"Regulamin" filozoficzny

Miejsce na tematy zupełnie nie związane z Michaelem Jacksonem. Tutaj możesz luźno podyskutować o czym tylko masz ochotę. Jedynie rozmowy te muszą być oczywiście kulturalne :) Zapraszam MJówki do pogawędek.
Awatar użytkownika
Tiger Lilly
Posty: 153
Rejestracja: czw, 18 paź 2007, 20:56
Lokalizacja: Szczecin/Wrocław

"Regulamin" filozoficzny

Post autor: Tiger Lilly »

Noc. Miasto unosi się spokojnie i nieśpiesznie. Zebrało mi się na filozoficzną refleksję. I tak sobie myślę, że sprawy ważne i najważniejsze wymagają porządku. Precyzji. Dookreślenia. Regulaminu. A jeśli się okaże, że brak jest pewności, że jedyne co możesz powiedzieć, to "być może"- i tak warto wytyczać granice. Zgłębiać wiedzę o sobie i o świecie. Celebrować i pogłębiać niewiedzę. Określać- by inni Ciebie nie określili. Nazywać, co robisz, a co leży odłogiem, bo inaczej samo - wbrew Tobie - się nazwie.
Słowo "regulamin" rażąco nie pasuje do tej gry. Dlatego zostało użyte...

Co jest dla Was ważne? Czym jest życie, myśl, inwencja?
Zachęcam do podzielenia się swoimi odpowiedziami- możecie podać swoje własne rozwinięcia, odrzucając moją kursywę w poniższych przykładach lub stworzyć własną listę priorytetów. Może ktoś się pokusi o definicję muzyki, przyjaźni, miłości?

Kilka punktów ode mnie:

1/ życie - możliwością z konieczności
2/ śmierć- przywróceniem równowagi
3/ filozofia - wątpliwością i zdziwieniem
4/ film - jest teatrem luster...w znacznie większym stopniu niż on sam
5/ rozumienie - triumfem prawdy nad niewygodą; i nad wygodą przede wszystkim
6/ inwencja - aktywnością nieokreśloną i ruchomą

...i jeszcze:

1/ życie - spełnieniem
2/ śmierć- świętem
3/ filozofia -"skrzydłami umysłu"(cytat z Tako rzecze Zaratustra)
4/ film- otwieraniem możliwości
5/ rozumienie - rozpoznawaniem granic, widzeniem różnic, linii podziału
6/ inwencja - przewagą afirmacji nad refutacją ;-)
Awatar użytkownika
kaem
Posty: 4415
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 20:29
Lokalizacja: z miasta świętego Mikołaja

Post autor: kaem »

Ale Cię Agata wzięło. Tak na trzeźwo?

Dla mnie chyba najważniejsza jest elastyczność. Taka zdolność do dostosowania się, ale bez nadmiernej plastyczności.
Coraz bardziej gruntuję się w przekonaniu, że to co mnie denerwuje, złości, cieszy, pociąga, ma odniesienie w otoczeniu i we mnie samym. Bliska mi jest koncepcja Junga co do wspólnej nieświadomości.
Kiedyś w jakiejś beletrystyce, chyba u J. Carrolla przeczytałem taką fantazję, iż Bogiem są wszyscy ludzie wzięci do kupy; że Bóg to taka mozaika. Od siebie dodałbym, że my mamy uczyć się kontaktu, tworzyć możliwie jak najbardziej drożne połączenia między sobą.
Tym jest życie dla mnie i to jest moją filozofią. Jest tak rzeczywiście, że coraz prostsze zdania stają się najbardziej trafne. Zabawne, jak wyobrażenia z dzieciństwa, obserwacje, od których odchodzłem albo je rozbierałem na kawałki, teraz złożone w całość wydają się najsłuszniejsze. Jak to, że wszystko co nas otacza jest w nas samych, cały wszechświat w jednym człowieku. Zabawne, bo trzeba sporo się nachodzić, by w końcu u celu zobaczyć/poczuć/usłyszeć to, co miało się od początku pod ręką.
Ale słowa tego nie oddadzą, tylko doświadczenie, czyż nie?

A co do muzyki i jej definicji. Piotr Kaczkowski, doświadczony radiowiec z Trójki miał kiedyś taki okres, że każdego niemal muzyka z którym rozmawiał, pytał o to właśnie. Ciekawe wnioski się pojawiały. Odsyłam do Jego książkowej trylogii Pryz Mikrofonie. Kogo tam nie ma: Sting, Tori Amos, Elton John, Roger Waters, R.E.M., Metallica, Robert Plant, Jimmy Page, Bruce Springsteen, Lech Janerka, Peter Gabriel, The Cure, Lou Reed, Depeche Mode, Marianne Faithfull, Czesław Niemen, Lisa Gerrard, Deep Purple, Yoko Ono, itd... Polecam.
Na ubiegłorocznym Off Festivalu też była wystawa o rozumieniu muzyki przez artystów nie-muzycznych. Ciekawe.
Bitter you'll be if you don't change your ways
When you hate you, you hate everyone that day
Unleash this scared child that you've grown into
You cannot run for you can't hide from you
Awatar użytkownika
Krecik
Posty: 106
Rejestracja: śr, 29 sie 2007, 17:04

Post autor: Krecik »

Według mnie twoje słowa są dziwne i nie mówie tego dlatego, że nie rozumiem ich zamysłu, bo skoro słowa sa ludzkim ograniczeniem to warto być jenak bardziej precyzjnym, nie poddawac się wieloznaczności i pozornej ulotnosci, rządzacej od wieków. Słowo musi wyrazać jak najdokładniej nasze myśli,czy intencje, więc szkoda ograniczac się do efektownej iluzji, lepiej pytac wprost, odpowiadac wprost. Ja swoimi przemysleniami z chęcia się podziele, tylko nie pytajcie o wyciąganie wniosków. Zacznijmy od początku owo "życie" przypadek czy cos glebszego, czy religia ma sens bytu. Otóż uwazam, że na religie jest spore miejsce, nauka bedzię wyjaśniać coraz więcej, jednak nigdy nie dojdzie do sedna, nie dowiemy sie, jak to wszystako sie rozpoczęło, postało coś z niczego. Teoria wielkiego wybuchu, pytanie: skad się wzieła materia; teoria Darwina: pytanie skąd się wzięła komórka do ewolucji. Jak widać mamy w świecie wielką lukę, która jest dowodem istnienia nazywanego przeze mnie "sensu wszechswiata". Więc myśle, że życie z logicznego punktu widzenia jest czyms wyjatkowym, wartym spełnienia, jednym odstepstwem tego świata jest jawna niesprawiedliwość w postaci ludzi chorych umysłowo, inwalidów i cierpiacych męki w chorobie, z tym się nie godze, to mnie bulwersuje. Skazy występuja również w samych ludziach, którzy sa ograniczeni ze swej antury, opiniuja, oceniają często błednie, mylnie, ale na czymś wkonńcu tzreba się oprzeć. Jeżeli chodiz o "śmierć" to nalezy spytac, czy boisz się smierci? Jeżeli tak to dlaczego? Jak myślisz co się stanie gdy zamkniesz oczy już na zawsze? Czy jest coś poza tym światem?
Ostatnio zmieniony pn, 06 kwie 2009, 22:37 przez Krecik, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Awatar użytkownika
MJowitek
Posty: 2433
Rejestracja: czw, 10 mar 2005, 18:51
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: MJowitek »

Agata w Spiżu dała mi cynk, ze jest "temat dla mnie". To żem przyszła.
Faktycznie, dla mnie.
kaem pisze: Bogiem są wszyscy ludzie wzięci do kupy; że Bóg to taka mozaika
Oh no prosze, a ja z Wojtkiem niedawno o czymś podobnym rozmawiałam. Wyszło nam, ze oboje /a w kazdym razie ja/ jesteśmy solipsystami. Bo w Boga, choć zawsze chciałam, nigdy nie wierzyłam. Ale wierzyłam w siebie. Jestem moją własną Boginią, ah, jak mnie to łechce, doprawdy...

z Kopalińskiego:
Solipsyzm to krańcowa forma idealizmu subiektywnego, głosząca: "istnieję tylko ja sam, a wszystko inne jest moim złudzeniem" a.: "znam i mogę znać swoje stany tylko w chwili obecnej, a nie w przeszłości lub przyszłości" (poglądy b. rzadko formułowane wyraźnie).

z encyklopedii WIEM:
Solipsyzm, pogląd filozoficzny, wg którego nie można bezpośrednio poznać żadnej innej rzeczywistości poza własną świadomością (umysłem). Człowiek ma dostęp jedynie do subiektywnie odczuwanych zjawisk. W konsekwencji solipsysta przyjmuje, że istnieje tylko on jako konkretny podmiot, dla którego wszystko, poza jego świadomością, jest jedynie układem zjawisk.

Świat może istnieć jako wyobrażenie lub sen. Solipsyzm należy odróżnić od idealizmu obiektywnego, zgodnie z którym istnieje jakaś substancja duchowa, idea uniwersalna, której poszczególne podmioty są częściami, partycypują w niej lub zachowują jakiś inny typ tożsamości z tym, co duchowe. Solipsyzm przypisuje się wczesnemu okresowi filozofii G. Berkeleya.


Ja jeszcze tylko kombinuję, jak by tu pogodzić solipsyzm z reinkarnacją.
Normalnie chyba sobie jakąś sektę założę.
Awatar użytkownika
Krecik
Posty: 106
Rejestracja: śr, 29 sie 2007, 17:04

Post autor: Krecik »

MJowitek pisze:Bo w Boga, choć zawsze chciałam, nigdy nie wierzyłam
Wszytsko zależy od tego co rozumiesz pod owym słowem Bóg, to ciekawe jak twoja odpowiedź może zmienić diametralnie słowa napisane przez ciebie dla innych.
MJowitek pisze:"istnieję tylko ja sam, a wszystko inne jest moim złudzeniem."
Troche zbyt dużo powiązań między tymi złudzeniami, aby odbierać im logiczny sens. Kwestia jest ciekawa z przykładu osoby chorej umysłowo, dla której to nasz świat jest zakrzywiony a jej jest normalny, wszytsko rodzi się w głowie, pytanie tylko skąd bierze się moralność i dlaczego ogól rozpoznaje dewiacje i przeważnie krytycznie sie do nich odnosi. Trudno uwierzyć, w to że świat jest przypadkiem, że wszystko dzieje bez głębszego sensu, że logiczne jest dla nas jedynie to co ma na nas wpływ i potrafimy to zaobserwować.

Ciekawą kwestią jest sama myśl, czy jest czymś poza procesem zachodzącym w naszym organizmie?
Obrazek
Awatar użytkownika
Krecik
Posty: 106
Rejestracja: śr, 29 sie 2007, 17:04

Post autor: Krecik »

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/ ... uzja_.html
Wolna wola jest iluzją?
Neurolodzy znaleźli siedlisko wolnej woli w mózgu - donosi dziś "Science". Rodzi się ona gdzieś w fałdach kory ciemieniowej. Ale czy jest naprawdę wolna? To wcale nie jest takie pewne
Jednym z atrybutów człowieczeństwa jest wolna wola, dzięki której jesteśmy zdolni samodzielnie i dobrowolnie podejmować decyzje i dokonywać wyborów, także moralnych - między dobrem a złem. Tym właśnie mamy się m.in. różnić od zwierząt, których zachowanie jest z góry zdeterminowane przez zakodowane w nich odruchy.

Jak się jednak rodzi w nas wolna wola? To wielka zagadka, zarówno dla filozofów, jak i neurobiologów. Ci ostatni oczywiście szukają wyjaśnienia mechanizmów aktów woli w mózgu. Wierzą, że cała sfera zjawisk świadomości - nasze myśli, uczucia, wrażenia, radości i smutki, poczucie indywidualności - to nic innego jak rezultat aktywności olbrzymiej liczby neuronów, czyli komórek nerwowych mózgu. To tam muszą się rodzić wszelkie działania i ich intencje.
Potwierdzają to przypadki osób, które wskutek uszkodzenia mózgu utraciły wolną wolę - np. mają wrażenie, że ich ręce wykonują ruchy, których nie są w stanie świadomie kontrolować.

Panie doktorze, co ja powiedziałem?

Dziś w "Science" zespół neurobiologów z francuskiego CNRS (odpowiednik polskiego PAN) i szpitala w Lyonie opisuje eksperyment przeprowadzony na siedmiu pacjentach czekających na operację guza mózgu. Zwykle w takich wypadkach neurochirurdzy muszą stymulować różne partie kory mózgowej przed operacją, kiedy pacjent jest tylko miejscowo znieczulony i w pełni świadomy tego, co się z nim dzieje. Robią to po to, żeby podczas przyszłego zabiegu nie uszkodzić jakichś ważnych ośrodków. Francuscy badacze poprosili pacjentów, by przy okazji zgodzili się wziąć udział w doświadczeniu. Interesowała ich głównie kora ruchowa w płacie czołowym, która - jak było wiadomo z wcześniejszych badań - jest kluczowa w inicjowaniu i wykonywaniu działań przez człowieka, a także tylna kora ciemieniowa, w której - jak podejrzewano - powstają wyobrażenia podejmowanych ruchów.

Do wybranych miejsc przykładali elektrody i przez kilka sekund drażnili je miliamperowymi prądami. Kiedy pobudzali korę ciemieniową, pacjenci czuli wyraźnie wolę działania - dobrowolnego poruszenia kończynami, ustami. Mówili: "poczułem chęć oblizania ust", "chciałam ruszyć nogą, zacisnąć pięść". Bez naprowadzania przez eksperymentatorów używali takich słów jak "wola", "chęć", "pragnienie".

Co ciekawe, kiedy zwiększano natężenie prądu w elektrodach, badanym wydawało się nie tylko, że pragną się poruszyć, ale też, że ich wola się spełniła. Że chcieli poruszyć nogą, ramionami i to zrobili. "Poruszyłem ustami, coś mówiłem, co powiedziałem?" - pytał jeden z nich. Ale głęboko się mylili. W tym czasie - jak sprawdzili naukowcy - nie drgnął ani jeden mięsień ich ciała!

Z kolei drażnienie okolic przedruchowych ich kory czołowej sprawiało, że naprawdę podnosili palce, przekręcali nadgarstki, łokcie, przedramię, ale nie czuli żadnej woli wykonania tych ruchów. Więcej - byli ich kompletnie nieświadomi.

Spóźniona iskra świadomości

Naukowcy piszą więc w konkluzji, że nasze subiektywne (i czasem iluzoryczne) poczucie, że się poruszamy, czy mówimy, nie jest rezultatem samego ruchu ciała. Powstaje w innym obszarze mózgu - korze ciemieniowej, tam, gdzie rodzą się nasze intencje i przewidywane są ich konsekwencje. I to zanim w ogóle działanie zostanie podjęte.

Czy tam tkwi właśnie ośrodek naszej woli? Zapewne nie tylko. W kilku poprzednich eksperymentach pokazano, że również pobudzanie dodatkowego obszaru ruchowego (SMA - supplementary motor area) w korze czołowej powodowało, że badani odczuwali chęć wykonania ruchu, a przy mocniejszych impulsach wykonywali go, postrzegając to jako akt ich wolnej woli (choć tak naprawdę ruch wymuszali neurochirurdzy).

Co więcej, choć pewne jest, że chęć podjęcia działania rodzi się w naszym mózgu przed jego wykonaniem, to wcale nie jest jasne, jak i kiedy sobie naszą wolę uświadamiamy. I czy przypadkiem wyboru nie dokonuje wcześniej samodzielnie nasz mózg - bez udziału świadomości.

Wskazują na to słynne doświadczenia Benjamina Libeta z 1986 r. Tego badacza zaintrygował wcześniejszy eksperyment niemieckiego neurologa Hansa Kornhubera, który polecił badanym podnosić palec wskazujący, a jednocześnie mierzył elektryczną aktywność ich mózgu. Odkrył, że ruch palca jest poprzedzony mniej więcej o sekundę nagłym skokiem potencjału, jakby "iskrą" woli badanych decydujących się ruszyć palcem.

Libet zrobił więcej. Polecił jeszcze badanym zapamiętać, kiedy dokładnie w ich umyśle pojawiła się chęć podniesienia palca. Rezultat był zdumiewający - najpierw wzbudzała się "iskra" (neurolodzy zwą ją "potencjałem przygotowującym"), a dopiero potem uświadomione pragnienie, czyli akt naszej woli, i - kilkaset milisekund później - samo działanie. Naukowiec podglądający aktywność naszego mózgu mógłby więc wcześniej od nas wiedzieć o naszych intencjach! Takie doświadczenie zresztą opisano w zeszłym roku - uczeni z Instytutu Maksa Plancka potrafili przewidzieć, którą ręką badany naciśnie guzik, kilka sekund wcześniej, niż ten o tym "dobrowolnie" zdecydował.

Czy jesteśmy odpowiedzialni za nasz mózg?

W obliczu takich odkryć Eric Kandel, biochemik, noblista, kilka lat temu pisał: "Jeśli nasz wybór jest zdeterminowany w mózgu, zanim jeszcze o nim świadomie zdecydujemy, to w takim razie gdzie jest nasza wolna wola? Czy to tylko iluzja, racjonalizacja naszych działań, po tym jak już zostały podjęte?".

Niektórzy filozofowie - za Zygmuntem Freudem - mówią na to, że jesteśmy wolni w swoich wyborach, ale po prostu dokonuje ich nasza podświadomość. Z kolei Libet sugeruje, że nasze zamiary są inicjowane bez udziału świadomości, ale zanim dojdą do skutku, nasza jaźń ma prawo weta. Byłaby więc cenzorem dla nieświadomych procesów, które - co pewne - stanowią zdecydowaną większość aktywności ludzkiego umysłu.

To oczywiście rodzi wiele pytań natury filozoficznej i moralnej, swego czasu zabawnie spuentowanych w "New Yorkerze" na rysunku satyrycznym, na którym oskarżony zwraca się do sędziego: "Panie sędzio, jestem niewinny z uwagi na determinizm biologiczny".
Rozbawił mnie komentarz pewnego człowieka, który zastanawaił się jak do tego doszli, czy była to tylko iluzja czy ich świadome poszukiwanie prawdy. ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Lokalizacja: silent world

Post autor: cicha »

anja pisze:Wolter twierdził, że "gdyby Bóg nie istniał, należało by go wymyślić. "
BÓG A NAUKA

- Pozwólcie, że wyjaśnię wam problem jaki nauka ma z religią.

Niewierzący profesor filozofii stojąc w audytorium wypełnionym studentami zadaje pytanie jednemu z nich:

- Jesteś chrześcijaninem synu, prawda?

- Tak, panie profesorze.

- Czyli wierzysz w Boga.

- Oczywiście.

- Czy Bóg jest dobry?

- Naturalnie, że jest dobry.

- A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?

- Tak.

- A Ty - jesteś dobry czy zły?

- Według Biblii jestem zły.

Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości - Ach tak, Biblia! A po chwili zastanowienia dodaje:

- Mam dla Ciebie pewien przykład. Powiedzmy że znasz chorą i cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej?

- Oczywiście, panie profesorze.

- Więc jesteś dobry...!

- Myślę, że nie można tego tak ująć.

- Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. Ale Bóg nie.

Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej - Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie?

Student nadal milczy, więc profesor dodaje - Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda? - aby dać studentowi chwilę zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody.

- Zacznijmy od początku chłopcze. Czy Bóg jest dobry?

- No tak... jest dobry.

- A czy szatan jest dobry?

Bez chwili wahania student odpowiada - Nie.

- A od kogo pochodzi szatan?

Student aż drgnął:

- Od Boga.

- No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu - czy na świecie istnieje zło?

- Istnieje panie profesorze ...

- Czyli zło obecne jest we Wszechświecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?

- Prawda.

- Więc kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, więc zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły.

Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi..

- A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świecie?

Student drżącym głosem odpowiada - Występują.

- A kto je stworzył?

W sali zaległa cisza, więc profesor ponawia pytanie - Kto je stworzył?

Wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli.

- Powiedz mi - wykładowca zwraca się do kolejnej osoby

- Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu?

Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:

- Tak panie profesorze, wierzę.

Starszy człowiek zwraca się do studenta:

- W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, które używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?

- Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem.

- Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa?

- Nie panie profesorze.

- A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci?

- Nie panie profesorze. Niestety nie miałem takiego kontaktu.

- I nadal w Niego wierzysz?

- Tak.

- Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi że Twój Bóg nie istnieje... Co Ty na to synu?

- Nic - pada w odpowiedzi - mam tylko swoją wiarę.

- Tak, wiarę... - powtarza profesor - i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara.

Student milczy przez chwilę, po czym sam zadaje pytanie:

- Panie profesorze - czy istnieje coś takiego jak ciepło?

- Tak.

- A czy istnieje takie zjawisko jak zimno?

- Tak, synu, zimno również istnieje.

- Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.

Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta.

Wszyscy w sali zamarli. Student zaczyna wyjaśniać:

- Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, mega ciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancje do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła - nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancje do temperatur poniżej 273,15stC. Każda substancja lub rzecz poddają się badaniu, kiedy posiadają energię lub są jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem.

W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota.

- A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność?

- Tak - profesor odpowiada bez wahania - czymże jest noc jeśli nie ciemnością?

- Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie?

Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.

- Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku?

- Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy.

Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie:

- Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć?

- Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie - wyjaśnia student - twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom. Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko.

Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem. A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć - czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp?

- Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest.

- A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy?

Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę.

- Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych i nie jest w stanie ich prześledzić wykonując jakiekolwiek doświadczenie, to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacją, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem?

W sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie.

- Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali - Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?

Audytorium wybucha śmiechem.

- Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?

W sali zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczyma szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność profesor wydusza z siebie:

- Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.

- A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej - stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło?

Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi - Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.

Na to student odpowiada:

- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.

Profesor osunął się bezwładnie na krzesło.



PS.

Tym drugim studentem był Albert Einstein. Einstein napisał książkę zatytułowaną "Bóg a nauka" w roku 1921.
Ostatnio zmieniony śr, 30 lis 2011, 22:35 przez cicha, łącznie zmieniany 1 raz.
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
Awatar użytkownika
Jeanne
Posty: 323
Rejestracja: śr, 04 mar 2009, 14:33
Lokalizacja: Starachowice

Post autor: Jeanne »

Uwielbiam to!
No właśnie. Tutaj chyba jest przykład odwiecznej walki pomiędzy twierdzeniami: "Bóg istnieje", "Bóg nie istnieje". Trzeba przyznać, że większość ludzi wierzy, że Bóg to staruszek z nieograniczoną wiedzą, nieograniczonym dobrem, którego należy się wystrzegać i bać (!!). Staruszek ten siedzi sobie na chmurce/znajduje się w budynkach religijnych. A tak chyba nie jest.
Każdy człowiek z założenia takiego Boga w sercu posiadać powinien. Ale co wtedy jeśli mamy do czynienia z ateistami/deistami, którzy są dobrymi i uczynnymi ludźmi, a jednak w Boga takiego czy owego wierzyć nie chcą lub odrzucają jego ingerencję w sprawy ludzkie? Czy pomocny, bezkonfliktowy ateista ma w sobie Boga, jeżeli w niego nie wierzy i odrzuca wszelkie wartości religijne? A może taki ateista stoi na granicy dobra i zła. Co myślicie?
Awatar użytkownika
homesick
Posty: 1239
Rejestracja: wt, 15 sty 2008, 14:35
Lokalizacja: spode łba

Post autor: homesick »

Jeanne pisze:Co myślicie?
myślę że zaraz mnie coś trafi :]

od kiedy wartości moralne związane są tylko i wyłącznie z systemami religijnymi?

Boga w sercu z pewnością nie mam, ale za złego człowieka się nie uważam, ba! nawet śmiem twierdzić, że współczucie i wrażliwość społeczną mam niebezpiecznie ponad normę wyśrubowaną.

możecie mi wyjaśnić jakie przełożenie na życie codzienne i na odróżnianie dobra od zła ma wiara w Boga?
bo ja nie widzę żadnej zbieżności.


co do tekstu zamieszczonego przez cichą...straszne nudy, bo myślałam że nikt już się nie bawi w dowody logiczne na istnienie bądź nie Boga osobowego. ani jedne ani drugie nie istnieją, a te wszystkie zabawy logiczne to zwykła manipulacja.

skłonność do wiary lub jej brak wynika z charakteru, cech osobowości, podatności na wpływy jakim było się poddawanym w dzieciństwie i później, z doświadczeń życiowych, książek które się przeczytało, filmów jakie się obejrzało, ludzi jakimi się inspirowało i można by tak długo, ale na pewno nie z logicznego rozumowania.
a jeśli ktoś wierzy lub nie wierzy, bo przekonała go to tego zagadka logiczna...to przykro mi ;p

nic nie poradzę, że koncepcja Boga stwórcy, ingerującego w życie ludzkie jest dla mnie zwyczajnie idiotyczna i organicznie obca, ale nie życzę sobie, żeby przez to ktoś wyznaczał czy jestem dobra czy zła.
'the road's gonna end on me.'
Talitha
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 06 wrz 2009, 0:13
Lokalizacja: inąd

Post autor: Talitha »

Energia = masa jak dowodził Einstein.
Nie uznaję istnienia Boga w postaci osobowej, za to wierzę w energię, którą my sami wytwarzamy poprzez bicie serca i reakcje zachodzące w mózgu. Zmiany mojego nastroju odbieram jako napolaryzowanie tej energii pozytywnymi lub negatywnymi bodźcami (często zewnętrznymi) bądź niekontrolowanymi stanami emocjonalnymi. Cała materia ma swoja energię, która bezustannie krąży, przekształca się, odnajduje swój nurt w coraz to innym miejscu "ofiarowując" nowe życie.

Jak niektórzy na tym forum już się przekonali jestem zwolenniczką twierdzenia, że nie istnieją skrajne pojęcia dobra lub zła, wszystko to, co robimy i myślimy mieści się gdzieś pomiędzy tymi dwoma amplitudami - zresztą to tylko pojęcia mające na celu zdefiniowanie tego, co człowiekowi udało się zaobserwować. Nic nie znaczą w rezultacie, nie są miarodajne.

Choć zainspirował mnie ten fragment konwersacji wykładowcy ze studentem do rozważenia kwestii tej definicji dobra. Dobro jest podobno zjawiskiem mierzalnym i wraz z jego stopniowym brakiem pojawia się coś, co my - ludzie, nazywamy złem, jednak jest to tylko pojęcie, tak jak i samo dobro. A energia tego zjawiska zwanego dobrem jest wciąż wzniecana, niczym płomień dogasającego paleniska w kominku. Stopień jasności płomienia jest zależny od nas samych czyli naszych przekonań, wychowania, kultury, w której dorastaliśmy, tego w co wierzymy, a szczególnie stopnia rozwoju emocjonalnego bądź jego upośledzenia, itp.
A czy upośledzenie emocjonalne danego osobnika wynika z jego własnej winy?
Ostatnio zmieniony pt, 02 gru 2011, 22:31 przez Talitha, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Hera
Posty: 127
Rejestracja: śr, 24 lut 2010, 21:22

Post autor: Hera »

- Życie jest kolejką po śmierć, jest jak płomień palącej się świecy. Zostanie zdmuchnięty, lub dotrwa do końca, lecz zgaśnie na pewno.
Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy się zapadnia."


Śmierć nie jest kresem naszego istnienia - żyjemy w naszych dzieciach i następnych pokoleniach. Albowiem oni to dalej my, a nasze ciała to tylko zwiędłe liście na drzewie życia.
....jest minimum. Minimum wszystkiego. Podczas tych godzin, gdy jesteś tak blisko drugiej osoby, z dwojga niemal stajecie się jednym... Minimum... Miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu. W trzymaniu się z dziewczyną za ręce najpiękniejsze jest to, że po chwili zapominasz, która ręka jest Twoja. Zapominasz, że są dwie, nie jedna.
Awatar użytkownika
homesick
Posty: 1239
Rejestracja: wt, 15 sty 2008, 14:35
Lokalizacja: spode łba

Post autor: homesick »

Talitha pisze:Dobro jest podobno zjawiskiem mierzalnym i wraz z jego stopniowym brakiem pojawia się coś, co my - ludzie, nazywamy złem, jednak jest to tylko pojęcie, tak jak i samo dobro. A energia tego zjawiska zwanego dobrem jest wciąż wzniecana, niczym płomień dogasającego paleniska w kominku. Stopień jasności płomienia jest zależny od nas samych czyli naszych przekonań, wychowania, kultury, w której dorastaliśmy, tego w co wierzymy, a szczególnie stopnia rozwoju emocjonalnego bądź jego upośledzenia, itp.
A czy upośledzenie emocjonalne danego osobnika wynika z jego własnej winy?
czemu ludzie odrzucają zło jako takie?
próbują oswoić je poprzez tego typu definicje, czy jeśli nazwiemy zło ubytkiem czegoś innego, czy przez to przestanie istnieć? można równie dobrze w ten sposób wymazać istnienie dobra, bo jest ono brakiem zła itp.

też uważam, że są to tylko pojęcia niezbędne do prowadzenia rozmowy i jakiegokolwiek formułowania myśli, a w realnym życiu wszystko jest względne i poddane milionom zależności, a wszystkie sądy i oceny moralne z założenia odzierają rzeczywistość z kilku jej wymiarów i ograniczają pole widzenia oceniającego, ale po co być aż tak asekuracyjnym, ze strachu przed złem, przed tym że gdzieś ta perwersja do czynienia zła się czai i kusi?

świat zwierząt nie rozróżnia tego typu pojęć, agresja i rywalizacja są w niego nieodłącznie wpisane i potrzebne, są napędem niezbędnym przyrodzie i ewolucji. okrucieństwo nie omija nawet najbliżej spokrewnionych sobie osobników, a przyjmujemy to naturalnie, może takie naturalistyczne podejście byłoby bardziej pomocne w rozumieniu własnych instynktów, nie potępianiu ich, a kontrolowaniu.

czy czynienie zła zawsze wiąże się z psychopatią i jakąś ułomnością, może jednak można czerpać z tego przyjemność będąc zdrowym (z medycznego punktu widzenia) człowiekiem?
czysto filozoficzne pytanie, w sumie bardziej mnie to ciekawi i ma większe znaczenia dla mojego życia i poznania siebie, niż jakiekolwiek boskie dylematy.
'the road's gonna end on me.'
Talitha
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 06 wrz 2009, 0:13
Lokalizacja: inąd

Post autor: Talitha »

homesick pisze:czy czynienie zła zawsze wiąże się z psychopatią i jakąś ułomnością (...)?
Chciałabym wyjaśnić, że pisząc o upośledzeniu emocjonalnym nie miałam na myśli traktowania tego stanu w rozumieniu jako czegoś deprecjonującego. Chciałam jedynie podkreślić to jak bardzo się różnimy. Jedni mają wyższy stopnień odczuwania emocjonalnej empatii, inni mniej.

Moją ulubioną pozycją literacką jest książka Tajemniczy Przybysz Marka Twaina. Tytułowym bohaterem jest Szatan - rzecz jasna to postać fikcyjna, ale jego postawa uświadomiła mi w jak wielkim błędzie są ludzie, którzy uważają, że wymierzają "sprawiedliwość" na podstawie właściwych przekonań, na ich kanwie ustanawiając sformalizowane reguły postępowania. W książce Szatan tworzy z prochu ziemi małych ludzików, wynajduje im różne zajęcia, a gdy zaczynają się kłócić, po prostu ich zabija. Nie odczuwa z tego powodu żadnej winy. Wyjaśnia, że podobnie jak zwierzęta, nie ma on w swej istocie wykształconego poczucia tego co jest dobre, a co złe.
Szatan: [Bestialstwo] to iście ludzkie postępowanie. Nie powinieneś obrażać zwierząt przez niewłaściwe użycie tego słowa; nie zasłużyły na to. To typowe dla twego marnego rodu ludzkiego – zawsze zakłamanego, zawsze przypisującego sobie zalety, których nie posiada, a odmawiającego ich wyższym zwierzętom, które jedynie je mają. Żadne zwierzę nie popełnia okrucieństw – to wyłączna cecha tych, co posiadają zmysł moralny. Kiedy zwierzę zadaje ból, robi to nieświadomie, bez złych intencji, bez poczucia, że wyrządza zło, gdyż zło dla niego nie istnieje. Nie zadaje też bólu dla przyjemności – tylko człowiek to czyni. Pod wpływem tego cholernego zmysłu moralnego. To zmysł, który ma za zadanie rozróżnianie dobra od zła, a pozostawia człowiekowi równocześnie całkowitą wolność wyboru tego, co dobre. Jakąż to może dać korzyść? Człowiek bezustannie wybiera i w dziewięciu wypadkach na dziesięć przedkłada zło nad dobro. Zło nie powinno istnieć i bez zmysłu moralnego nie byłoby go. A przy tym człowiek jest na tyle bezmyślny, że nie zdaje sobie sprawy, iż zmysł moralny strąca go aż do najbardziej prymitywnych żyjących stworzeń, a sam ten zmysł jest czymś haniebnym.
Nasza "ułomność" polega na posiadaniu zmysłu moralnego, w przeciwieństwie do zwierząt. W takim razie jeśli mamy świadomość tego, że komuś dzieje się coś niewłaściwego i to za naszą przyczyną, dlaczego mamy to kontynuować i przyczyniać się do jego dalszego cierpienia? Jeśli powodem tego, że wyrządzamy komuś krzywdę są nasze emocje, należałoby zacząć pracować nad ich kontrolą. Skoro człowiek posiada już ten zmysł moralny, powinien pracować nad swoim rozwojem, tak by podejmowane przez niego decyzje były jak najmniej krzywdzące dla ludzi i innych istot.
Ostatnio zmieniony śr, 12 wrz 2012, 14:22 przez Talitha, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
cicha
Posty: 1611
Rejestracja: pt, 11 mar 2005, 8:21
Lokalizacja: silent world

Post autor: cicha »

A to nie jest tak, że zwierzęta zachowują się agresywnie / atakują tylko wtedy, gdy czują się zagrożone / napadnięte / zaatakowane przez agresora lub gdy czują się głodne?

Przypomniał mi się też fragment felietonu mojego ulubionego endeka, Rafała Ziemkiewicza (mimo, że nie lubi on MJa ;p)
Ale najpierw co do samego zbrodniarza i zbrodni. Pisałem kiedyś, dawno, jeszcze we "Viagrze Maci", o skądinąd powszechnie znanym eksperymencie ze szczurami. Eksperyment, banalnie prosty, polegał na tym, że po prostu dawano szczurom żreć w opór, bez żadnych ograniczeń. I ten prosty zabieg powodował, że wśród szczurów pojawiały się osobniki, nazwane przez eksperymentatorów "szczurami - terrorystami". Rzucały się bez powodu na inne szczury, zagryzały samice i młode, paskudziły do pokarmu, czyniąc go niejadalnym, i szybko doprowadzały do tego, że cała poddana eksperymentowi dobrobytu szczurza populacja pogrążała się w zdziczeniu, chaosie i zajadłej wojnie.

Ludzie nie różnią się pod tym względem od szczurów ani innych zwierząt. Sama Natura - Bóg, powie ktoś mądrzejszy - mówi dobrobytowi stanowcze NIE. Raj może istnieć tylko na tamtym świecie; tutaj populacja, której jest za dobrze, obrasta w tłuszcz, traci niezbędne do przetrwania instynkty, mówiąc krótko, obniża swoje szanse ewolucyjne. A że sukces ewolucyjny jest wszystkim, więc homeostat natury uruchamia siły, mające do tego nie dopuścić. Terroryści, anarchiści i rewolucjoniści wszystkich epok, jakiekolwiek by sobie tworzyli ideologiczne preteksty, są tylko, nie zdając sobie z tego sprawy, narzędziami wielkiego mechanizmu, rządzącego ewolucją.
http://fakty.interia.pl/felietony/ziemk ... 77500,2789
B. Olewicz (...) co tak cenne jest, że ta nienazwana myśl rysą jest na szkle? (...)
E. Bodo To nie ty...
Talitha
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 06 wrz 2009, 0:13
Lokalizacja: inąd

Post autor: Talitha »

cicha pisze:A to nie jest tak, że zwierzęta zachowują się agresywnie / atakują tylko wtedy, gdy czują się zagrożone / napadnięte / zaatakowane przez agresora lub gdy czują się głodne?
Często atakują też w celu zdobycia dominacji w grupie. Osobnik, który przegrywa w starciu z agresorem opuszcza stado. Wiąże się to z uzyskaniem określonych przywilejów, poczuciem bezpieczeństwa, dostępem do pożywienia (grupie jest łatwiej), przewodnictwem, dzięki któremu ma się możliwość dowolnego wyboru samicy, itd.

Z punktu widzenia ewolucji to ma sens.

Człowiek natomiast uznał takie "zwierzęce" zachowania za bardzo niewłaściwe, dlatego narzucił sobie różnego rodzaju ograniczenia i zakazy.
ODPOWIEDZ