Naszło mnie na taki wątek... Nie bez powodu...
Wyszłam sobie dziś z zajęć o godzinie 13.14 czasu zimowego środkowoeuropejskiego z zamiarem wstąpnięcia na chwilę do domu i szybkiego powrotu. Ślizgam się po zabłoconym śnieżku, dochodze do przejścia, kątem oka widzę, że jakiś pan stoi.
Mózg kontroluje różne czynności naraz, ale nagle wszelka jego uwaga skupiła się na owym panu i poszłam kilka kroków za daleko, aż za jakiś słupek.
Profesor Miodek.
Kurde, nie będe za tym słupkiem przecież. W ogóle, to przejść chcę, to tuptam z powrotem i staję grzecznie na chodniku przed pasami, jakies póltora metra od Miodka.
A światło czerwone i czerwone.
[M.Dż.*--> Piiiip.... To słowo pozwoliłam sobie usunąć
Zastanawiam się, gdzie pójdzie, prosto (prawdopodobnie), w prawo (wątpliwe), czy w lewo (czyli jak ja).
Zielone.
Miodek sunie w lewo.
Ja za nim.
Przez mostek.
Normalnie ludzi wyprzedzam, ale co będe wyprzedzać... chociaz sobie popatrze na płaszczyk z tyłu... Przynajmniej przez chwilę, bo ja zaraz w prawo, i...
O. Miodek w prawo. Jak ja
Szedł równoległą drogą, to żem sobie zerkała na profil zakryty taką czapeczką, kurde, takim tym, no..berecikiem. Szarym. W krateczkę.
Ta droga równoległa do mojej się potem łązcy z moją. Miodek znowu przede mną.
Skręca w prawo na zielony mostek.
No zielony mostek, to jak by nie było moja droga do domu. W zasadzie już blisko jesteśmy...
Idę sobie dalej za Miodkiem, niczym cień lub szpieg. Nawet mnie to bawi. Fajnie się tak idzie za Miodkiem, tym bardziej, że nie jest ślamazarny i zdrowo sobie maszeruje. Idealnie jak dla mnie. W ogóle, to się cieszę, że tak ładnie idzie, bo latem /czy jakoś tak/ miał kulę, bo ktoś go chyba samochodem potrącił. Ludzie naprawdę już nie maja kogo potrącać...
Miodek jest z Wrocławia i od czasu do czasu można go gdzieś minąć, ale żeby tak za nim iść i iść to nigdy okazji nie miałam.
Skręcił na pocztę, wrzucił coś do skrzynki, ja sobie myślę, że "oooo, ktoś dostanie liiiisty od Miodka...". W tym zcasie piszę sobie niby coś na komórce, niebo oglądam, czuję się jak paparazzi.
Miodek wchodzi na pocztę.
Jako dobry paparazzi też wchodzę. Poczta malusia jest, koło Katedry, jakas zakonnica stoi. Ja sobie niby grzebię w torebce.
I nagle słyszę głos. Jego głos. Boże, jaki jest piękny na żywo...
"Ależ prosze, ja siostrę przepuszczę, ależ proszę".
Kątem oka widzę, jak Pulchna Zakonnica usiłuje wybrnąć z tej sytuacji. Miodek ją wytrwale zachęca, coby sobie stała w kolejce. Pulchna Zakonnica kręci się w kółko i nagle wychodzi z poczty. Ja też wychodzę, bo w sumie nie będe jak ten cioł stać pod ścianą wzdychac do Miodka. Niby bym mogła stać za nim że niby znazcek chcę kupić, ale bez przesady już...
Wychodzę z poczty, wpadam na Pulchną Zakonnicę, co zamieniła się w Zakonnicę z Wypiekami Na Twarzy. I nagle coś do mnie zazcyna mówić,że o widzi, że ja tez wyszłam, bo te panie w okienku to tak się guzdrzą, a ona tu codziennie, co ma w kolejce stać, a ona w sumie dużo nie potrzebuje, bo ona tylko jakieś zdjęcie, dowód i wogóle po co ma stać...
Chwile tak szła i w kółko mówiła.
I poszłyśmy w swoich kierunkach.
Ale fajny ten Miodek.
