm może być ucieczką przed narzuconymi normami społecznymi, które nas uwierają, są jak źle dopasowana odzież - więc pogrążamy się w tym egoizmie - traktując go niczym antidotum
Egoizm jako odruch samoobronny i sprzeciw, by nie dać się wykorzystać. Coś na zasadzie przekory?
homesick pisze:
Skąd się wzięły te wartości i dlaczego ludzie przez stulecia mieli poczucie podobnych wartości, jeszcze zanim zrodziło się chrześcijaństwo (Sokrates, który uważany jest za pierwowzór Chrystusa)
najprościej po Kantowsku "niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie"
Dekalog. Prawo naturalne.
homesick pisze:przynajmniej kiedyś żeby kogoś zabić trzeba się było bardziej postarać, teraz wszystko można przeprowadzić w białych rękawiczkach
Inteligentne zbrodnie doskonałe (w białych rękawiczkach) od zarania dziejów były dokonywane. Eliminacje carów, władców na tronach. Istnieją/ istniały nawet specjalne procedery kształcenia płatnych zabójców (jawne) np GESTAPO, NKWD/ KGB, a ile jest tajnych?
Ostatnio zmieniony pt, 09 gru 2011, 1:03 przez cicha, łącznie zmieniany 1 raz.
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
Awatar użytkownika
homesick
Posty: 1239
Rejestracja: wt, 15 sty 2008, 14:35
Lokalizacja: spode łba

Post autor: homesick »

Inteligentne zbrodnie doskonałe (w białych rękawiczkach) od zarania dziejów były dokonywane. Eliminacje carów, władców na tronach. Istnieją/ istniały nawet specjalne procedery kształcenia płatnych zabójców (jawne) np GESTAPO, NKWD/ KGB, a ile jest tajnych?
ale nie można było tak łatwo dokonywać mordów na masową skalę, rzeź była rzezią. zawsze mnie zastanawiało co myśli ten jeden człowiek odpowiedzialny za zrzucenie bomby, albo wypuszczenie jakiegoś gazu, nie byłby w stanie własnymi rękami zabić tylu ludzi, prędzej by popadł w szaleństwo.
jaki u licha proces racjonalizacji musi się dokonywać w jego głowie.

cicha pisze:Dekalog. Prawo naturalne.
u ciebie jest kropka u mnie jest znak zapytania, cała różnica.

cicha pisze:Nuży mnie ten ostry atak na wartości chrześcijańskie, na Kościół, na Boga. To nie jest sekta. Nie ma żadnego przymusu bycia wiernym tym Sprawom. Człowiek ma wolną wolę i świadomie może podejmować wybory, odrzucając trudną! wymagającą! naukę Kościoła. Bóg jednak w swojej sprawiedliwości i miłosierdziu też ma prawo do sprzeciwu i gniewu, i to zapewne z taką gorliwością stosują niektórzy duchowni w Jego imieniu. Co niektórzy uważają za mocne nadużycie i manipulację, bo też chcą podyskutować i polemizować z Panem Bogiem ;p
czy atakiem jest kwestionowanie tych wartości?
tego że nie są wcale uniwersalnym systemem?
nie zgadzam się w wielu kwestiach z filozofią chrześcijańską i uważam, że bywa (ale nie musi!) szkodliwa dla jednostki i dla społeczeństwa, w sumie mam takie zdanie o religii w ogólnym rozumieniu, religii nie Bogu, którego i tak traktuję jak koncept filozoficzny.
to jest tylko opinia jak każda inna. nie idzie za tym chęć ograniczania kogokolwiek.
ale jak Bogu to przeszkadza, niech rzuca gromami, może i Rydzyka z Natankiem posłać, zła się nie ulęknę ;p
cicha pisze: No ale każdy buduje swoją argumentację, opierając się na źródłach, które w/g swojej oceny uznaje za wiarygodne.
ale przecież wasze argumentacje się nie wykluczają, tylko dopełniają obraz.
kościół jako instytucja jest i zły i dobry zarazem.
działalność charytatywna, misje, tak jak pisałaś bezpieczna przystań w okresie PRL-u i oaza wolności słowa, wsparcie duchowe dla osób chorych i umierających - super!
hipokryzja, afery pedofilskie, pieniężne malwersacje, mieszanie się do polityki, a co za tym idzie ciągła chęć posiadania władzy i sprawowania rządu dusz, kiedyś owa władza była konkretna i namacalna i wiele dobrego z tych kart historii nie mogę sobie przypomnieć - już zdecydowanie mniej super ;p
'the road's gonna end on me.'
Talitha
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 06 wrz 2009, 0:13
Lokalizacja: inąd

Post autor: Talitha »

triniti pisze: Cytat:
"Bo trzeba umieć zatracić siebie na pewien czas, jeśli się chcemy nauczyć czegoś, od rzeczy, którymi nie jesteśmy".

(...)

Mi tutaj pobrzmiewają wartości chrześcijańskie…Trzeba obumrzeć, by wydać plon..?
Więc Nietzsche odżegnując się od chrzescijaństwa, sam tym wartościom hołdował?
Powyższy cytat rozumiem jako wyzbycie się szablonu, którym kierowało się w dotychczasowym życiu. Zakwestionowanie tego wokół czego się dorastało, gdy dawne wartości przestają być czymś naczelnym. Przeobrażenia pozostawiają na pewien czas pustkę, nie oferując niczego w zamian, otwierają jednak drogę do poznania nowego.

Z wiekiem łączą się te doświadczenia w procesie analizy, zarówno te z młodszych lat jak i te późniejsze, tworząc nową jakość.
Ostatnio zmieniony śr, 12 wrz 2012, 14:18 przez Talitha, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Lokalizacja: silent world

Post autor: cicha »

homesick pisze:ale nie można było tak łatwo dokonywać mordów na masową skalę, rzeź była rzezią. zawsze mnie zastanawiało co myśli ten jeden człowiek odpowiedzialny za zrzucenie bomby, albo wypuszczenie jakiegoś gazu, nie byłby w stanie własnymi rękami zabić tylu ludzi, prędzej by popadł w szaleństwo.
jaki u licha proces racjonalizacji musi się dokonywać w jego głowie.
To trzeba byłoby poznać motywacje agresorów. A swoją drogą, przypomniał mi się "Dywizjon 303" Arkady'ego Fiedlera. Pisał (z punktu widzenia naocznego świadka) o udziale polskich myśliwców w bitwie o Anglię 1940r. Dokonał też porównania działań operacyjnych polskiego i brytyjskiego myślistwa. Przytaczam jako przykład o pilotach-bombowców. Może ktoś znajdzie inne przykłady?

Fragmenty:
(...)
Na ziemi myśliwiec żyje tak samo jak inni ludzie, kocha, pije, śmieje się i tak samo jak inni Polacy wie, dlaczego jest zawzięty i dlaczego niszczy wroga. Lecz gdy samolot jego odrywa się od ziemi, równocześnie odpadają z myśliwca ziemskie uczucia: zawiłe kompleksy miłości i nienawiści pozostają na dole. W górze działa już tylko najprostszy instynkt życia i instynkt wielkiej gry. Funkcją jego jest skomplikowana tablica przyrządów, jaką myśliwiec ma przed sobą, a jedynym obiektem jest nieprzyjacielski samolot. Podczas samej walki reakcje następują tak szybko po sobie, że pilot nie jest zdolny zaobserwować ich szczegółów i później owa chwila wyda mu się mózgową próżnią, black-outem pamięci.

(...)
W powietrzu powstaje nowy proces biologiczny tak fantastyczny, o jakim marzył chyba jedynie Leonardo da Vinci. Pasy, którymi przed startem przywiązują myśliwca do maszyny, są wymownym symbolem. W małej kabinie pilot nie może się ruszać i jest w niej zamknięty jak mózg w czaszce. To rzeczywiście mózg w czaszce metalowego ptaka.

(...)
Cały dzień 7 września był ciepły, jasny i pogodny i upływał w blasku słońca. Dopiero po południu o godzinie czwartej minut 32 spadł grom: [hitlerowskie] bombowce Luftwaffe dorwały się do Londynu.

Miasto, jak zwykle od niepamiętnych czasów, poddawało się błogiej sielance weekendu. Była to sobota. Na wschodnich przedmieściach biedota ludzka odpoczywała w swych slumsach, dzieci bawiły się na ulicach, tysiączne tłumy uczestniczyły w różnych meczach i wyścigach psów.

O czwartej trzydzieści na południowo-wschodnim nieboskłonie pojawiły się w powietrzu pierwsze białe bukieciki: wybuchy pocisków artylerii przeciwlotniczej. Owe bukieciki wyrastały coraz bliżej, postępowały jak huragan, syreny zawyły, huk baterii potężniał, wzmagał się szum dziesiątków samolotów i nagle runął z góry potok klęski i śmierci. Waliły jak grad bomby burzące i bomby zapalające. Na spichrze, na mieszkania, na dzieci, na zbiorniki, na ogródki, na doki, na pieski wyścigowe, na gazownie — waliły i waliły, zdawało się, bez końca. Wciąż waliły, jakby zmieść miały z powierzchni ziemi cały wschód Londynu.

Wybuchały zbiorniki, paliły się doki, płonęły spichrze, ginęli ludzie.

Lotnicy z czarnymi krzyżami zapewne śmiali się z góry do tego piekła szatańskim śmiechem. Ponosiła ich radość, że oto nareszcie w samo dumne serce znienawidzonego Imperium mogą wbijać krwawe pchnięcia za jasnego dnia, bezczelnie i bezkarnie, i jednocześnie rozpierała ich pewność zwycięzców, że brytyjskie lotnictwo już nie istnieje. Bo czyżby, istniejąc, pozwoliło im dolecieć do samego Londynu za dnia w najlepszym porządku?

W istocie, bombowce — było ich około czterdzieści — leciały w zwartym szyku trójkowym, a nad nimi tyleż samo unosiło się osłony z messerschmittów 109. Nie ma czego ukrywać: był to czarny dzień Londynu i czarny dzień dowództwa brytyjskiego myślistwa, które w tym dniu okazało zadziwiającą nieudolność. Nie umiało w czas powstrzymać nalotu.

(...)
Porucznik Urbanowicz [polski dowódca Dywizjonu 303], widząc, że napływały nowe fale niemieckich bombowców, wylądował na pierwszym napotkanym lotnisku na wschód od Londynu, by pośpiesznie uzupełnić amunicję i paliwo. Na lotnisku zastał pustkę. Przekołował z jego jednej strony na drugą: pustka.

Ponad palącymi się przedmieściami buchały czarne kłęby dymu, zaciemniając pół nieba. Z lotniska wyglądało to groźnie, jak gdyby płonął cały Londyn. Gdzieś w pobliżu biła nieustannie artyleria, tworząc zaporę ogniową. Trochę dalej słychać było wybuchy bomb. Walka dokoła wciąż trwała.

Wtem zjawił się angielski kapral i poprosił uprzejmie Urbanowicza, by poszedł do schronu. W schronie myśliwiec zastał kilku jeszcze żołnierzy, obsługę pobliskiego stanowiska karabinów maszynowych. Była właśnie godzina piąta po południu, pora podwieczorku. Żołnierze spokojnie pili herbatę i flegmatycznie gawędząc palili papierosy. Nic na świecie nie
obchodziło ich w tej chwili prócz herbaty: była to przecież godzina piąta.

— Do you like a nice cup of tea? (Czy chce pan filiżankę herbaty?) — zapytał miły kapral i nie czekając na odpowiedź poczęstował gościa herbatą.
Niedaleko padła bomba wstrząsająca powietrzem nawet w schronie.
— Ho! ho! — zerknął kapral z uśmiechem do myśliwca i dalej smarował sobie dokładnie i z lubością chleb dżemem.

Urbanowicz nie wytrzymał. W nerwach miał jeszcze wrzawę walki, którą kwadrans temu stoczył. Flegma owego five o’clock tea wydała mu się koszmarną sielanką. Wrzasnął na poczciwego kaprala, by — at once, immediately! — zaprowadził go do ludzi, którzy mają amunicję i paliwo. Kapral wytrzeszczył zdziwione oczy; posłusznie zaprowadził. Ci ludzie także pili herbatę w schronie, lecz dali Urbanowiczowi, czego potrzebował. Gdy następnie myśliwiec wzbijał się w powietrze, wydało mu się, że wyrywa się z dziwacznego snu.

U góry poczuł się lepiej, we własnym żywiole. Złagodniał, poweselał. Lecz wciąż szumiało mu w uszach natrętnie:
— A nice cup of tea! … A nice cup of tea! …

Na wysokości 20 000 stóp wszedł na szlak nieprzyjacielskich bombowców. Wtedy otrząsnął się zupełnie, ochłonął, był znów sobą, zaśmiał się z kaprala. I zrozumiał, jak olśnienie, wielką prawdę tej wyspy: takiemu narodowi spalą zapewne wszystkie Londyny, lecz i wtedy nawet nie straci spokoju i kto wie, czy właśnie tą niebywałą niewzruszonością nie wygra wojny.
edit
triniti pisze:Jednak ludźmi głodnymi (ubogimi) jest łatwo manipulować.
Przypomniało mi się takie zdanie wypowiedziane przez jakiegoś ekonomistę:
dajcie mi tylko władzę nad podażą pieniądza, a będę rządził światem
Ostatnio zmieniony pt, 09 gru 2011, 20:10 przez cicha, łącznie zmieniany 2 razy.
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
Awatar użytkownika
Margareta
Posty: 1017
Rejestracja: sob, 22 sie 2009, 15:54
Lokalizacja: południe kraju nad Wisłą

Post autor: Margareta »

oj jak często to całe fanowanie przypomina mały kościół ;]
posiadanie idola jest zgubne dla osobowości, w tym bezkrytycznym zagarnianiu od drugiego człowieka, pożeraniu go żywcem.
posiadanie inspiracji natomiast rozwija, ciężko jednak wyczuć granicę.
Nigdy nie miałam z tym ostatnim żadnego problemu. Nawet w okresie największej fascynacji MJ - em (czyli tym początkowym) nie traciłam poczucia rzeczywistości i tak naprawdę wyniosłam z niej szereg właśnie nowych inspiracji, nie załamanie, że np. nigdy nie zostanę jego żoną ;-). Trzeba po prostu mieć rozsądek. Jeśli ktoś go nie ma to nie wyczuje granic.
triniti napisał:
Cytat:
"Bo trzeba umieć zatracić siebie na pewien czas, jeśli się chcemy nauczyć czegoś, od rzeczy, którymi nie jesteśmy".
(...)
Mi tutaj pobrzmiewają wartości chrześcijańskie…Trzeba obumrzeć, by wydać plon..?
Więc Nietzsche odżegnując się od chrzescijaństwa, sam tym wartościom hołdował?
Powyższy cytat rozumiem jako wyzbycie się szablonu, którym kierowało się w dotychczasowym życiu. Zakwestionowanie tego wokół czego się dorastało, gdy dawne wartości przestają być czymś naczelnym. Przeobrażenia wewnętrzne są czymś potwornym, pozostawiają na pewien czas pustkę, nie oferując niczego w zamian, otwierają jednak droge do poznania nowego. To jak nanoszenie informacji na pustą kartę.
Z wiekiem łączą się te doświadczenia w procesie analizy, zarówno te z młodszych lat jak i te późniejsze, tworząc nową jakość i zrozumienie
Mnie wydaje się inaczej. Myślę, że nie tyle zmieniamy się w kogoś kim nie byliśmy wcześniej, tylko docieramy do własnych prawdziwych myśli przekonań i emocji. Po prostu z czasem, przy sprzyjających okolicznościach, ale głównie dzięki pracy nad sobą, przestajemy bać się mówić to co naprawdę myślimy i czujemy bo już nie hamuje nas strach przed niezrozumieniem czy odrzuceniem, ani kompleksy. Przynajmniej ze mną tak się dzieje od dłuższegoi czasu. Zdarza się oczywiście, że zaczynamy wierzyć w kłamstwa, stereotypy, czarno -białą wizję jakiego wycinka świata czy całości, ale jeśli rozpoznamy to mechanizmy, to je z czasem odrzucimy.
zapraszam i polecam: http://msfeliciam.blogspot.com/
Obrazek
ODPOWIEDZ