forum czytam od kilku miesięcy, niedawno postanowiłam się zalogować. Szczerze mówiąc wolę czytać forum niż się na nim udzielać (choć czasem pewnie będę), bo mam niedobre doświadczenia z forami internetowymi i generalnie jakoś tak... wolę międzyludzkie kontakty osobiste a nie wirtualne :)
Fanką Michaela byłam w dzieciństwie a moje fanowanie zaczęło się, kiedy tata mojego przyjaciela z dzieciństwa zakupił HIStory. I tak ten szał trwał kilka lat, do końca lat 90. a potem wiadomo- człowiek dorasta, starzeje się i gusty sie zmieniaja, a co ważniejsze - wchodzi się w okres dojrzewania i różne durne rzeczy przychodzą do głowy :P
Mimo to zawsze traktowałam jego muzykę jako coś klasycznego a przede wszytskim sentymentalnego, związnego z moim dzieciństwem, dlatego jak na moim ukochanym VH1 leciał jakiś jego klip, to musiałam dać głos na maxa i oglądać, mimo że tledysk oglądałam juz wiele razy (pamiętam jak kiedyś w liceum jeszcze, się spóźniłam na autobus, bo musiałam obejrzeć do końca dłuższą wersje You Rock My World

No ale przyszedł 25 czerwca i... W zasadzie trudno o tym mi mówić, ponieważnigdy nie oczekiwałam, że w moim życou sie wydarzy taka sytuacja. Jakby ktoś mi rok temu powiedział, że będę codziennie przez kilka tygodni płakać za Michaelem Jacksonem, to pewnie bym go wyśmiała. A tak właśnie było.. Nie będę o tym zbyt wiele pisać, bo ten post byłby za długi, zresztą sama siebie nie rozumiem, nie wiem, co mi sie stało. Nie żałowałam tak nigdy nikogo, nawet nikogo z mojej rodziny, choć bardzo ich kochałam. Po prostu chyba do końca nie znamy samych siebie. Niby zawsze o nim dużo wiedziałam, wiedziałam też dość dużo o procesie z rodziną Arvizo, ale nie miałam szczególnej ochoty zagłębiąć się w niektóre sprawy, nie uważałam się już za fankę. Kiedy jeszcze niedawno, kilka lat temu wyśmiewanie się z Michaela Jacksona i tych wszytskich bzdurnych spraw było modne, ja tego nie robiłam, ale nie broniłam go nigdy. Po prostu siedziałam cicho, mimo że jestem wygadana i zawsze się lubie powymądrzać. Dziś mi za to wstyd, ale cóż, tak czasem jest.
W każdym razie- dziś, po tych kilku miesiącach wcale się nie smucę, myślę ze ta całą sytuacja (śmierć MJ) pomogła zrozumieć mi kilka ważnych spraw dotyczących mojego życia i tego, jak dziś wygląda świat. Bardzo się cieszę, że jestem born-again fan, fajnie mieć na nowo idola i jakiś autorytet. A teraz, jako dojrzała osoba, dorosła, poznałam Michaela z innej strony- co sobą reprezentował jako człowiek, jaką miał filozofie życia i to, co chciał swoją twórczością i życiem przekazać innym. Fajnie jest interpretować teksty piosenek, czytać i oglądac wywiady, na nowo oglądąć klipy...
A no i w ogóle.... Mój mąż chyba trochę zaczął lubić Michaela, kiedyś jak mu pokazywałam klipy parę lat temu, nie był zbyt zainteresowany.. W każdym razie- lepiej robi moonwalka i i generalnie imituje lepiej ode mnie


Co do mnie osobiście- Mam na imię Kasia, w tym roku skończę 22 lata, studiuję i pracuję (jako anglistka), jestem mężatką, jeszcze nie mam dzieciaków :P
Przepraszam za przydługawego posta, ale ja tak zawsze mam. Nie wiedziałam, co napisać, to napisałam... co myślę.